7/09/2021

☾ Rozdział VII

Elise

– Tato!

Elise w pośpiechu wpadła do pokoju, tylko cudem nie potykając się o własne nogi. Nie interesowało ją ani panujące dookoła zamieszanie, zwłaszcza że zdążyła przywyknąć do obecności zdecydowanie zbyt wielu, często nie do końca okrzesanych facetów. Zwykle trzymała się na uboczu, ale ten dzień był inny. To, że jeszcze w swojej sypialni zdążyła zorientować się, że atmosfera znacznie różni się od tych, która towarzyszyła powrotowi z normalnego patrolu, mówiło samo za siebie.

Zignorowała cudze spojrzenia oraz to, że ktoś spróbował pochwycić ją za ramię, ledwo tylko przekroczyła próg. Niewielki salonik wydawał się jeszcze ciaśniejszy niż zazwyczaj, ale i to Elise zdecydowała się zignorować. Wystarczyła chwila, by znalazła się u boku ojca, niespokojnie wodząc  wzrokiem po jego sylwetce. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez moment mając wrażenie, że niewiele brakuje, by zemdliło ją przez jakże charakterystyczną woń krwi.

– Co się…?

– Nic wielkiego. Wracaj do pokoju – uciął John, ale wcale nie zabrzmiało to jak polecenie. Oboje wiedzieli, że by tego nie zrobiła.

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Co prawda kamień spadł jej z serca, kiedy przekonała się, że ślady krwi na koszuli wcale nie były aż takie świeże, ale to nadal niczego nie tłumaczyło. Natychmiast przesunęła się bliżej, chcąc przyjrzeć się miejscu, które najwyraźniej pozostawało źródłem krwawienia. Tak przynajmniej sądziła, widząc jak ojciec niedbale przyciska do gardła pokrwawiony, zwinięty ręcznik.

Nie odepchnął jej rąk, pozwalając, by zajrzała pod przesiąknięty krwią materiał. Z wrażenia aż się cofnęła, w gruncie rzeczy niegotowa na to, co mogłaby tam dostrzec.

Widywała ugryzienia wampirów. Oczywiście, że tak – w końcu w Haven, na dodatek gdy należało się do tej konkretnej rodziny, było to nieuniknione. Równie często widywała rany zadane przez demony, chociaż te bywały różne i nie wydawały się aż tak charakterystyczne jak te, które pozostawiały wampiry. Ciężko było nie skojarzyć dwóch nacięć, które na skórze pozostawiały kły, a jednak…

Tyle że ta rana nie wygląda na takie zwyczajne ugryzienie. Elise miała raczej wrażenie, że ktoś wyjątkowo rozjuszony był na dobrej drodze do tego, żeby rozerwać jej ojcu gardło.

Tkwiła w bezruchu, trzęsąc się prawie jak wtedy, gdy – och, wcale nie tak dawno temu – sama stanęła oko w oko z wampirem. Tamten co prawda nie podniósł na nią ręki, a wręcz ocalił jej życie, ale to nie zmieniało najważniejszego: tego, że z łatwością mógłby doprowadzić ją do takiego stanu. Sama myśl o tym, że komukolwiek udało się dopaść jej ojca, wydawała się dziewczynie nieprawdopodobna. Kto jak kto, ale John miał zbyt wielkie doświadczenie, by ot tak dać się pokąsać.

Wzdrygnęła się, kiedy cudze palce musnęły jej własne. Drgnęła i mrugając przy tym energicznie, w końcu oderwała wzrok od ugryzień. Wciąż krwawiły, ale nie na tyle, by w grę wchodziła uszkodzona tętnica albo któraś z głównych żył. Powinno ją to uspokoić, ale wcale nie poczuła się lepiej.

– Ja… przyniosę ci inny ręcznik – wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Zerknęła na zaciśnięte wokół jej nadgarstka palce ojca. – Zaraz wracam.

Działała niczym automat, zresztą jak zawsze, gdy zaczynała się stresować. Po prostu wypadła z pokoju równie szybko, co wcześniej do niego weszła. Wciąż się trzęsła, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Za plecami słyszała rozmowy i głosy, ale skupienie się na poszczególnych słowach okazało się wyzwaniem, które ostatecznie ją przerosło. Nie żeby to w ogóle miało znaczenie. W zasadzie chciała jedynie tego, żeby ci ludzie zniknęli z jej domu, zwłaszcza jeśli nie zamierzali pomagać.

Wszystko dobrze. Nie wróciłby do domu, gdyby tak nie było, skarciła się w duchu. Po prostu go odprowadzili, więc…

Odetchnęła. Zamknęła za sobą drzwi do łazienki, na krótką chwilę opierając się o nie plecami. Kiedy pierwszy szok minął, zdołała wykrzesać z siebie dość energii, by zacząć myśleć logicznie. Cóż, na tyle, na ile było to możliwe. Z drugiej strony, przecież spodziewała się, że prędzej czy później mogłoby do tego dojść. Nie pierwszy raz ojciec wracał do domu ranny.

Pięć osób. Albo sześć. Nie policzyła, ile dokładnie towarzyszyło Johnowi, ale raczej nie przyszliby tutaj z nim, gdyby poważnie oberwał. Tak przynajmniej sądziła, chociaż kto ich tam wiedział. Mogła się założyć, że z ich perspektywy właśnie zachowywała się jak panikara, ale nie zamierzała się tym przejmować. Zdążyła przywyknąć, że czasami ta grupka sprawowała się gorzej niż dzieciaki na podwórku. To wcale nie tak, że właśnie ona pozostawała z nich najmłodsza.

Udało jej się zapanować nad sobą na tyle, by zacząć normalnie oddychać. Ręce wciąż nieznacznie jej drżały, gdy wyjmowała z szafki świeży ręcznik. Po chwili zastanowienia namoczyła go wodą i wyślizgnęła się z łazienki, zamierzając wrócić do ojca. Wciąż miała nadzieję, że reszta towarzystwa zniknęła, ale jeszcze przed powrotem do pokoju przekonała się, że nie ma na co liczyć. Słyszała głosy; podenerwowane szepty, wystarczająco wyraźne, by jeszcze tkwiąc na korytarzu rozróżnić poszczególne słowa.

– … robimy? John, kurwa, tam odjebało się coś, czego nie da się opisać.

Elise mimowolnie się skrzywiła. Do przekleństw też przywykła, ale słuchanie całych wiązanek, na dodatek wypowiedzianych tak nerwowym tonem, jedynie bardziej ją zaniepokoiło. Z opóźnieniem rozpoznała głos Rossa i choć od zawsze wiedziała, że bywał nerwowy, tym razem jego rozdrażnienie poraziło ją mocniej niż zwykle.

– Wyhamuj. Elise tu zaraz wróci – upomniał go John. Dziewczyna przez moment miała ochotę wywrócić oczami. Och, tak, gdyby akurat jej obecność była tutaj problemem!

– Złamała Adrienowi rękę, jakby to był jebany patyczek! Nie mów mi o spokoju!

Przystanęła przed drzwiami, powstrzymując się przed przekroczeniem progu. Wierzyła, że byli zbyt zaaferowani, by w ogóle zwrócić uwagę na to, że wciąż nie wróciła z obiecanym ręcznikiem. Przynajmniej taką miała nadzieję, zamierzając skorzystać z okazji, by wychwycić tyle informacji, ile tylko miało być to możliwe. Ojciec bywał nadopiekuńczy, choć oboje wiedzieli, że to mogło okazać się niebezpieczną manierą. Zdążyła się o tym przekonać, aż za dobrze pamiętając słowa swojego wampirzego wybawcy – o tym, że John powinien jej lepiej pilnować.

Cóż, nie sądziła, żeby wspomnienie o incydencie z demonami było dobrym pomysłem. Ojciec zresztą też nie palił się, żeby mówić jej tyle, ile mogłaby oczekiwać. Przez to nie miała innego wyboru, jak tylko działać na własną rękę. Tak było lepiej, choć w chwilach takich jak ta wcale nie chciała przekonywać się, jak niebezpieczne potrafiło być to, co działo się poza zasięgiem wzroku przeciętnego śmiertelnika.

Mocniej zacisnęła palce na wilgotnym ręczniku. Mimowolnie skrzywiła się na samą myśl o złamanej ręce. To też nie byłby pierwszy raz, zresztą przynajmniej nie musiała słuchać o czyjejkolwiek śmierci, a jednak…

Dlaczego mówili o tym w taki sposób? Dlaczego brzmieli na aż tak poruszonych…?

– Powinienem był ją zastrzelić, kiedy miałem okazję – doszedł ją cierpki, wyraźnie rozdrażniony głos ojca. – To chciałeś ode mnie usłyszeć? Kolejnym razem się nie zawaham.

– Ale ona przecież… – wtrącił inny głos, John jednak nie dał swojemu rozmówcy szansy na to, żeby dokończyć.

– Pamiętasz, co powiedział nam Salvador? Jest martwa – uciął stanowczo. – Nie pomylił się aż tak bardzo. Spóźniliśmy się i pora się z tym pogodzić.

Cokolwiek kryło się za tymi słowami, najwyraźniej wystarczyło, żeby uciąć wszystkie dyskusje. Elise tkwiła w bezruchu, nasłuchując z nadzieją, że ojciec pociągnie temat, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wątpliwości nasiliły się, ale zmusiła się do tego, żeby je zignorować. Mogła później spróbować pociągnąć Johna za język, chociaż szczerze wątpiła, żeby to przyniosło jakikolwiek skutek.  Zwykle, gdy twierdził, że pora pogodzić się z porażką, temat ostatecznie się urywał.

Coś poszło nie tak. Nie żeby była zaskoczona, wyczuwając napięcie już w chwili, w której ojciec oznajmił, że musi pilnie wyjść i zabrał broń. W nocy wydarzyło się coś, czego nie rozumiała, a co najwyraźniej nie przyniosło takich efektów, jakich mogłaby oczekiwać.

Cholera.

Odczekała jeszcze kilka sekund, po czym w końcu zdecydowała się wrócić do saloniku. Spojrzenia jak na zawołanie spoczęły na niej, ale zignorowała je z równie wielką łatwością, co i za pierwszym razem. Wyczuła, że atmosfera nieznacznie się rozluźniła, chociaż nie w sposób, dzięki któremu mogłaby poczuć się swobodnie. Elise miała raczej wrażenie, że do głosu w końcu doszło wszechobecne zmęczenie – i że to dodatkowo zaczynało udzielać się również jej.

– Nie musiałaś się kłopotać, Lisa.

Powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Jeśli chciał ją w ten sposób rozczulić…

Chciała udawać, że to nie działa. Naprawdę próbowała, starając się zrobić wszystko, byleby sprawiać wrażenie osoby, której przy pierwszej okazji nie próbowaliby wystawić za drzwi, zbywając przy tym lakonicznymi stwierdzeniami. Była córką łowcy, wystarczająco świadomą tego, co działo się w Haven, by przywyknąć do pewnych rzeczy.

Cóż, przynajmniej w teorii. Prawda była taka, że w tamtej chwili czuła przede wszystkim wciąż powracające przerażenie, zwłaszcza gdy spróbowała sobie wyobrazić, co musiało wydarzyć się tej nocy. Skoro do tego wszystkiego próbował skracać jej imię, na dodatek przy innych…

Bez słowa wyciągnęła ręcznik w stronę ojca. Zabrał go, wcześniej odrzucając to, czym wcześniej próbował hamować krwawienie z rany na szyi. Elise mimowolnie się rozluźniła, kiedy przekonała się, że ugryzienie nie wyglądało aż tak źle. Co prawda wciąż widziała ślady świeżej krwi, ale zdecydowała się tego nie komentować. Jak długo nie miała poczucia, że ojciec za moment wykrwawi się na dywan, mogła udawać, że wszystko w porządku.

– Wszystko okej? – zapytała dla pewności, ale John zbył ją niecierpliwym machnięciem ręki.

–  Przeżyję – uciął, po czym wymownie powiódł wzrokiem dookoła. Elise nie mogła pozbyć się wrażenia, że starannie ominął miejsce, w którym stała. – Idźcie już. Wrócimy do tematu kiedy indziej.

– Tato…

– Wynocha. Zajmijcie się tym, co konieczne. Mnie na tę chwilę nic nie dolega.

Tym razem po jego słowach reakcja była natychmiastowa. Elise tkwiła na swoim miejscu z założonymi ramionami, mogąc co najwyżej obserwować jak pokój pustoszeje. Być może powinna poczuć ulgę, kiedy została sama z ojcem, tym bardziej że to oznaczało, że nie mógł dalej jej ignorować, ale nic podobnego nie miało miejsca. Aż za dobrze wiedziała, że wyciągnięcie jakichkolwiek informacji – zwłaszcza takich, których nie planował jej zdradzić – miało okazać się… co najmniej problematyczne.

Drgnęła, kiedy zauważyła, że nieznacznie zachwiał się przy próbie wstawania. Dla pewności podeszła bliżej, bez pytania ujmując go pod ramię. Gdyby w pokoju był ktoś jeszcze, ojciec najpewniej by ją odsunął, ale w tamtej chwili po prostu przygarnął ją do siebie, próbując udawać, że wcale nie musiał korzystać z asysty.

– Powiesz mi, co się stało? – zaryzykowała, decydując się przejść do sedna. Kluczenie i tak prowadziło donikąd.

– To, co widać. – Mężczyzna uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. – Następnym razem szybciej pociągnę za spust.

– To nie jest odpowiedź – obruszyła się.

– Ależ tak. Uznajmy, że sprawy trochę się skomplikowały.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Coś w tonie ojca sprawiło, że zwątpiła w to, czy oby na pewno chciała poznać szczegóły.

– Jak… bardzo?

Szeroka dłoń wylądowała na jej głowie. Ojciec pogłaskał ją po włosach, prawie jak wtedy, gdy była małą dziewczynką, próbującą kryć się za jego plecami za każdym razem, gdy czuła się czymś zaniepokojona.

– Nie wychodź w najbliższym czasie sama, co? – poprosił John, chwilę jeszcze trzymając rękę na jej głowie.

Nie odpowiedziała. Nie zapytała również o nic więcej, ograniczając się do nieznacznego skinienia. Czuła, że przynajmniej na razie nie dowie się niczego więcej. Jakby tego było mało, z wcześniejszych słów ojca i tak zdołała wychwycić więcej, niż mogłaby sobie życzyć – dość, by z uporem odsuwać od siebie niektóre podejrzenia.

„Mnie na tę chwilę nic nie dolega”… Dlaczego nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś, kogo – być może – znała, nie miał aż tyle szczęścia…?

Nie zaprotestowała, kiedy ojciec oswobodził się z jej uścisku. Odprowadziła go wzrokiem, gotowa zareagować, gdyby jednak okazało się, że potrzebował asysty, ale tym razem pilnował się na tyle, że jednak poczuła się spokojniejsza. Na tyle, na ile było to możliwe.

Elise ciężko opadła na miejsce, które dotychczas zajmował John. Ponuro spojrzała na pokrwawiony materiał, który porzucił na podłodze, kiedy podsunęła mu świeży ręcznik. Coś ścisnęło ją w gardle, więc odwróciła wzrok, a ostatecznie ukryła twarz w dłoniach, przy okazji zakrywając oczy. W głowie miała mętlik, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że może tak było lepiej.

Być może wcale nie chciała wiedzieć.

Drake

Niech to szlag, niech to szlag…!

Wparował do mieszkania, z wrażenia omal nie wpadając na szafkę w ciasnym przedpokoju. Nawet się nie skrzywił, w gruncie rzeczy wcale nie czując bólu. W zamian zniecierpliwionym ruchem odrzucił mebel na bok, obojętny na to, że ten z hukiem uderzył o ścianę. Dla Drake’a nie miało znaczenia, czy przypadkiem się nie zniszczy.

Wręcz przeciwnie – miał wielką ochotę roznieść coś jeszcze. Łącznie z mieszkaniem.

W powietrzu unosił się kurz, drażniąc przesadnie wyostrzone zmysły wampira. Mężczyzna miał wrażenie, że minęły wieki, odkąd przyszedł tutaj po raz ostatni. Opustoszałe, zapuszczone mieszkanie było ostatnim, czym przejmował się, mając do dyspozycji bogato wyposażony dom i istotniejsze problemy. Teraz zostało mu tylko to drugie, choć Drake wciąż nie był pewien, jak do tego doszło.

Niech to szlag!

Nie taka była umowa. Nie żeby w ogóle jakakolwiek konkretna wchodziła w grę, zwłaszcza gdy układało się z demonami, ale wciąż… Co tak naprawdę się stało? Leliel zniknął, dom zamienił się w ruinę, a po jego terenie grasowali łowcy. W którymś momencie wszystko poszło nie tak, choć wampir sam nie był pewien, która chwila okazała się decydująca. Wiedział za to, że w najbliższym czasie lepiej było nie pokazywać się nikomu na oczy. Choć nigdy nie był osobą, która chowałaby się po kątach, ten jeden raz musiał schować dumę do kieszeni.

Odetchnął, bezskutecznie próbując się uspokoić. Obojętnym wzrokiem spojrzał na odrzuconą na bok szafkę, jednak prawie natychmiast odwrócił wzrok. Bez znaczenia. Ruszył w głąb zaciemnionego pomieszczenia, obojętnie wodząc wzrokiem dookoła. Nie zapalił światła, ale to nie było potrzebne, by zauważyć stan wnętrza. Wampirza pamięć wiele ułatwiała, ale i bez niej Drake z pewnością zauważyłby, że mieszkanie wyglądało jak ruina. Co prawda nie wyczuwał niczyjej obecności, ale zdołał wychwycić nikły zapach ludzkiej krwi. W ostatnim czasie nikogo nie było, jednak najwyraźniej nie tak dawno temu jakiś desperat szukał tu schronienia. Pewnie gdyby sprawdził zamki, przekonałby się, że zostały wyłamane, ale i ta myśl nie zrobiła na wampirze większego wrażenia.

Nie pamiętał już, co podkusiło go do zakupienia tego lokum. Tak przynajmniej sobie wmawiał, z uporem odsuwając od siebie wszystko, co miało związek z… „kiedyś”. Pewne rzeczy przestały mieć znaczenie, kiedy podjął decyzję – ostateczną, za sprawą której zmieniło się wszystko, a pewne drogi zostały bezpowrotnie zablokowane. Rozwodzenie się nad czymś, co należało do tamtego okresu, miało się z celem.

W takim razie dlaczego…?

Zacisnął usta, ledwo powstrzymując się od przekleństwa. Coś ścisnęło go w gardle, bynajmniej nie głód, choć Drake dobrze wiedział, że wkrótce i ten stanie się problematyczny. Musiał ułożyć jakiś plan, bardziej złożony niż tylko to, że miałby wyjść na miasto i znaleźć sobie jakąś naiwną ofiarę do zaspokojenia pragnienia. Ludzka krew już od wielu miesięcy była co najwyżej zamiennikiem, który nie miał zaspokoić go na długo. Przyzwyczaił organizm do czegoś zupełnie innego, co nie było problemem, póki miał u swojego boku Katerinę, ale teraz…

Wiedział, że już jej nie ma. Uczynił ją swoją, choć do dzisiejszego dnia nie miał pojęcia, co to tak naprawdę oznacza. A jednak wiedział, aż za dobrze pamiętając to nagłe, pozbawiające tchu szarpnięcie, po którym nadeszła dziwna pustka. Na samo wspomnienie wróciła irytacja, którą poczuł chwilę po tym, jak dotarło do niego, że dziewczyna mogłaby być martwa. Przez moment towarzyszyło mu nawet coś, co od biedy mógł określić mianem żalu, chociaż to stwierdzenie wydało się Drake’owi nieco na wyrost. Cóż, to nie tak, że był do niej jakkolwiek przywiązany. Nie tak, jak do jej krwi.

Szlag by to…, przeszło mu przez myśl. Nie dokończył tej myśli, rozproszony hukiem, który nagle rozbrzmiał w zaciemnionym pokoju. Drake natychmiast wyprostował się niczym struna, niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła. Napiął mięśnie, gotowy do ataku, jednak nigdzie nie dostrzegł niczego, co mógłby uznać za wroga. Dookoła wirował jedynie pył i rozrzucone kawałki gazet, chociaż wampir nie miał pewności, skąd się wzięły.

Dopiero później uprzytomnił sobie, że to jego zasługa. W roztargnieniu spojrzał na swoje dłonie, wciąż zaciskające się na czymś, co wcześniej musiało być kawałkiem stolika kawowego – tego samego, którego resztę posłał wprost na pobliską ścianę. Przymknął oczy, bezskutecznie próbując zapanować nad mętlikiem w głowie i drżeniem dłoni. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz w taki sposób stracił nad sobą kontrolę, zresztą… Cóż, tak, w takich sytuacjach też miał do dyspozycji Katerinę. Nie żeby ona sama wspominała takie sytuacje szczególnie dobrze, ale przynajmniej jej krew pozwalała mu szybciej dojść do siebie.

Zdążył wyprzeć z pamięci, co oznaczał brak stałego dostępu do wampirzej krwi. Najwyraźniej problem był o wiele bardziej priorytetowy, niż początkowo przypuszczał. Musiał się tym zająć, najlepiej tak szybko, jak tylko było to możliwe. Gdyby do tego wszystkiego znalezienie zamiennika mogło okazać się takie proste…

Potrzebował ofiary. Kogoś, kto pozwoliłby mu dojść do siebie i jasno myśleć. Chociaż przez chwilę, póki nie ułożyłby kolejnego planu i nie znalazłby jakiegoś sensownego rozwiązania.

Jak śmiałaś umrzeć, co? Jak śmiałaś?

Uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. Kiedyś groziła, że odbierze sobie życie. Bardzo dawno temu, gdy jeszcze zdarzało jej się miotać na prawo i lewo, i zachowywać tak, jakby była wyłącznie ofiarą. Na długo przed tym, jak dostrzegła inną drogę – tę samą, której korzyści Drake zauważył dużo wcześniej. Właśnie dlatego pod wieloma względami zastąpienie Kateriny mogło okazać się problematyczne. Nie sądził, by pierwsza lepsza osoba mogła zrozumieć, co kryło się za jego działaniami, a co dopiero zacząć je podzielać – nie tak po prostu.

Trudno. Skoro musiał zacząć od początku…

Na zewnątrz wciąż panowała ciemność. Co więcej mógł przysiąc, że padało. Wiedział to i bez wyglądania przez okno, podświadomie wyczuwając, że na zewnątrz jest względnie bezpiecznie. Podświadomie unikał światła dnia, zwłaszcza po wydarzeniach ostatnich godzin nie widząc powodu, żeby dodatkowo ryzykować. Brak źródła krwi stanowił dodatkowy problem i podstawę do zachowania ostrożności.

Jeśli zaś chodziło o deszcz…

Przynajmniej warunki mogły okazać się sprzyjające. Instynkt od tysiącleci albo dłużej działał w dokładnie ten sam sposób. Kiedy padało, nawet ludzie się rozluźniali, wiedzieni nauką, której nie mieli prawa pamiętać, choć w jakiś sposób pozostawiali jej świadomi. Drapieżcy nie mieli w zwyczaju polować, gdy na zewnątrz panowały takie warunki. I choć Drake’owi odrobina wilgoci nie przeszkadzała, gdy w grę wchodziło wyruszenie na łowy, on również miał wrażenie, że ta groźniejsza, mniej ludzka cząstka jego natury zrobiła się spokojniejsza.

Dobrze. Chociaż tyle. Jak długo był w stanie zachować spokój i jasno myśleć, mógł przynajmniej udawać, że wszystko w porządku.

 Teraz tylko potrzebował planu.

Dzień dobry! Wybaczcie mały przestój, ale ostatnio sporo się u mnie działo. W większości skupiłam się na pracy, zaś teraz utknęłam w środku remontu, no i cóż… Ale za to do 21 lipca mam urlop, więc może w końcu uda mi się trochę popisać. A na tę chwilę zostawiam was z tym i… do przeczytania! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz