7/03/2019

☾ Rozdział LXXIV

Eveline
Otworzyła oczy z poczuciem, że nie spała długo. W rzeczywistości czuwała, chociaż nie była w stanie stwierdzić ile godzin minęło od momentu, w którym osunęła się w ramionach Marco, wtulona w jego bok. Czuła się obolała i zmęczona, ale niedogodności zeszły gdzieś na dalszy plan. Dużo gorszy był nieustępujący ucisk w piersi, towarzyszący jej od chwili, w której pociągnął ją za sobą w najmroczniejsze, od dawna przytłumione zakamarki umysłu.
Jeszcze gorszy do zniesienia okazał się stan, w którym zobaczyła go później. Widok roztrzęsionego, tak bardzo ludzkiego Marco zdecydowanie nie był normalny. Jak przez mgłę pamiętała własny szloch i jego oszołomienie, kiedy rzuciła się go pocieszać – nieskładnie i tak nieudolnie, że wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby posłał ją do diabła. Oczywiście tego nie zrobił, ale wymuszona uprzejmość, która na moment pojawiła się między nimi, skutecznie wytrąciła Eve z równowagi.
Nie zamierzała sobie pozwolić na kolejny krok w tył. Nie po raz kolejny, zwłaszcza po tym jak zmusiła go, żeby ruszyli dalej. I chociaż wtedy zdecydowanie nie wyobrażała sobie, że w odpowiedzi doczeka się czegoś takiego, nie potrafiła zmusić się do żałowania decyzji, która podjęła. Tym bardziej nie potrafiła przestać mu współczuć, ale z uporem milczała, zachowując kolejne pocieszające słowa dla siebie. Och, przecież dobrze wiedziała, że nie działały, w gruncie rzeczy niosąc ze sobą więcej frustracji niż ukojenia. Miała wrażenie, że to był jeden z tych momentów, kiedy najlepszym rozwiązaniem pozostawało milczenie – to i wzajemna bliskość, tak jak ta, której doświadczyła ze strony Belli, gdy razem siedziały w opuszczonej sypialni rodziców Eve.
Przebywanie z Marco było proste. Zabawne, ale chyba zaczynała przywykać do budzenia się u jego boku, chociaż okoliczności za każdym razem pozostawiały wiele do życzenia. Zaczynała dochodzić do wniosku, że ciążyło nad nimi jakieś fatum, skoro każde przebudzenie poznaczone było emocjami przyniesionymi przez coś, co wydarzyło się wcześniej. A to odkrywała, że u jej boku siedział wpatrzony w nią, popijający kawę wampir; to znów budziła się w jego sypialni po tym, jak nocą błądziła korytarzami, doświadczając czegoś t          ak niepokojącego, że wolała tego nie pamiętać. Nawet przebudzenie po tym, co zaszło między nimi, okazało się o wiele bardziej oszałamiające, niż mogłaby przypuszczać – pełne wątpliwości i z poczuciem, że być może popełniła błąd.
A teraz to.
Mimo wszystko czuła się zaskakująco spokojna, choć nie sądziła, że to będzie możliwe. Wspomnienia Marco wciąż majaczyły gdzieś w jej umyśle – gwałtowne, krwawe i zbyt przerażające, zwłaszcza dla kogoś, komu krwawa rzeź wciąż jawiła się jak czysta abstrakcja – jednak wydawały się odległe i mało znaczące. Nie dręczyły jej, chociaż nie byłaby zaskoczona, gdyby zamknięcie oczu przyciągnęło złe, przepełnione krwią i śmiercią sny.
Jej spojrzenie powędrowało ku twarzy leżącego tuż u jej boku mężczyzny. Nie pierwszy raz poraziło ją to jak spokojny i łagodny wydawał się Marco, kiedy spał. Tyle wystarczyło, żeby zorientowała się, że na zewnątrz już musiało zrobić się jasno. Szczelnie zasłonięte okna nie pozwoliły Eveline zweryfikować godziny, ale była gotowa przysiąc, że gdyby spróbowała wyjrzeć na zewnątrz, dostrzegłaby metalowe rolety, które pokazywała jej Lana.
Uśmiechnęła się blado, w nieco tylko wymuszony sposób. Wyciągnęła rękę, palcami w zamyśleniu muskając policzek wampira i niemalże do ostatniej chwili podejrzewając, że ten spróbuje chwycić ją za rękę. Nie zrobił tego, co jedynie utwierdziło Eve w przekonaniu, że spał jak zabity. Mimowolnie pomyślała, że tak było lepiej, zwłaszcza że nagle nabrała niemalże całkowitej pewności, że to jemu zawdzięczała spokój, którego doświadczyła w nocy. To nie byłby pierwszy raz, kiedy Marco próbowałby manipulować jej snami.
Poczuła się dziwnie, kiedy uprzytomniła sobie, że wciąż leżeli na podłodze. Z trudem podniosła się na tyle, by zdołać wyplątać się z uścisku Marco i stanąć na równe nogi. Och, nie… Nie będę cię niosła, prychnęła w duchu, wymownie spoglądając na jakże znajome, stojące tuż obok łóżko. Chociaż perspektywa przeniesienia się akurat tam była kusząca, z jakiegoś powodu żadnemu z nich nie przyszło do głowy, by z niej skorzystać, kiedy jeszcze oboje pozostawali przytomni.
Przez chwilę tkwiła w bezruchu, skupiona wyłącznie na ledwo słyszalnych, ale jednak obecnych oddechach Marco. Gdyby miała do czynienia z kimkolwiek innym, może poczułaby się zmartwiona, ale w przypadku wampira to, że powietrze mogłoby być mu zbędne, wydało jej się dość naturalne. W ostatnim czasie zdecydowanie zbyt wiele kwestii, które kiedyś wzbudziłyby w niej czyste przerażenie, zaczynało być czymś absolutnie normalnym.
W roztargnieniu przeczesała włosy palcami. Marzyła o prysznicu, chwili spokoju i czystych ubraniach, choć zarazem porażała ją prostota tych rzeczy. Po wszystkim, czego doświadczyła, powrót do względnej normalności brzmiał jak marny żart.
Marco, Castiel, pamiętnik matki… O wiele za dużo jak na jeden raz, przez co wciąż się  w tym gubiła. Skrzywiła się, kiedy niechciane myśli wróciły, tworząc całkowicie niezrozumiałą, natrętną mieszankę obrazów, wątpliwości i mniej lub bardziej absurdalnych wniosków. Raz jeszcze spojrzała na pogrążonego we śnie wampira, żałując, że nie mogła tak po prostu z nim porozmawiać. Nie wyobrażała sobie, że miałaby ot tak go obudzić, by zadręczać czymś, co już i tak wystarczająco ją przytłaczało.
Zawahała się na moment, przy okazji bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Żałowała, że nie mogła zobaczyć się z Laną, skoro ta najpewniej była w równie nieosiągalnym stanie, co i Marco. Och, mieszkanie z wampirami, kiedy przywykło się do dziennego trybu życia, pozostawało naprawdę problematyczne.
Prawda była taka, że potrzebowała przyjaciela. Nigdy wcześniej nie czuła tego aż tak wyraźnie jak w tamtej chwili.
Decyzję podjęła samoistnie, bez zastanowienia wycofując się ku drzwiom. Przed wyjściem raz jeszcze spojrzała na Marco, zanim zdecydowała się ostatecznie zostawić go samego. Jakoś nie wątpiła, że byłby w stanie ją odnaleźć, gdyby zaszła taka potrzeba. Och, no i pozostawało jej mieć nadzieję, że nie miał odebrać jej nieobecności jakoś niewłaściwie. Cholera, wyraziła się jasno – zwłaszcza na temat tego, czy obwinianie go o cokolwiek w ogóle wchodziło w grę.
Dookoła panowała cisza, ale powoli zaczynała do tego przywykać. Kiedy robiło się jasno, dom jakby zamierał, uśpiony i na swój sposób martwy. To, co byłoby dla niej normalne po zachodzie słońca, stanowiło codzienność tych istot wtedy, gdy nadchodził świt. Taki stan rzeczy był dezorientujący, ale i o tym myślała z coraz większą swobodą. W gruncie rzeczy odwrócona doba pozostawała najmniej szokującym elementem tego całego szaleństwa.
Aż za dobrze pamiętała pokój pod którym tkwiła, niespokojnie krążąc i zamartwiając się o Bellę. Co prawda w pierwszej chwili przyszło jej do głowy, żeby szukać Liama w podziemiach, gdzie zabrał ją podczas pierwszego spotkania, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie ten pomysł. Nie chciała tam schodzić – i to nawet w środku dnia. Zresztą to, że wciąż mógłby czuwać przy Belli, wydawało się najbardziej prawdopodobne. Chyba, bo Eve wciąż nie była pewna, czego powinna spodziewać się po przemianie.
Zamarła z uniesioną pięścią. Pukanie wydawało się właściwe, ale z drugiej strony…
Właśnie wtedy drzwi otworzyły się samoistnie. Odskoczyła jak oparzona, by przypadkiem nie oberwać nimi w twarz.
– Dlaczego twój widok ani trochę mnie nie dziwi? – rzucił z rozdrażnieniem Liam, ale nie zabrzmiał na szczególnie rozeźlonego. W jego głosie pobrzmiewało przede wszystkim zmęczenie. – Wyraziłem się za mało jasno ostatnim razem?
Jeszcze kiedy mówił, wyślizgnął się na korytarz, przy okazji starannie zamykając za sobą drzwi. Zrobił to zbyt szybko i gwałtownie, co momentalnie uświadomiło Eveline, że chciał powstrzymać ją przed zajrzeniem do środka. Sposób, w jaki blokował ciałem wejście do pokoju, był wystarczająco jasnym komunikatem.
Tyle że w tamtej chwili wcale nie myślała o tym, co w takim razie mogłaby zastać w środku. Również to, że najpewniej jako jedyni nie spał, nie zrobiło na niej aż takiego wrażenia. Nie, skoro całą uwagę Eve momentalnie pochłonęło to, w jaki sposób wyglądał.
Wampiry miewały to do siebie, że były chorobliwie blade – tak bardzo, że z powodzeniem mogłyby uchodzić za trupy. W przypadku Liama tym bardziej rzucało się to w oczy, być może przez mocno kontrastujące z jasną cerą, niemalże czarne włosy. Zauważyła cienie pod jego oczami – oznaki zmęczenia, które nie powinny ją dziwić, zwłaszcza że już w chwili, gdy widziała go po raz ostatni, nie wyglądał jak ktoś, kto tryskał energią. Nie żeby to przeszkadzało mu w przebiciu Caine’a kawałkiem stołu, ale…
Och, no i był we krwi. Jak nic swojej własnej, choć ślady ugryzień, które dostrzegła na jego ramionach i szyi, zdążyły już prawie całkiem zniknąć.
– O Boże… O mój Boże – wyrwało jej się. Być może sama pozostawała zbyt zmęczona, by ten widok oszołomił ją aż tak bardzo, jak to było w przypadku szlochającego Castiela. Inaczej nie potrafiła wytłumaczyć tego, że tak po prostu zrobiła krok na przód, bez zastanowienia układając dłoń na policzku Liama. Zesztywniał pod jej dotykiem, ale – o dziwo – nie próbował się odsunąć. – Co ci się stało? Czy Caine…? – zaczęła, ale coś w spojrzeniu wampira jasno dało jej do zrozumienia, że powinna zamilknąć.
– Wierz mi, że nawet jeśli siostra doprowadziła go do porządku, nie miałby szansy dostać się aż tutaj… Cóż, lepiej dla niego, żeby nie próbował. – Przez twarz wampira  przemknął cień. W następnej sekundzie bezceremonialnie chwycił Eveline za nadgarstek, delikatnie acz stanowczo odciągając jej dłoń. – Zresztą nieważne. Co cię sprowadza?
– Ja…
Wycofała się, przez dłuższą chwilę zdolna jedynie patrzeć na stojącego przed nią nieśmiertelnego. Liam westchnął, ale choć mógł zostawić ją na korytarzu, po prostu wracając do pokoju i zatrzaskując jej drzwi przed nosem, nie zdecydował się na to. W zamian oparł się o ścianę, chowając dłonie na plecami i spoglądając na Eve w wyczekujący, nieco tylko naglący sposób.
Pustka głowie okazała się co najmniej frustrującym doświadczeniem. Tak naprawdę nie zastanawiała się nad tym, co powinna mu powiedzieć, jeśli okaże się, że wciąż będzie na nogach. W gruncie rzeczy nie spodziewała się niczego po wizycie w pokoju Belli, decydując się na nią tylko dlatego, że była zagubiona. Potrzebowała przyjaciółki i chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że jej urocza sąsiadka była nieosiągalna, to mimo wszystko…
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, czując się co najmniej nieswojo pod spojrzeniem bystrych, ciemnych oczu. Prawda była taka, że z Liamem również chciała się zobaczyć, by móc zadać mu całą serię cisnących jej się na usta pytań. Problem polegał na tym, że kiedy przyszło co do czego, nie potrafiła zdobyć się na zadanie żadnego z nich.
– Więc? – Głos mężczyzny skutecznie sprowadził ją na ziemię. – Nie zrozum mnie źle, bo tym razem naprawdę nie chcę być złośliwy, ale to wyjątkowo zły moment na odwiedziny. Jestem na nogach zdecydowanie zbyt długo, więc o ile nie masz mi do zakomunikowania, że… No nie wiem? Świat się kończy? Tak czy siak, jeśli to nie jest sprawa wagi państwowej, byłbym naprawdę wdzięczny za chwilę spokoju.
Zamilkł, po czym skrzywił się nieznacznie, jakby nagle dotarło do niego, że te słowa mimo wszystko nie należały do najmilszych. Nie dodał niczego więcej, ale było coś zrezygnowanego w sposobie, w jaki potarł oczy. Ten ruch wystarczył, by Eveline znów zwróciła uwagę na znaczące jego skórę ślady – dwa charakterystyczne punkciki, które zwłaszcza teraz z łatwością mogła rozpoznać.
– To Bella? – wykrztusiła w końcu, chociaż te słowa z trudem przeszły jej przez gardło. – Wiem, potrzeba czasu, mówiłeś mi to już. Ale próbuję zrozumieć. Ludzie z mojego otoczenia nie na co dzień przemieniają się w wampiry, więc…
– Ona nie jest człowiekiem.
Eve zacisnęła usta. Z trudem powstrzymała się od całej wiązanki przekleństw, by uświadomić mu, co takiego sądziła od nadmiernej precyzyjności. Jakby to cokolwiek w tej sytuacji zmieniało!
Zauważyła, że Liam wywrócił oczami.
– Wbrew wszystkiemu zmienia. Przemienienie człowieka jest mniej skomplikowane – wyjaśnił pośpiesznie. – I tak, wciąż myślisz za głośno.
W tamtej chwili sama nie była pewna czy się śmiać, czy płakać. Och, znów jej to wypominał! Nieważne jak wiele razy słyszała ten zarzut, brzmiał równie irracjonalnie, co za pierwszym razem. Jakby tego było mało, w tamtej chwili dręczyło ją zbyt wiele kwestii, by myśl o kimś, kto bez większych oporów lustrowałby jej umysł, okazała się przyjemna.
Jakkolwiek by nie było, coś w stanie Liama mimo wszystko sprawiało, że nie potrafiła mu mieć tego za złe. Może chodziło o to, że wyglądał jak siódme nieszczęście, a może sam fakt tego, że pomagał Belli, ale…
– Proces jest męczący. I dla niej, i dla mnie jako Opiekuna – oznajmił nieoczekiwanie. Tym razem jego głos zabrzmiał łagodniej, bardziej rzeczowo, jakby opowiadanie o czymś, co dało się opisać jasnymi regułami, sprawiało mu przyjemność. Pod tym względem brzmiał o wiele pewniej od Marco, kiedy ten tłumaczył jej zasady, którymi kierował się wampirzy świat. – Dlatego wciąż nie dowierzam, że została z tym sama. Gdyby była przypadkowym śmiertelnikiem, który nie ma o niczym pojęcia… Ale ona? – mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Dopiero po chwili otrząsnął się na tyle, by znów skupić spojrzenie na Eveline. – Jest słaba i potrzebuje krwi, na dodatek nie ludzkiej, więc ten jej przyjaciel na nic by się nie przydał. I pozwól, że na tym zakończę.
Tak naprawdę wcale nie musiał mówić więcej. Tych kilka słów wyjaśniło, by z całą mocą dotarło do niej, dlaczego tak bardzo nie chciał, żeby przypadkiem weszła do sypialni. Wystarczyło, że przyjaciółka już na wstępie rzuciła jej się do gardła… Jej słodka, niewinna Bella, ogarnięta morderczym szałem i z kłami, które pragnęła zatopić w cudzej tętnicy. To wciąż szokowało, przez co Eveline nawet  nie próbowała sobie wyobrażać młodej, na wpół przytomnej wampirzycy, raz po raz kąsającej kogoś, kto chcąc nie chcąc podjął się roli jej Opiekuna. W oszołomieniu pomyślała jedynie, że przemiana wymagała większego poświęcenia, niż mogłaby sobie wyobrazić.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Raz jeszcze spojrzała na Liama, ale również wtedy nie zdobyła się na to, by przerwać przeciągająca się ciszę. Nie chciała naciskać. Wypytywanie go akurat teraz, kiedy już i tak był zbytnio zmęczony sytuacją, w której się znalazł, wydawało się niewłaściwe.
Zareagowała dopiero w chwili, w której wampir – najwyraźniej dochodząc do wniosku, że rozmowa zakończona – spróbował wrócić do pokoju.
– Mogę coś dla ciebie zrobić? – wypaliła, w końcu zdobywając się na zadanie pytania, które zabrzmiało choć odrobinę sensownie.
Wzdrygnął się, zatrzymując tak gwałtownie, jakby nagle wpadł na jakąś niewidzialną ścianę. Zauważyła, że napiął mięśnie, w nieco nerwowy sposób zaciskając palce na klamce. Nie obejrzał się, ale przynajmniej jej nie zignorował, po chwili wahania jednak decydując się na reakcję.
– Przejmujesz się? – zapytał jakby od niechcenia. – Dlaczego?
Jedynie potrząsnęła głową. Nie obchodziło jej to, że nie był w stanie tego zaobserwować.
– Mieszkam tutaj, a ty pomogłeś mi, kiedy Marco mnie przyprowadził. To nie wystarczający powód? – obruszyła się, tak naprawdę wcale nie oczekując odpowiedzi. – Zresztą nie o to chodzi. Twoim zdaniem potrzebuję powodu, żeby być miłą? – drążyła, ale w odpowiedzi doczekała się wyłącznie pełnego niedowierzania prychnięcia.
– Ludzie wciąż mnie zadziwiają, nawet po tylu latach – stwierdził z rezerwą w głosie. – Skoro tak ujmujesz sprawę… Nie, nie sądzę. Chyba że naprawdę oswoiłaś się z nami na tyle, by zejść do kuchni i coś dla mnie przynieść. Nie mogę sobie pozwolić na to, by akurat teraz wyjść stąd na dłużej – wyjaśnił, znacząco kiwając w kierunku drzwi.
Słowem nie wspomniał o krwi, ale jakoś nie wątpiła, że chodziło mu właśnie o to. Dłoń nieznacznie jej drgnęła, ale w porę powstrzymała się od instynktownego dotknięcia gardła.
Och, oswoiła się. Może nawet bardziej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
– Jasne – wychrypiała, próbując ignorować nieprzyjemny ucisk, który poczuła w piersi. – O ile powiesz mi, którędy tam dojdę. Chyba jeszcze nie miałam przyjemności.
Liam obejrzał się, jednak decydując się na nią spojrzeć. W jego spojrzeniu doszukała się wyłącznie konsternacji i… swego rodzaju nostalgii, choć w żaden sposób nie potrafiła sprecyzować tej drugiej. Wiedziała jedynie, że zaskoczyła go i to na dodatek po raz kolejny.
– Jesteś tak bardzo do niej podobna – wyrwało mu się. Prawie natychmiast zamilkł, w pośpiechu próbując zmienić temat. – Nieważne. Kuchnia właściwie przylega do głównego hallu, o ile pamiętasz, którędy wprowadził cię Marco. Nie sądzę, żebyś mogła tam nie trafić, aczkolwiek podtrzymuję to, co powiedziałem: nie musisz się przejmować. Nic się nie stanie, jeśli nie trafisz – stwierdził wymijająco.
Eve uśmiechnęła się w wmuszony, ale szczery sposób. Spuściła wzrok, pozwalając by włosy opadły jej na twarz.
– Wiem, że znałeś moją matkę. Nie musisz tak się peszyć z mojego powodu.
Poczuła się dziwnie, gdy dotarło do niej, że jednak wypowiedziała te słowa na głos. Natychmiast poczuła na sobie intensywniejsze niż do tej pory spojrzenie Liama, ale nie zdecydowała się go odwzajemnić. W zamian po prostu popędziła w głąb korytarza, próbując nie myśleć o tym, że kolejny raz doprowadziła do tego, by jakikolwiek wampir znalazł się tuż za jej plecami.
Wciąż czuła się roztrzęsiona, kiedy w końcu znalazła się poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku. Zbiegła ze schodów, tylko na moment przystając w połowie, by móc złapać oddech. Dopiero wtedy zwolniła, nie chcąc ryzykować, że ze swoim szczęściem zdołałaby potknąć się o stopnień i polecieć w dół. W zamyśleniu przesuwając dłonią po poręczy, z wolna pokonała ostatnie schody, by bez większych przeszkód móc ruszyć do miejsca, w które odesłał ją Liam. Nie próbowała rozpamiętywać ani tego, co jej powiedział, ani swoich własnych słów – stwierdzenia, które nie dawało jej spokoju od chwili, w której dostrzegła jego imię w zapiskach matki.
Znał Beatrice? Na to wychodziło, choć nie miała pewności, na ile mogła zaufać temu, co wyczytała w dzienniku. Niespójność wpisów i to, co z nich wynikało… To wciąż nie dawało Eve spokoju, brzmiąc jak marny żart albo coś, co pozostawało zbyt przerażające i nierealne, by mogła uznać prawdziwość słów matki. O wiele łatwiej było nie myśleć albo zapytać Liama, choć sytuacja zdecydowanie temu nie sprzyjała. W zasadzie Eveline szczerze wątpiła, by wampir powiedział jej prawdę.
Odrzuciła od siebie wszelakie niechciane myśli w chwili, w której przekroczyła próg kuchni. Mimochodem pomyślała, że tym razem spacer po domu okazał się wręcz zadziwiająco spokojny – bez wizji i niepokojących szeptów albo sarkastycznego Castiela, czającego się gdzieś w mroku. W zamyśleniu powiodła wzrokiem po pomieszczeniu, zaskoczona widokiem małego, choć nowocześnie urządzonego pomieszczenia. Pomijając kilka blatów, lśniących frontów szafek i pokaźnych rozmiarów lodówki, nie dostrzegła niczego nadzwyczajnego. Co więcej kuchnia zdecydowanie nie wyglądała na taką, jaką dziewczyna spodziewałaby się zobaczyć w wiekowym już, przypominającym rezydencję domu. Eveline miała wrażenie, że pomieszczenie zostało potraktowane wręcz po macoszemu, ale po namyśle doszła do wniosku, że to sensowne.
Och, na co komu lepiej wyposażona kuchnia w miejscu, które zajmowały wampiry? Zrozumiała to aż za dobrze, gdy po otwarciu lodówki zamiast wędlin, sera czy warzyw, dostrzegła aż nadto charakterystyczne, wypełnione gęstym płynem plastikowe torebki.
Coś przewróciło jej się w żołądku, kiedy ujęła jedną z nich. Tym gorzej poczuła się, gdy jej uwagę przykuło coś jeszcze.
Mieli mikrofalówkę.
No to zajebiście.
Hm, niespodzianka? :D Tak szybko to chyba jeszcze nie wrzucałam. Rozdział napisał się sam, wielbię gif i ogólnie jestem zadowolona, więc po prostu to tutaj zostawię. Jak zawsze dziękuję za obecność, komentarze i do napisania! <3

4 komentarze:

  1. Komentuję, dawno tego nie robiłam, a trzeba pokazać, że czytam :D Przepraszam, ale ta ostatnia scena mnie rozśmieszyła, wyobraziłam sobie wampiry podgrzewające krew w mikrofalówce i konsternację Eve. Ciekawe czy gdzieś w domu znajdzie wenflon i igłę do popierania krwi.
    Ostatnie kilka rozdziałów baardzo mi się podobało. Przede wszystkim podziwiam, jak dobrze wychodzi ci kreowanie bohaterów, nikt nie wydaje się płaski, a ich backstage także zdaje się być przemyślany. Najbardziej chyba intryguję mnie Liam, niby taki trochę oziębły, ale od razu zajął się Bellą, do Eve też zdaje się mieć jakiś sentyment, zapewne przez znajomość z jej matką. Swoją drogą o relacji Beatrice z wampirem także poczytałabym więcej.
    Rozwój relacji Marco-Eve idzie w coraz bardziej zażyłym kierunku, lubiłam ich relację od początku, ale dobrze, że staje się coraz głębsza. Scena, w której Eve przeżywała przeszłość oczami Marco była bardzo mocna, szczególnie końcówka z wyrwaniem serca. Reakcja Eve jak najbardziej naturalna, ale cieszę się, że potrafiła w pełni zaakceptować Marco i nie spanikowała. W końcu pod wpływem emocji mogła zachować się różnie.
    Już coraz bliżej do finału pierwszego tomu i zastanawiam się, czym mnie jeszcze zaskoczysz ;)
    Pozdrawiam cieplutko,
    G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, końcówka miała rozbawić. Lubię małe akcenty z humorem, żeby nie było zbyt poważnie. Jeśli się udało, to się cieszę. :D
      W ogóle miło znów Cię tu widzieć. I dzięki śliczne za miłe słowa! Staram się, bo nie lubię papierowych bohaterów. Gdzieś w mojej głowie każde z nich ma swoją historię i postaram się, by prędzej czy później wszyscy doszło do głosu. Liam również, ale to już materiał na kolejny tom. Niemniej czekam na te sceny, więc na pewno mogę obiecać rozwinięcie wątku i wyjaśnienie jego motywów. ;3
      Ach, Marco i Eve… To chyba jedno z moich większych wyzwań. Jeśli mimo to ich relacja idzie dobrze, to również się cieszę. Nie chciałam bohaterów, którzy zaczną planować ślub po dwóch rozdziałach, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że utknęli w martwym punkcie. Miałam nadzieję, że ten wybuch w postaci historii Marco okaże się dobrym posunięciem.
      Ha, czekam w takim razie na opinię o finale. Powiem tylko, że niczego nie żałuję.
      Również pozdrawiam!

      Nessa

      Usuń
    2. Chyba pochłonęła mnie trochę proza codzienności i tak wyszło, że przeczytałam kilka rozdziałów, ale jakoś nie szło mi skomentować.
      Napisanie relacji romantycznej między bohaterami w ogóle jest chyba mega trudne w każdej książce. Balans między powolnym, naturalnym rozwojem relacji, uniknięciem toksyczności i nie znudzeniem czytelnika na śmierć. U ciebie na razie nie zaobserwowałam żadnej z tych cech :)

      Usuń
    3. Absolutnie to rozumiem. Też zawsze próbuję zostawić sensowny komentarz, ale jak przychodzi co do czego, to bywa tak, że mam w głowie pustkę. Także na spokojnie. Wierz mi, że jak już się pojawiasz z opinią, to jak głupia uśmiecham się do ekranu. :D
      Taak, w istocie – relacje to podstawa każdej historii, nie ukrywajmy. I przez znaczenie tego elementu łatwo je zepsuć. Więc tym bardziej dziękuję za ten komentarz, bardzo się cieszę, że tak uważasz. :3

      Usuń