7/02/2018

☾ Rozdział LXIV

Eveline
Ręce Eve zadrżały, kiedy ostrożnie przerzucała kolejne strony. Czuła, że zaglądanie do cudzego pamiętnika, nawet jeśli należał do jej matki, nie było właściwe. W zasadzie spoglądając na znajome, drobne pismo, niewiele różniące się od tego ze znanego kobiecie już listu, miała wrażenie, że zachowuje się trochę jak intruz. W pamięci wciąż miała to, jak czuła się za każdym razem, gdy Marco przenikał jej umysł – w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Teraz zamierzała zrobić coś podobnego, naruszając prywatność mamy. Trzymała w rękach notatnik, w którym Beatrice zachowała cząstkę siebie; swoje przemyślenia i emocje. Przeczytanie tego przez przypadkową osobę zdecydowanie nie było uczciwe, ale z drugiej strony… W końcu była jej córką.
Co więcej, wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że matka tak naprawdę tego od niej oczekiwała.
Zawahała się, przez dłuższą chwilę trwając w bezruchu i bijąc się z myślami. Wciąż była zdenerwowana, ledwo panując nad emocjami, które towarzyszyły jej od chwili pojawienia się Caine’a. W jakimś stopniu nadal rozpamiętywała to, co wydarzyło się na tarasie. Jej myśli raz po raz uciekały ku Marco i rozczarowania, które czuła, a to zdecydowanie nie sprawiało, że czuła się lepiej.
Przecież sama mi pokazałaś, gdzie powinnam szukać, pomyślała mimochodem, wręcz zmuszając się do tego, by na powrót skupić się na pamiętniku Beatrice.
To wystarczyło. Serce zabiło jej mocniej ze zdenerwowania, kiedy przypomniała sobie, jak czuła się w rezydencji Nightów. Cokolwiek kryło się w tym domu, od samego początku wydawało się ją prowadzić i chronić. Finalnie doprowadziło ją aż do ukrytego schowka, w którym znalazła pamiętnik, a to zdecydowanie nie było przypadkowe.
Zbyt długo trwała w niepewności, by dalej się na to godzić.
Ostrożnie ułożyła pamiętnik na kolanach, obchodząc się z nim tak delikatnie, jakby w każdej chwili mógł rozpaść się jej w rękach. Strony pożółkły przez minione lata, ale zarówno notes, jak i pismo, wydawały się być w dobrym stanie. Delikatnie przesunęła dłonią po pierwszej z zapisanych stron, w równym stopniu podekscytowana, co i zaniepokojona. Już sam list, który dostała wraz z informacją o spadku, znaczył dla niej wiele, bo wyszedł spod ręki Beatrice. Miała wrażenie, że poza zdjęciami, zapiski były jedynym, co tak naprawdę zostało jej po rodzicach. Rezydencja i pozostałe tam rzeczy nie miały dla niej aż takiej wartości. Oczywiście, że były ważne, ale w porównaniu do zapisanych myśli, pozostawały po prostu przedmiotami – bez duszy i jakichkolwiek wspomnień.
Pierwszym, co wrzuciło jej się w oczy, był brak dat. Widziała, gdzie zaczynały i kończyły się poszczególne wpisy, ale matka najwyraźniej nie widziała powodu, dla którego miałaby dbać o chronologię. Eveline zawahała się, niepewna, co o tym sądzić. Nie miała wątpliwości, że Beatrice potrafiłaby odnaleźć się we własnym pamiętniku, jednak dla niej stanowiło to dodatkowe utrudnienie. Z drugiej strony, wszystko wskazywało na to, że matka zaczęła pisać wraz z przeprowadzką do Haven, co również dało Eve do myślenia. To miejsce zdecydowanie miało w sobie coś, co wpływało na ludzi. W gruncie rzeczy sama miała tak wiele do opowiedzenia, że uporządkowanie wszystkiego właśnie w formie pamiętnika, wydało jej się dość kuszącą perspektywą.
Nie istnieje limit szczęścia. Wiem, że ostatnio pisałam coś innego, ale odkąd tutaj jestem, wszystko wydaje mi się inne, po prostu lepsze.
Dom jest doskonały. Co prawda wciąż onieśmiela mnie to, jaki jest duży, ale wierzę, że oboje przywykniemy. Zresztą nigdy nie ma tego złego, prawda? Kiedy skończymy remont, to już nie będzie zwyczajny dom, ale rezydencja. Dobry Boże, to brzmi jak bajka. Mieszkam w rezydencji. Rezydencja Nightów.
Tak czy siak, jest doskonale, chociaż żyjemy w chaosie. William śmieje się, że to coś idealnego dla mnieHa, ha. Szkoda, że to nie na niego spadło porządkowanie wszystkich tych rzeczy. Ale dobrze, będzie po mojemu. Dopiero wtedy przekona się, co oznacza prawdziwy chaos…
Eveline wysiliła się na blady uśmiech. Delikatnie pogładziła zapisaną stronę, choć przez moment czując nieopisany wręcz spokój. To brzmiało tak… beztrosko, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Młode małżeństwo i wyjątkowy dom, który dopiero planowali zagospodarować. Na samą myśl poczuła przyjemne ciepło w okolicach serca, chociaż prędzej spodziewałaby się przygnębienia. Zresztą właśnie dlatego tyle czasu zwlekała ze zbliżeniem do czegokolwiek, co należało o jej rodziców – bała się, że te wspomnienia ją przytłoczą, niosąc ze sobą co najwyżej ból i silniejsze niż dotychczas poczucie winy.
Na swój sposób miała do siebie pretensje o to, że ich nie pamiętała. To były zaledwie urywki – wspomnienia, które pozostawały tak odległe, że równie dobrze mogły być wytworem jej wyobraźni. Była dzieckiem, zresztą ucieczka przed przeszłością również zrobiła swoje. Przez tyle lat żyła w odcięciu od tego miejsca i wszystkiego, co w jakimkolwiek stopniu wiązało się z Haven. Rodzinne strony, w tym sami rodzice, jawili jej się jako niewyraźne cienie przeszłości; coś, co może i istniało, ale ona jak najszybciej pragnęła zapomnieć.
Aż do tej pory.
Kiedy zaś przyszło co do czego, poczuła wyłącznie ulgę i przyjemne ciepło, a nie przygnębienie. Zawahała się, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy w takim razie powinna uznać, że popełniła błąd, skoro uciekała przez te wszystkie lata. Czy gdyby wróciła wcześniej, cokolwiek by się zmieniło? Gdyby nie całe to szaleństwo, w które z jakiegoś powodu została wplątana? Co byłoby, gdyby znalazła pamiętnik matki w innych okolicznościach i zajrzała do niego chociażby wtedy, gdy wciąż mieszkała w Virginii…?
Po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że tak naprawdę nie chciała tego wiedzieć. Ten spokój był zresztą zbyt dobry i przyjemny, by chciała zamienić go na cokolwiek innego.
Przesunęła wzrokiem po dalszej części wpisu. Beatrice co chwilę rozwodziła się nad przeprowadzką i rezydencją, ale to nie wydało się Eveline niczym dziwnym. Przecież znała ten dom. Ją też przytłaczał, zwłaszcza że mieszkała z nim sama. Do tej pory nie zdołała uporządkować wszystkich pomieszczeń, nie wspominając o tym, że już nie zanosiło się na to, by miała jeszcze kiedyś tego dokonać. Jak więc musiało być na samym początku, kiedy dom wymagał czegoś więcej niż tylko generalnego porządku? Cóż, chaos. Bardzo pozytywny, ale jednak dający się we znaki chaos.
Sama Beatrice wydawała się zadziwiająco roztrzepana. Eve nie miała pewności, czy matka zawsze taka była. W zasadzie nagle uświadomiła sobie, że tego też nie pamiętała. Z jej perspektywy rodzice od samego początku jawili się jako coś, co utraciła. To nie tyle ich śmierć, co świadomość tej straty, przez większość czasu dawała jej się we znaki. Wspomnienie tego, co znalazła w tamtym pokoju. Bliżej nieokreślone postaci, które znała co najwyżej ze zdjęć, jednak fotografie nawet w najmniejszym stopniu nie oddawały prawdy o ludziach. Zatrzymane kadry z przeszłości – coś może i bardziej materialnego niż wspomnienia, ale przy tym absolutnie nieruchomego.
W przypadku matki było to jeszcze znajome pismo – czy to w liście, czy znów w pamiętniku, który trzymała na kolanach. Dotychczas nie zastanawiała się, co oznaczały ozdobne zawijasy przy niektórych literach. Albo nieco rozmazany atrament w innych. Pośpiech? Roztrzepanie, które biło od kolejnych wpisów matki? Nie miała pojęcia, ale chciała wierzyć, że jednak rozumiała. To było tak, jakby przynajmniej Beatrice mogła poznać na nowo.
Chyba wariuję. Mój Boże, jak nic tak jest. Może to zachcianki ciężarnej, ale ta myśl ani trochę mnie nie uspokaja. Ten dom… jest taki duży. Chwilami mnie przytłacza. I tak, wiem, że dopiero co byłam nim zachwycona. Z drugiej strony, może to normalne, że po zmroku wszystko wydaje się inne.
Deszczowa aura jest taka przygnębiająca. Haven jest cudowne, naprawdę, ale nie widziane przez wiecznie mokre szyby. Tęsknię za latem i spacerami. Danielle powiedziała, że może wpaść, żeby dotrzymać mi towarzystwa, ale chyba nie chcę jej widzieć. Ostatnio nawet w towarzystwie Willa nie czuję się dobrze. Pragnę samotności, ale kiedy już zostaję sama, mam wrażenie, że ktoś ciągle mi towarzyszy. I nie, nie mam tu wcale na myśli dziecka.
I jeszcze ten sen… Bo to chyba sen? To niemożliwe, żebym kogoś widziała, prawda?

Dzisiaj znowu go widziałam. Sylwetkę w deszczu, tuż przed domem. Obudziłam się w nocy, już nawet nie wiem dlaczego. Może go wyczułam? Chyba wiedziałam, że tam będzie. A może tak bardzo chciałam go zobaczyć…?
I wiem, że patrzył tuż na mnie.
Will zaczyna się martwić. Powtarzam mu, że to ciąża i że kobieta w tym okresie ma dziwne humorki, ale nie sadzę, żeby mi uwierzył. Nie czuję się dobrze, okłamując go, ale co mam mu powiedzieć? Że ktoś kręci się wokół domu? Ta rezydencja jest tak stara, że żyje własnym życiem. Gdybyśmy przejmowali się każdym skrzypnięciem i niepokojącym dźwiękiem, oboje poszalelibyśmy już po przyjeździeWystarczy, że tylko ja widzę rzeczy, których nie ma… A może są…?
O czym to ja…?
Serce zabiło jej mocniej ze zdenerwowania. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wstrzymała oddech, jednocześnie zaciskając palce na krawędziach pamiętnika, że chyba tylko cudem go nie rozerwała. Natychmiast poluzowała uścisk, po czym z największą delikatnością odłożyła notes na pościel. Kątem oka wciąż wpatrywała się w czerniące na pożółkłych stronnicach słowa, te jednak niezmiennie wydawały się rozmazywać.
Eveline zamrugała, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować. Obraz wyostrzył się, ale serce wciąż tłukło jej się w piersi tak szybko i mocno, że doświadczenie okazało się niemalże bolesne. Uświadomiła sobie, że drży, chociaż to działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione większego znaczenia.
Te wpisy… Właściwie nie była pewna, w którym momencie zarówno styl pisania, jak i ich częstotliwość się zmieniła. To było tak, jakby Beatrice z dnia na dzień porzuciła pisanie, być może na rzecz remontu i przeprowadzki. Po chwili wahania Eve doszła do wniosku, że to miałoby sens. Brak dat nie pomagał, ale wzmianki o ciąży wydawały się dość jednoznaczne. Przynajmniej zakładała, że matka wspomniałaby, że spodziewali się dziecka wcześniej, zamiast rozwodzić się tylko nad domem.
Zawahała się, próbując to wszystko uporządkować. Więc… kilka miesięcy przed jej pojawieniem się? Mogła tylko zgadywać, kiedy Beatrice dowiedziała się o ciąży. Tak czy siak, nie mogła pozbyć się wrażenia, że przerwa między kolejnymi wpisami nie mogła być aż tak drastyczna. A jednak była gotowa przysiąc, że jej rodzice mieszkali w Haven dłużej, a już na pewno nie wprowadzili się chwilę przed powiększeniem rodziny. Pomyślała, że mogła coś pomylić, a jednak…
No i matka wspominała o Danielle. Coś w tej świadomości mimo wszystko wydało się Eveline kojące. To nie tak, że miała jakiekolwiek wątpliwości co do zapewnień tej kobiety. Przecież widziała zdjęcie, więc wiedziała, że staruszka ze sklepu i jej matka się znały. Z drugiej strony, dobrze było uzyskać jakiekolwiek potwierdzenie takiego stanu rzeczy.
I naprawdę to tym wszystkim jest dla ciebie najważniejsze?, odezwał się cichy głosik w jej głowie.
Skrzywiła się, aż nazbyt świadoma, że zachowywała się jak tchórz. To nie był pierwszy raz, kiedy z premedytacją unikała myślenia o czymś, co nie było jej a rękę. Już nawet nie chodziło o to, że uważała te świeższe, bardziej chaotyczne wpisy Beatrycze za faktyczne, pozbawione znaczenia obawy ciężarnej. W końcu hormony robiły swoje, prawda? Tak przynajmniej słyszała, chociaż wciąż daleko było jej do potwierdzenia tej teorii.
Sęk w tym, że jak najbardziej wierzyła, że za obawami matki kryło się coś więcej. Ba! Trudno, żeby było inaczej, skoro sama dowiedziała się o Haven o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Cokolwiek widywała Beatrice, z pewnością nie było wytworem jej wyobraźni.
Eveline zawahała się. Jej spojrzenie raz po raz uciekało ku pamiętnikowi, ale z uporem powstrzymywała się od zajrzenia do kolejnych wpisów. Bała się tego, co miała tam znaleźć. I zarazem chciała poznać prawdę, jakakolwiek by ona nie była. W gruncie rzeczy sama już nie była pewna, która perspektywa niepokoiła ją bardziej: materialny dowód na to, że nie jako jedyna w rodzinie padła ofiarą Haven, czy może odkrycie, że wszystko w rzeczywistości było jednym wielkim szaleństwem.
Weź się w garść!
Nie dała sobie czasu na wątpliwości. Poruszając się trochę jak w transie, drżącymi dłońmi ujęła pamiętnik, ostrożnie układając go z powrotem na kolanach. Sama nie była pewna jakim cudem udało jej się przerzucić kolejną stronę.
A potem już tylko w milczeniu wpatrywała się w jedną wielką plamę atramentu – ziejącą czerń, w której nie kryły się żadne słowa.
Ze świstem wypuściła powietrze. Poczuła się tak, jakby nagle uszło z niej całe napięcie, przy okazji uświadamiając jej, jak bardzo była spięta. Nieznacznie potrząsnęła głową, po czym lekko zmrużyła oczy, próbując stwierdzić, czy na stronie kiedykolwiek nakreślono jakieś słowa. Nie miała pojęcia czy to zniszczony wpis, przypadek czy coś jeszcze innego. Już nie była pewna niczego, a taki stan wpisu w najmniejszym stopniu nie był tym, co spodziewała się znaleźć.
Zawartość kolejnych stron również.
Wypuściła powietrze ze świstem, świadoma wyłącznie mętliku w głowie. Więc jednak Beatrice przestała pisać. Kolejne strony sprowadzały się do pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia bazgrołów – pętelek, przecinających się linii i jeszcze większej ilości atramentowych plam. Zupełnie jakby ktoś próbował wyżyć się przy pomocy kartki papieru i pióra. Wyciągnęła dłoń, w pierwszej chwili mając ochotę prześledzić opuszkami palców kolejne ślady, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Coś w tym widoku skutecznie przyprawiło ją o dreszcze, wzbudzając niepokój tak silny, że przez moment ledwo była w stanie złapać oddech.
Minęła dłuższa chwila, zanim zmusiła się do przewrócenia strony – raz i drugi – zanim zamiast gniewnych bazgrołów znalazła coś, co jednak była w stanie przeczytać.
nie nie nie nie
boże nie
boże zlituj się nade mną
Niespójne słowa, jakże inne od dotychczasowych wpisów. Nie widziała w nich żadnej logiki, żadnego sensu. Wydawały się wyrwane z kontekstu, pośpiesznie nabazgrane w losowych miejscach. Mimo wszystko wyróżniały się między kolejnymi liniami, plamami i panującym na stronach chaosem.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie będąc w stanie patrzeć na te słowa. To bez wątpienia było pismo jej matki, choć bardziej zamaszyste i niespójne niż wcześniej. Eve nie miała pojęcia, co to znaczyło i tak naprawdę nie chciała wiedzieć.
A jednak nie zawahała się przed czytaniem, gdy po przerzuceniu kilku kolejnych chaotycznych stron natknęła się na bardziej sensowny, niemalże normalny wpis.
To marny żart… To musi być żart. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Przecież wiem swoje. Niech mówią, co chcą, ale – na Boga! – ja wiem swoje.
Wciąż czuję je w sobie. Takie żywe, ruchliwe i pełne energii. William mi nie wierzy, ale to ja jestem matką. To ja wiem, jak się czuję. Ja wiem, że noszę w sobie życie…
Skoro mój własny mąż mi nie wierzy, do kogo powinnam się zwrócić? Przynajmniej Danielle na mnie nie naciska. Zawsze jest dla mnie taka troskliwa… I może mi wierzy? Nie wiem, boję się ją spytaćChyba oszalałabym, gdyby prosto w oczy powiedziała mi, że to współczucie.
Naprawdę zrobię komuś krzywdę, jeśli jeszcze raz usłyszę, że dziecko we mnie jest martwe.
Bo żyjesz, kochanie, prawda? Czuję cię nawet teraz…
Niewiele brakowało, żeby upuściła pamiętnik. Ręce zadrżały jej bardziej niż do tej pory, kiedy w pośpiechu uniosła dłoń do ust. Ledwo zdusiła jęk, nagle niepewna czy powinna płakać, czy może roześmiać się histerycznie.
Co to znaczyło? Jak, do cholery, miała rozumieć…?
Dzisiaj spacerowałam polami lawendy. Znów padało, ale już przywykłam do tej pogodyChyba nawet ją lubię – i tę wilgoć, i deszcz, i nieopisany wręcz spokój. A może liczyłam na to, że go zobaczę? Ostatnim razem rozmawiało nam się tak dobrze…
Udało się. Chyba na mnie czekał. Może to niewłaściwe, ale cieszę się jak dziecko za każdym razem, kiedy się spotykamy. Nie chciałabym niczego zepsuć, ale i tak zapytałam go, czy to jego widywałam tyle razy przed domem. Nie odpowiedział mi, ale uśmiechnął się wtedy tak dziwnie… I chyba wiem, co to oznacza. Powinnam się zaniepokoić? Może, ale nie potrafię. Dobrze nam razem, więc dlaczego miałabym się przejmować?
Mam wrażenie, że Will mógłby mieć do mnie pretensje. Ale przecież nie robię niczego złego! Przynajmniej w końcu mam kogoś, kto ze mną rozmawia… I uważa, że ładnie mi z ciążowym brzuszkiem. Co prawda to trochę zbyt wcześnie, by brzuch aż tak bardzo wrzucał się w oczy, zwłaszcza pod kurtką, ale i tak się ucieszyłam. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale pozwoliłam mu dotknąć. Dziecko znów było ruchliwe i to nie tylko moja wyobraźnia. On też to poczuł!
Dlaczego Will, Danielle i Liam ciągle dają mi o do zrozumienia, że zmyślam…?
Huk z korytarza sprawił, że aż podskoczyła na swoim miejscu. Poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Zaraz po tym poderwała się na równe nogi, w dłoniach wciąż ściskając notes i z bijącym sercem wpatrując się w zamknięte drzwi komnaty.
Hałas więcej się nie powtórzył, ale i tak nie potrafiła pozostać na to obojętna. Bez słowa zamknęła pamiętnik, po czym z powrotem ukryła go pod pościelą, mając przy tym wrażenie, że trzymała w rękach coś… co najmniej toksycznego. Uświadomiła sobie, że drży, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Wyjątkowo pustka w głowie wydała się Eveline czymś dobrym, chociaż rozsądek podpowiadał jej, że ucieczka nie była żadnym wyjściem. Ale co mogła poradzić na to, w jaki sposób się czuła?
Niczego już nie rozumiała. Może nawet nie chciała rozumieć, chociaż słowa z pamiętnika wracały do niej raz za razem, podsuwając co najmniej niepokojący obraz czegoś, czego nie chciała poznać.
I Liam… Co ma do tego wszystkiego Liam?
Nie miała pojęcia. Co więcej, szczerze wątpiła, by sam zainteresowany raczył jej cokolwiek powiedzieć, nieważne jak wielu argumentów użyłaby, gdyby zaczęła go przekonywać.
Wiedziała, że wpisów było więcej, ale w tamtej chwili nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać. Na drżącym nogach dopadła do drzwi, po czym wyjrzała na korytarz. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, ale w hallu znów panowała niemalże nieprzenikniona cisza. Zawahała się, nerwowo zaciskając palce na framudze i walcząc z samą sobą. Nie była pewna, czy naprawdę chciała wychodzić i sprawdzać to, co usłyszała. Zwłaszcza w tym miejscu i przy zdolnościach, które coraz częściej dawały jej się we znaki, była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Nie zastanawiała się nad tym, co ostatecznie zadecydowało, że zrobiła krok naprzód. Zostawiła drzwi otwarte, w każdej chwili gotowa się wycofać, ale podświadomie już wtedy czuła, że i tak nie byłaby w stanie się na to zdobyć. Tak naprawdę wcale nie chciała.
To nie był pierwszy raz, kiedy kierowała się wyłącznie instynktem. Szybkim krokiem ruszyła w głąb korytarza, właściwie nie myśląc o tym, gdzie i dlaczego zamierzała się znaleźć.
A potem jej uszu doszedł jęk i coś jakby zdławiony… szloch? Nie miała pewności, niemniej właśnie te dźwięki zadecydowały o tym, że koniec końców zatrzymała się przed jednym z pokojów.
Potrzebowała krótkiej chwili, by uświadomić sobie, że już tutaj była. Głos też wydawał się znajomy, a jednak…
Niemożliwe.
Pełna wątpliwości, ostrożnie uniosła rękę, mimo obaw decydując się zapukać.
O rany… Przyznam, że miałam z tym rozdziałem problem. Nie, nie z napisaniem go, ale z tym, by do niego przysiąść. I tak odwlekałam go w nieskończoność, bo tak naprawdę nie wiedziałam, co powinnam napisać. Zabawne, ale o wątku z matką wiedziałam, że będzie kluczowy; wiedziałam, co chcę osiągnąć, że wszystko zacznie się od pamiętnika, ale… ni cholery nie miałam pojęcia, co w tym pamiętniku jest. Serio, przez lata czekałam na olśnienie, bo zakładałam, że mam czas, a jak przyszło co do czego, musiałam pozwolić, by całość napisała się sama.
No i jest. Jak już zaczęłam pisać, popłynęłam. Wyszło… dziwnie, może wręcz psychodelicznie, ale absolutnie mi się podoba. Mam wrażenie, że efekt jest nawet lepszy, niż gdybym czekała na możliwość tego momentu, mając w głowie konkretny plan.
Oczywiście ocenę pozostawiam Wam. Spekulacje mile widziane, zresztą jak zawsze. I tradycyjnie dziękuję za obecność, bo to wiele dla mnie znaczy.
Na koniec zapraszam na „Dead Silence”, czyli coś absolutnie nowego ode mnie: KLIK.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz