1/31/2019

☾ Rozdział LXX

Eveline
Gwałtowny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Zamknęła oczy, przez krótką chwilę świadoma wyłącznie narastającego chłodu, który wypełnił całe jej ciało. Spuściła głowę, pozwalając włosom opaść na twarz, by ukryć grymas, który jak na zawołanie wykrzywił jej rysy. Nie miała pewności, co bardziej wytrąciło ją z równowagi – ton Marco czy to, że historia, którą zamierzał jej opowiedzieć, najwyraźniej wiązała się również z jakąś kobietą.
Gdzieś w pamięci znów zamajaczyła jej rudowłosa piękność, którą przez ułamek sekundy widziała, zanim pozwoliła zaprowadzić się do tej sypialni. W tamtej chwili wspomnienie ożywiło się, tak wyraziste, jakby należało do niej. Znów ją ujrzała – kobietę, której oczami spoglądała na świat, przyjmując kolejne pełne pasji pocałunki. Rebekah, pomyślała i to imię po prostu wydało się właściwe, w równym stopniu niepokojąc, co i czyniąc wszystko jeszcze bardziej rzeczywistym.
Najmocniej cię przepraszam, rozległo się w jej głowie. Drgnęła, po czym poderwała głowę, jednak decydując się otworzyć oczy. Napotkała przenikliwe lśniących, intensywnie niebieskich tęczówek Marco i to wystarczyło, żeby zamarła, wpatrując się w niego co najmniej jak oczarowana. To miałem na myśli, kiedy zarzucałem ci, że myślisz za głośno. Mnie też się to zdarza.
– Wniknęłam w twoją pamięć? – zapytała z powątpiewaniem, próbując zrozumieć.
Taka perspektywa wydawała się co najmniej przerażająca i to nie tylko dlatego, że przecież była człowiekiem. Na litość Boską, to wciąż wytrącało ją z równowagi. Ledwo była w stanie nadążyć za wampirami, choć ich istnienie nie szokowało jej aż tak bardzo jak w chwili, w której pierwszy raz ktoś spróbował ją zabić. Chciała tego czy nie, zdążyła już zaakceptować pewne kwestie – i naprawdę bez znaczenia pozostawało to, czy taki stan rzeczy był jej na rękę.
A wszystko wskazywało na to, że nadal mogło być gorzej. Ten świat mimo wszystko pozostawał jej obcy.
– To ja straciłem kontrolę. – Tym razem Marco odezwał się na głos, co przyjęła z ulgą. – Piłaś ze mnie, a to również wiele zmienia. Zwłaszcza dla kogoś tak wrażliwego na nasz świat…
Westchnął, wyraźnie zmartwiony. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, choć tym razem przynajmniej nie zobaczyła w głowie obrazów, których nie miałaby prawa pamiętać. Co prawda mimochodem pomyślała o tym jednym razie, kiedy we śnie oprowadzał ją po domu, przywołując jego dawny wygląd i zapomniane już nawet przez niego szczegóły, ale to nie było to samo. Sen pozostawał snem, nawet jeśli byli w stanie na niego wpływać. Z kolei zanurzenie się bezpośrednio w czyimś umyśle, obudzenie tych wspomnień i…
Zadrżała, kiedy ciepłe palce z czułością musnęły jej policzki. Wciąż trwała u jego boku, całą sobą chłonąć wzajemną bliskość. Uprzytomniła sobie, że drży, choć sama nie była pewna dlaczego – od ciągłego napięcia czy przez emocje, które wzbudziła w niej sama tylko myśl, że przed nią mógłby być ktokolwiek inny.
Rebekah…
Zacisnęła usta. Jak bardzo żałosna była, skoro mimowolnie myślała o tej kobiecie jak o potencjalnym zagrożeniu? Może chodziło o wciąż żywe wspomnienie pocałunków, które z taką pasją składał na jej ustach Marco, a które tym razem przeznaczone były dla innej. Z łatwością mogła przywołać do siebie to, co sami dopiero co robili w sypialni. Zorientowała się, że nie była jego pierwszą, ale to nie miało znaczenia.
Tak przynajmniej sądziła, póki w grę wchodziła jakaś bezimienna kobieta. Teraz sprawy miały się inaczej, a Eve nie miała pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Jesteś zazdrosna – oznajmił bez chwili wahania wampir. Eveline zesztywniała, jednocześnie gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Natychmiast wyprostowała się niczym struna, gotowa zacząć protestować, ale nie dał jej po temu okazji. – To chyba największy komplement, jaki mogłabyś mi sprezentować.
– Bawi cię to? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Twierdzenie, że było inaczej, wydawało się mijać z celem. Tak przynajmniej sądziła, aż nazbyt świadoma, że mężczyzna i tak wiedział swoje. Czytał w niej dosłownie jak w otwartej księdze, zwłaszcza w tamtej chwili – momencie, w którym oboje byli równie rozemocjonowani i bezbronni. Skoro twierdził, że nieświadomie podsuwał jej bodźce, które wolałby zostawić dla siebie, jak mogłaby mieć pretensje o to, że odbierał coś podobnego?
Co nie zmieniało faktu, że połączenie, które nagle wyczuła pomiędzy nimi, na moment wytrąciło ją z równowagi. Nie na co dzień doświadczała czegoś takiego – bliskości z kimś, kto pod wieloma względami wciąż był jej obcy. Marco znaczył dla niej o wiele zbyt wiele jak na kogoś, kogo poznała nie tak dawno temu i w tak dziwnych okolicznościach. W pamięci miała wszystko to, co mówił o wampirach, ich postrzeganiu partnerstwa, znaczeniu krwi…
I, cholera, choć to rozumiała, wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła się pogubić albo coś zepsuć.
– To minie. – Jego palce raz jeszcze przesunęły się po jej policzkach. Zaraz po tym przeniósł dłonie na jej plecy, by móc zakreślić krzywiznę kręgosłupa wtulonej w niego kobiety. Znów zadrżała, nie będąc w stanie się powstrzymać. – Zresztą jest zrozumiałe. Już nie pamiętam, co oznacza człowieczeństwa, ale… zdaję sobie sprawę, że wiele z tego, co teraz uznaję za codzienność, wtedy byłoby dla mnie nie do pojęcia.
– Chcę zrozumieć – oznajmiła bez chwili wahania.
– Ach, tak… – Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Jego oczy wydawały się lśnić. – I masz do tego prawo, jak powiedziałem. Sęk w tym, że wtedy już nie będzie odwrotu i to mnie przeraża.
– Co takiego? – zapytała wprost, próbując nadążyć za jego tokiem rozumowania. – Czego tak naprawdę się obawiasz? Mojej zazdrości czy…?
– Nie mam powodów, by zamartwiać się właśnie tym – stwierdził, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Rebekah jest martwa i to od dawna. Dręczyć mnie może co najwyżej jej wspomnienie.
Powiedział to tak obojętnym tonem, że aż zrobiło jej się zimno. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, z trudem panując nad drżeniem ciała i mięśni. Znów zacisnęła powieki – tylko na chwilę, ale nie wątpiła, że nie umknęło to jego uwadze. Już zdążyła oswoić się z myślą, że istoty takie jak on widziały wszystko, interesując się również szczegółami, które jej zdecydowanie nie przyszłyby do głowy.
– Więc o co chodzi? – nie dawała za wygraną.
Nie odpowiedział od razu, w zamian kurczowo tuląc ją do siebie. Było coś kojącego w sposobie, w jaki przesuwał dłońmi po jej plecach, dotykał jej włosów albo spoglądał jej w oczy. Miała wrażenie, że coś w nim złagodniało, zwłaszcza w porównaniu do sposobu, w jaki wypowiedział imię byłej kochanki. Co prawda jego słowa o ciemności i znaczeniu tej kobiety zawisło gdzieś pomiędzy nimi, ale już nie wydawało się aż tak trudne do zniesienia jak chwilę wcześniej.
– Może tego, że mnie potępisz – oznajmił nieoczekiwanie, kolejny raz wytrącając Eveline z równowagi. – Albo wprost oznajmisz, że jestem tchórzem… Nie żeby nie było w tym prawdy – dodał, a brwi kobiety powędrowały ku górze.
– Najbardziej w tym wszystkim przejmujesz się mną? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Ale…
– Och, lilan – westchnął, podrywając się do pionu. Przymusił ją do tego samego, po czym w niemalże desperacki sposób zacisnął obie dłonie na jej ramionach. – Tak, do cholery. Oczywiście, że tak – oznajmił, a ona aż wzdrygnęła się, zaskoczona przekleństwem. Wzburzenie wciąż wydawało się czymś nienaturalnym w jego przypadku. – Nie przypominam sobie, kiedy ostatnim razem tak bardzo obawiałem się kogoś stracić.
Uniosła brwi. Nadmiar poważnych wyznań zaczynał być przytłaczający, zwłaszcza w tak krótkim czasie, zwłaszcza że sama nie była pewna, jak w tym wszystkim wpasowywała się z własnymi emocjami. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyła i choć nie czuła, by Marco oczekiwał wzajemności – nie na tym etapie – wciąż miała wątpliwości.
– Nie wydajesz mi się kimś, kto łatwo nawiązuje relacje – zauważyła mimochodem. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, niepewna jak zareaguje na jej słowa. – Jesteś zbyt uprzejmy, tak jak ci powiedziałam. Myślałam…
– Wyskoczyłaś z pędzącego samochodu. A później robiłaś wszystko, byleby nie przyjąć do wiadomości tego, co ci powiedziałem – zauważył przytomnie. – Moje uczucia w tym wszystkim były najmniej istotne.
Prychnęła, przez moment niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Równie dobrym wyjściem wydało jej się to, by nim potrząsnąć – najlepiej na tyle mocno, by w końcu się otrząsnął. Do cholery, oddała mu się! Od samego początku wiedziała, że za jego zachowaniem kryło się coś więcej, choć dopiero teraz udało mu się wymóc na nim wyjaśnienia. Dusił to w sobie przez tyle czasu, a jednak…
Nie sądziła, by sobie na to zasłużyła. Tym bardziej nie wyobrażała sobie tego teraz, w końcu pojmując jak daleko sięgało to wszystko w jego przypadku. Wampiry były dziwne i to jeszcze mogłaby zaakceptować, gdyby nie kwestia wymykających się spod kontroli emocji. Nie powinien się nią przejmować, a tym bardziej pozwolić na to, by go zraniła.
Mogła tylko zgadywać, do czego doprowadziła Rebekah. W milczeniu przyjrzała się bliźnie na jego piersi, ostrożnie przesuwając po niej palcami. Wyczuła, że zesztywniał, ale nie powstrzymywał jej, w napięciu czekając na coś, czego mogła co najwyżej się domyślać. Akceptacji? Jakby w ogóle miała powody, by go potępić! Cokolwiek się stało, należało do przeszłości, ale…
– Powiedz mi – poprosiła cicho. – Mówisz tak, jakbyś chciał, żeby to była moja sprawa. Skoro tak, proszę bardzo.
– I właśnie tego chcesz?
Skinęła głową. W pierwszym odruchu co prawda chciała mu oznajmić, że tylko pod warunkiem, że to było również jego pragnieniem, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Miała wrażenie, że w ten sposób jedynie doprowadziłaby ich do punktu wyjścia – znów krążyliby wokół tematu, Marco pochłonięty przez obawy i wątpliwości, które pielęgnował w sobie tyle czasu. Nie chciała powiedzieć mu tego wprost, ale jeśli miała być ze sobą szczera, w tamtej chwili postrzegała go na swój sposób właśnie jak tchórza – kogoś, kto już jakiś czas temu zgubił się we własnych uczuciach, strachu i potrzebach.
Uprzytomniła sobie, że ten jeden raz to ona musiała być dzielna. Kiedy w grę wchodziła przeszłość, sprawy się komplikowały i wiedziała to z doświadczenia. Gdyby Bella nie wymogła na niej rozmowy o tym, co tak naprawdę stało się tych dwadzieścia lat temu, pewnie do tej pory snułaby się do domu, uciekając przed wspomnieniami. Zmierzenie z nimi bolało, ale… również przynosiło ulgę.
A ona chciała uwolnić Marco.
–  Chcę cię poznać – oznajmiła wprost. Raz jeszcze musnęła jego pierś, przesuwając palcami po bliźnie. Czuła, że drżał coraz bardziej, wyraźnie spięty. – Nie mojego uprzejmego wybawcę, chociaż już wiem, że gdybyś mógł, zabrałbyś mnie na dobrą kawę. – Wysiliła się na blady uśmiech. – Chcę poznać Marco Salvador, którego czasami ponoszą emocję, nazywa mnie swoją lilan i z jakiegoś powodu ma siebie za tchórza.
Spojrzał na nią dziwnie, zupełnie jakby widzieli się po raz pierwszy. Odważyła się spojrzeć mu w oczy, choć przez moment będąc w stanie zapanować na towarzyszącym jej czystym przerażeniem. Żadne z nich nie było pewne, co działo się między nimi – z tym, że tak naprawdę oboje podjęli decyzję i to jakiś czas temu.
Więc zamierzała być silna. Skoro już wylądowała w samym środku tego szaleństwa, nie miała wyboru.
Teraz na dodatek chciała.
Miała wrażenie, że przez całą wieczność trwali w przeciągającej się ciszy. Wpatrywał się w nią w milczeniu, spoglądając nań tak przenikliwie, że aż poczuła się nieswojo. Wciąż tulił ją do siebie, pozwalając, by badała palcami jego pierś, ale coś w jego twarzy dało Eveline do zrozumienia, że prawie tego nie zauważał. Myślami wydawał się być gdzieś daleko.
– Dziękuję.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Nie, na to również zdecydowanie nie zasłużyła, przynajmniej na razie.
– Jeszcze niczego nie zrobiłam – zauważyła cicho.
– Ale próbujesz – oznajmił bez chwili zastanowienia. – I wciąż tu jesteś. To więcej niż mógłbym oczekiwać.
Coś ścisnęło ją w gardle, choć sama nie była pewna dlaczego. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że postradała zmysły – i nie chodziło w tym wyłącznie o to, że właśnie spędzała czas z wampirem. Marco wciąż stanowił w jej oczach zagadkę, którą nade wszystko pragnęła rozwiązać.
Więc pozwól, że ci w tym pomogę, rozległo się w jej głowie. Znów wyczuła jego mentalną obecność i to o wiele wyraźniej niż do tej pory. To i targające nim emocje uderzyły w nią z całą siłą, skutecznie oszałamiając. Tak będzie lepiej niż jeśli po prostu ci opowiem… Więc patrz i oceniaj, bo masz do tego prawo.
Tym razem już nic go nie powstrzymało. Jego umysł dosłownie ją pochłonął, momentalnie przysłaniając wszystko inne. Przez chwilę poczuła się prawie jak we śnie – unosiła się, całkowicie pozbawiona kontroli. Dryfowała w nicości, którą ostatecznie wypełnił cały kalejdoskop kolorów, emocji i dźwięków, których nigdy nie doświadczyła, a które należały bezpośrednio do Marco.
Pamiętała jak trudno było jej się otworzyć przed Bellą. On zrobił coś więcej, obnażając się przed nią w sposób, którego sobie nie wyobrażała.
W chwili, w której w końcu pochłonęło ją wspomnienie, wszystko się zmieniło.
Burza lśniących, rudych włosów. To i czarujący uśmiech, który pojawił się na ustach bladej piękności, którą Marco trzymał w ramionach.
Wpatrywał się w nią jak oczarowany, a Eve w oszołomieniu pomyślała jedynie, że nigdy nie widziała piękniejszej kobiety. Nie chodziło po prostu o to, że ta musiała być wampirzycą, choć geny bez wątpienia robiły swoje. To było coś więcej, choć ani ona, ani Marco ze wspomnienia nie potrafili stwierdzić, co się za tym kryło.
On nawet nie próbował, zbytnio zafascynowany kobietą. Dawno nie doświadczyła czegoś tak intensywnego; emocje dosłownie ją oszałamiały, aż nazbyt wyraźne nawet po całym tym czasie. Ile minęło, odkąd widział ją po raz ostatni? Wieki? Nie potrafiła stwierdzić, ale to w tamtej chwili miało dla Eveline najmniejsze znaczenie.
Wciąż porażała ją eteryczność tej kobiety. Może to jedynie dowodziło tego, że miała do czynienia ze wspomnieniem, ale i to pozostawało dla niej zagadką. Rebekah miała w sobie coś, co przyciągało, a przynajmniej tak wydawał się odbierać ją Marco. W białej prześwitującej halce wyglądała niczym duch; ktoś tak delikatny, jakby w każdej chwili mógł zniknąć. Wampir trzymał ją tak kurczowo, jakby właśnie tego oczekiwał – że nagle rozpłynie się w ciemnościach, zostawiając go samego.
– Mamy czas. – Głos Marco zabrzmiał inaczej niż zazwyczaj, bardziej zachrypnięty przez emocje. Z czułością muskał wargami kark wtulonej w niego kobiety. – Nie musisz wychodzić.
– Prosisz mnie o to za każdym razem – zauważyła przytomnie kobieta.
Miała słodki, przyjemny dla ucha sopran, choć ten – przynajmniej w porównaniu do tego Marco – wydał się Eveline dziwnie odległy. Słyszała kiedyś, że na samym początku zapominało się głos i najwyraźniej tak było. To było tak, jakby wampir rozpaczliwie próbował otworzyć coś, co zdążyło już ulecieć z jego pamięci. W efekcie wydawało się zniekształcone i nierzeczywiste, tak jak i pozbawione sensu książki, które miała okazję zobaczyć we śnie.
Co nie zmieniało faktu, że Rebekę wydawał się pamiętać i tak zadziwiająco dobrze. Wyzwalane przez nią emocje również, a Eve mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy w ten sam sposób spoglądał teraz na nią. Stąd wiedział, że była dla niego kimś więcej – materiałem na partnerkę albo…?
Ona nigdy nie była moją lilan.
Nie mogła się wzdrygnąć, obecna wyłącznie duchem, nie zaś ciałem, ale i tak obecność prawdziwego Marco ją zaskoczyła. Trwał przy niej, gdzieś poza zasięgiem jej wzroku, ale jednak wystarczająco blisko, by wyczuła jego obecność. Co więcej obserwował z równą uwagą, co i ona, jakby rozgrywająca się przed jego oczami scena była czymś zupełnie nowym. Może tak było, a przynajmniej Eve przyszło do głowy, że w podobny sposób odbierałaby własne wspomnienia – zwłaszcza te najbardziej odległe i zakazane, przed którymi uciekała tyle czasu.
Dawny Marco poruszył się. W tamtej chwili patrzyła na świat jego oczami, choć zarazem nie była nim. Czuła tę różnicę wyraźnie, choć doświadczenie samo w sobie było dezorientujące. Nie miała pewności, czego tak naprawdę doświadczała, a co dopiero powinna o tym myśleć.
A to wciąż był dopiero początek.
– Więc choć raz mi ulegnij – zaproponował Marco i choć rzucił to pozornie lekkim, zaczepnym tonem, Eveline wyczuła swego rodzaju desperację. To było coś, na czym naprawdę mu zależało.
Śmiech kobiety miał w sobie coś zaraźliwego. Przynajmniej wampir wydawał się zachwycony, natychmiast uśmiechając się i spoglądając na wampirzycę z jeszcze większą fascynacją. Eveline poczuła nieprzyjemny uścisk w gardle, gdy Marco z czułością ujął twarz Rebeki w obie dłonie – dokładnie jak nie tak dawno jej własną – po czym nachylił się, by móc ja pocałować. Rozpoznała ten moment, uprzytomniając sobie, że już go widziała. To było to samo wspomnienie, które nie tak dawno przeplatało się z ich własnym pocałunkiem, gdy mężczyźnie pierwszy raz zdarzyło się myśleć przy niej „zbyt głośno”.
Wiedziała, że to przeszłość. Na dodatek taka, która nie miała znaczenia, zwłaszcza że Rebekah podobno była martwa. Sęk w tym, że to nie czyniło niczego łatwiejszym, przynajmniej z jej perspektywy.
Nie chciała tego przed sobą przyznać, ale była zazdrosna. Tylko trochę i najwyraźniej o wspomnienie, ale to nie zmieniało faktu, że patrzenie na Rebekę oczami Marco ją przytłaczało. Czy tak samo patrzył na nią? W ten sam sposób dotykał ją, pragnął kochać i nazywał swoją, jak kiedyś robił to w przypadku tej wampirzycy? Co jeśli była po prostu przypadkową zamienniczką, która…?
Nawet nie próbuj się do niej porównywać.
Coś w słowach Marco skutecznie przyprawiło ja o dreszcze, przy okazji przypominając, że ich umysły wciąż były ze sobą połączone. Poczuła się dziwnie, gdy uprzytomniła sobie, że miał bezpośredni dostęp do wszystkiego, co działo się w jej wnętrzu – w tym wątpliwości i każdej, nawet najmniej istotnej emocji. Czuła, że w uwagą śledził jej reakcje, wyraźnie podenerwowany tym, czego mógłby się doszukać. Zaskoczyła go zazdrością, ale nie była w stanie się na tym skupić, całą uwagę wciąż poświęcając rudowłosej piękności.
Na ustach wampirzycy pojawił się uśmiech. Przekrzywiła głowę, przez dłuższą chwilę taksując trzymającego ją w ramionach Marco. Choć mężczyzna spoglądał na nią przede wszystkim z zachwytem, Eve przez warstwę uwielbienia zdołała doszukać się czego co najmniej niepokojącego. Było coś takiego zarówno w spojrzeniu, jak i samej Rebece – rodzaj mrocznej aury, której nie potrafiła zignorować, choć młodszej wersji jej towarzysza wydawała się umykać. Co więcej, Eveline była gotowa przysiąc, że już spotkała się z czymś podobnym – z tym, że nie była pewna kiedy i w jakich okolicznościach.
Rebekah poruszyła się, skutecznie zwracając na siebie uwagę. Wyciągnęła dłonie ku twarzy Marco, z czułością układając je na jego twarzy. Wpatrywała się w niego tak uważnie, że Eveline poczuła się niemalże jak intruz, nagle pragnąc się wycofać. Wiedziała, że to niemożliwe, by kobieta zdawała sobie sprawę z jej obecności – w końcu była zaledwie wspomnieniem – ale…
– Skoro tak ładnie prosisz… – Uśmiechnęła się drapieżnie, przy okazji odsłaniając dwa wydłużone kły. – Ta noc będzie inna. I niezapomniana, więc tak… Sądzę, że jak najbardziej mogę ci ulec.
Jeszcze kiedy mówiła, przeniosła dłonie na tors mężczyzny. Dotyk był delikatny i nader przyjemny, chociaż nie dla Eveline. Żałowała, że musiała brać w tym udział, chcąc nie chcąc otrzymując w ramach wyjaśnień więcej niż mogłaby sobie życzyć.
A to wciąż był dopiero początek.
W chwili, w której Rebekah przemieściła się, by w następnej sekundzie rzucić się Marco do gardła, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Aaaaa, nareszcie! Długo zajęło mi zabranie się na ten rozdział, ale nie ma tego złego. Pierwszy w nowym roku, ale istotny, choć ostateczną ocenę i tak pozostawiam Wam. Ogólnie wciąż rozpływam się nad Eve, Marco i zarazem gubię w ich relacji, bo już od dłuższego czasu te postacie po prostu żyją swoim życiem.
Z mojej strony to tyle. Dziękuję za obecność, cierpliwość i do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz