8/11/2022

☾ Rozdział XXIX

Eveline

Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że Marco zaprowadzi ją prosto do sypialni. Już nie próbowała pytać, po prostu pozwalając mu działać. Wydawał się zbyt podekscytowany i ożywiony, co samo w sobie wystarczyło, by zaintrygować Eve. To, że wciąż nie potrafiła wyznaczyć granicy między własnymi emocjami a tym, co pochodziło bezpośrednio od Marco, jedynie wszystko komplikował.

Z drugiej strony, wolała widzieć go takim. W pamięci wciąż miała wyraz jego twarzy, kiedy zauważył ją w tamtym grobowcu. Dostrzegła wtedy coś, czego nie potrafiła opisać, mimo że uderzyło w nią z całą mocą – wystarczająco, by poczuła to nawet mimo problemu z dotarciem do odpowiednich wspomnień.

– No, dobra. Co właściwie…? – zaczęła, kiedy Marco tak po prostu posadził ją na łóżku, kucając naprzeciwko. Wymownie zerknęła na ich splecione dłonie, zanim zdecydowała się przenieść wzrok na twarz mężczyzny. – Tak też nie powstrzymasz mnie przed wizytą w domu – zapowiedziała, siląc się na blady uśmiech.

– Mówiłem już, że nie zamierzam. A teraz zamknij oczy.

Jeśli do tej pory była zdezorientowana, jego słowa jedynie spotęgowały to uczucie. W pierwszym odruchu zapragnęła o coś zapytać, ale zrezygnowała, gdy w błękitnych oczach Marco doszukała się zniecierpliwienia. W porządku, to też było nowe, przynajmniej do pewnego stopnia. Nie w ten sposób rozmawiali do tej pory, zwłaszcza gdy w grę wchodziły jakiekolwiek wyjaśnienia. Prędzej spodziewałaby się herbaty w kolorowej porcelanie i absolutnego spokoju.

Chcąc nie chcąc spełniła polecenie. Zacisnęła powieki, przez chwilę walcząc z pragnieniem ponownego otwarcia oczu. „Niebezpieczeństwo!” – zakomunikował w pierwszym odruchu instynkt, jednak Eveline stanowczo kazała mu się zamknąć. Dotyk dłoni, które nagle poczuła na policzkach, w niczym nie kojarzył jej się z zagrożeniem. Wiedziała o tym doskonale, a kiedy do tego wszystkiego na powrót skupiła się na niejasnej mieszance emocji, pierwotny niepokój ustąpił miejsca rozluźnieniu.

Czuła go. Nie potrafiła jednoznacznie opisać, co tak naprawdę przyciągało ją do tego mężczyzny – tej dziwnej więzi, która zdawała się istnieć między nimi nawet wtedy, gdy błądziła w ciemności. „Ale teraz jestem pewna, że cały czas szukałam ciebie” – przypomniała sobie własne słowa i to wystarczyło, by po całym jej ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Co więcej, była gotowa przysiąc, że Marco doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o czym myślała.

Myślę za głośno?

Tylko trochę, odparł, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Z tym też ci pomogę. Ale po kolei…

Zadrżała, aż nazbyt świadoma jego mentalnej obecności. Dopuszczenie go do siebie tym razem przyszło jej w pełni naturalnie. Zdołała się rozluźnić, choć jakaś jej cząstka upierała się, że nie powinna tego robić. Nie, skoro nie znała jego intencji, ale…

– Po prostu mi zaufaj.

Nie skomentowała tego nawet słowem. Kiedy poczuła nacisk na ramionach, opadła na łóżko, wciąż aż nazbyt świadoma bliskości Marco – również tej fizycznej. Czuła bijącego od jego ciała ciepło, ale to wydawało się właściwe. Wzajemna bliskość taka była.

Właśnie wtedy zakręciło jej się w głowie. Uświadomiła sobie, że balansuje gdzieś na krawędzi, zupełnie jakby stąpała po czymś kruchym i cienkim. Jeden nieostrożny krok wystarczyłby, żeby zapadła się w pustkę, ale choć w pierwszym momencie taka możliwość wydała się Eveline przerażająca, prawie natychmiast zdołała odsunąć od siebie niepokój. Marco by jej nie skrzywdził. Nie w sposób, którego doświadczyła, kiedy towarzyszyła Lelielowi, słuchając głosów upadłych i stojąc na granicy przeszywającego Haven pęknięcia.

Nawet jeśli wychwycił to w jej umyśle, nie dał niczego po sobie poznać. Eveline czuła wyłącznie spokój – to i kojące ciepło, którym zapragnęła się napawać. Oddychając spokojnie i miarowo, wyciągnęła przed siebie ręce, dla pewności zaciskając je na przodzie koszul Marco. Chciała mieć go blisko, zupełnie jakby w każdej chwili znów mógł się jej wymknąć – czy to z pamięci, czy ramion.

Och, na przykład gdyby spadła, ale…

Nie spadniesz, oznajmił bez wahania.

Wzdrygnęła się w odpowiedzi. Te słowa, choć niezwykle łagodne, w jej umyśle rozbrzmiały tak zdecydowanie, że nie miała odwagi im zaprzeczyć. Natychmiast się rozluźniła, podświadomie spodziewając upadku, jednak nic podobnego się nie wydarzyło. Wciąż tu była, świadoma bliskości Marco i sposobu, w jaki stykały się ze sobą ich umysły.

Otwórz oczy.

Usłuchała bez wahania – a potem zamarła, uświadamiając sobie, że coś się zmieniło. Już nie leżała na łóżku w sypialni, ale stała w zaciemnionym korytarzu. Poruszyła się niespokojnie, gwałtownie nabierając powietrza. Chciała coś powiedzieć, ale kiedy przyszło co do czego, uświadomiła sobie, że z w głowie ma pustkę – tylko przez chwilę, bo prawie natychmiast pojawiło się zrozumienie.

Śnili. Oczywiście. Marco robiło jej to nie po raz pierwszy, a jednak tym razem wszystko wydawało się inne, o wiele intensywniejsze. Miała wrażenie, że gdyby tylko zechciała, sama mogłaby przejąć kontrolę na otaczającą ją rzeczywistością. Co prawda nie miała pojęcia, jak miałaby się do tego zabrać, ale wsłuchując się w podsuwane przez wyostrzone zmysły bodźce, zorientowanie się w działaniu tego świata wydawało się tylko kwestią czasu.

– Możesz spróbować nas wyprowadzić, jeśli masz ochotę.

W roztargnieniu poderwała głowę. Oczy Marco wydawały się lśnić w ciemnościach.

– Nie mówisz o przebudzeniu.

– Ani trochę – odparł beztroskim tonem, po czym skinął głową w głąb korytarza. – Panie przodem.

Znalazł się dżentelmen…

Mimo wszystko posłusznie ruszyła przed siebie. Wzdrygnęła się, słysząc jak jej kroki niosą się echem po hallu, choć przecież starała się je stawiać jak najciszej. Sama obecność takich szczegółów sprawiła, że Eveline poczuła się co najmniej nieswojo.

– Więc… – Odchrząknęła. Chciała skupić się na brzmieniu własnego głosu, ale nawet to okazało się wyzwaniem. – To wciąż ten sam dom… Ale zarazem nim nie jest – zauważyła, oglądając się na Marco.

– Lepiej bym tego nie ujął – odparł pogodnie.

Mogła tylko zgadywać, czy właśnie sobie z niej żartował. Na moment zwolniła i spróbowała trzepnąć go w ramię, jednak z łatwością się usunął. Widziała, że kąciki jego ust drgnęły, unosząc się ku górze.

– To nie jest żadna odpowiedź – obruszyła się, z niedowierzaniem potrząsając głową. – Mieliśmy rozmawiać o Mrocznej Matce… Czy jak ją tam nazywacie. Nie wiem, co tutaj robimy, ale…

– … ale właśnie odpowiadam na twoje pytanie. Cierpliwości, lilan – odparł, wchodząc jej w słowo. – Najpierw stąd wyjdźmy.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Nadal nie była przekonana, ale zmusiła się do milczenia. Myślami mimowolnie uciekła do Leliela i cmentarza, na którym wylądowała, ale… Och, teraz miała przy sobie Marco. Wiedziała, że niezależnie od wszystkiego, nigdy by jej nie skrzywdził.

Ruszyła przodem, choć sama nie była pewna, dokąd miałaby iść. Przez moment szła przed siebie, świadoma wyłącznie ciągnącego się w nieskończoność korytarza. Coś w monotonni, którą poczuła, obserwując pozbawione drzwi i okien ściany, przyprawiło ją o dreszcze.

– Marco…

– Wybacz. Zasugerowałem, że to ty nas wyprowadzisz – zreflektował się. – Mam przejąć kontrolę?

– Chyba nie ro…

Urwała. Przystanęła, przez moment czując się tak, jakby nagle wpadła na niewidzialną ścianę. Wymownie rozejrzała się po korytarzu, raz jeszcze spoglądając w głąb holu. Wciąż wyglądał na tak samo nieciekawy, co i do wcześniej, a już na pewno nie dostrzegała wspomnianego wyjścia, ale…

Miałam znaleźć wyjście, upomniała się w myślach. Wtedy zrozumiała, choć nie sądziła, że to okaże się aż takie proste. Wciąż pełna wątpliwości, wbiła wzrok w ścianę, wyobrażając sobie najbardziej naturalną rzecz, jaka w tej sytuacji przyszła jej do głowy: drzwi. Proste, drewniane i – co najważniejsze – uchylone, wydawały się wręcz zapraszać do tego, żeby przez nie przejść.

Kiedy zerknęła na Marco, przekonała się, że spoglądał na świeżo utworzone wyjście z nieco pobłażliwym, choć szczerym uśmiechem.

– Może być – stwierdził, skinieniem dając jej do zrozumienia, by ruszyła przodem. – Pod warunkiem, że dokądś prowadzą.

Cholera.

Dopiero wtedy pojęła, ile wysiłku musiało go kosztować manipulowanie snami. Nagle to, że biblioteka, którą zwiedzała wraz z nim nie tak dawno temu, wypełniona była pozbawionymi treści księgami, nabrało sensu. Wątpiła, by nawet z najdoskonalszą pamięcią zdołała na poczekaniu przytoczyć treść choćby najkrótszego tekstu.

Odetchnęła, próbując się uspokoić. Przestąpiła naprzód, ostrożnie popychając drzwi. Nawet nie skrzypnęły, bez większego problemu uchylając się na całą szerokość. Eve poczuła muśnięcie chłodnego, nocnego powietrza i mimowolnie się rozluźniła. Kiedy do tego wszystkiego po przestąpieniu progu wcale nie wylądowała w ciemnościach, ostatecznie ogarnęła ją ulga. Co prawda podejrzewała, że Marco czuwał nad wszystkim, ale nie zamierzała go o to pytać.

– Hm…

– No co? – obruszyła się, wymownie rozglądając się dookoła.

Stali pośród pól lawendy. Do Eveline z opóźnieniem dotarł obezwładniający słodki zapach, ale kiedy go poczuła, wyobrażenie sobie reszty okazało się dziecinnie proste. Krzewy kołysały się łagodnie, sięgając jej aż do pasa. Instynktownie wyciągnęła rękę, muskając kwiaty palcami. Miała wrażenie, że w odpowiedzi na jej starania zapach stał się jeszcze intensywniejszy, wręcz przyprawiając o zawroty głowy.

– Nic takiego – doszedł ją pogodny głos Marco. Wyczuła ruch za plecami i zrozumiała, że stał tuż za nią – wystarczająco blisko, by mogła poczuć bijące od jego ciała ciepło. – Nieźle jak na początek.

– Mam wrażenie, że to sarkazm – zarzuciła mu.

I bez patrzenia na jego twarz wyczuła, że się uśmiechnął.

– Skądże. Kiedy byłem tutaj po raz pierwszy, też opierałem się na miejscach, które znam. Tak jest dużo łatwiej – zapewnił i zabrzmiało to szczerze. – Z czasem poruszanie się tutaj przyjdzie ci bardziej naturalnie.

– To świetnie, ale dalej nie rozumiem, dlaczego mnie tu zabrałeś.

Nie odpowiedział. Przesunął się naprzód, wymijając ją i od niechcenia przechadzając się pośród wyśnionej lawendy. Przystanął kilka kroków dalej, z uwagą przypatrując się kołyszącym się łagodnie roślinom. Eve obserwowała go w milczeniu, kiedy zwrócił twarz ku niebu – nocnemu, niemal aksamitnie czarnemu, jeśli nie liczyć nisko zawieszonego, srebrzystego półksiężyca.

Zadrżała na sam widok. Cofnęła się o krok, przez moment czując się tak, jakby ziemia w każdej chwili mogła usunąć się jej spod stóp. Była niemal pewna, że łąka rozmazała się i zniknęła – tylko na ułamek sekundy, ale wystarczający, by Eveline zauważyła różnicę. Przez krótką chwile czuła się tak, jakby spadała; coraz niżej i niżej, niemal spodziewając się zobaczyć u swojego boku Leliela.

Nic podobnego nie miało miejsca. Kiedy otrząsnęła się na tyle, by odważyć się rozejrzeć, wciąż stała pośród lawendy, otoczona jej kojącym zapachem. Miała wrażenie, że coś zmieniło się w wyglądzie łąki, choć nie od razu zdołała to nazwać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że kolory i kształty przybrały na intensywności, o wiele bardziej rzeczywiste niż do tej pory. Wtedy nabrała pewności, że Marco w porę przejął kontrolę nad snem, ale nie miała czasu, żeby się nad tym zastanawiać.

– Chodź do mnie – usłyszała.

Nawet nie próbowała się zastanawiać. Wystarczyła chwila, by znalazła się u jego boku, w niemal desperackim geście chwytając wampira za rękę. Zacisnęła palce wokół jego dłoni, zupełnie jakby w ten sposób mogła uczynić wszystko prostszym i bardziej zrozumiałym. Jakby tylko to, że ją trzymał stanowiło gwarancję zachowania zdrowych zmysłów – i tego, że tutaj była.

Niepewnie spojrzała w niebo, ale tym razem powitała ją wyłącznie aksamitna czerń. Półksiężyc zniknął, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Miała wrażenie, że w ciemnościach czaiło się coś niedobrego, jak gdyby w każdej chwili cienie mogły wyciągnąć ku niej ramiona.

Gdyby do tego doszło, znów błądziłaby w pustce. Krążyłaby w mroku, świadoma wyłącznie własnych sprzecznych emocji. Bez wspomnień, człowieczeństwa, bez…

Lilan.

Zadrżała. Poderwała głowę i na moment zamarła, podchwyciwszy spojrzenie łagodnych, zatroskanych oczu.

– Nic mi nie jest – wykrztusiła, pragnąc przekonać przede wszystkim siebie. – Ja tylko…

– Wróciłaś do mnie. Tego się trzymajmy – uciął, wzmagając uścisk wokół jej dłoni. – Twoje myśli to jeden wielki chaos, ale to nie ma znaczenia. Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak – przyznał, raptownie poważniejąc.

– Po prostu mnie nie puszczaj – poprosiła, przez krótką chwilę naprawdę wierząc, że tyle wystarczy.

Skinął głowa. Wyciągnął ku niej drugą rękę, więc chwyciła ją, bez wahania stając z nim twarzą w twarz. Wpatrywała się w znajome błękitne tęczówki, choć przez moment czując się tak, jakby wszystko wróciło na swoje miejsce. Po długich poszukiwaniach wróciła do domu i naprawdę czuła się z tym dobrze.

– Próbuję… zrozumieć, co się wydarzyło. Zapytałaś mnie o Mroczną Matkę i uwierz mi, że zamierzam ci odpowiedzieć. Nie jesteśmy tutaj bez powodu – wyjaśnił po chwili namysłu Marco. – Tym razem usłyszysz moją wersję.

– Twoją… – powtórzyła sceptycznie.

Wtedy nabrała pewności, że przekazała mu dość, by wiedział, ile usłyszała od Leliela. Nie była pewna, czy to dobrze, ale powstrzymała się od zadawania pytań. Wystarczyło, że w pamięci wciąż miała witraż pięknej kobiety, który pokazał jej demon. Gdyby przynajmniej wiedziała, czego jeszcze powinna się spodziewać i dlaczego ta istota wydawała się taka ważna…

– Znam historię, o której myślisz. Podobno po tym, jak Lilith znalazła ukojenie w objęciach mroku, stała się światłem dla tych, którzy go potrzebowali. Mroczna Matka ukochała sobie stworzenia nocy, takie jak ty czy ja – wyjaśnił, ujmując ją pod brodę. Swoboda, z jaką o tym mówił, w równym stopniu zaskoczyła Eveline, co i wydała jej się… właściwa. Teraz byli do siebie podobni. – Wiele historii mówi o jej dobroci. Ludzie mają swoich bogów, my zaś długo czciliśmy dobroć Mrocznej Matki. To ona stworzyła azyl, którego potrzebowała nasza rasa.

– Przystań – uświadomiła sobie. Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona łatwością, z jaką wszystko wpasowało się na swoje miejsce. – Stworzyła Haven? Ale…

– To nie do końca tak – wyjaśnił pospiesznie Marco. – Powiedziałem już, że nie bez powodu zabrałem cię do tego miejsca. Wyobraź sobie… świat, który byłby tylko dla nas, całkowicie oddzielony od ludzi. Taki, w którym moglibyśmy swobodnie się przemieszczać i nie musieć obawiać polowań czy nieporozumień. Tak podobno powstał świat snów, podatny na nasze telepatyczne zdolności, ale… – Urwał. Przez jego twarz przemknął cień. – Ale choć Lilith lśniła w ciemności, mrok wciąż pozostaje mrokiem. Kiedy światy zaczęły się ze sobą przenikać, pojawiło się coś, co dotychczas trwało w uśpieniu. Zaraza, która zapoczątkowała konflikt.

Choć mogła spodziewać się takiego rozwinięcia, poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Demony. Oczywiście, pomyślała, ogarnięta coraz silniejszą goryczą. Nie musiała pytać, by wiedzieć, do czego to wszystko zmierzało – do rozłamu, istnienia kanibali, zdrady na własnej rasie. Przekonała się o tym aż nazbyt dobrze, nie tylko wtedy, gdy Marco wprost pociągnął ją w zakamarki własnej duszy, ukazując przeszłość.

Mimowolnie pomyślała o pęknięciu, które pokazał jej Leliel. Przypomniała sobie szepty i moment, w którym pojęła, że Haven było czymś więcej, niż tylko przypadkowym, zapomnianym przez Boga miasteczkiem na uboczu. Zwłaszcza teraz, trwając w ciemności, rozumiała to wszystko lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

Prawie.

– Ale co ze mną? – zapytała wprost. – Dlaczego…?

– Kroczysz między światami. Sądzę, że o to chodziło od samego początku. – Przesunął się bliżej. Poczuła jego ciepły oddech na twarzy. – Tajemnicza istota z pradawnego rodu; sierp potęgi jej znakiem, śmierć partnerką w mroku…

– Wciąż to słyszę – wykrztusiła, porażona melodyjnością, z jaką wypowiedział te słowa. – Ale nie wiem, co robić. Nie wiem, kim jestem, Marco.

Jego oczy pociemniały. Nie odpowiedział, po prostu na nią patrząc – w tak przenikliwy, tęskny sposób, że aż poczuła się nieswojo. Momentalnie zapragnęła się wycofać i zapewnić go, że wszystko w porządku, jednak głos uwiązł jej w gardle. Prawda była taka, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go okłamać. Zwłaszcza w tym świecie, obnażona bardziej niż kiedykolwiek, nie byłaby w stanie udawać.

Prawda była taka, że się bała – i że nade wszystko potrzebowała jego bliskości. Nie miało znaczenia, czy mógł cokolwiek zdziałać albo wyjaśnić. Jeśli czegoś potrzebowała, to wyłącznie tego, żeby jej nie puszczał. Na dobry początek musiało wystarczyć.

Nie zaprotestowała, kiedy przyciągnął ją jeszcze bliżej. Wciąż spoglądała mu w oczy, aż do momentu, w którym poczuła na ustach nacisk ciepłych, miękkich warg. I choć również to nie rozwiązywało żadnego problemu, wydawało się znaczyć więcej, niż mogłaby podejrzewać.

Wystarczyła chwila, żeby znalazła się w jego ramionach. Odwzajemniła pocałunek bez cienia wahania, poddając mu się całkowicie. Lawenda i nocne niebo zniknęły, jednak prawie nie zwróciła na to uwagi, świadoma wyłącznie spokoju, który nagle poczuła. Choć przez chwilę mogła udawać, że wszystko jest dobrze, zwłaszcza że może faktycznie tak było. W tym świecie i w objęciach Marco, czuła się bezpieczna.

Jesteś sobą. Czy to wystarczy?, rozbrzmiało w jej umyśle. Jego mentalny głos przypominał ciepły, przyjemny wiatr.

Powstrzymała się od parsknięcia. To nie była odpowiedź… A przynajmniej nie taka, którą mogłaby uznać za wartościową. Z drugiej strony, czy faktycznie potrzebowała czegoś więcej?

Chciała, żeby to wystarczyło. Musiało, ale…

Znajdę Lanę i wrócimy do domu. Jeśli jest tam coś, co ci pomoże, na pewno to znajdziemy, usłyszała i to wystarczyło, by ostatecznie rozproszyć jej umysł.

Czuła trzepoczące się w piersi serce. Miała wrażenie, że podeszło jej aż do gardła, na moment skutecznie pozbawiając tchu. Strach wydawał się nienaturalny, zwłaszcza po całym czasie, który spędziła bez pamięci błąkając się po Haven, ale zarazem uznała go za właściwy. Chciała się bać. Jeśli to oznaczało, że wciąż miała w sobie człowieczeństwo, przyjmowała to z wdzięcznością.

Sen rozpłynął się, ale prawie tego nie zauważyła. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że leży, a pod plecami czuje miękkość materaca. O wiele istotniejsze jednak okazały się obejmujące ją ramiona – ciepłe i tak bardzo znajome. Bez słowa wtuliła się w Marco, układając głowę na jego torsie. Oddychał o wiele spokojniej od niej i choć nie sądziła, że to okaże się możliwe, odkrycie tego pozwoliło jej się rozluźnić.

Zacisnęła powieki. Spokój spłynął na nią łagodną falą, potęgując zmęczenie. Na zewnątrz jest jasno, pomyślała, ale tam myśl nie wydała jej się niepokojąca. Tym razem nie musiała uciekać – ani przed porankiem, ani niczym innym. Trwała w objęciach jedynej osoby, która miała prawo ją dotykać i którą cudem zdołała odnaleźć po długich poszukiwaniach. Leliel mógł mówić, co tylko chciał, ale jednego była pewna: jeśli istniało miejsce, do którego przynależała, właśnie je odnalazła.

Chwilę jeszcze trwała na granicy przytomności, próbując odnaleźć ukojenie w cieple trzymających ją ramion. Kiedy ciemność wyciągnęła ku niej ramiona, poddała się jej bez cienia strachu.

Tym razem nic nie zakłóciło snu, w który zapadła.

Dzień dobry wieczór! Czy ktoś tu jest? Jak wam mijają wakacje, kochani? ;>

Wracam z zapałem, tym razem bardziej regularnie, mam nadzieję. Już skończyłam korektę pierwszego tomu „Kronik Upadłych” i mam nadzieję, że wkrótce pojawi się na Legimi… a później papierze. Dalsze części powinny przyjść łatwiej i w mniej szalonych warunkach, więc w końcu będę mogła skupić się na publikacji tutaj. Kolejny rozdział postaram wrzucić się jeszcze w tym tygodniu, bo właśnie zbliżamy się do akcji, na którą czekałam długo.

Także tego… Zostawiam was z Marco i Eve, i do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz