Ciepło spłynęło po jej
drżących dłoniach. Poczuła jakże charakterystyczny zapach, jakże znajomy, choć
nie przypominała sobie, gdzie mogłaby się z nim spotkać. Żołądek skręcił
się, ale bynajmniej nie w ramach protestu, choć to dotarło do Eveline ze znacznym
opóźnieniem.
Cofnęła się
o krok. Miała wrażenie, że powinna czuć przerażenie, a jednak nic
podobnego nie miało miejsca. Po prostu stała, beznamiętnie spoglądając na
obcego, kiedy ten zatoczył się w tył, w rozpaczliwym odruchu próbując
sięgnąć do tego, co zalegało w jego gardle. Aż nazbyt wyraźnie widziała
jak jego oczy rozszerzają się nienaturalnie. Z gardła wyrwał się dziwny
dźwięk – coś jak bulgotanie – jednak i to nie zrobiło na niej żadnego
wrażenia.
W tamtej
chwili koncentrowała się tylko na jednym.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym mężczyzna zwalił się na ziemię, lądując u jej
stóp. W którymś momencie musiał jednak wyszarpać kołek z rany, bo
nagle pojawiło się jeszcze więcej krwi. Wypływała w rytm pulsu, to mniej,
to znów bardziej gwałtownie, przynajmniej początkowo. Eve zdawała sobie z tego
wszystkiego sprawę, a jednak całą uwagę skupiała na czymś innym – czymś,
co nagle przejęło całą jej uwagę.
Poruszając
się trochę jak w transie, spojrzała na swoje dłonie. Miała krew na
palcach, wciąż ciepłą i świeżą, powoli krzepnącą na jej bladej skórze. Tę
samą krew, która coraz wolniej sączyła się z ciała rzężącego, płaszczącego
się przed nią mężczyzny. Czuła ją całą sobą, nie tylko dlatego, że
charakterystyczny, metaliczny zapach unosił się w powietrzu. Wrażenie było
takie, jakby obecność posoki nagle stała się wszystkim, skutecznie
przysłaniając wszelakie inne bodźce.
Na początku
nie rozumiała. Nie miała pewności, co takiego wyjątkowego było w tej krwi i śmierci,
ale…
Z
opóźnieniem uświadomiła sobie, że się trzęsie. Stała w bezruchu, dygocąc
coraz bardziej i bardziej, choć przecież wcale nie było jej zimno. Jakby
tego było mało, całe ciało znów zaczęło pulsować bólem, choć ten swoje źródło
wydawał się mieć w jednym konkretnym miejscu – w obolałym, podrażnionym
gardle. Napięła mięśnie, jednocześnie w nerwowym geście unosząc dłoń do
ust. Miała wrażenie, że jej szczęka również pulsuje, a ból powoli obejmuje
całą twarz.
A potem
poczuła coś na wargach, kiedy odrobina zalegającej na dłoniach krwi wylądowała
również na ustach. Pod wpływem impulsu zlizała ją i…
Skoczyła do
przodu niczym rozjuszona kotka. Nagle po prostu opadła na kolana, dosłownie
rzucając się na wciąż ciepłe ciało. Jakimś cudem wiedziała, co robi,
natychmiast rozchylając usta i bez zastanowienia przysysając się do rany.
Aż zachłysnęła się ciepłą, wciąż pulsującą krwią, kiedy ta spłynęła w głąb
jej gardła, niosąc jakże potrzebne ukojenie. Eveline piła łapczywie, nie
zastanawiając się nad tym, co robi, nad jakimkolwiek sensem albo czymkolwiek
innym. Palce kurczowo zaciskała na nieruchomym ciele, jakby w obawie, że
to jakimś cudem zostanie wyrwane poza zasięg jej rąk – że zniknie, choć
przecież należało do niej.
Moje.
Jest… moje.
Ulga była
chwilowa i zniknęła, ledwo tylko źródło pokarmu zaczęło się wyczerpywać.
Oderwała usta od rany, dysząc ciężko i bezmyślnie spoglądając na
mężczyznę, nad którym się pochylała. Dostrzegła jego twarz – bladą, zastygłą w grymasie
przerażenia. Oczy wciąż wydawały się nienaturalnie rozszerzone, ale już bez
choćby śladu życia. Spoczęły wprost na niej, ale jej nie widziały i to
wystarczyło, by mimochodem pomyślała, że powinny się zamknąć. Raz na zawsze.
Przekrzywiła
głowę. Bez pośpiechu wyciągnęła rękę, by przesunąć nią po powiekach. Nie
otworzyły się, co jak najbardziej jej odpowiadało – w końcu tam było
lepiej.
Usiadła nad
ciałem, z powątpiewaniem spoglądając na zalegająca na ziemi krew. Czuła ją
na ustach i dłoniach, i to wystarczyło, by uznała taki stan za
marnotrawstwo. Choć ciepło wypitej posoki wciąż rozchodziło się po jej ciele,
Eveline chciała więcej – dużo, dużo więcej. Chwilowe ukojenie nie wystarczyło i była
tego coraz boleśniej świadoma. Miała wręcz wrażenie, że tylko bardziej
podsyciła paraliżujący ból, aż rwąc się do tego, żeby spróbować sięgnąć po
więcej. Tęsknie spojrzała na ciało, ale mężczyzna nie miał już do zaoferowania
niczego, co wydałoby się jej atrakcyjne.
Tym razem
nie miała problemu, żeby wychwycić cudzą obecność. Usłyszała kroki, szybko
orientując się, że te zmierzały w jej stronę. Dźwięk wydał się wręcz
nienaturalnie głośny; wyostrzone zmysły raniły, zupełnie jakby ciało dopiero
próbowało się do nich przyzwyczaić.
Natychmiast
poderwała się na równe nogi. Z zaciekawieniem spojrzała w głąb
korytarza, reagując już w chwili, w której dostrzegła zarys ludzkiej
sylwetki. Nie od razu pojęła, że dziki charkot, który przerwał ciszę, wyrwał
się z jej gardła. To i tak przestało mieć jakiekolwiek znaczenie w chwili,
w której rzuciła się do ataku, bezceremonialnie powalając przeciwnika na
ziemię. Poczuła szarpnięcie, kiedy kolejny obcy mężczyzna spróbował się jej
wyrwać, ale nie dała mu okazji na walkę. Wystarczyła chwila, by wgryzła się
wprost w pulsującą żyłę na gardle, pozwalając, by kolejna porcja świeżej
krwi eksplodowała smakiem w jej ustach.
Westchnęła,
oszołomiona intensywnością tego doznania. Było lepiej niż za pierwszym razem,
być może dlatego, że tym razem cała posoka należała wyłącznie na niej.
Ciśnienie okazało się równe i silne, inaczej niż wtedy, gdy spijała
resztki tego, co zostało w ciele wykrwawiającej się ofiary. Nie
przeszkadzało jej nawet to, że mężczyzna zawył i spróbował chwycić ją za
włosy, byleby tylko odciągnąć ją od szyi.
Piła
łapczywie, tylko cudem nie dławiąc się kolejnymi łykami. Nie mogła tracić
czasu, bo…
Bardziej
wyczuła niż faktycznie zauważyła zagrożenie. Zareagowała instynktownie, w ostatniej
chwili otrząsając na tyle, by zdołać się przemieścić. Nawet wtedy nie wypuściła
z ramion wiotkiego już ciała, ciągnąc je za sobą niczym jakaś upiorną
tarczę. Za takową posłużył jej ostatecznie, chroniąc Eveline przed długim,
drewnianym bełtem, który z impetem wbił się w plecy mężczyzny – na
tyle głęboko, by przebić go na wylot. Eve warknęła, rozszerzonymi oczyma
spoglądając to na umykającą z rany krew, to znów na wciąż wycelowaną w nią
duszę.
Marnotrawstwo.
Tylko tak potrafiła to nazwać.
Niechętnie
poluzowała uścisk. Ciało osunęło się na ziemię, zalegając u jej stóp.
Przeskoczyła nad nim, błyskawicznie przecinając korytarz, by dotrzeć do
kolejnego przeciwnika. Kolejny bełt przeciął powietrze, kiedy nieszczęśnik
spróbował się obronić, ale ominęła go z łatwością. W następnej
sekundzie wyrwała broń z rąk mężczyzny, bez chwili wahania zwracając ją ku
niemu.
– Ty…
Urwał,
kiedy roztrzaskała kuszę o ścianę. Otworzył i zaraz zamknął usta,
przez chwilę przypominając wyjęta z wody rybę. Wyczuła jego przerażenie;
uderzyło ją z całą mocą, choć równie dobrze mogło mieć to związek z krążącą
w żyłach mężczyzny krwią. Skoro śmiał powstrzymać ją przed wypiciem tej,
która należała do jego kolegi…
Spojrzała
mu w oczy. Tyle wystarczyło, żeby zrozumiał i spróbował się cofnąć. Zatoczył się,
kiedy ruszyła ku niemu, wyciągając przed siebie ręce.
Wtedy padł
pierwszy, ogłuszający strzał.
Skrzywiła
się, przez chwilę czując tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Zabolało, bynajmniej nie dlatego, że mogłaby oberwać. Sam huk okazał się
bolesny, raniąc jej wyostrzone zmysły bardziej niż ból wciąż palącego
pragnienia. Eveline z jękiem chwyciła się za głowę, bezskutecznie próbując
namierzyć, skąd padł strzał. Była zagrożona, tak, ale…
Niewiele
brakowało, by chwila nieuwagi kosztowała ją więcej niż tylko ból głowy. Kolejny
raz do głosu doszedł instynkt, nakazując zareagować na ruch, który wyczuła u swojego
boku. Chwyciła swoją niedoszłą ofiarę za ramię, wykręcając rękę aż do momentu, w którym
usłyszała nieprzyjemny trzask. Ciszę znów przerwał pełen bólu okrzyk. To i głuche
pacniecie, kiedy ostro zakończony kołek wylądował na ziemi, zmieniając kierunek
i jednak nie lądując w jej piersi.
Metaliczny
zgrzyt. To i kolejny strzał, tym razem głośniejszy. Zacisnęła zęby, nie
tylko dlatego, że coś niewielkiego przemknęło zaledwie kilka centymetrów od
niej, lądując w ścianie. Nie mając innego wyboru, zostawiła zwijającego
się z bólu mężczyznę, w zamian błyskawicznie okręcając w kierunku,
z którego padł strzał. Zamarła, kiedy dostrzegła wymierzoną w siebie
broń. A także pewnym krokiem zmierzającą ku niej postać.
– No, no… –
rzucił nowo przybyły. Nie brzmiał jak ktoś, kto choć trochę się jej obawiał. –
To dość… niefortunne.
–
N-nie…fortun… Agh! – rozbrzmiało za jej plecami. – Kurwa, John! Dziwka właśnie
złamała mi rękę!
Kimkolwiek
był John, jedno spojrzenie na jego pokaźną posturę wystarczyło, by Eveline zapragnęła
zejść mu z oczu. Mimo wszystko nie poruszyła się, zdolna co najwyżej tkwić
w miejscu i spazmatycznie chwytać oddech. Jej własny wydał się nagle zbyt
głośny i ciężki, nawet bardziej od tego, który należał do rannego
mężczyzny.
Spięła się,
kiedy John przestąpił naprzód. Widziała, że trzymał broń – jak nic naładowany
pistolet, chociaż te dotychczas widywała co najwyżej w telewizji. Eve
zawahała się, przez chwilę pewna, że wszystko to, co się działo, było co
najwyżej szalonym snem. Co prawda nie wiedziała, co czekało na nią po
przebudzeniu, o ile to w ogóle miało nadejść, ale…
– Jak masz
na imię?
Serce
podeszło jej do gardła. Z wolna uniosła głowę, niechętnie spoglądając na
wycelowaną w nią broń. Ciało rwało się do ucieczki albo – w najgorszym
wypadku – ataku, tym bardziej że wciąż kusiła ją krew, ale ostatecznie to
przetrwane wysunęło się na pierwszy plan. Z trudem zebrała myśli,
skupiając się na tym, co najważniejsze. Jakoś nie wątpiła, że gdyby spróbowała
rzucić się przeciwnikowi do gardła, ten zdołałby w nią trafić. O wiele
bardziej zastanawiające było dla niej to, dlaczego nie zrobił tego wcześniej,
zwłaszcza gdy pastwiła się nad jego towarzyszem.
Nie
odpowiedziała. Nie żeby wiedziała, co powinna mu powiedzieć. Imię, które znała,
najpewniej należało do niej, ale…
– Ogłuchłaś?
– zniecierpliwił się mężczyzna. – Zadałem ci pytanie. Jak…?
– Jakie to
ma znaczenie?! – wtrącił ranny, w końcu dźwigając się na nogi. Eveline
widziała go zaledwie kątem oka, ale i tak dostrzegła, że rękę miał wykrzywioną
pod dziwnym, nienaturalnym kątem. – Zastrzel to. Jest młoda. Jest…
Resztę jego
słów zagłuszył huk. Tyle wystarczyło, żeby mężczyzna zamilkł, a Eve
jeszcze bardziej się spięła. Z rezerwą spojrzała na broń rękach mężczyzny,
zwłaszcza na wciąż parującą lufę. Ile kul mogło mieścić się w magazynku?
Sześć? Osiem…? Nie miała pojęcia. Na pewno słyszała trzy strzały, więc
wyczerpane naboje nie wchodziły w grę, chociaż…
Z wrażenia aż
zakręciło jej się w głowie. Umysł pędził naprzód, pośpiesznie analizując i podsuwając
kolejne możliwe scenariusze. I choć nie miała poczucia, by robiła to
kiedykolwiek wcześniej, wyciąganie wniosków przychodziło jej niemalże równie
naturalnie, co i oddychanie. W tamtej chwili rozsądek aż nazbyt
wyraźnie podpowiadał, że nie miała szans z tymi mężczyznami. Krew musiała
poczekać, tak jak i nieopisane, powoli porażające całe ciało zmęczenie.
Czegokolwiek by nie pragnęła, w pierwszej kolejności musiała się stąd wydostać.
– Wracając.
– John odchrząknął. Ponownie przeładował broń, najwyraźniej nie zamierzając tracić
na to czasu. – Twoje imię.
Zacisnęła
usta. Przełknęła z trudem i zaraz tego pożałowała, znów musząc
walczyć z głodem. Czuła pulsujący ból, powoli obejmujący całą twarz,
zwłaszcza szczękę. Miała wrażenie, że jeśli tylko spróbuje się odezwać, wydarzy
się coś niedobrego. Że głowa pęknie jej na pół albo…
Ta… krew. Chciała
napić się jeszcze trochę, choćby odrobinę, żeby…
Ale oni jej
nie pozwalali.
Uświadomiła
sobie, że drży, więc zacisnęła dłonie w pięści. Nie pomogło, bo wciąż czuła
się tak, jakby w każdej chwili mogła stracić grunt pod nogami. Zmęczenie i głód
– tylko tego była pewna w całym tym szaleństwie. No, ewentualnie wycelowanej
w niej broni, ale…
Mam krew
na rękach. I właśnie zabiłam dwie osoby.
Dlaczego te
myśli nie robiły na niej wrażenia…?
– Twoje
imię – nie dawał za wygraną mężczyzna. – Twoje cholerne imię, ty…
Teraz.
Jego głos
ją męczył. To, że naciskał, oczekując odpowiedzi, tym bardziej. I choć rozsądek
podpowiadał, jak bardzo nierozsądne to było, Eveline bez zastanowienia skoczyła
do przodu, bezceremonialnie wpadając na potężne cielsko mężczyzny. Zaskoczyła go
na tyle, by wraz z nią zatoczył się, wpadając na ścianę. Spróbowała dorwać
się do jego gardła, jednocześnie starając się wytrącić mu z rąk broń.
Skupienie się na tym ostatnim okazało się wyzwaniem; poczucie zagrożenia
majaczyło gdzieś na krawędzi jej świadomości, upominając się o choć
odrobinę uwagi. Wiedziała, że to ważne, nawet bardzo, ale ta myśl i tak
wciąż jej uciekała, wyparta przez coś innego – od świadomości krążącej w żyłach
tego mężczyzny krwi zaczynając.
Udało jej
się dostać do jego gardła. Bez wahania wgryzła się w szyję, pozwalając, żeby
pulsujące, znajome już ciepło ukoiło ból, ale…
A potem aż się
zachłysnęła, mając wrażenie, że zamiast ugasić pożar, dolała oliwy do ognia.
Odskoczyła
od niego jak oparzona, kaszląc i przez moment mając ochotę zwymiotować. John
zareagował aż nadto przytomnie. Zanim Eveline zdążyła się otrząsnąć, mężczyzna
wymierzył jej cios wprost w żołądek. Nie była pewna, co oszołomiło ją
bardziej – mdłości, siła uderzenia czy to, że tyłem głowy uderzyła o ścianę.
Pociemniało jej przed oczami. Zaledwie na chwilę, ale to wystarczyło, żeby
poczuła się jeszcze bardziej bezbronna.
Jak przez
mgłę widziała zmierzającą ku nie postać. To oraz wycelowaną wprost w jej
twarz lufę broni. Jakoś nie wątpiła, że tym razem mężczyzna miał pociągnąć za
spust i…
Zacisnęła
powieki, chociaż to w najmniejszym stopniu nie miało jej pomóc. Jeśli
czegoś naprawdę chciała, to jak najszybciej stąd zniknąć, ale takie rozwiązanie
również nie wchodziło w grę. Nie chodziło nawet o to, że nie miała miejsca,
w którym mogłaby się znaleźć. Nie, to nie tak… Jest jedno,
zaoponował cichy głosik w jej głowie. Jest jedno, ale… ale gdzie…?
Nawet gdyby
wiedziała, nie miałaby szansy się tam dostać. Nie miałaby szansy zniknąć, bo…
Czekała na
wystrzał. Na huk, ból i moment, w którym się skończy.
Ale nic z tego
nie nadeszło.
Przez
krótką, irracjonalna chwilę czuła się, jakby spadała. Ledwo zarejestrowała
moment, w którym ściana za jej plecami zniknęła, przestając dawać jej
oparcie. Eveline upadła, choć to równie dobrze mogło być wytworem jej
wyobraźni. Nagle po prostu leżała na plecach, oszołomiona, z trzepocącym
się w piersi sercem i skręcającym żołądkiem. Oddychała szybko i spazmatycznie,
z trudem łapiąc oddech. Cisza dzwoniła jej w uszach, gorsza niż
wcześniejsze wystrzały. Cokolwiek powstrzymywało Johna…
Otworzyła
oczy.
Leżała w ciemnościach,
spoglądając w poznaczony licznymi pęknięciami sufit. Przez chwilę wodziła
wzrokiem po nierównościach, po kilku kolejnych sekundach dochodząc do wniosku,
że strop wcale nie wyglądał, jakby miał zwalić się jej na głowę. Okazał się inny
niż ten, którego mogłaby spodziewać się po budynku, który w rzeczywistości
wyglądał jak jedna wielka ruina. Oszołomiona, z trudem okręciła się na
bok, wtulając twarz w zakurzony, choć przynajmniej przyjemnie miękki
dywan. Tego też nie spodziewałaby się po podłodze w tamtym korytarzu.
Zresztą nie czuła już krewi, może pomijając tą, którą nasiąkło jej ubranie.
Wątpliwości
uderzyły w nią ze zdwojoną mocą. Co się stało? Czy straciła przytomność?
Przenieśli ją, żeby dobić później? Zamierzali mścić się za to, że…?
Ale to nie
miało sensu. Gdziekolwiek się znajdowała, była w tym miejscu sama.
Ciało
odmówiło jej posłuszeństwa, ledwo tylko spróbowała się podnieść. Skuliła się, znów
przyciskając twarz do dywanu i ze wszystkich sił starając nie zwymiotować.
Żołądek wciąż się skręcał, ale wolała nie sprawdzać, co zobaczyłaby, gdyby
jednak poddała się mdłościom. Nerwowo przycisnęła dłoń do ust, choć myśl, że w ten
sposób łatwiej powstrzyma się od wymiotów, wydawała się irracjonalna. Wiele z tego,
co się działo, sprawiało takie wrażenie.
Przez
chwilę trwała w bezruchu, próbując uspokoić ciało. Wciąż nerwowo napinała
mięśnie, czując się tak, jakby jakaś niewidzialna siłą ciągnęła ją w dół.
Czuła, że balansuje gdzieś na krawędzi przytomności, nade wszystko marząc o tym,
żeby się poddać – a potem już tylko spadać, spadać coraz niżej…
Poderwanie
się do pionu okazało się wyzwaniem. Zatoczyła się, w ostatniej chwili
podtrzymując stojącego w pobliżu stołu. W roztargnieniu powiodła
wzrokiem dookoła, odkrywając, że stała na środku pogrążonego w ciemnościach
salonu. Sam pokój okazał się w nieładzie, a przynajmniej takie
wrażenie odniosła, kiedy dostrzegła roztrzaskane kawałki czegoś, co niegdyś
musiało być jakimś naczyniem albo wazonem, ale pomieszczenie i tak okazało
się lepsze niż rozpadający się korytarz. Co więcej, z jakiegoś powodu
wnętrze okazało się kojące i… znajome, choć za żadne skarby nie potrafiła sobie
przypomnieć, kiedy widziała je po raz ostatni.
To i tak
nie miało znaczenia. Wciąż się chwiejąc, z trudem dotarła do kanapy,
ostatecznie ciężko na nią opadając. Chciała wstać i spróbować się
rozejrzeć – upewnić się, że w pobliżu nie było kogoś, kto mógłby jej
zagrozić – ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Przynajmniej już nie bała się,
że zwymiotuje, ale słabość uderzyła ją z mocą, której nie potrafiła się
przeciwstawić. Eveline miała wręcz wrażenie, że dopiero w tamtej chwili w pełni
dotarło do niej, co działo się przez ostatnie pół godziny – i że nadmiar
wrażeń przytłoczył ją z siłą zwalającego się na głowę sufitu.
Z trudem
wyciągnęła przed siebie drżącą dłoń. Spojrzała na pokrwawione palce, w ciemnościach
z łatwością udając, że w rzeczywistości pokrywał je atrament.
Wiedziała, że to kłamstwo – perfidne i w pełni świadome – ale
przyjęcie go przyszło jej z łatwością. Wcale nie czuła się, jakby zrobiła
coś złego.
Z wolna opuściła
rękę, by móc musnąć palcami wargi. W następnej sekundzie przesunęła opuszkami
po zębach, ostatecznie zatrzymując się na wciąż pulsujących bólem, ostro
zakończonych kłach. Z jakiegoś powodu to odkrycie wydało jej się równie oczywiste,
co i fakt, że po tym wszystkim wylądowała w tym domu. Pustka w głowie
nie zmieniała niczego.
– No, tak…
Tylko na
tyle było ją stać. Proste słowa, pozbawione modulacji i tak ciche, że
równie dobrze mogły być ulotną myślą. Skuliła się na kanapie, zaciskając
powieki i w końcu pozwalając sobie na to, żeby się rozluźnić. Nie
miała pojęcia, czy zasypianie było dobrym pomysłem, ale zarazem nie wyobrażała
sobie, że mogłaby tego nie zrobić. Musiała odpocząć, chociaż chwilę, póki
jeszcze mogła sobie na to pozwolić. W takim stanie i tak nie byłaby zdolna
dalej walczyć albo uciekać.
Zacisnęłam powieki,
tym razem zmęczenie i ciemność przyjmując z nieopisaną wręcz ulgą.
Chwilę jeszcze balansowała na krawędzi tego, co wydawało się wisieć nad nią już
od dłuższego czasu – nieopisanego, zakłócanego przez głód zmęczenia. Co prawda
ten drugi nie został zaspokojony nawet w połowie tak, jak mogłaby tego
oczekiwać, ale zdecydowała się o tym nie myśleć. Na więcej musiała
poczekać – tylko trochę, ale…
Cudzą
obecność poczuła jakby przez mgłę, ale ta ani trochę jej nie zaniepokoiła.
Dotyk dłoni, która z czułością przesunęła się po jej włosach i umazanym
krwią policzków przypominał bardziej ciepły wiatr, aniżeli coś, co mogłaby
uznać za w pełni fizyczne. Było niczym cień – kruche wspomnienie, które w każdej
chwili mogło odejść w zapomnienie.
„Jesteś tu
bezpieczna” – wydawały się sugerować te dłonie. I, dobry Boże, Eveline naprawdę
pragnęła w to uwierzyć. „Tylko przez chwilę, ale… tutaj zawsze będziesz
bezpieczna”.
Uspokojona,
mocniej zacisnęła powieki. Wtuliła twarz w kanapę, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że kiedyś już to robiła – że zasypiała w dokładnie tym samym
miejscu, nawet jeśli czuła się inaczej. Och, no i na pewno nie była
umazana krwią.
A potem
umysł Eve ostatecznie się poddał, kiedy zapadła w niespokojny sen.
Udawajmy, że jak zawsze wszystko poszło zgodnie z planem i się wyrobiłam, okej? Enjoy. <3
A tak swoją drogą, 20 marca stuknęło pięć lat od dnia, w którym wrzuciłam prolog pierwszej księgi. Kiedy i jak? Czas ucieka zdecydowanie zbyt szybko…
O, Eve wampirem? Nie spodziewałam się, że nastąpi to aż tak szybko (z tylu głowy mam, że gdzieś w tych historiach o wampirach główna bohaterka prędzej czy później się przemienia). Dziwi mnie za to ta pustka w głowie, bo z tym w uniwersum się nie spotkałam. Raczej nie jest permanentna, ale nie zmienia to faktu, że Eve może narobić sobie kłopotów, nim przypomni sobie prawdę.
OdpowiedzUsuńTe kilka rozdziałów wcześniej Marco wyczuł ją pewnie jako martwą i jej nie szuka, wiec pozostaje jej liczyć tylko na trochę szczęścia i że znajdzie ją błąkający się po mieście Castiel. Chociaż nie wiem, czy to takie szczęście, bo bohater jest dość impulsywny i różne rzeczy mogą wpaść mu do głowy ;) na przykład nie skonsultowanie nic z Marco czy Liamem.
Pozdrawiam,
G.
Czekałam na tę przemianę. Zresztą nigdy nie byłam zwolenniczką historii, gdzie przemiana to romantyczny punkt historii, do którego dąży seria. :D
UsuńHm… Mniej więcej. I właśnie rozbroiłaś Castiela na czynniki pierwsze w jednym akapicie, coś pięknego. Nie potwierdzę, nie zaprzeczę, ale wierzę, że i tak zaskoczę! xD
Również pozdrawiam!
Nessa