3/25/2018

☾ Rozdział LVIII

Eveline
To nie powinno być tak.
Wiedziała o tym niemalże od chwili, w której dołączył do niej Liam. Później było już tylko gorzej, a do Eveline wciąż nie docierał kierunek, jaki finalnie przybrały sprawy. Jej myśli raz po raz uciekały do Belli, chociaż zarazem wcale nie chciała zastanawiać się nad tym, co działo się z tą dziewczyną. Niemożliwe… Niemożliwe, wciąż tłukło jej się w głowie i pomimo tego, że zaprzeczanie już od dawna nie miało sensu, Eve nie była w stanie powstrzymać się przed tym odruchem.
Teraz do tego wszystkiego na powrót znalazła się w sypialni, którą w ostatnim czasie mogła chyba uznawać za sobą. Opuszczając dom do którego zabrał ją Marco, nie sądziła, że będzie musiała do niego wrócić, na dodatek tak szybko i w takich okolicznościach, a jednak…
Usłyszała, że drzwi cicho zamknęły się za wampirem. Nie obejrzała się, próbując ignorować obecność nieśmiertelnego, aż nazbyt pewna, że wszystko tak czy inaczej prowadziło do kłótni. Jasne, Marco jak zwykle udawał opanowanego, ale prawda była taka, że oboje byli zdenerwowani. Co więcej, Eveline czuła, że mieli do tego pełne prawo, każde wytrącone z równowagi z innego, równie istotnego powodu.
Objęła się ramionami, sama niepewna co zrobić z rękami. Uświadomiła sobie, że drży, chociaż nie potrafiła stwierdzić czy to za sprawą chłodu, czy może przez nadmiar narastających w jej wnętrzu emocji. Jej spojrzenie na ułamek sekundy powędrowało w stronę łóżka, zaraz jednak przeniosła wzrok ku zasłoniętemu okno. Zanim popędziła koczować w korytarzu, gdzie miała nadzieję natrafić na Liama, by dopytać się o stan Belli, zdążyła ukryć dziennik matki pod materacem, w ogólnym zamieszaniu nie będąc w stanie zdobyć się, by zacząć czytać.
Wyczuła ruch za plecami, co uświadomiło jej, że Marco zdecydował się podejść bliżej. W ostatniej chwili powstrzymała się od wzdrygnięcia, w zamian skupiając się przede wszystkim na ignorowaniu wpatrzonego w nią mężczyzny. Czuła, że ją obserwował, chociaż nie potrafiła stwierdzić dlaczego i jakie targały nim w tamtej chwili emocje. Wiedziała jedynie, że sama czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła wyjść z siebie i stanąć obok, wciąż pobudzona do tego stopnia, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie nad sobą zapanować.
Bella. Michael. Liam.
Bella. Michael. Li…
– Eveline.
Spięty głos Marco skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Podświadomie wciąż czekała na moment, w którym wampir przesadnie udawać, że wszystko jest w porządku, a on wcale nie ma ochoty porządnie nią potrząsnąć. Jak zwykle zachowywał się w przesadnie wręcz uprzejmy, w pełni opanowany sposób, ale przecież oboje wiedzieli, że rzeczywistość jest inna – i że to wyłącznie gra. Wiedziała, że zbyt wiele poświęcił, żeby utrzymać ją przy życiu, by przymknąć oko na to, co zrobiła. Przecież sama doskonale zdawała sobie sprawę, że aż prosiła się, żeby ktoś ją zabił, jak gdyby nigdy nic wracając do domu, do którego zaprosiła Aurorę.
Milczenie przeciągało się w nieskończoność. Takie przynajmniej miała wrażenie, z każdą kolejną sekundą pewniejsza, że za moment coś w niej pęknie i zacznie krzyczeć z frustracji. „Więc? Wyrzuć to z siebie!” – miała ochotę zażądać, ale z jakiegoś powodu nie odezwała się nawet słowem, nagle uświadamiając sobie, że nie ma odwagi choćby spojrzeć na Marco. Coś w jego obecności i tym milczeniu doprowadzało ją do szału, jawiąc się jako najgorsza z możliwych tortur, podczas gdy Eveline nie miała pojęcia, co powinna o takim stanie myśleć.
– Zrobiłam… – Z opóźnieniem rozpoznała własny głos. Brzmiał dziwnie, lekko drżący i jakby wyprany z wszelakich emocji. – Zrobiłam to, co musiałam – zaczęła raz jeszcze, starannie dobierając słowa – i nie zamierzam się z tego tłumaczyć.
Prawie natychmiast pożałowała tych słów, zwłaszcza że zabrzmiały o wiele bardziej oschle niż tego chciała. Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując się przed dodaniem czegoś więcej, nagle w pełni przestając ufać sobie i własnym myślom. Niczego nie była już pewna i to łącznie z tym, dlaczego do głowy z miejsca przyszło jej, że powinna przeprosić Marco. Wiele mu zawdzięczała, oczywiście, ale – na litość boską, o ile jakikolwiek Bóg w ogóle pamiętał o Haven – wciąż miała prawo działać po swojemu. Jak miałaby spokojnie siedzieć i czekać na rozwój wypadków, kiedy…?
– Ach… Ach, tak? – usłyszała i to wystarczyło, żeby spięła się jeszcze bardziej. – Więc uważasz, że to w porządku? To, że ty…
– Nie.
Marco zamilkł, wyraźnie zaskoczony. Sama również zawahała się, niepewna jak powinna zareagować na sprzeciw, który samoistnie wyrwał się z jej ust. Nie chciała tego powiedzieć, z dwojga złego woląc milczeć, ale to już nie miało znaczenia. W głowie miała mętlik, zaś przesadny wręcz spokój okazywany przez wampira, w znacznej mierze utrudniał… wszystko.
Prawda była taka, że chciała kłótni. Gdzieś na krawędzi jej świadomości tłukło się, że tak byłoby dużo prościej – gdyby naskoczył na nią, zwyzywał od idiotek i dał pretekst, by jednak musiała się bronić. Wtedy sama również mogłaby krzyczeć, ciskać się i wyrzucić mu, że wciąż traktował ją jak dziecko. Chciała wprost oznajmić, że kiedy nachodził ją na samym początku, wydawał się aż rwać do tego, by zacząć szczerze rozmawiać – żeby wrzucić ją w świat do którego wcale nie chciała należeć, chociaż przecież już teraz była jego częścią. Nie miała pojęcia, co się zmieniło, ale choć dowiedziała się sporo od chwili, w której wylądowała w tym domu, wyraźnie czuła, że zachowanie Marco względem niej się zmieniło. W zasadzie czuła, że traktował ją niemalże jak dziecko, nagle skupiony wyłącznie na próbach chronienia jej przed każdą formą zagrożenia. Właśnie ta niepewność doprowadzała ją do szału, tym samym sprawiając, że Eveline czuła się niemalże całkowicie bezbronna wobec tego, co po tych wszystkich zmianach miała przynieść przyszłość.
Och, tak – powinna mu to powiedzieć. Aż czekała, żeby dał jej po temu pretekst, gdyby jednak okazał emocje w zbyt gwałtowny sposób. Chciała dać upust tym wszystkim emocjom, które stopniowo narastały w jej wnętrzu, a jednak…
– Przepraszam.
Wypuściła powietrze ze świstem, nagle czując się jak sflaczały balon. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym instynktownie odwróciła się w stronę swojego rozmówcy. Marco stał o wiele bliżej niż początkowo zakładała, znajdując się wystarczająco blisko, by w razie potrzeby mogła go dotknąć, a przy tym w odległości wystarczającej, żeby wciąż czuła się przy nim swobodnie. Obserwował ją z uwagą, skupiony i zamyślony, a przynajmniej tyle zdążyła wywnioskować z wyrazu jego twarzy. Było coś w sposobie, w jaki zaciskał usta, co zakłócało ten pozorny spokój, który próbował okazywać przez większość czasu. Zaskoczyło ją to, że w ogóle była w stanie dojść do takich wniosków, zwłaszcza że nawet nie zauważyła, że zdążyli spędzić ze sobą wystarczająco dużo czasu, by zdołała dostrzec takie szczegóły. Teraz wyraźnie widziała, że maska opanowania, którą z takim uporem przybierał Marco, powoli zaczynała pękać.
– Za co? – Zwiesiła ramiona, ale wciąż nerwowo zaciskała dłonie w pięści. – Za co ty mnie przepraszasz? – drążyła, bo to wydawało się bez sensu. Oboje wiedzieli, że jeśli już ktoś powinien się kajać, to zdecydowanie ona, nawet jeśli Eveline wciąż czuła się zbyt podenerwowana, by się na to zdobyć.
– Przepraszam, bo na to zasługujesz. Masz rację, że ja… – zaczął i urwał, wyraźnie czymś speszony. – Ale to nie jest takie proste, Eveline.
– Co ty próbujesz…? Chwila! – Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie w geście niedowierzania. – Znów próbujesz przenikać moje myśli?! – wybuchła, bezwiednie przesuwając się w jego stronę.
Nawet się nie skrzywił, uparcie tkwiąc w miejscu i cierpliwie czekając na możliwość dojścia do głosu. Eve zastygła w bezruchu, wciąż mocno zaciskając dłonie w pięści – na tyle mocno, że w pewnym momencie poczuła ból, ale nawet wtedy nie rozluźniła uścisku. Tak naprawdę nie była o to zła, dochodząc do wniosku, że perspektywa braku prywatności jest najmniejszym z problemów, które aktualnie miała. Co więcej, przerabiali ten temat wystarczająco wiele razy, by doszła do wniosku, że Marco nie robił tego specjalnie. Wciąż nie była pewna, jak naprawdę działały wampirze zdolności, ale pamiętała z wspólnych rozmów dość, by wiedzieć, że dopuszczała go do siebie niejako na własne życzenie.
Z wolna wypuściła powietrze z płuc. Cholera, musiała się uspokoić, ale to wcale nie było takie proste. Niby jak miała choćby próbować się wyciszyć i oczyścić umysł, skoro czuła się tak, jakby w każdej chwili mógł trafić ją szlag?
– Wybacz mi i to, skoro już jesteśmy przy temacie. – Marco jednak zdecydował się odezwać. Machinalnie przeniosła na niego wzrok, po czym na krótką chwilę zamarła, kiedy zajrzał jej w oczy. – Pogubiłaś się w tym i to z mojej winy. Nie tak powinniśmy rozmawiać, ale…
– Co takiego? – ponagliła, kolejny raz wyczuwając w jego głosie wahanie.
Wampir zacisnął usta.
– Nieważne – oznajmił w końcu, a Eveline prychnęła. Żartował sobie z niej.
– O co ci tak naprawdę chodzi, Marco? – zapytała wprost, prostując się niczym struna. Nawet nie zorientowała się, kiedy tak po prostu zmniejszyła dzielącą ich odległość, robiąc stanowczy krok naprzód. – Po prostu zacznijmy nazywać rzeczy po imieniu. Jesteś na mnie zły – powiedziała z naciskiem.
– Naprawdę chcesz, żebym to powiedział?
Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Gdyby faktycznie rozumiała, czego tak naprawdę w tamtej chwili chciała, wszystko byłoby dużo prostsze.
– Chcę… Szlag, nie wiem! – jęknęła, poirytowana coraz silniejszą frustracją. – Ale nie pomagasz mi. Nie tym, że absolutnie cię nie rozumiem!
– O co właściwie…? – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Już nawet nie chodzi mi o to, co się dzieje. Nie chcę myśleć o Belli, Aurorze… Tym wszystkim. Nie rozumiem połowy rzeczy, które dzieją się wokół mnie, ale… Wiesz co? Wiesz, co mnie naprawdę denerwuje? – wyrzuciła z siebie na wydechu, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Ty. Ty i ta twoja… cholerna uprzejmość! Czemu? Dlaczego po prostu się na mnie nie wydrzesz za to, że jak ostatnia naiwna dałam wszystkim na zewnątrz szansę, żeby mnie zabili? Zrobiłam to, prawda? I na pewno jesteś na mnie zły, bo sama bym była, gdybym traciła czas na ochotę kogoś, kto aż prosi się o to, żeby zginąć. A jednak ty…
Urwała, żeby złapać oddech. W myślach raz po raz odtwarzała słowa, które dopiero co padły z jej ust i – co nagle sobie uświadomiła – były wręcz zadziwiająco prawdziwe. Dotychczas nie zdawała sobie z tego sprawy, a może po prostu nie dopuszczała do świadomości tego, co tak naprawdę drażniło ją w postawie Marco. Myśląc o tym wszystkim z perspektywy czasu, Eveline nagle uświadomiła sobie, że od samego początku był dla niej zagadką. Pojawił się znikąd, już na samym wstępie okazując się kimś wyjątkowym – wybawcą i porywaczem w jednym, jakby mało było, że facet miał kły. Chronił ją, tłumaczył i niemalże prowadził za rączkę, jednocześnie wciąż pozostając kimś, kogo za żadne skarby nie potrafiła pojąć. Wiedziała co prawda, że był zadziwiająco wręcz uprzejmy, jakby żywcem wyrwany z jakiegoś starego arystokratycznego rodu, ale to nadal niczego nie tłumaczyło.
Gdyby miała przed sobą Castiela, wiedziałaby, że powinna się bać. W przypadku Liama spodziewałaby się złośliwości i tego, że w kilku słowach sprawiłby, że poczułaby się głupia, a przy okazji zaczęła zastanawiać jak niewiele trzeba, by ten mężczyzna rzucił jej się do gardła. Lana w jakiś pokrętny sposób oznaczała bezpieczeństwo i perspektywę rozmowy, nawet jeśli nie należała do najmilszych osób, jakie Eveline miała okazję poznać. W przypadku każdej tych osób wiedziała na czym stoi, mogąc przynajmniej po części przewidzieć ich reakcje i to, czego należało się po nich spodziewać, ale Marco…
Czuła, że za tym łagodnym spojrzeniem, wyszukanymi słowami i uprzejmością kryło się coś więcej – z tym, że za żadne skarby nie potrafiła stwierdzić w czym rzecz.
Oddychała szybko i płytko, bezskutecznie próbując zwalczyć mętlik w głowie. Powiedz coś… No, już!, pomyślała z irytacją, rzucając wampirowi niemalże naglące spojrzenie. Wpatrywała się w niego wzywająco, wciąż pobudzona i zagniewana, chociaż w tamtej chwili nie miała pojęcia, co tak naprawdę kryło się za tym stanem. Czekała, ale nie potrafiła sprecyzować na co i dlaczego, świadoma wyłącznie własnych niespójnych pragnień oraz obecności milczącego, wciąż nienaturalnie wręcz spokojnego Marco. Miała wręcz ochotę skorzystać z tego, że stał wystarczająco blisko, by mogła poczuć bijące od jego ciała ciepło, i spróbować porządnie nim potrząsnąć; zrobić cokolwiek, byleby zmusić go do jakiejkolwiek reakcji, nawet najbardziej błahej.
– Marco, do cholery! – warknęła, mimowolnie się krzywiąc. Nie chciała sobie pozwolić na tak gwałtowną reakcję, ale kolejny raz słowa wydawały się płynąc poza jej kontrolą.
– W porządku. – Jego głos doszedł do niej jakby z oddali. – Tak, jestem zły… W równym stopniu na ciebie, co i na siebie.
– Na siebie…?
Pierwszy raz dostrzegła w jego oczach coś, co mogła uznać za gniew – zaledwie przez ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Kiedy odezwał się ponownie, brzmiał na o wiele bardziej poruszonego, choć i tego nie potrafiła do końca zinterpretować.
– Dopiero co sama uznałaś, że to oczywiste – zauważył przytomnie. – A ja przyznałem, że źle się do tego zabrałem. Zresztą powinienem cię dopilnować – dodał, a Eveline prychnęła.
– W środku dnia? – zapytała, nie kryjąc sceptycyzmu. – Spałeś jak zabity, pewnie nie jako jedyny. Nie możesz chodzić za mną krok w krok przez całą dobę – stwierdziła, ale coś w wyrazie twarzy wampira sprawiło, że się zawahała. Kto wie, może jednak był w stanie zorganizować nawet to.
– Powinienem.
Uniosła brwi.
– Dlaczego? – drążyła, po czym w pośpiechu ciągnęła dalej, widząc jak otwiera usta. – Nie mów mi o demonach i tym, że jestem na czyjejkolwiek czarnej liście, bo o tym już rozmawialiśmy. Ja chcę zrozumieć ciebie.
– Nie wiem o co pytasz – usłyszała w odpowiedzi.
Coś w tych słowach sprawiło, że zapragnęła roześmiać się histerycznie. Doprawdy?
– Pytam o ciebie. O twoje intencje – oznajmiła z naciskiem. – Czego nie powinieneś był? Co się zmieniło, skoro twierdzisz, że to twoja wina i…?
Nie miała okazji, żeby dokończyć.
Nie zarejestrowała momentu, w którym Marco się poruszył. Jej marnym ludzkim zmysłom umknęło bardzo wiele, począwszy od wyrazu jego twarzy, aż do sposobu, w jaki dosłownie zmaterializował się przy niej, a jego dłonie wylądowały na jej policzkach. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy tak nagle znalazł się tuż obok, nagle niemniej impulsywny, co i Castiel, kiedy ten bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rzucił jej się do gardła.
Z tym, że Marco nie zamierzał jej skrzywdzić. Dotarło to do niej nagle, tak jak i to, że nie pozwolił jej dokończyć myśli. Dopiero później zrozumiała, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby się odezwać – nie, skoro usta wampira bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wpiły się w jej usta, składając na nich tak gwałtowny, tęskny pocałunek, że aż zabrakło jej tchu.
Słodki Jezu… Całował ją.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego. Nie miała pojęcia jakim cudem wylądowała w tej sypialni, tak po prostu tkwiąc na samym jej środku i pozwalając, by akurat ten mężczyzna ją całował. To było tak niepojęte i abstrakcyjne zarazem, a jednak…
Zareagowała w chwili, w której wyczuła, że Marco sztywnieje, nagle uświadamiając sobie, co takiego robił. Sposób, w jaki pod wpływem chwili objęła go za szyję, wydał jej się czymś najzupełniej naturalny, tak jak i to, że pod wpływem impulsu naparła na niego całym ciałem, bez chwili wahania odwzajemniając pocałunek. Wątpliwości, które wyczuła w zachowaniu wampira, momentalnie zniknęły, równie nieistotne, co i niespójne, wciąż kłębiące się w jej umyśle myśli. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś tak gwałtownego i całkowicie pozbawionego kontroli. Dotychczas napędzające ją gniew i strach zniknęły, przeinaczając się w coś, czego nie rozumiała, a co mimo wszystko wydało jej się właściwe. Czuła krążąca w żyłach krew i pulsujące ciepło, które w jednej chwili rozeszło się po całym jej ciele, niosąc ze sobą ukojenie, którego tak bardzo potrzebowała.
Przez krótką chwilę wszystko w końcu było jasne – i to nie dlatego że zrozumiała.
Czuła się dobrze, bo jakiekolwiek przyczyny w ogóle przestały cokolwiek znaczyć.
Dłonie Marco wylądowały na jej biodrach, kiedy spróbował przyciągnąć ją jeszcze bliżej. Jego ruchy okazały się gwałtowne, zresztą tak jak i pocałunek do którego sam doprowadził. Niemalże czuła wypełniające go emocje – intensywne w równym stopniu, co i jej własne. Wybuch był nagły i całkowicie niespodziewany, do Eveline zaś dotarło, że w końcu pokazał to, co od samego początku chciała zobaczyć. Wiedziała, że wampiry są nieprzewidywalny i aż nadto impulsywne, w tamtej chwili mogąc się o tym przekonać na własnej skórze. Cokolwiek do tej pory powstrzymywało Marco ot tak zniknęło, a on pozwolił sobie na chwilę słabości – na coś, co z takim uporem ukrywał przed nią przez tyle czasu. Przez cały ten czas wydawali się mijać, raz po raz ocierając o siebie, a teraz…
– O mój… Eveline. – Jego głos zabrzmiał dziwnie, kiedy w końcu pozwolił sobie na to, by wykrztusić z siebie chociaż słowo. Było w tym coś chrapliwego, w oszołomieniu też zauważyła, że wysunął kły. – Nie powinienem był. Ja nie…
– Zamknij się.
Nie sądziła, że usłucha, więc z tym większym entuzjazmem przyjęła to, że tak po prostu to zrobił. Nie pojmowała tego, co się działo, ale to nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że w chwili, w której dopuściła go do siebie, pozwoliła na coś, czego oboje chcieli. Zanim się obejrzała, usta wampira po raz kolejny wylądowały na jej wargach, a dłonie przesunęły jeszcze niżej. Nie była pewna które z nich zadecydowało o tym, żeby się przesunąć, a tym bardziej w którym momencie poczuła pod plecami miękkość materaca. To odkrycie zszokowało ją na zaledwie kilka sekund, bo zaledwie tyle potrzebowała, żeby dojść do wniosku, że wcale nie chciała się wycofać – i że wcale nie przeszkadzają jej kły, które bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zahaczyły o jej dolną wargę.
Drgnęła niespokojnie, kiedy Marco nagle z jękiem spróbował się odsunąć. Poderwała się gwałtownie, momentalnie siadając na łóżku i spoglądając na niego wyczekująco. Czuła, że jej oczy błyszczą, zresztą tak jak i jego własne – nienaturalnie rozszerzone, a przy tym ciemniejsze niż do tej pory. Coś w tej reakcji sprawiło, że serce zabiło jej jeszcze szybciej, trzepocąc się tak gwałtownie i mocno, że tylko cudem nie wyrwało jej się z piersi.
Poruszając się trochę jak w transie, Eveline z wolna wyciągnęła dłoń. Jej palce ostrożnie wplotły się w ciemne, miękkie włosy wpatrzonego w nią mężczyzny. Wyczuła, że wystarczyłby jeden nieostrożny ruch – jakakolwiek oznaka słabości, zwłaszcza strachu – by Marco jednak się wycofał. Kto wie, może powinna mu na to pozwolić, zwłaszcza widząc parę ostrych, wciąż wysuniętych kłów.
Nie zrobiła tego.
– Chodź – wyrwało jej się i nawet nie próbowała zastanawiać się nad konsekwencją, które mogło nieść ze sobą to jedno słowo.
Ledwo rozpoznawała własny głos, tak drżący i zachrypnięty, że ledwo była w stanie mówić. W gruncie rzeczy nie musiała o czym przekonała się już ułamek sekundy późnij.
W chwili, w której Marco znów znalazł się przy niej, mimowolnie się spięła. Zaraz po tym zamarła, czując ciepły oddech na karku, jednak nawet to nie powstrzymało jej przed ostrożnym, instynktownym odchyleniem głowy, kiedy pomimo wątpliwości zdecydowała się odsłonić gardło.
Z chwilą, w której o jej szyję otarły się wampirze kły, zamarła.
Ehm… Trzecia w nocy to idealny moment na wrzucenie rozdziału, prawda? Przychodzę do Was z opóźnieniem, bo od samego początku miesiąca obiecywałam sobie, że coś pojawi się dokładnie 20 marca, równo w drugi urodziny bloga. Dwa tygodnie pobytu w szpitalu skutecznie pokrzyżowały mi plany, ale teraz w końcu jestem – i to na dodatek z rozdziałem, który… bez wątpienia jest wyjątkowy. Tak przynajmniej sądzę, bo czekałam na ten przełom równie długo, co i Wy.
Zasadniczo nie jestem pewna, co tutaj się właśnie stało. Miałam dużo wątpliwości co do tego, w jaki sposób poprowadzić tę relację. Eveline i Marco ocierali się od siebie od samego początku, ale to było tak subtelne, że równie dobrze mogło nie znaczyć niczego. Przez to tak nagły wybuch namiętności wydaje mi się po prostu właściwy – zagniewana dziewczyna i wampir, który zdecydowanie zbyt długo ukrywał faktyczne uczucia. Na miłość potrzeba czasu, ale wzajemna fascynacja to coś innego, a w ich przypadku zdążyłam chyba pokazać wystarczająco wiele, by miało to sens. Ewentualnie wszystko popsułam i z racji późnej pory bredzę od rzeczy, ale mniejsza o to – wiem jedynie, że tekst pisał się sam, a ja jestem z niego zadowolona.
Rozdział z dedykacją dla GabiNatalii – dwóch najcudowniejszych osób, jakie zesłał mi los. Dziękuję Wam… Och, za wszystko. Za to, że jesteście, kiedy tego potrzebuję, o czym miałam okazję się przekonać wielokrotnie. Zwłaszcza w ostatnim czasie miało to dla mnie ogromne znaczenie.
Dziękuję również każdemu kto wytrwał ze mną te dwa lata albo właśnie dobrnął do tego momentu. Pozostaje mi mieć nadzieję, że zechcecie dobrnąć ze mną aż do samego końca tej historii.
Może na koniec przypomnę, że opowiadanie dostępne jest również na Wattpadzie, więc jeśli komuś wygodniej czytać tam, serdecznie zapraszam: KLIK. A z racji tego, że ciekawych doświadczeń nigdy dość, z radością informuję, że znajdziecie mnie również na Facebooku. Po więcej szczegółów zapraszam na mój dopiero co otwarty fan page: KLIK.
Z mojej strony to już chyba wszystko, więc do napisania!

2 komentarze:

  1. Yeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeah!!!!!!! Tyle powiem jeśli chodzi o moje emocje dotyczące rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka reakcja jak najbardziej poprawia mi humor! :3

      Usuń