1/27/2018

☾ Rozdział LVI

Eveline
Wystarczyła zaledwie chwila, by Michael zdążył ją wyprzedzić. Wyglądał na przejętego i tak wytrąconego z równowagi, że naprawdę zaczęła się martwić. Miała ochotę złapać go za ramię, zmusić do zatrzymania, a potem udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień, ale coś w postawie mężczyzny skutecznie ją powstrzymało. W tamtej chwili liczyła się przede wszystkim Bella oraz to, że ta mogła być zagrożona.
Ledwo łapała oddech, kiedy w końcu znalazła się pod domem sąsiadki. Zaraz po tym zamarła, wpatrując się w budynek i nagle zaczynając wątpić, czy powinna wchodzić do środka. Uczucie niepokoju pojawiło się nagle, na dodatek wydało się Eveline wystarczająco znajome, by wzbudzić w niej wątpliwości. W głowie miała dziesiątki niespójnych myśli, układających się w równie wiele scenariuszy tego, co miałaby zastać w środku – mniej lub bardziej sensownych. Oczami wyobraźni niemalże widziała Drake’a, Aurorę albo i całą armię wampirów albo…
– Zostawiłeś otwarte drzwi?! – jęknęła, ale Michael nawet nie zwrócił na nią uwagi, w zamian bezceremonialnie wbiegając do środka.
– No chodź!
Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując się przed całą wiązanką cisnących jej się na usta przekleństw. Cholera jasna, czego tak naprawdę od niej oczekiwał?! Kiedy wychodziła z domu, nie myślała o konsekwencjach, niemniej wydarzenia ostatnich dni jasno dały Eve do zrozumienia, że takie postępowanie mogło okazać się zgubne. Skoro zdradziła ją osoba, którą przez tyle lat uważała za przyjaciółkę, dlaczego właściwie tak pochopnie zaufała komuś, kogo znała zaledwie chwilę.
– Dobre pytanie – usłyszała tuż za plecami i omal nie wyszła z siebie, po raz kolejny mając ochotę potraktować Liama kołkiem.
Wcześniej nie zwróciła uwagi na to, czy w ogóle za nią podążył, zbytnio przejęta tym, co działo się wokół niej. To, że wampir poruszał się praktycznie bezszelestnie, również niczego nie ułatwiało.
– Na litość boską… – wycedziła przez zaciśnięte zęby, teatralnym gestem przykładając dłoń do piersi w miejscu, gdzie znajdowało się serce. – Chcesz mnie zabić? – zarzuciła mu, nie mogąc się powstrzymać.
– Nie muszę. Sama jesteś na tyle naiwna, że prędzej czy później dasz się zabić – stwierdził niemalże beztroskim tonem.
– Więc dlaczego za mną chodzisz?
Ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju. Nie rozumiała go, tak jak i tego, dlaczego w ogóle podążał za nią aż do tego miejsca. Możliwe, że po prostu się nudził, dokładnie jak sam zasugerował wcześniej, ale takie wyjaśnienie z jakiegoś powodu wydało się Eveline mało przekonujące. Czuła, że w grę wchodziło coś więcej – z tym, że za żadne skarby nie potrafiła określić co.
Przez twarz Liama przemknął ledwo zauważalny cień. Zaraz po tym wampir wydał z siebie przeciągłe, poirytowane westchnienie.
– Wydawało mi się, że już mamy to omówione – zauważył, chociaż szczerze wątpiła, by ostatnią rozmowę można było uznać za rozwiązanie jakiegokolwiek problemu. – Ależ ty męcząca… A miałem już nadzieję, że w końcu zaczęłaś myśleć albo… – zaczął, po czym gwałtownie urwał, w zamian prostując się niczym struna. Zauważyła, że napiął mięśnie, wyraźnie czymś zaniepokojony.
– Co jest…?
Uciszył ją gestem. Machinalnie podporządkowała się, z miejsca jeszcze bardziej zaniepokojona. Zauważyła, że Liam z uwagą wpatrywał się w dom Belli, milczący i o wiele bardziej poważny niż do tej pory. Otworzyła usta, chcąc jeszcze raz spróbować wymóc na nim jakiekolwiek wyjaśnienia, ale powstrzymała się, mając wrażenie, że i tak nie zwróciłby na nią uwagi. W zamian niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, jednocześnie próbując nasłuchiwać czegokolwiek, co mogłoby zwiastować potencjalne niebezpieczeństwo. Sęk w tym, że prócz przejmującej, przerywanej jej przyśpieszonym oddechem ciszy, nie była w stanie zarejestrować niczego innego.
– Zostań tutaj – rzucił Liam, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając w ślad za Michaelem.
Aż się zapowietrzyła, wytrącona z równowagi tym, że tak po prostu ją zostawił. Nie miała pojęcia, co się dzieje, ale czuła, że wydarzyło się coś niedobrego. Już od chwili, w której Michael pojawił się w jej domu, drąc się jak opętany, ta jedna kwestia wydawała się oczywista, z kolei teraz…
– Niedoczekanie twoje – mruknęła, chociaż dobrze wiedziała, że Liam już jej nie usłyszy.
Podeszła do drzwi, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie popełniała jeden z największych błędów, jakie tylko były możliwe. Podejrzewała, że gdyby oglądała horror, jedynie wywróciłaby oczami, widząc jak kolejny naiwny bohater podąża ku miejscu, które zdecydowanie nie było bezpieczne. Tak w tamtej chwili postrzegała dom Belli – jako źródło potencjalnego zagrożenia, zupełnie jakby w środku kryło się coś, czego zdecydowanie nie chciała spotkać. Konieczność wejścia do środka okazała się wręcz czymś nienaturalnym, a Eveline jeszcze w progu napięła mięśnie do granic możliwości, szykując się na to, że już na wstępie ktoś spróbuje rzucić jej się do gardła.
Z tym, że nic podobnego nie miało miejsca.
W korytarzu było ciemno i spokojnie, niemalże jak za pierwszym razem, kiedy odwiedzała to miejsce. Oczywiście wtedy stan był zaledwie chwilowy, biorąc pod uwagę zamieszane, jakie chwilę później zrobiła Bella, niezadowolona z tego, że Michael mógłby uciąć sobie drzemkę w jej domu. Tym razem nikt nie zaczął krzyczeć, śmiać się ani mówić tak szybko, by nadążenie za poszczególnymi słowami okazało się problematyczne.
– Bella…? – rzuciła w pustkę, coraz bardziej zaniepokojona. Jej głos zabrzmiał niewiele głośniej od szeptu, więc odchrząknęła i mimo obaw zdecydowała się odezwać raz jeszcze. – Michael, gdzie ty jesteś?!
– Chodź tutaj! – padło w odpowiedzi.
To jej wystarczyło.
Spędziła w tym miejscu dość czasu, by zapamiętać rozkład pomieszczeń. W efekcie nie miała większego problemu ze zlokalizowaniem Michaela w kuchni. Dosłownie wpadła do środka, chyba jedynie cudem nie zderzając się ze stołem. Oddychała płytko i szybko, bezskutecznie próbując zapanować nad nerwami i wymykającym się spod kontroli ciałem. Dłonie natychmiast zacisnęła na najbliższym blacie, opierając się nań i pochylając do przodu, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że Michael klęczał. Dopiero po chwili uświadomiła sobie dlaczego i serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy zauważyła, że pochylał się nad drobną, leżącą na ziemi postacią.
Chyba nigdy nie widziała Belli aż tak bladej i nieruchomej. Eveline w pierwszym odruchu zamarła, bezmyślnie wpatrując się w dziewczynę i nie mogąc pozbyć się myśli, że ta była martwa. Z wrażenia aż zawirowało jej w głowie, a obraz rozmazał się, utrudniając skupienie się na szczegółach. W półmroku i tak widziała niewiele, to jednak nie powstrzymało Eveline przed próbą wypatrzenia czegokolwiek, co mogłaby uznać za wskazówkę – śladów krwi, czyjejś obecności albo czegokolwiek innego.
– Co…? – Skrzywiła się, nie będąc w stanie złożyć sensownego zdania. – Czy ona…?
– Oddycha – usłyszała w odpowiedzi i to wystarczyło, by poczuła się tak, jakby zdjęto jej z ramion olbrzymi ciężar. Z trudem przymusiła się, żeby zrobić kilka niepewnych kroków, wciąż przytrzymując się przy tym blatu. – Znalazłem ją taką i… Sam nie wiem, co o tym myśleć – przyznał Michael, przenosząc na nią wzrok. Nie musiała pytać, by zorientować się, że panikował. – To znaczy ostrzegała, że prędzej czy później może mnie potrzebować, ale… ja naprawdę nie…
– Nie rozumiem – przerwała mu, coraz bardziej zdezorientowana.
To brzmiało tak, jakby Michael mimo wszystko wiedział, co się dzieje. Przynajmniej tyle wywnioskowała z jego słów, gotowa wręcz przysiąc, że mężczyzna rozumiał o wiele więcej, niż ona sama by mogła. W roztargnieniu przeniosła wzrok na Bellę, chcąc przekonać się, że ta faktycznie nie była martwa. Co prawda miała wrażenie, że ta faktycznie oddycha, jednak klatka piersiowa unosiła się tak nieznacznie i w znaczących odstępach czasu, że Eve wcale nie poczuła się dzięki temu widokowi spokojniejsza.
– Ja… Nie powiedziała ci? – zapytał z wahaniem Michael, raptownie poważniejąc. W jego oczach znów doszukała się paniki i to może nawet silniejszej niż jeszcze chwilę wcześniej. – Myślałem, że się przyjaźnicie, ale…
– Nie powiedziała o czym?!
Nawet nie próbowała się powstrzymywać, wręcz porażona perspektywą kolejnej tajemnicy. Co jej umknęło? Oczywiście, znała Bellę krótko, a na początku podchodziła do tej znajomości z rezerwą, niemniej w pewnym momencie naprawdę zaczęło jej na tej dziewczynie zależeć. Co prawda do tej pory nie próbowała nazywać rzeczy po imieniu, ale jeśli miałaby wskazać jakąkolwiek osobę, której ufała i z którą faktycznie zdołała się zaprzyjaźnić, wybór byłby oczywisty. Zresztą z tego samego powodu próbowała trzymać się od Belli z daleka, chcąc zapewnić jej bezpieczeństwo – przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe.
Cóż, wszystko wskazywało na to, że niekoniecznie jej się udało. Być może to o niczym nie świadczyło, ale…
Michael milczał, niespokojnie wodząc wzrokiem to w stronę Eveline, to znów spoglądając na nieprzytomną Bellę. Nie odezwał się nawet słowem, być może nie chcąc, a może nie będąc w stanie, to jednak nie było dla dziewczyny istotne. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, w pośpiechu doskoczyła do sąsiadki, osuwając się tuż przy niej na kolana, by łatwiej móc się jej przyjrzeć.
– Michael, do cholery… – rzuciła gniewnie, próbując zwrócić na siebie uwagę. – Powiedz mi, co się dzieje. Dzwoniłeś w ogóle na pogotowie albo…? – zaczęła, ale w odpowiedzi doczekała się wyłącznie energicznego potrząśnięcia głową.
– Mówiła, żebym tego nie robił.
Eveline uniosła brwi.
– Chwila… Rozmawiałeś z nią, zanim zemdlała? – zapytała, coraz bardziej wytrącona z równowagi. W co on pogrywał?! – Co się stało? Bella jest…
– Po prostu zasłabła. Cały dzień chodziła jak struta, a teraz…
Jęknęła, po czym ze świstem wypuściła powietrze. Miała mętlik w głowie, a nieskładne odpowiedzi Michaela niczego nie ułatwiały. W pewnym momencie aż zwątpiła w to, czy w ogóle myślał logicznie, nie wspominając o jakiejkolwiek przydatności. Sam fakt tego, że tak po prostu zostawił Bellę samą, o braku telefonu na pogotowie, wydawał się dość wymowny. Tak byłoby przynajmniej w każdym innym wypadku, zanim jeszcze wróciła do Haven i poznała tę mroczniejszą naturę świata. Kiedyś uznałaby, że Michaela po prostu przerosła sytuacja, ale teraz…
Z powątpiewaniem zmierzyła mężczyznę wzrokiem, nagle zaniepokojona. Co tak naprawdę o nim wiedziała, pomijając to, że miał dobry kontakt z Bellą i dorabiał jako „złota rączka”? Z miejsca zwątpiła w to, czy powinna z nim przebywać, zwłaszcza po tym, co spotkało ją ze strony Aurory. Z drugiej strony, nie mogła tak po prostu zostawić przyjaciółki, na dodatek nieprzytomnej i sprawiającej wrażenie kogoś, kto w każdej chwili mógłby wybrać się na wycieczkę na „drugą stronę”.
Bella… Teraz ważna jest Bella, warknęła na siebie w duchu. Pochyliła się nad dziewczyną, chcąc lepiej kontrolować jej oddech. Ciemne włosy częściowo przysłoniły twarz nieprzytomnej, jedynie podkreślając bladość kontrastującej z nimi skóry. Być może w grę wchodziło wyłącznie wywołane adrenaliną i strachem wrażenie, ale w tamtej chwili Bella wyglądała niemalże jak porcelanowa laleczka albo… trup – krucha, nieruchoma i nie okazująca jakichkolwiek oznak życia.
Z wahaniem wyciągnęła dłoń, by po chwili delikatnie przesunąć palcami po policzku dziewczyny. Chociaż spodziewała się, że jej skóra może okazać się zimna, mimowolnie spięła się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że jej podejrzenia były słuszne. Oddech Eveline jeszcze bardziej przyśpieszył, a dłoń zadrżała niekontrolowanie. Nie chciała panikować, ale im dłużej przypatrywała się Belli, tym bardziej się bała. Ona nie jest martwa, pomyślała, gotowa powtarzać to jedno zdanie wciąż i wciąż, niczym swego rodzaju mantrę, w którą tak bardzo pragnęła uwierzyć, ale to i tak niczego nie zmieniało. Nie, skoro wciąż miał dziwne przeczucie, że jej sąsiadka znajdowała się gdzieś na granicy – i że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego.
Właściwie sama nie była pewna, czego się spodziewała. Pod wpływem impulsu zdecydowała się odgarnąć włosy Belli na bok, tym samym odsłaniając szyję. Oczami wyobraźni niemalże widziała ślady po wampirzych kłach. W zasadzie nawet w tej chwili mogła sobie wyobrazić, że to Drake albo Castiel rzucają się do ataku, za cel obierając osobę, która mimo wszystko była dla niej ważna. W grę wchodziła również Aurora, a jednak…
Och…
A jednak szyja Belli była równie gładka i pozbawiona jakichkolwiek niedoskonałości, co zazwyczaj.
– Nie rozumiem… – wyszeptała po raz kolejny, coraz bardziej zdezorientowana. Przez krótką chwilę była gotowa wręcz przysiąc, że wpadła na sensowny trop, ale teraz…
– Dobrze kombinujesz. Nie w tym kierunku, co trzeba, ale dobrze.
Tym razem nawet nie drgnęła, słysząc za plecami spokojny głos Liama. Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując cisnącą jej się wiązankę przekleństw, zwłaszcza że zaczynała dochodzić do wniosku, że wampir specjalnie raz po raz próbował wytrącić ją z równowagi. W milczeniu wyprostowała się niczym struna, po czym obejrzała, z powątpiewaniem spoglądając na stojącego tuż za nią, zakładającego ramiona na piersi mężczyznę. Uderzyło ją to, że wyglądał na spokojnego, choć coś w jego postawie jednocześnie przyniosło jej ukojenie. W końcu nie zachowywałby się w ten sposób, gdyby w tym miejscu było niebezpiecznie… A przynajmniej chciała w to uwierzyć.
Liam cicho westchnął, prostując się, ledwo tylko pochwycił jej spojrzenie.
– Tak swoją drogą, to czego nie zrozumiałaś, kiedy powiedziałem, że masz nie ruszać się z miejsca? – mruknął, ale puściła jego słowa mimo uszu.
– Co się tutaj dzieje? – zapytała w zamian. Miała wrażenie, że prędzej dowie się czegoś od niego, niż milczącego, siedzącego przy Belli Michaela. – To… moja przyjaciółka – dodała, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów – więc…
– Świetnie! W takim razie ciekawie dobierasz znajomych, jeśli chciałabyś poznać moje zdanie – stwierdził, bezceremonialne wchodząc jej w słowo. – Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Marco musiał tak się wysilać, byś zechciała z nim porozmawiać. Ciekawa sprawa, skoro przyjaźnisz się z nią – dodał, znacząco kiwając głową w stronę Belli.
– O czym ty…?
Nie miała okazji, by dokończyć pytanie.
Bardziej wyczuła, niż faktycznie zarejestrowała ruch po swojej lewej stronie. Zaraz po tym wyraźnie poczuła szarpnięcie, kiedy coś z siłą imadła zacisnęło się na jej ramionach. Natychmiast spróbowała się oswobodzić, z cichym okrzykiem próbując poderwać się na równe nogi, ale powstrzymały ją… wyciągnięte w jej stronę dłonie Belli. Z chwilą, w której do Eveline dotarło, kto próbował ją pochwycić, momentalnie zamarła, przez kilka sekund bezmyślnie wpatrując się w otwarte, nienaturalnie rozszerzone oczy dziewczyny. W pierwszym momencie była w stanie wyłącznie myśleć o tym, że ta wciąż żyła i najwyraźniej się ocknęła, nawet jeśli nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co działo się wokół niej.
– Hej, to tylko ja – zapewniła natychmiast Eveline. Pozwoliła dziewczynie przyciągnąć się bliżej, pochylając się nad nią na tyle, że końcówki jej włosów niemalże muskały blade policzki Belli. – Już dobrze, ale…
– Eve…? – wykrztusiła z wyraźnym wysiłkiem.
Głos Belli brzmiał dziwnie, tak słaby i drżący, jakby sama konieczność wypowiedzenia choćby pojedynczego słowa, wymagała od niej wielkiego wysiłku. Oddychała szybko i płytko, chwytając powietrze niczym niedoszła topielica, której cudem udało się wypłynąć na powierzchnię. Mimo wszystko uścisk wciąż miała silny, co wydało się Eveline wręcz nieprawdopodobne w przypadku kogoś, kto dosłownie przelewał jej się w rękach, raz po raz opadając z sił.
– W… w porządku – wyrzuciła z siebie z trudem, próbując jakkolwiek zwrócić na siebie uwagę Belli. Czuła, że idzie jej to marnie, zwłaszcza że dziewczyna wyraźnie miała problem z tym, by skupić wzrok w jednym miejscu. – Jestem tutaj. Zaraz ci pomogę.
Miała wrażenie, że plecie od rzeczy, obiecując niemożliwe, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Nie liczyło się, że tak naprawdę nie miała pojęcia, co powinna zrobić, skoro jedno było oczywiste: zdecydowanie nie zamierzała tak po prostu wstać i wyjść, zostawiając Bellę samą. W gruncie rzeczy sama nie była pewna, dlaczego do tej pory nie zignorowała słów Michaela i jednak nie zadzwoniła na pogotowie. Nie przypominała sobie, by gdziekolwiek w Haven natrafiła na szpital czy jakikolwiek punkt medyczny i to ją niepokoiło, zwłaszcza kiedy uświadomiła sobie, że na pomoc i tak mieli być zmuszeni trochę poczekać. Była na siebie zła za to, że już i tak straciła tyle czasu, ale nie chciała się nad tym zastanawiać – nie teraz i nie w takich warunkach.
– Michael…
– Tak, przyprowadził mnie – zapewniła pośpiesznie. – Nic nie mów, dobrze? Próbuję coś wymyślić.
– Potrzebuję… – zaczęła Bella, po czym z jękiem urwała i niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła.
Coś w jej słowach sprawiło, że dotychczas nieruchomy Michael w końcu drgnął, w końcu decydując się na coś więcej, prócz niespokojnego obserwowania dziewczyny. Zaraz po tym nachylił się nad dziewczyną, wyraźnie wahając się nad tym, co robił.
– Wystraszyłaś mnie. Wiem, że mnie ostrzegałaś, ale… Rany, Bella, ja nie wiem jak – rzucił niemalże błagalnym tonem.
Wyglądał na chętnego dodać coś jeszcze, ale ostatecznie się na to nie zdobył. I tak nie miał po temu okazji, po wtedy po raz kolejny odezwał się Liam:
– Jesteś tutaj z nią sam? – zapytał wprost, a Michael drgnął i w roztargnieniu przeniósł wzrok na wampira.
– Powiedziała, że sobie poradzi… I że ja wystarczę – dodał, najwyraźniej rozumiejąc pytanie o wiele lepiej niż Eveline.
– O czym wy znowu…? – zaczęła, ale obaj mężczyźni zdecydowali się ją zignorować.
– Więc śmiem twierdzić, że wybrała cię na swojego Trwającego – stwierdził Liam, a Michael skrzywił się, przez moment sprawiając wrażenie niemalże urażonego.
– Sam się wybrałem! – obruszył się.
Wampir prychnął.
– Tym gorzej dla niej, skoro najwyraźniej trafiła na idiotę – syknął, raptownie poważniejąc. Obrzucił spojrzeniem pomieszczenie, ostatecznie koncentrując wzrok na Belli. – Mam wrażenie, że z każdym pokoleniem bardziej głupiejecie. Inaczej zamiast siać panikę, już dawno przyprowadziłbyś do niej Opiekuna albo…
– N-nie ma go – wykrztusił z wahaniem Michael.
Liam wyprostował się, przez moment wyglądając tak, jakby spodziewał się, że ktoś uderzy.
– Że co proszę? – zapytał z przesadnym wręcz spokojem. Coś w jego tonie przyprawiło Eveline o dreszcze.
Nie ma nikogo – powtórzył z naciskiem Michael. Zaraz po tym westchnął, wyraźnie zmartwiony. – Bella jest sama, a ja spanikowałem. Nie myślałem, że…
– Odsuńcie się od niej oboje – zażądał i to na dodatek tonem, który jednoznacznie dawał do zrozumienia, że w przeciwnym wypadku mogło wydarzyć się coś bardzo złego.
Eve nawet nie drgnęła i to nie tylko dlatego, że cała ta wymiana zdań nie miała dla niej sensu. Wciąż nachylała się nad Bellą, w roztargnieniu raz po raz muskając palcami jej zimny policzek. W głowie miała mętlik, aż nazbyt świadoma, że umykało jej coś nader istotnego, co – sądząc po początkowej reakcji Michaela – być może powinna rozumieć. Na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań, chociaż ostatecznie nie zadała żadnego z nich, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jej towarzysze byli zbyt zdenerwowani, by udzielić jej sensownych odpowiedzi.
Zauważyła, że Michael drgnął, natychmiast dostosowując się do polecenia Liama. Być może sama również powinna to zrobić, a jednak nie ruszyła się ani o milimetr, wciąż uparcie trwając przy raz po raz omdlewającej dziewczynie.
– Dlaczego? – zapytała w chwili, w której podchwyciła spojrzenie Liama. Wampir otworzył usta, ale nie dała mu okazji, by odezwał się chociaż słowem. – Co się tu, do jasnej cholery…?!
– Eveline!
Tym razem nawet nie miała pewności, kto i dlaczego wypowiedział jej imię. Wszystko zmieniło się w chwili, w której Bella bez jakiegokolwiek ostrzeżenia poderwała się do pozycji siedzącej, w następnej sekundzie bezceremonialnie powalając Eve na ziemię. W nagłym zamieszaniu, dodatkowo zmroczona siłą uderzenia, które sprawiło, że boleśnie wylądowała na kuchennej posadzce, zdążyła jedynie zauważyć dziki, nadnaturalny błysk w oczach przyjaciółki.
W następnej sekundzie Bella wydała z siebie bliżej niezidentyfikowany, zdławiony jęk i – wcześniej wysunąwszy kły – rzuciła się Eveline do gardła.
Ehm, dobry wieczór? Jest rozdział i to na dodatek taki, na który czekałam długo. I jak zwykle, kiedy doszłam do jednego z kluczowych momentów, kiedy przyszło co do czego, nie miałam zielonego pojęcia, w jaki sposób się do tej części zabrać. Ostatecznie wyszło tak i chyba jestem zadowolona, chociaż ostateczną ocenę jak zwykle pozostawiam Wam.
Hm, ktoś się tego spodziewał? Wciąż nie zdradziłam wszystkiego, ale jeśli chodzi o samą Bellę, chyba zakończenie rozdziału jest wystarczająco wymowne. Tak czy inaczej, wyczekiwałam tego wątku i w tym miejscu mogę zapewnić, że kochana amatorka koni i serniczka wróci do historii na dłużej.
Cóż, z mojej strony to chyba wszystko. Może na koniec dodam coś, co chyba widać: na blogu pojawił się nowy szablon. W końcu trochę zmieniłam kolorystykę i efekt jak najbardziej mnie zadowala, niemniej jeśli macie jakieś uwagi co do czytelności, piszcie śmiało. Co prawda staram się kontrolować tę kwestie, ale nie zawsze mi to wychodzi ;)
Tak więc do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz