9/19/2019

☾ Rozdział LXXVIII

Eveline
Oddech gwałtownie przyśpieszył; serce omal nie wyrwało się z piersi. Zamarła w bezruchu, przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie obłapiających ją dłoni i ciepła, które raz po raz muskało odsłonięty kark. Eve nie odważyła się poruszyć, o próbie odwrócenia nie wspominając, zresztą i bez tego dobrze wiedziała, kogo miała tuż za plecami.
Milczała, sparaliżowana strachem. Spojrzenie utkwiła we wciąż leżącym na ziemi ciele Aurory – bezwładnym, trochę jakby wampirzyca spała, choć wrażenie to skutecznie psuł wystający z jej piersi kołek. Z jakiegoś powodu Eveline mimo wszystko czuła ulgę na myśl o tym, że kawałek drewna nie był posrebrzany. Przynajmniej nie zauważyła niczego podejrzanego, kiedy roztrzęsionymi dłońmi usuwała broń z ciała Lany. Miała dość powodów, by chcieć zabić – choćby i w samoobronie – ale mimo wszystko…
Z uporem wpatrywała się w twarz Aurory tak długo, aż jej rysy zaczęły zlewać się ze sobą i zamazywać. Aurora, Amanda, Aurora… Mętlik w głowie okazał się o wiele trudniejszy, aniżeli Eveline mogłaby się spodziewać. Dawne wątpliwości wróciły, uderzając w nią z całą mocą. Przez te wszystkie dni starała się nie myśleć o zagrożeniu, które czaiło się w Haven, czekając przede wszystkim na nią. W domu Marco czuła się bezpieczna, przez co sama perspektywa zmierzenia się z demonami, zdrady przyjaciółki (której tak naprawdę nigdy nie miała, ale czy to cokolwiek zmieniało?) i polowania, które wciąż trwało, a którego najwyraźniej stała się celem… To wszystko zeszło gdzieś na dalszy plan. Wydawało się mało znaczące i tak odległe, jakby w rzeczywistości dotyczyło kogoś innego.
Teraz wszystko wróciło – i to w sposób, jakiego Eve najmniej się spodziewała. Była sama i całkowicie bezbronna, podczas gdy Marco i Lana…
Nie chciała o tym myśleć.
Wystarczyło jedno szarpnięcie, by chcąc nie chcąc musiała odwrócić się do wciąż przytrzymującego ją przeciwnika. W końcu oderwała wzrok od twarzy Aurory, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Na krótką chwilę zacisnęła powieki, do samego końca naiwnie wierząc, że kiedy otworzy oczy, odkryje, że wszystko było co najwyżej głupim snem. Pragnęła obudzić się w znajomej sypialni, tuż obok Marco, a potem…
Twarz Drake’a znajdowała się zaledwie pół metra od jej własnej. Nie po raz pierwszy poraził ją błękit jego oczu – równie przeszywający, co i zazwyczaj. Niewiele brakowało, by poczuła się jak tego pierwszego dnia w księgarni, gdy przypadkiem na niego wpadła. Wtedy też ją podtrzymywał, podczas gdy Eve chwiała się na nogach, całkowicie wytrącona z równowagi jego bliskością, zapachem i olśniewającą urodą. Różnica polegała na tym, że wtedy nie była przerażona, a tym bardziej nie miała pojęcia, że ten pozornie olśniewający mężczyzna w rzeczywistości był istotą wyjętą żywcem z najgorszych koszmarów.
Drake uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając dwa wysunięte, gotowe do zatopienia w cudzej tętnicy kły. Jego oczy zabłysły, kiedy zmierzył Eve wzrokiem. Przyglądał jej się uważnie, mierząc wzrokiem od góry do dołu – niczym drapieżca ofiarę. Ta myśl pojawiła się nagle, wręcz porażając kobietę tym, jak bardzo wydawała się właściwa.
Cóż, była ofiarą. A on właśnie ją upolował.
– Na czym stanęliśmy ostatnim razem? – zapytał jakby od niechcenia wampir. Jego oddech musnął policzek i gardło Eveline, skutecznie przyprawiając ją o jeszcze silniejsze dreszcze. – Wyszłaś, kiedy zaczynaliśmy się dobrze bawić. To nieuprzejme.
Serce podeszło jej aż do gardła, wciąż zawzięcie trzepocząc się w piersi. Zwłaszcza teraz z łatwością mogła sobie wyobrazić dokąd to wszystko zmierzało. Skóra nieprzyjemnie zamrowiła w miejscu, w którym nie tak dawno temu zagłębiły się kły Castiela – w gwałtowny sposób, zupełnie niepodobny do tego, w jaki pił z niej Marco. Nie wątpiła, że Drake tym bardziej nie bawiłby się w uprzejmości. Dobry Boże, ten facet na jej oczach wyrwał serce innemu tylko dlatego, że ten go zdenerwował. Tyle wystarczyło, by rozwiać jakiekolwiek wątpliwości co do tego, do czego faktycznie byłby zdolny.
Co więcej, miała przed sobą kanibala. Nie była tylko pewna, czy to cokolwiek zmieniało, jeśli faktycznie postanowiłby skosztować jej krwi.
Milczała, choć jakaś jej cząstka pragnęła zacząć krzyczeć. Nie wątpiła, że w ten sposób jedynie ściągnęłaby na siebie niebezpieczeństwo, zwłaszcza gdyby nagle zaczęła się rzucać i kląć na czym świat stoi, ale z drugiej strony…
– A to ciekawe… – mruknął Drake, lekko przekrzywiając głowę. Raz jeszcze zmierzył kobietę wzrokiem, jednocześnie niemalże z lubością wciągając do płuc nocne powietrze. – Czuć na tobie Salvadora na kilometr – stwierdził, po czym prychnął i wywrócił oczami. – Tak pogrywasz? Hm…
Zesztywniała, kiedy jego dłonie nagle wylądowały na jej biodrach. Zanim zdążyła się zastanowić, Drake po prostu wziął ją w ramiona, jeszcze bardziej stanowczo przyciągając do siebie. W ułamku sekundy znaleźli się zbyt blisko – ciało przy ciele, bez choćby odrobiny wolnej przestrzeni pomiędzy. Wampir trzymał ją pewnie, niczym zazdrosny kochanek, pragnący podkreślić swoją pozycję.
Nie spodobało jej się to – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Kolejny raz zaczęła zastanawiać się nad tym, jak daleko byłby w stanie się posunąć. Nagle zwątpiła, co byłoby gorsze – perspektywa ugryzienia czy… coś innego. Nie odważyła się sformułować tej myśli, o wypowiedzeniu jej na głos nie wspominając, ale to i tak niczego nie zmieniło. Na pewno nie sprawiło, że nagle poczuła się przy Drake’u choć odrobinę bezpieczniejsza.
Spuściła wzrok, byleby tylko nie patrzeć mężczyźnie w twarz. Wbiła wzrok w jego klatkę piersiową, przez chwilę wodząc wzrokiem po skrytym pod warstwą ubrań ciele. Był dobrze zbudowany, choć nie przesadnie umięśniony – trochę jak Marco. W przypadku wampirów stan mięśni i tak nie szedł w parze z siłą; przynajmniej Eve nie wątpiła, że nawet największe chuchro byłoby w stanie wymordować nawet całe miasto, jeśli zaopatrzyć je w kły i wyjątkowe zdolności.
W chwili, w której na ubraniu Drake’a doszukała się krwi, zawirowało jej w głowie.
– Ty… – wykrztusiła, a jej spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku stróżówce, którą dopiero co opuściła.
Teraz nawet to wydawało się odległe – moment, w którym stamtąd weszła, myśląc o Lanie i w panice rozpamiętując to, co dostrzegła na ekranie, który…
Potrząsnęła głową, ale nawet wtedy wspomnienie staczającej się ze schodów Vi nie zniknęło. Zagnieździło się na jej umyśle na dobre, zdolne dręczyć nawet wtedy, gdy Eve była już gotowa przysiąc, że jej umysł zaprzątało już wystarczająco wiele innych, ważniejszych kwestii.
– Ach… Polubiłyście się? – Drake uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. Jego spojrzenie momentalnie powędrowało wzrokiem przyszłej ofiary. – Lana mnie rozczarowała. Ją jedną zawsze uważałem za godną przeciwniczkę.
I dlatego zaszedłeś ją i zadźgałeś, kiedy najmniej się tego spodziewała!?
Twarz wampira wykrzywił grymas. Dotychczas niepokojący, ale mimo wszystko ujmujący uśmiech zniknął, zresztą tak jak i błysk, który wcześniej Eveline była w stanie dostrzec w lśniących, błękitnych oczach. Nastrój Drake’a zmienił się nagle, nie dając kobiecie szansy ani na reakcję, ani zrozumienie, w którym momencie popełniła błąd. W jednej chwili wampir wciąż trzymał ją blisko siebie, napierając nań całym ciałem, w następnej zaś przemieścił się gwałtownie, w zdecydowanie niedelikatny sposób przyciskając zaskoczoną Eveline do pnia drzewa, które przed jego pojawieniem się  służyło jej za podparcie.
– Nigdy – wycedził przez zaciśnięte zęby Drake – nie próbuj sugerować mi czegoś takiego. Nigdy, jasne?
Zadrżała, sama niepewna czy z nadmiaru emocji, czy czystego przerażenia, które rozbudziły w niej jego słowa. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, nie mając odwagi powiedzieć czegokolwiek. Jakaś jej cząstka chciała się wytłumaczyć, ale pustka w głowie skutecznie tu utrudniała. Jak miała rozumieć jego słowa? Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie wybuchu, zwłaszcza że…
Drake oddychał szybko i płytko, choć powietrze było mu zbędne do normalnego funkcjonowania. Jego spojrzenie powędrowało ku stróżówki, tak skupione i niepokojące, że Eve była gotowa wręcz uwierzyć, że jakimś cudem mógł zajrzeć do środka przez ścianę – że patrzył wprost w miejsce, w którym bez życia leżała Lana. Przez chwilę skupiał się tylko na tym jednym punkcie, ale choć chwila wahania z jego strony mogła okazać się idealna, by spróbować zawalczyć i uciec, Eveline nie potrafiła zmusić się do ruchu.
Miała wrażenie, że przez całą wieczność tkwili oboje pod drzewem – Drake z siłą przyciskając ją do pnia. Podświadomie wciąż wyczekiwała momentu, w którym ostatecznie puszczą mu nerwy i jednak spróbuje rozerwać jej gardło.
– Nie zaatakowałem jej – oznajmił nagle. Błękitne oczy na powrót utkwił w Eveline. – Nie zaatakowałem Lany – powtórzył z naciskiem. Mogła tylko zgadywać, dlaczego w ogóle próbował się przed nią tłumaczyć. – To Aurora lubi wbijać innym nóż w plecy. Zwłaszcza silniejszym od siebie – dodał, a jego spojrzenie na ułamek sekundy uciekło ku wiotkiemu ciału na ziemi.
Grymas kolejny raz wykrzywił jego twarz, ale tym razem Drake zapanował nad sobą o wiele szybciej niż wcześniej. Przez moment sprawiał wrażenie chętnego, by coś jeszcze dodać, ale ostatecznie z jego ust nie padło żadne słowo. W zamian wyprostował się, spoważniał i spojrzał gdzieś ponad ramieniem Eveline.
Choć jej zmysły wciąż były bardziej wyostrzone i wrażliwsze przez obecność wampirzej krwi, nie usłyszała nadejścia kolejnej osoby. Tym bardziej z równowagi wytrącił ją moment, w którym usłyszała głos Castiela.
– Co tu jeszcze robicie? – zapytał, wyraźnie podenerwowany. – Wszyscy mieli wyjść z tego cało. Powiedziałeś…
– Doprowadź tę kretynkę do stanu używalności – przerwał mu cierpkim tonem Drake.
Odpowiedziała mu wymowna cisza. Castiel milczał, z uporem tkwiąc w miejscu. Przez chwilę Eve nawet pomyślała, że coś pomyliła i co najwyżej wyobraziła sobie obecność wampira. Spróbowała się obejrzeć, ale skutecznie powstrzymały ją wciąż zaciskające się na jej biodrach dłonie Drake’a. Zamarła, gdy w odpowiedzi na ruch mężczyzna wzmógł uścisk – i to na tyle, by przy okazji sprawić jej ból. Przez nadmiar emocji i krążącą w żyłach adrenalinę i tak ledwo była świadoma jakichkolwiek niedogodności.
– Ale… – zaczął raz jeszcze Castiel.
Przez twarz nieśmiertelnego przemknął cień. Eveline mimowolnie się spięła, niemalże pewna, że kiedy przyjdzie co do czego, cała frustracja mężczyzna skupi się na niej.
– Czegoś nie zrozumiałeś? – warknął, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Ja ustalam warunki. Powiedz jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że żeby zabrać swoją słodką Katerinę, będziesz musiał ją sobie zdrapać żyletką ze ściany.
Mówił poważnie – co do tego jednego Eve nie miała żadnych wątpliwości. Przed oczami wciąż miała moment, w którym Drake wyrwał serce z piersi tamtego wampira. Wspomnienie tamtej chwili wróciło i okazało się równie wyraźne, co i to najświeższe, związane z Vi albo… tym, co ją przypominało. Chociaż groźba nie była przeznaczona dla niej, kobieta instynktownie mocniej przywarła do drzewa, zupełnie jakby w ten sposób mogła zwiększyć dystans między sobą a napierającym na nią nieśmiertelnym. Prawie natychmiast tego pożałowała, zwłaszcza że Drake w odpowiedzi przywarł do niej jeszcze bardziej stanowczo.
Tym razem Castiel nie protestował. Dostrzegła go zaledwie kątem oka, kiedy przemknął tuż obok, w pośpiechu dopadając do Aurory. Nawet nie spojrzał w jej stronę; widziała jedynie jego plecy – to i napięte ramiona, które nie rozluźniły się nawet wtedy, gdy już wyszarpał kołek z piersi unieruchomionej wampirzycy. Przyszło mu to z łatwością – drewno bez większych problemów wysunęło się z rany, niczym drzazga spod naskórka.
Eveline wyraźnie usłyszała jak Aurora gwałtownie nabiera powietrza i zanosi się kaszlem. W tamtej chwili pozostawało jej wierzyć, że dokładnie w ten sposób zareagowaliby Marco i Lana, gdyby…
Tyle że przecież spróbowała tego z tą drugą. Kołek, który wyrwała z ciała Lany, spoczywał w dłoniach Castiela.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Drake parsknął, jak nic reagując na to, co działo się w głowie jego ofiary. Było coś pobłażliwego w spojrzeniu, którym obdarował Eveline, jednak z sobie tylko znanych powodów powstrzymał się od komentarza. Wciąż przytrzymując Eve, z wolna zwrócił się ku Castielowi i wciąż siedzącej na ziemi, wyraźnie oszołomionej Aurorze.
– Skończyłaś użalać się nad sobą? Tracimy czas.
Wampirzyca natychmiast skupiła na nim wzrok. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania.
– Ja nie…
– Nazwijmy rzeczy po imieniu: zjebałaś. – Drake wzruszył ramionami. – Dziewczyna jest moja. I ja zaprowadzę ją tam, gdzie trzeba. Wciąż możesz nam towarzyszyć, ale nie licz na laury jeśli chcesz, żebym zachował dla siebie to, co tutaj zaszło. On nie byłby zadowolony, prawda?
Eveline była gotowa przysiąc, że w odpowiedzi na te słowa Aurora zamarła. Choć w pierwszym odruchu wyglądała na chętną, żeby odpyskować, ostatecznie nie odezwała się nawet słowem. Dłonie zadrżały jej, gdy w panice przycisnęła obie do piersi. Poza śladami krwi na ubraniu i poszarpanym materiale, po przebiciu kołkiem nie pozostał nawet ślad.
– Nie taki był układ – wymamrotała Aurora, ale nie zabrzmiała nawet w połowie tak pewnie, jak można było się po niej spodziewać.
– Ten tu przynajmniej jest pomocny – odparł Drake, kiwając głową w kierunku Castiela. – Ciebie zadźgał człowiek. Powinnaś się cieszyć, że w ciąż jestem skłonny cokolwiek ci zaoferować.
Tym razem Aurora nie odpowiedziała. Nerwowo zacisnęła usta, po czym w pośpiechu poderwała się na równe nogi, w ostentacyjny sposób odsuwając od Castiela. Wampir nawet na nią nie spojrzał, po prostu tkwiąc w miejscu z tym przeklętym kołkiem w dłoni. Wyglądał przy tym jak siódme nieszczęście, w niczym nie przypominając pewnego siebie, niebezpiecznego nieśmiertelnego, który z bezczelnym uśmieszkiem był skłonny pokazać Eveline, gdzie – jego zdaniem – było jej miejsce. W zasadzie przypominał co najwyżej cień samego siebie, a Eve pomyślała nawet, że żałował, ale…
To niczego nie zmieniało. Nie, skoro zdradził.
Nie, skoro mimo sposób, w jaki przez cały ten czas ją traktował, przynajmniej próbowała się z nim porozumieć.
Cisza dzwoniła jej uszach. „Słodka Katerina” – przypomniała sobie słowa Drake’a i to, że najwyraźniej jedno imię wystarczyło, by ustawić Castiela do pionu. Już wcześniej zorientowała się, że w całym tym szaleństwie była kobieta. Pokój, który miał dla wampira tak wiele znaczenie, wydawał się mówić sam za siebie, zresztą jak i jego wyposażenie – wiszące w szafie piękne suknie, które widziała już pierwszego dnia. Eveline mogła tylko zgadywać, co to oznaczało i kim ta kobieta była dla Castiela, ale nawet myśląc o tym, nie była w stanie zmusić się do zrozumienia go.
Zdrajca, zdrajca, zdrajca…
Zdrajca.
Powtarzała to jedno słowo niczym mantrę, ale z jakiegoś powodu nie brzmiało tak jak powinno. Znów pomyślała o Marco – momencie, w którym osunął się na kolana, powalony przez własnego brata – ale i ten obraz zakłóciło wspomnienie rozbitego, szlochającego Castiela. Zupełnie jakby to, w jakim stanie dostrzegła go w tamtej sypialni, mimo wszystko zmieniało wszystko.
Potrząsnęła głową, bezskutecznie próbując opędzić się od niechcianych myśli. Gubiła się i to nie tylko we własnych wspomnieniach i emocjach, ale… wszystkim innym.
Pragnęła zrozumienia – chociaż tego. Tak naprawdę pobudki Castiela schodziły na dalszy plan, stanowiąc co najwyżej przykry dodatek do wątpliwości, które towarzyszyły jej przez tyle czasu. Gdyby nie to, że odchodziła od zmysłów, zamartwiając się o Lanę i Marco, może nawet mogłaby to znieść. Cokolwiek, byleby w końcu poznać odpowiedź na najważniejsze pytanie.
Dlaczego?
Uciekała przez tyle czasu – przed prawdą, tym światem i zrozumieniem – ale nigdy nie dowiedziała się dlaczego. Nawet Marco nie zdradził jej powodów, dla których wszystkim wokół zależało na tym, by się do niej dostać. Chodziło tylko o to, co robiła? O nekromancję, jak ujęła to Lana? O zdolności, których nie tylko przez tyle czasu nie potrafiła nazwać, ale przede wszystkim robiła wszystko, byleby je od siebie odsunąć? Nie kontrolowała tego, o jakimkolwiek konkretnym zastosowaniu nie wspominając. Po prostu pewnego dnia upadła na głowę i wróciła do miasta, które uważała za przeklęte od dnia, w której Haven odebrało jej wszystko. Zamiast bezpiecznej przystani, trafiła w sam środek konfliktu, który z jej perspektywy był równie nierzeczywisty, co i biblijna wojna w niebiosach. Skoro tak, dlaczego…?
– Och, nie przejmuj się – doszedł ją jakby z oddali głos Drake’a. Tym razem głos mężczyzny zabrzmiał o wiele spokojniej, wręcz pogodnie. – Niedługo zrozumiesz.
Jeszcze kiedy mówił, przesunął się bliżej. Eveline nie zwróciła na to większej uwagi, nagle obojętna na to, że wciąż jej dotykał. Myślami była gdzieś daleko, choć przez moment czując się tak, jakby całe to szaleństwo wcale jej nie dotyczyło – jakby z boku spoglądała na coś, co przytrafiało się komuś innemu. Uchwyciła się tego staniu i pytania, które w naturalny sposób towarzyszyło jej od samego początku, choć wcześniej nie miała odwagi je zadać.
Dlaczego…?
– Zbierajmy się stąd. – Tym razem Drake nie zwracał się do niej. Słuchała jego słów, ale te wydawały się pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Rozbrzmiewały, ale dla niej nie znaczyły niczego. – To trwa zdecydowanie zbyt długo.
– Katerina – wtrącił natychmiast Castiel. Zamilkł i odchrząknął, próbując doprowadzić się do porządku. – Mieliśmy umowę. Chcę…
– Czekałeś na nią tyle, poczekasz jeszcze trochę. Przedstawienie dopiero się zaczyna.
– Nie chcę brać w tym udziału – zaoponował Castiel, wyraźnie czymś zaniepokojony. – Chciałeś dziewczynę. Tylko tyle ci obiecałem.
Drake parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
– Słyszysz sam siebie? – zapytał, nie kryjąc rozbawienia. – Kiedy układasz się z diabłem, ponosisz konsekwencje. I nie mam tu na myśli siebie.
– Żadne z nas nie ma tu niczego do powiedzenia – szepnęła wypranym z jakichkolwiek emocji głosem Aurora. – Nie rozumiesz? Wplątałeś się w to. Katerina też. Jeśli sądziłeś, że teraz umyjesz ręce i razem uciekniecie od odpowiedzialności, to jesteś głupszy niż wyglądasz, Cass.
Odpowiedziała jej wymowna cisza. Castiel milczał, przez dłuższą chwilę beznamiętnym wzrokiem spoglądając w przestrzeń. Eveline nie była w stanie stwierdzić, jakie tak naprawdę targały nim emocje. Tym razem nie miała przed sobą rozbitego, szlochającego mężczyzny, chociaż nie była pewna czy to dobrze. Miała zresztą wrażenie, że różnica polegała tylko na tym, że wampir nad sobą panował – na tyle, by zdobyć się na neutralny wyraz twarzy i to, by ledwo zauważalnie skinąć głową. Mimo wszystko wciąż pozostawał blady i spięty, wyraźnie oszołomiony obrotem spraw.
Wydawało się, że minęła cała wieczność, nim wampir jednak zdecydował się odezwać.
– Nigdy więcej nie mów do mnie w ten sposób, jasne? – Gniewnie zmrużył oczy, jak gdyby nigdy nic zwracając się do Aurory. – Słyszysz?
– Oj, Cass… To twój największy problem? – zadrwiła, unosząc brwi ku górze.
Z gardła nieśmiertelnego wyrwało się ostrzegawcze warknięcie. Napiął mięśnie, przy okazji robiąc zdecydowany krok ku kobiecie. W dłoni wciąż ściskał kołek, który nie tak dawno temu sam wyrwał z jej piersi.
– Jeszcze jedno słowo…
– Dzieci, spokój. Do jasnej cholery – obruszył się Drake. Jego uśmiech wciąż przyprawiał o dreszcze, zwłaszcza przez obecność pary wysuniętych kłów. – Chcecie się pozabijać, to proszę bardzo, ale ja nie muszę tego słuchać. – Szarpnięciem pociągnął Eveline za sobą. – Dziewczyna jest moja. Jeśli chcecie tu zostać i skakać sobie do gardeł, nie będę przeszkadzał. Mam ważniejsze rzeczy do roboty.
Eve zachwiała się, utrzymując w pionie wyłącznie dzięki wciąż trzymającym ją dłoniom. Przez chwilę miała ochotę obejrzeć się na stróżówkę albo wciąż majaczącą w pobliżu rezydencję, ale była jak sparaliżowana. Ostatecznie jej spojrzenie spoczęło na Castielu – tylko na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, by była gotowa przysiąc, że na twarzy wampira z jakiegoś powodu odmalowała się ulga. Co prawda ta prawie natychmiast zniknęła na rzecz obojętności, ale…
Właśnie wtedy poczuła dziwne, choć znajome szarpnięcie. Zanim zdążyła się zastanowić czy jakkolwiek zareagować, pociemniało jej przed oczami.
Drake dematerializował się, ciągnąć już a sobą w pustkę.
Hm, no i kolejny. Nie wiem ile zajmie mi finał, ale i tak jestem podekscytowana jak diabli. Czekałam na to zdecydowanie zbyt długo.
Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz