8/04/2020

☾ Rozdział I

Castiel

Padał śnieg. Drobne płatki wirowały, przez chwilę unosząc się w powietrzu, nim ostatecznie osiadły na ziemi. Były wszędzie – dookoła, we włosach, na jego ubraniu…

Dłonie zadrżały; ramiona owinęły się wokół pustki. Castiel trwał w bezruchu, próbując zrozumieć to dziwne zjawisko. Zwłaszcza padający śnieg. Do diabła, co miałby robić tutaj śnieg…? I dlaczego w ogóle się przejmował, skoro nie miał prawa czuć chłodu? Już nie.

– Cass… Castielu!

Kobiecy głos sprowadził go na ziemię, zakłócając panujący dookoła spokój. Wampir wzdrygnął się i zamrugał, przy okazji strząsając na ziemię jeszcze więcej śnieżnych płatków.

Nie, to nie było tak. Wszystko pomieszał.

Z wolna odwrócił się w kierunku, z którego dochodził głos. Lana znajdowała się na wyciągnięcie ręki, blada i z rozszerzonymi oczami. Poplątane włosy okalały jej twarz jasną aureolą. Wpatrywała się wprost w niego, ale to było inne spojrzenie niż to, którym obdarowała go zaledwie chwilę wcześniej. Okazało się zaskakująco łagodne, choć Castiel nie sądził, że będzie do tego zdolna. Nie, skoro zaledwie chwilę wcześniej aż wyrywała się do tego, żeby pogruchotać mu kości albo od razu rozerwać na kawałki.

Miał wrażenie, że od tego momentu minęły całe wieki. Eony, w czasie których zmieniło się wszystko. Sęk w tym, że nawet nie zauważył, kiedy to wszystko miało miejsce – zbyt gwałtowne, nielogiczne i…

A teraz stali w ruinach tego, co niegdyś było okazałą rezydencją, której tak nienawidził. Otaczał go nie padający śnieg, ale pyły i gruzy.

I choć w przeszłości Castiel wielokrotnie obiecywał sobie, że kiedyś znajdzie sposób, by przybyć i zrównać to miejsce z ziemią, nigdy nie wziąłby pod uwagę takiego scenariusza.

Wzdrygnął się, jakby wyrwany z letargu. W roztargnieniu spojrzał na swoje dłonie – wciąż wyciągnięte ramiona, w których nie znajdowało się już nic ani nikt. Spuścił wzrok na ziemię, ale i tam nie dostrzegł choćby śladu czyjejkolwiek bytności. Pył zmieszał się z gruzami, gdy ciało Kateriny tak po prostu się rozpadło.

Coś ty zrobiła?, pomyślał po raz pierwszy, ale nie wypowiedział tych słów na głos. I tak nie otrzymałby odpowiedzi.

Wyczuł ruch, ale nawet nie drgnął, pozwalając żeby Lana przesunęła się bliżej. Kątem oka dostrzegł jej włosy, tak blisko, że gdyby zechciał, mógłby zanurzyć w nich palce. Nie zrobił tego, w gruncie rzeczy nie dbając o to, co zamierzała zrobić. Wzdrygnął się i odsunął dopiero w chwili, w której spróbowała dotknąć jego twarzy. Z gardła wyrwało mu się ostrzegawcze warknięcie, ale poza cieniem, który przemknął przez twarz kobiety, wampirzyca w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że ta reakcja zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem – ona skupiona, ale (niech ją szlag) zatroskana, on zaś… całkowicie obojętny. To Castiel jako pierwszy odwrócił wzrok, w następnej sekundzie bezceremonialnie zwracając się do Lany plecami. Nie obchodziło go, że nagle znalazła się tuż za nim, z powodzeniem mogąc spróbować rzucić mu się do gardła.

– Chodźmy stąd – zadecydował.

– Ale…

Zignorował ją. Ruszył przed siebie, krocząc pomiędzy gruzami i pyłem (To nie śnieg… nie śnieg… nie…śnieg…). Nie interesowało go, czy Lana ruszyła za nim. W gruncie rzeczy mogła robić, co tylko uważała za słuszne. W tamtej chwili wszystko to, co widział i czuł Castiel, ograniczyło się wyłącznie do tego miejsca: nic nieznaczącej ruiny, którą pragną jak najszybciej opuścić.

Odrzucenie od siebie niechcianych emocji okazało się dziecinnie proste. Odsunął je od siebie z wprawą, spychając w najdalszy zakamarek umysłu. Umknęły w cień, a on zamknął drzwi w nadziei, że jeszcze długo nie zdecyduje się ich otworzyć. Wiedział, że to niemożliwe, ale przynajmniej na razie musiało wystarczyć. To nie było właściwe miejsce i czas… Nie żeby takie w ogóle istniały, ale to również okazało się najmniej istotne.

Miał wrażenie, że Lana wypowiedziała jego imię, ale i tego nie mógł być pewien. Przeszedł kilka kroków, nie próbując rozglądając się na boki. Nawet kiedy coś zachrzęściło pod jego stopami, jedynie niecierpliwym ruchem usunął to z drogi. Chciał się dematerializować, całym sobą czując, że blokada, która do tej pory otaczała to miejsce, ostatecznie ustąpiła, ale nie potrafił się skupić. Nieśpieszne posuwanie się naprzód okazało się zdecydowanie prostsze.

Coś bezceremonialnie zacisnęło się na jego ramieniu. W następnej sekundzie Lana szarpnięciem odwróciła go w swoją stronę. Przez krótką chwilę był gotów przysiąc, że aż skuliła się pod spojrzeniem, którym ją obdarował. Mógł tylko zgadywać, jaki miał wyraz twarzy, ale to było dla niego równie mało istotne, co i wszystko inne.

– Porozmawiaj ze mną, do diabła! – zaoponowała wampirzyca, kiedy spróbował się od niej odsunąć. – Albo przynajmniej mi odpowiedzi. Ja…

– Co mam ci powiedzieć?

Uniosła brwi. Momentalnie spuściła z tonu, wyraźnie zaskoczona tym, że nie krzyczał. Po prostu pytał – bez większego zainteresowania, zupełnie jakby próbowali dyskutować o pogodzie.

Cisza miała w sobie coś krępującego. Nawet w tym stanie mógł sobie wyobrazić, ile wymagało od Lany zachowanie spokoju czy jakakolwiek delikatność. To nie było do niej podobne. Wiedział, że nie chciała się nad nim użalać; nie chciała zwracać się do niego tym tonem. Czuł to całym sobą i ta fałszywa nuta w jej głosie drażniła go bardziej niż cokolwiek innego.

– Pytałam, co robimy. Gdzie idziesz? – podjęła, ostrożnie dobierając słowa. Och, tak. Wolałby, gdyby krzyczała. Kłótnia zawsze wychodziła im dużo lepiej. – Muszę znaleźć Marco. Nie wiem, co się stało, ale…

– Więc go poszukaj.

Lana gwałtownie zaczerpnęła tchu.

– Co…?

– Słyszałaś – uciął ze spokojem, w którym jednak nie było niczego naturalnego. Słowa przychodziły mu łatwo, ale brzmiały jak wyuczona na pamięć formułka, którą należało wypowiedzieć, skoro tego wymagała sytuacja.

– Cass, na żywot mrocznej matki wampirów…

Szarpnięciem oswobodził się z jej uścisku. Cofnął się o krok, omal nie potykając o własne nogi. W następnej sekundzie – nie czekając aż Lana znów zacznie mówić i protestować – w końcu znalazł w sobie dość siły, by się zdematerializować.

Kolana ugięły się po nim, ledwo znów poczuł pod stopami stabilny grunt. Na uliczce panowała niemalże całkowita ciemność, ale to nie zrobiło nim żadnego wrażenia. Nawet nie zarejestrował momentu, w którym osunął się na ziemię, zamierając na bruku. Oddychał szybko i płytko, zupełnie jak po przebiegnięciu maratonu. Ułożył dłonie na udach i nieznacznie nachylił do przodu, bezmyślnie spoglądając w pustkę.

Tutaj nie padało – nie widział śniegu, gruzu czy pyłu, czegokolwiek, co mogłoby wzbudzić w nim wątpliwości. Klęczał na ziemi, świadom wyłącznie napierającej ze wszystkich stron ciszy. Jedynie mimochodem pomyślał, że być może zbierało się na deszcz, skoro niebo przysłaniała ciężka warstwa chmur. Kiedy dla pewności uniósł głowę, przekonał się, że w ciemnościach dało się wypatrzeć wyłącznie cienki sierp księżyca, prawie jak tej pierwszej nocy po powrocie Eveline do Haven. Teraz ten moment wydawał się równie odległy, co i wszystko inne.

Spokój wcale nie przyniósł mu ukojenia. Cisza dobijała, zbyt ciężka i ostateczna. To był jeden z tych wieczorów, w których Castiel marzył tylko o jednym: tym, żeby ostatecznie się wyłączyć i skupić na tej najbardziej prymitywnej, w pełni drapieżnej cząstce. Pragnął zabijać. Chciał znaleźć demona, człowieka… Kogokolwiek, w kogo piersi mógłby zagłębić dłoń aż po ramię. Pragnął poczuć lepką krew na dłoniach i to, w jaki sposób potrafiło trzepotać się serce na chwilę przed zmiażdżeniem. Pragnął tego wszystkiego na raz, choć zarazem doskonale wiedział, że ukojenie byłoby tylko chwilowe.

Odetchnął chrapliwie po raz ostatni, próbując zapanować nad drżeniem rąk. Miał wrażenie, że wciąż pokrywał je pył – delikatny, drobny, tak kruchy jak ona. Zacisnął palce, obojętny na to, że był na dobrej drodze do tego, by pogruchotać sobie kości. Kiedy z trudem poluzował uścisk, choć nieznacznie rozluźniając mięśnie, poczuł znajome mrowienie, zwykle towarzyszące leczącemu się powoli ciału. Więc jednak. Był przyzwyczajony do bólu, ten zresztą okazał się niczym w porównaniu do tego, co powoli pochłaniało jego umysł. Drzwi się otwierały i to pomimo tego, że tak bardzo pragnął, by pozostały zamknięte.

– Czemu…? – rzucił bezgłośnie w pustkę. Początkowo bezgłośnie poruszył wargami, nim gniew ostatecznie przejął nad nim kontrolę. Poderwał się na równe nogi, prostując niczym struna i bezmyślnie spoglądając w pustkę przed sobą. – Kurwa, czemu?!

Nerwowym gestem przeczesał włosy palcami. Musiał się uspokoić, ale to okazało się niemożliwe. Już od dłuższego czasu balansował na krawędzi, coraz bliższy temu, żeby jednak ostatecznie osunąć się w coś, czego nie potrafił nazwać. W zasadzie sam nie był pewien, co by mu bardziej odpowiadało – gniew czy może całkowita pustka, do której wracał od czasu do czasu.

Musiał coś zrobić. Musiał zająć czymś ręce i umysł, ale…

Ruch w ciemnościach wyrwał go z zamyślenia. Do Castiela dopiero z opóźnieniem dotarło, że nie był sam. Zorientował się, że intruz znajdował się o wiele bliżej, aniżeli powinien. Gdyby zachował czujność, nigdy nie pozwoliłby komukolwiek zabrnąć tak daleko. W normalnym wypadku zorientowałby się na długo przed tym, jak ktokolwiek zdołałby dojść do uliczki, w której się zatrzymał. Miałby dość czasu na podjęcie decyzji o wycofaniu się albo walce, jak nic z naciskiem na to drugie. Nawet potencjalna ofiara wydawała się lepszą alternatywą niż dalsze trwanie w ciszy.

Sięgnął pod poły kurtki, w duchu klnąc na czym świat stoi. Jego palce zacisnęły się wokół noża, który z wprawą wysupłał zza paska spodni. Tylko tyle zdecydował się zabrać ze sobą, nie chcąc prowokować Drake’a, a tym bardziej Leliela. Kiedy bratało się z wrogami, zasady ulegały zmianie, nawet jeśli rozsądek wciąż sugerował mu zachowanie ostrożności.

Mimochodem pomyślał, że tym razem szło mu to marnie, skoro pozwolił podejść się jak dziecko. Zanim się obejrzał, intruz znalazł się zaledwie kilka metrów od niego. W ciemnościach dostrzegł wyłącznie smukłą sylwetkę, skrytą pomiędzy cieniami. Jakby tego było mało, uszu Castiela dobiegło wyraźne, przyśpieszone bicie serca, a kły wydłużyły się w odpowiedzi na zapach krążącej w żyłach krwi.

Mocniej zacisnął palce na nożu. Błyskawicznie nachylił się do przodu, gotowy do ataku, a potem…

– Wolałabym, żebyś został tam, gdzie jesteś teraz – rozbrzmiał w ciemnościach surowy, kobiecy głos.

W następnej sekundzie wszystko potoczyło się błyskawicznie. Miał wrażenie, że jakaś niewidzialna dłoń wykręciła mu rękę, wytrącając nóż. Usłyszał, że broń z brzdękiem upadła na bruk, znikając w ciemnościach. Zaklął, nie kryjąc zaskoczenia, nim jednak zdecydował, czy powinien spróbować odszukać broń, czy może od razu przetrącić intruzowi kark, znów wylądował na ziemi.

Poczuł się tak, jakby ktoś kopnął go z całej siły w żołądek. Osunął się na kolana, walcząc o oddech i próbując odzyskać kontrolę nad ciałem. Wystarczyła sekunda, by przez jego ciało przetoczyła się fala bólu. Przycisnął dłoń do piersi, dokładnie do miejsca, w którym znajdowało się serce. Niemalże czuł zaciskające się na nim dłonie – delikatne, ale pewne, jak nic zdolne do tego, by bez wahania pozbawić go życia.

Wszystko ustało równie nagle, co się zaczęło. Wciąż klęczał na ziemi, spazmatycznie chwytając powietrze i próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Ten zapach i głos, ta kobieta…

– Przeżyłam w tym mieście za długo, by dać się zabić dziecku nocy, Castielu – podjęła ze spokojem przybyszka, przesuwając się naprzód. – Ta noc zresztą jest tak pełna bólu i gniewu, że musiałam sprawdzić, co się stało. Porozmawiajmy, hm? – zaproponowała takim tonem, jakby właśnie prowadzili towarzyskie spotkanie przy herbacie.

Uniósł głowę, by spojrzeć wprost w oczy kobiety – stalowoszare i, co uświadomił sobie z opóźnieniem, znajome. W następnej sekundzie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wybuchł śmiechem. Nie sądził, że będzie do tego zdolny, a jednak to okazało się jedynym, na co było go stać. Klęczał i śmiał się, wyraźniej niż wcześniej czując, że jednak dotarł do granicy – i że tuż za nią czekało na niego wyłącznie szaleństwo. Na swój sposób wydało mu się to kuszącą perspektywą.

Kobieta nawet nie drgnęła. Stała w bezpiecznej odległości, krzyżując ramiona na piersiach. Kiedy otrząsnął się na tyle, by móc się jej przyjrzeć, dostrzegł kaskady srebrzystych włosów, miękko opadających na ramiona. Jak na swój wiek trzymała się aż nazbyt dobrze, ale to nie wydało się Castielowi ani trochę zaskakujące. Trudno było wątpić w kogoś, kto z taką łatwością powalił wampira.

– Pamiętam cię – stwierdził, nie przestając się uśmiechać. – Mogłem się zorientować…

– I ja pamiętam dwa wampiry, które wystawały pod moim domem, kiedy gościłam u siebie Eveline – odparła ze spokojem kobieta. Wtedy też Castiel przypomniał sobie jej imię.

– Danielle, prawda?

Kobieta zmrużyła oczy. Było coś przenikliwego w spojrzeniu tych stalowoszarych tęczówek.

– Wybaczę ci przejście na „ty” tylko dlatego, że lubię twojego brata. – Zamilkła i zawahała się na moment. – Jeśli już się uspokoiłeś, pozwolę ci wstać. Tylko nie rób niczego głupiego – podjęła, a Castiel z zaskoczeniem przekonał się, że w jej głosie pobrzmiewała groźba.

Zacisnął zęby. Uderzyła w niego absurdalność tej sytuacji – to, że właśnie dał się upokorzyć śmiertelniczce, nieważne jak uzdolnionej. To nie tak, że słyszał o niej po raz pierwszy. Trudno było mieszkać w Haven i choćby przypadkiem nie zorientować się, że w mieście przebywał ktoś taki jak ona. Był pewien, że przez różne historie kilkukrotnie przewinął się opis kogoś takiego jak Danielle, choć nie zawsze nazywano ją po imieniu. W efekcie sam nie był pewien, co o niej myśleć. Wiedział za to, że na myśl przychodziło mu tylko jedno określenie.

– Wieki nie miałem do czynienia z wiedźmą – wypalił, licząc się z tym, że gdyby zechciała, mogłaby go jeszcze trochę podręczyć.

Dźwignął się na nogi, w obronnym geście napinając mięśnie. Tym razem spróbował się skupić, podświadomie szykując na mentalny atak.

O dziwo kobieta jedynie parsknęła śmiechem.

– To wcale nie takie obraźliwe stwierdzenie. Przeciwnie. Pozwól, że uznam, że właśnie skomplementowałeś moją wiedzę. – Na chwilę zamilkła, być może oczekując odpowiedzi. Castiel z uporem milczał, czekając na rozwój sytuacji. – Uznaj mnie za kogoś, o niecodziennym dziedzictwie, to wszystko. I nie obawiaj bardziej niż musisz – dodała, a wampir zesztywniał. Ostatnim, czego chciał, było to, żeby ta kobieta sugerowała mu odczuwanie lęku. – Straciłam okazję na to, żeby cię skrzywdzić.

Nie uwierzył jej. Wciąż obserwował ją czujnie, starając się trzymać nerwy na wodzy. Tym razem odcięcie się od emocji przyszło mi prosto, podyktowane instynktem. Ta kobieta mogła okazać się niebezpieczna – tyle wystarczyło, by pozwolić mu zachować jasność umysłu. Wolał nie sprawdzać, jak daleko potrafiła się posunąć. Podejrzewał, że igrała z jego myślami, wykorzystując chwilę słabości, ale i tego nie mógł być pewny. Lekceważenie wroga nigdy nie było dobrym pomysłem.

Wciąż czuł się dziwnie, bezskutecznie próbując ukryć to, że chwiał się na nogach. Czuł, że drżą mu dłonie, więc wsunął je do kieszeni, mając nadzieję, że Danielle nie uzna, że szukał drugiego noża. Coś w spojrzeniu, którym go obdarowała, sprawiło, że poczuł się tak, jakby czytała z niego niczym z otwartej księgi. To uczucie było dziwne i na swój sposób niepokojące, tak jak i fakt, że w żaden sposób nie skomentowała targających nim emocji.

– Wylądowałeś w pobliżu mojego antykwariatu. Nie wiem czy świadomie, ale faktem jest, że wyczułam twoją obecność – podjęła po dłuższej chwili wahania Danielle.

W jakimś stopniu jej głos przyniósł mu ulgę. Castiel z zaskoczeniem przekonał się, że wolał nawet to, niż dalsze trwanie w ciszy. Uciekł od Lany, ale to było coś innego. Ta kobieta go nie znała – był tego pewien pomimo tego, że zwracała się do niego po imieniu. Jakby nie patrzeć sam również wiedział, w jaki sposób się do niej zwracać.

Zacisnął usta, porażony niespójnością własnych myśli. Może wciąż mieszała mu w głowie, ale czy to było ważne? Liczyło się, że w jego oczach pozostawała neutralna. Przebywanie z nią okazało się prostsze niż znoszenie wymuszonego współczucia Lany czy kogokolwiek innego. Przy niej mógł nie myśleć, choćby tylko dlatego, że skupiał się na zachowaniu czujności. O więcej nie śmiał prosić.

– Mam uznać, że naruszyłem cudzy teren? – rzucił bez większego zainteresowania. – Nie zamierzam przepraszać, jeśli o to chodzi. Poznałaś mojego brata. Jak go znam, wspomniał, że nie jestem aż taki uległy.

Danielle potrząsnęła głową.

– Nie to miałam na myli.

– Więc czego chcesz? – ponaglił, nie kryjąc zniecierpliwienia.

– Wydawało mi się, że już ci to wyjaśniłam – zauważyła przytomnie. – Wyczułam, że w pobliżu jest ktoś, kto potrzebuje pomocy. Nazwijmy to… kobiecą intuicją.

– Chyba żartujesz.

Puściła jego słowa mimo uszu. Nie miał pewności czy jego postawa sprawiała, że zaczynał ją podziwiać, czy może uważał za głupią. Oba, stwierdził w końcu, choć to wciąż nie czyniło sytuacji choćby trochę mniej absurdalnej.

– Jesteś zmęczony. Oboje zdajemy sobie z tego sprawę. – Danielle zawahała się na moment. Znów skrzyżowała ramiona na piersiach. Nieznacznie przekrzywiła głowę, pozwalając, by srebrne włosy przysłoniły część jej pomarszczonej twarzy. – Nie będę zdawała więcej pytań niż muszę. Tym bardziej nie zamierzam oceniać, ale… są rzeczy, które chcę zrozumieć, a ty możesz udzielić mi odpowiedzi.

– Nie widzę powodu, żeby o czymkolwiek z tobą rozmawiać.

Nie wydawała się zaskoczona taką odpowiedzią. Nawet gniewna nuta, która wkradła się do jego tonu, nie zrobiła na niej wrażenia. Miał wrażenie, że patrzyła na niego w pobłażliwy sposób, niczym cierpliwa babcia na wyjątkowo niesforne wnuczę.

– Gdyby tak było, już dawno byś się dematerializował. Nie powstrzymywałabym cię – odparła z przekonaniem.

Zastygł w bezruchu, przez moment wciąż czując się tak, jakby go uderzyła. Miał ochotę demonstracyjnie zrobić to, co mu sugerowała – zniknąć i uciąć tę dyskusję. Mógł to zrobić, choć zachowanie trzeźwości umysłu kosztowało go coraz więcej wysiłku. Całą energię wkładał w to, by drzwi – te cholerne, przykuwające uwagę drzwi – pozostały zamknięte. Samotność zdecydowanie nie miała mu w tym pomóc.

Nie ruszył się z miejsca. Tkwił w jednym punkcie, gniewnie spoglądając na kobietę, która z taką łatwością sprawiła, że czuł się bardziej bezbronny niż wtedy, gdy powaliła go na ziemię. Coś w jej obecności oszołomiło go równie mocno, co i zachowanie Eveline, kiedy ta…

Ale o tym też nie chciał myśleć.

– Więc jak? – podjęła cicho Danielle. – Oferuję ci trochę spokoju i miejsce, w którym nikt cię nie znajdzie. Tego potrzebujesz, prawda?

– Skąd pomysł, że nie mam takiego miejsca? – mruknął bez większego zainteresowania.

Kobieta nawet nie zawahała się przed odpowiedzią.

– Jesteś tutaj.

Wraz z tymi słowami odwróciła się na pięcie, jak gdyby nigdy nic zwracając do Castiela plecami. Nie wyglądała na zaniepokojoną tym, że nagle tuż za nią znalazł się wampir. Jakby tego było mało, coś w jej odpowiedzi wytrąciło nieśmiertelnego z równowagi, wydając się sugerować więcej niż mógłby podejrzewać. Nie miał pojęcia, co kryło się za tym stwierdzeniem, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że kolejny raz z całą mocą poczuł, że nie ma ochoty zadzierać z Danielle.

Chwilę trwał w bezruchu, obserwując ją, kiedy odchodziła. Nie zatrzymała się, nie obejrzała, ani w żaden sposób nie zasugerowała, że wciąż oczekuje jego towarzystwa. Uświadomił sobie, że gdyby tylko zechciał, mógłby się ewakuować – tak po prostu, jak przez całą tę rozmowę, co zresztą sama mu wytknęła. Do niczego go nie zmuszała.

Tak naprawdę wcale nie zmuszała.

Chwilę jeszcze tkwił w bezruchu, spoglądając w ślad za kobietą i z trudem łapiąc oddech. Dopiero po kilku kolejnych sekundach instynktownie ruszył za nią.

Jak to się mówi: pierwsze koty za płoty. Na razie trudno powiedzieć mi cokolwiek o tym rozdziale. Wiem jedynie, że pisał się sam i całkiem mi się podoba. Ewentualnie to wpływ dwóch nocy w lesie pod namiotem, ale nie wnikajmy.

Dziękuję za obecność. Dla RudejZalewy, która cierpliwie czekała. Mam nadzieję, że było warto. ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz