3/20/2022

☾ Rozdział XXIII


Evanescence – „Feeding the Dark”

Eveline

Drgnęła, kiedy ruszył w jej stronę. Chciała cofnąć się o krok, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. Czuła, że nawet gdyby podjęła ryzyko, nie miałaby szans uciekać. Nie żeby w ogóle miała gdzie pójść.

Palce nerwowo zacisnęła na ołtarzu. Na ułamek sekundy raz jeszcze spojrzała na zwróconą ku sierpa księżyca Lilith, jednak prawie na pewno uwagę ponownie skupiła na Lelielu. Nie miała pojęcia jakim cudem, ale dosłownie zmaterializował się przed nią, bez pytania wyciągając dłoń ku coraz bardziej zaniepokojonej Eveline.

– Pozwól – wymruczał, mimo że dobrze wiedziała, że nie zamierzał dać jej wyboru.

Nie odpowiedziała. To i tak nie miało znaczenia, nawet jeśli demon nie powiedział tego na głos. Bezpieczniej było tkwić w bezruchu i czekać na rozwój wypadków. Co prawda Eve nie spodziewała się niczego dobrego, ale zdecydowała się nie komplikować. Wystarczyło, że w głowie wciąż miała pustkę – dość uciążliwą, by zaczęła mieć jej dość.

Chciała odpowiedzi. Skoro zaś tutaj była…

Wyczuwam w tobie bardzo wiele lęku. Schlebia mi, bo to naturalne bać się silniejszych od siebie, ale… nie w ten sposób, rozbrzmiało bezpośrednio w umyśle Eveline. Rozszerzonymi oczyma spojrzała wprost w ciemne tęczówki Leliela. Znalazł się zdecydowanie zbyt blisko, obie dłonie trzymając na jej policzkach. Czuła jak kciukami raz po raz gładził rozpaloną skórę. Twoja obecność tutaj to zaszczyt i wielka radość. Wszyscy czekaliśmy na ciebie bardzo długo.

Co miała przez to rozumieć? Zacisnął usta, wciąż niezdolna wykrztusić choćby słowa. Przez moment miała wrażenie, że znów słyszy mieszające się ze sobą szepty, ale te wydawały się dziwnie przytłumione. Wystarczająco, by nie miała poczucia, że w każdej chwili będą mogły ja przytłoczyć.

Leliel poruszył się, jednak jego dłonie pozostały nieruchome na jej twarzy. Obejrzał się przez ramię, niemalże z czułością spoglądając na postać na witrażu. Na jego ustach pojawił się niepewny, zaskakująco wręcz ludzki uśmiech. Nie miała pewności, co oznaczał, ale coś w jego postawie sprawiło, że Eveline poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.

Wiesz, kim jesteś?, rozbrzmiało ponownie w jej umyśle.

Zawahała się. O co tak naprawdę ją pytał…?

– Ja…

– Daj mi najbardziej naturalna odpowiedź – zasugerował ze spokojem.

Fakt, że jednak odezwał się na głos, zaskoczył ją na tyle, by jednak usłuchała.

– Wampirem – odparła bez wahania. Poczuła niewysłowioną ulgę, kiedy zdecydowała się nazwać rzeczy po imieniu. – Chociaż nie była nim zawsze. Castiel…

– Jego zostawmy na inną okazje – zniecierpliwił się Leliel. – Jest jeszcze coś, moja miła. Wierzę, że pamiętasz, nawet jeśli wciąż wypierasz to wszystko z pamięci.

Tym razem nie zdecydowała się na natychmiastową odpowiedź. Uścisk w gardle powrócił, silniejszy niż do tej pory. Eve potrząsnęła głową – tylko nieznacznie, zwłaszcza że dłonie demona wciąż spoczywały na jej policzkach. Chociaż chciała odwrócić wzrok, kiedy spojrzeniem napotkała znajome już czarne oczy, mogła co najwyżej tkwić w bezruchu i bezradnie na niego patrzeć.

Nekromantką, uświadomiła sobie.

A może raczej przypomniała, w najzupełniej naturalny sposób nazywając to, co od samego początku było dla niej oczywiste. Przecież dowiedziała się tego już jakiś czas temu. „Nekromancja wcale nie jest aż taka szokująca” – powiedział jej ktoś, ale nie potrafiła przywołać ani głosu, ani tym bardziej twarzy. Wiedziała jedynie, że ta osoba była dla niej ważna.

Najwyraźniej nie aż tak…, podsunął usłużnie cichy głosik w jej umyśle.

Ucisk w gardle przybrał na sile. W duchu stanowczo kazała mu się zamknąć, ale nie pomogło. Gdyby przynajmniej mogła zrzucić wszystko na Leliela, wszystko stałoby się prostsze, ale przecież czuła, że nie miał z tym związku. Nie z pustką, której mimo usilnych starań nie potrafiła zapełnić.

– Kimś – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła usłyszeć własne słowa – kto nigdy nie powinien się narodzić.

Poczuła się dziwnie, ledwo tylko pozwoliła tym słowom rozbrzmieć. Zauważyła, że oczy Leliela rozszerzyły się nieznacznie, gdy najwyraźniej zdołała go zaskoczyć. Dłonie na policzkach zniknęły, by przenieść się na ramiona, kiedy gwałtownie przygarnął ją do siebie.

– Więc wiesz. – Potrząsnął głową. – Ale to nie tak. Dlaczego interpretujesz to w ten sposób?

– A jak mam to rozumieć? – zapytała wprost, nie odrywając od niego wzroku. – Moja matka…

Urwała. Cofnęła się o krok, na tyle niespodziewanie, że nie próbował jej powstrzymać. Jego dłonie zniknęły, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – w chwili, w której uświadomiła sobie znaczenie własnych słów, pojawiło się zrozumienie.

Przez chwilę znów miała przed oczami zapiski w pamiętniku matki. Kolejny raz wodziła po nich wzrokiem, chłonąc kolejną linijkę i nie tyle nie pojmując znaczenia, co raczej nie chcąc zrozumieć. Nie coś takiego. Nie, skoro wciąż pragnęła wierzyć, że jednak coś pomyliła i…

– Chcesz, żebym potwierdził? – doszło ją jakby z oddali. Sama już nie była pewna, czy naprawdę słyszała głos Leliela, czy może jednak demon szeptał bezpośrednio w jej umyśle. – Beatrice straciła ciążę. Bardzo późno, więc… Ale może zaoszczędzę ci szczegółów.

Przez moment miała ochotę histerycznie roześmiać się w odpowiedzi na te słowa. Och, cóż za łaskawość! Zupełnie jakby to w tym wszystkim stanowiło największy problem! Aż za dobrze pamiętała kolejne wpisy, coraz bardziej chaotyczne i przepełnione czymś, czego nie potrafiła pojąc. Przewijały się przed jej oczami, przyprawiając o dreszcze nawet pomimo tego, że pozostawały co najwyżej mglistym wspomnieniem.

Odetchnęła, choć niewiele to dało. Czuła, że uspokojenie się nie wchodziło w grę. Słowa Leliela jedynie wszystko pogorszyły, niejako przypieczętowując wszystko, o czym wiedziała, chociaż tak bardzo nie chciała pamiętać. Teraz już nie miała miejsca na wątpliwości. Jakaś jej cząstka nadal wierzyła, że matka po prostu spanikowała albo ktoś się pomylił, ale po tym…

I powinnam mu wierzyć?

Ale w tej sytuacji nie miała wyboru.

– Haven przyciąga tych, którzy krążą w ciemności – zauważył łagodnie Leliel. Wyczuła, że zrobił krok w jej stronę, mimo że jak zawsze poruszał się bezszelestnie. – Dla ciebie i twojej matki stało się ratunkiem. Odrzuciłaś mnie jako stwórcę, ale w tej sytuacji… Och, Eveline, rozumiesz? Gdyby nie ja, nie byłoby cię tutaj.

Rozumiała. Oczywiście, że tak – zwłaszcza teraz, gdy kolejne słowa rozbrzmiały, wręcz wypalając w jej umyśle. I chociaż wciąż czuła się tak, jakby spoglądała na niekompletną układankę, na dodatek przez zamgloną szybę, zdołała dostrzec dość, żeby wyciągnąć wnioski. Nagle stało się dla niej jasne, co insynuował ostatnim razem, kiedy u jego boku zapadała się w pustkę.

Oddech jeszcze bardziej jej przyspieszył. Drżącymi palcami przeczesała włosy, nerwowo za nie szarpiąc, zupełnie jakby w ten sposób mogła zmusić umysł na koncentracji na czymś innym. Czuła, że zaczyna brakował jej tchu, zupełnie jakby w powietrzu dookoła drastycznie zmniejszyła się zawartość tlenu.

– Czemu? – wykrztusiła z trudem. – W jakim celu? Ja…

Czy to dlatego widziała to wszystko? Kroczyła miedzy światami tylko dlatego, że Leliel zdecydował się zareagować? Skoro tak, do którego z nich tak naprawdę przynależała – i to zwłaszcza teraz, gdy kolejny raz przyszło jej umrzeć? Gorączkowo analizowała to wszystko, chwytając się kolejnych myśli i skrawków niespójnych wspomnień. Przed oczami wciąż miała zapisane ręką Beatrice Night strony dziennika, jednak i te wydawały się odległe, dużo bardziej chaotyczne. Pytania powróciły i chociaż w końcu miała u swojego boku osobę, której mogła je zadać, Eveline wcale nie była pewna, czy faktycznie chciała.

Przeszłość. Musiała sięgnąć właśnie tam, a jedynym sposobem, jaki widziała, pozostawał Leliel. Cokolwiek łączyło jej matkę z demonem, najwyraźniej pozostawało kluczowe dla wszystkiego, co ją spotkało. To, że wciąż żyła…

– Czy to coś złego? Jesteś kobietą, moja miła. Jakbyś się poczuła, gdybyś straciła coś najcenniejszego, na co czekałaś tak długo?

Bezradnie potrząsnęła głową. Słowa Leliela brzmiały niewinnie, na swój sposób logicznie, ale sytuacja pod każdym względem pozostawała co najmniej niedorzeczna. Zupełnie jakby w tym wypadku jakiekolwiek słowa miały zabrzmieć dobrze i naturalnie!

– N-nie odpowiedziałeś mi… – wyszeptała, zmuszając się do wyrzucenia z siebie kolejnych słow. – Dlaczego?

– Jakie to ma znaczenie?

Takie, że jesteś demonem, pomyślała, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Mimo wszystko po sposobie, w jaki Leliel się uśmiechnął, zorientowała się, że najpewniej i tak doskonale wiedział, co chodziło jej po głowie.

– Moja mama… Spotykaliście się jakiś czas. – Chociaż to nie było pytanie, zmierzyła mężczyznę wzrokiem, doszukując się potwierdzenia. Nie poruszył się nawet o milimetr, ale błysk w jego oczach wydał się Eve wystarczającą odpowiedzią. – Uratowałeś… mnie. Dla niej. A jednak i tak jest martwa. Nie rozumiem… – Chwyciła się za głowę, przez chwilę świadoma wyłącznie wątpliwości i nieprzyjemnego pulsowania w skroniach. – Przecież powinnam… Ja nie…

Drżała, bynajmniej nie za sprawą panującego w kapliczce chłodu. Zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona intensywnością targających nią emocji. Miała wrażenie, że przytłoczyły ją całą, zbyt silne i gwałtowne, by mogła z nimi walczyć. Od chwili przebudzenia trwała jakby w półśnie, ale teraz to zniknęło, zupełnie jakby jakaś ochronna otoczka, która osłaniała zdezorientowany przemianą umysł, ostatecznie zniknęła. Tyle wystarczyło, by Eveline cała sobą zatęskniła za obojętnością.

Chwiejnie odeszła o kilka kroków, tylko cudem nie potykając się, kiedy trafiła na krawędź wzniesienia, na którym ustawiono ołtarz. Zareagowała instynktownie, w pośpiechu odzyskując równowagę, ledwo tylko stopą natrafiła na pustkę. Przez moment miała wrażenie, że znów spada, ale uczucie to zniknęło, gdy wyczuła stabilny grunt.

Inaczej było z jej umysłem. Chciała tego czy nie, dotychczasowy spokój minął, pozostawiając po sobie… wyłącznie chaos. Coraz silniejszy i silniejszy, aż sama zwątpiła w to, co tak naprawdę czuła. Strach ją zaskoczył, mimo że wydawał się naturalny. To i poczucie bezradności, kiedy…

– Eveline.

Wszystko ustało, niczym za sprawą szybkiego cięcia. Zastygła w bezruchu, wciąż ciężko dysząc, zupełnie jakby przebiegła maraton. Jej własny oddech wydawał się zbyt głośny, zwielokrotniony przez królujące w świątyni echo. Zupełnie inny i bardziej niewłaściwy niż władczy, zdecydowany glos Leliela.

Wyczuła, że do niej podszedł, choć nie próbował jej dotykać. Czuła na sobie jego spojrzenie, równie intensywne, co wcześniej – wystarczająco, by nabrała pewności, że śledził każde, nawet najmniej znaczące drgnięcie mięśni. Wciąż pełna wątpliwości, powoli się odwróciła, jednak decydując się na niego spojrzeć. Wydawał się nad nią górować, miażdżąc swoją obecnością, a jednak… wcale nie miała poczucia, by powinna przed nim uciekać. W zamian wróciło znajome już, dziwne uczucie, które towarzyszyło jej od chwili pierwszego spotkania, obecne nawet wtedy, gdy spychała je na granicę świadomości.

Nostalgia.

Może teraz rozumiała ją lepiej niż wcześniej, choć to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego.

– Zrozum w końcu, że jesteśmy podobni. Zastanów się dobrze… – Przestąpił naprzód, wyciągając ku niej ramiona. Zamiast natychmiast się odsunąć, bez słowa wpadła w jego objęcia, pozwalając, by przygarnął ją do siebie. Zadrżała, czując przesuwające się po plecach dłonie, ale nie próbowała walczyć. – Haven to nasza przystań. Miejsce dla tych, którzy kroczą wśród cieni… Wierz mi, ze nie ma w tym niczego złego, Eveline.

– Ale…

– Dawno, dawno temu ziemia nosiła cudowną istotę. Była niczym perła pośród sobie podobnych, pełna życia, którego mogli pozazdrościć jej wszyscy inni. Niczym żywy płomień – wyszeptał wprost do ucha zaskoczonej Eve. Zesztywniała w jego ramionach. Spojrzenie instynktownie przeniosła na górujący nad nimi witraż, by móc spojrzeć na Lilith. – Ale inność od zawsze przerażała ludzi… Coś o tym wiesz, czyż nie tak, najdroższa?

Nie musiała mu odpowiadać. To, co robiła, mówiło samo za siebie. Gdyby ktoś spotkał ją na ulicy i zorientował się, co potrafiła dostrzec w ciemnościach, nie miałaby życia.

Machinalnie dostosowała rytm oddechu do powolnego tempa, w jakim Leliel przesuwał dłoń po jej plecach. Smukłe palce musnęły końcówki włosów.

– Była zbyt piękna. Zbyt żywotna… Zbyt niewinna. Więc zabrali jej to, co czyniło ją wyjątkową – podjął grobowym tonem demon. Eveline zadrżała, zaskoczona zmianą w dotychczas łagodnym głosie. – Uciekła w noc i błagała o pomoc. Ciemność odpowiedziała, bez chwili wahania przyjmując ją do siebie. I choć jaśniała pośród mroku, to było właściwe. Stała się częścią równowagi, w której moglibyśmy trwać do tej pory…

Słuchała, ale nie rozumiała. Mimo wszystko słuchanie głosu Leliela okazało się zaskakująco kojące – o wiele bardziej, niż mogłaby podejrzewać. Wtulona w jego tors, świadoma wyłącznie obejmujących ją ramion, zdołała zapanować nad drżeniem i mętlikiem w głowie. I chociaż nie sądziła, że to będzie możliwe, pierwszy raz pomyślała, że ta istota może jednak miała szansę ją zrozumieć.

Czy to w takim razie sugerował? Miała rozumieć, że takim jak ona pisana była ciemność? To w Haven miała szukać ukojenia, które…?

– Nasza Przystań od dawna jest zainfekowana. Dobrze wiesz, o czym teraz mówię – stwierdził cicho Leliel, nagle zmieniając temat. – Ale ty poznałaś temat od zupełnie innej strony.

– Konflikt – wyszeptała, nie kryjąc zaskoczenia.

Coś zaskoczyło. Kolejny element układanki wskoczył na swoje miejsce. Eveline aż zakrztusiła się powietrzem, prostując niczym struna i z niedowierzaniem spoglądając na obejmującego ją mężczyznę. Ich spojrzenia się spotkały, a ona po raz kolejny poczuła się tak, jakby ciemne tęczówki sięgały ku jej wnętrzu, dostrzegając o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć.

Odkąd tylko tu przyjechała, wszystko było nie tak. Coś złego podążało za nią krok w krok. Trwała w czymś, czego nie potrafiła nazwać, w gruncie rzeczy nawet nie chcąc zrozumieć. Z jakiegoś powodu wszyscy wyciągali ku niej ręce, mimo że nie rozumiała dlaczego. Nie żeby w ogóle chciała, do samego końca pragnąc uciec, zupełnie jakby przekraczając granicę miasta mogła zapomnieć o wszystkim, czego tu doświadczyła.

Więc dlaczego zostałam?

Ale nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. To zresztą zeszło na dalszy plan, kiedy uświadomiła sobie coś innego.

Przypomniała sobie o demonach i tym, jak reagowały na nie wampiry. Oczywiście nie wszystkie, zwłaszcza że pośród nich istnieli również kanibale. Zacisnęła usta na samo wspomnienie Drake’a – zbyt potężnego, zwracającego się ku czemuś, co przecież było nienaturalne. Jak inaczej miałaby określić decyzję o żerowaniu na przedstawicielach własnej rasy? Zwłaszcza teraz, gdy sama do niej należała i…

– Tak uważasz? – rzucił Leliel. Brzmiał przede wszystkim na rozczarowanego. – Czyż sama nie piłaś krwi swojego stwórcy?

– To coś innego – zaoponowała cicho.

Tym razem demon się roześmiał – w pozbawiony wesołości, co najmniej niepokojący sposób. Jego ramiona zniknęły, kiedy wycofał się, by móc zmierzyć ją wzrokiem.

– Oczywiście.

Ale wcale nie zabrzmiał, jakby tak myślał. Widziała, że uśmiechnął się w kpiarski, pełen wyższości sposób. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, poirytowana tą nagłą zmianą w jego zachowaniu.

Co miała mu powiedzieć? Że popierała wydzieranie krwi gwałtem? Że to, co robił Stearns było właściwe? Że…?

– Och, Eve… Nie dostrzegasz największego problemu – stwierdził Leliel, krzyżując ramiona na piersi. – Tego, o którym dopiero co rozmawialiśmy. Kiedy nie znajdujesz zrozumienia, uciekasz ku ciemności. Haven powinno być przystanią, ale stało się polem walki. Uważasz, że to uczciwe?

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego. Co więcej, wciąż nie potrafiła mu odpowiedzieć – nie w sposób, którego Leliel najpewniej oczekiwał. Jak jednak miałaby to zrobić, skoro wciąż czegoś jej brakowało? Przywoływała do siebie szczegóły konfliktu, ale te pozostawały jedynie nic nieznaczącymi faktami, które w najmniejszym stopniu niczego nie tłumaczyły. Nie na tyle, by mogła z pełną swobodą wypowiadać się na temat konfliktu, którego nawet nie chciała.

Z kim w ogóle rozmawiała na ten temat? Skąd brały się te wszystkie informacje i przekonania, którymi najwyraźniej drażniła demona? Dlaczego wciąż miała poczucie, że powinna przed nim uciekać – i że jego wersja nie miała niczego wspólnego z rzeczywistością? Czemu, skoro twierdził, że ją uratował i…?

Czegoś brakowało. Czegoś, co…

Kogoś.

– Eveline…

Ale tym razem nie zareagowała na sposób, w jaki wypowiedział jej imię. Zignorowała wyciągnięta ku niej dłoń, w zamian w popłochu cofając się o krok. A potem jeszcze kolejny, kiedy Leliel spróbował skrócić dzielący ich dystans. Choć w pamięci wciąż miała ciepło jego dotyku, ten nagle zaczął ją brzydzić. W miejscach, w których ich ciała nie tak dawno temu ocierały się o siebie, poczuła nieprzyjemne mrowienie.

Coś majaczyło na krawędzi jej świadomości – wyrywało się ku niej, różne od więzi z Castielem, dużo bardziej eteryczne. Wiedziała, że tam jest, ale nie miała pojęcia, jak mogłaby do tego sięgnąć, a co dopiero sprawić, by ujrzało światło dzienne. Wysiliła pamięć, jednak wspomnienie pozostawało nieuchwytne. Mimo wszystko pulsowało gdzieś w jej wnętrzu, irytując samą tylko obecnością. Jak długo wiedziała, że tam jest, nie wyobrażała sobie, że miałaby je zignorować.

Kto…?

Potrząsnęła głową. Musiała się obudzić – teraz, zaraz. Gdziekolwiek się znajdowała, nie powinna tutaj być. Przynajmniej nie teraz, póki towarzyszyła jej akurat ta istota. Eveline czuła, że jeśli zostanie z demonem choćby chwilę dłużej, wydarzy się coś niedobrego.

Ostatni raz spojrzała na witraż i sięgającą w kierunku księżyca Lilith. Srebrzysty półksiężyc miał w sobie coś hipnotyzującego, przez co z trudem odwróciła wzrok. W porę spojrzała ku zmierzającemu ku niej Lelielowi, przy okazji odkrywając, że ten nie sprawiał wrażenia aż tak spokojnego, jak było dobrej pory. Jego twarz wykrzywił grymas – tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by nabrała pewności, że powinna się wycofać.

– Eveline – podjął raz jeszcze. Brzmiał zbyt spokojnie, by uznała to za naturalne. – Już w porządku. Chodź do mnie – upomniał, wyciągając ku niej dłoń. – To tylko chwilowe. Już raz pomogłem ci się uspokoić, kiedy…

Nie zamierzała tego słuchać. Tym razem nie chodziło tylko o to, że mogłaby nie radzić sobie z emocjami. Te zeszły gdzieś na dalszy plan, wyparte przez wątpliwości. To i poczucie, że nadal czegoś nie pamiętała – czegoś ważnego, co niejako warunkowało wszystkie uczucia, które żywiła względem Leliela.

Śnienie u jego boku mogło wydawać się wygodniejsze. Eveline jednak pragnęła się obudzić.

Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że demon zamilkł. Nie miała nawet pewności, czy skończył zdanie, nie wyobrażając sobie tego, że miałaby dalej go słuchać. Wiedziała jedynie, że powinna od niego odejść, najlepiej tak szybko, jak tylko było to możliwe.

W pośpiechu popędziła w kierunku drzwi kapliczki. Gdzieś za sobą usłyszała huk, ale nie odważyła się odwrócić i sprawdzić, co działo się w pobliżu ołtarza. Choć nie sądziła, że w ogóle będzie to możliwe, wypadła na zewnątrz, krzywiąc się, kiedy znów otoczyły ją niezrozumiałe szepty. Nie potrafiła ich rozróżnić, a tym bardziej stwierdzić, czy którykolwiek z głosów należał do Leliela. Nawet jeśli, zagłuszyły go pozostałe.

I, dobry Boże, naprawdę była im za to wdzięczna.

Pędząc na oślep, tylko instynktownie wyminęła otaczające kapliczkę groby. Zbliżyła się do lasu, ale spoglądając w czekającą pomiędzy drzewami ciemność, nie po raz pierwszy poczuła wzbierające w niej wątpliwości. Czy uciekanie przed nim po obcym terenie, wprost w niepokojący mrok, w ogóle wchodziło w grę i…?

Tędy, Eve.

Kobiecy szept przebił się poprzez wszystkie inne. Ktoś chwycił ją za rękę, mimo że nie dostrzegła nawet zarysu postaci. A jednak wyraźnie czuła obejmujące jej nadgarstek palce, tak jak i to, że ktoś wydawał się ją ciągnąć w odpowiednim kierunku. W pierwszym odruchu zaparła się nogami, gotowa protestować, ale…

Och, ten głos… Tak bardzo odległy i…

Eve, proszę… Bądź dzielna.

„Ale jesteś dzielna, prawda? I bardzo, bardzo cię kocham” – przypomniała sobie. Obraz na moment zamazał się, kiedy zaszkliły jej się oczy. W piersi jak na zawołanie poczuła przyjemne ciepło.

A potem zmusiła się do tego, żeby wkroczyć w ciemność i sen dobiegł końca.

Zdążyłam! :D Dobry Boże, przysiadłam do tego rozdziału z kompletną pustką w głowie. Nie pierwszy raz i jak zawsze do czasu, ale w trakcie i tak nie miałam pewności, co robię. Ostatecznie mamy trochę psychodeli, kilka istotnych tematów i… pewnie jeszcze więcej pytań, ale hej – to po prostu ja, prawda? ;P

Teraz istotniejsza kwestia: dzisiaj mija dokładnie sześć lat, odkąd Forever zadebiutowało prologiem pierwszej księgi. Chwilami wciąż nie wierzę, że to tyle czasu, choć sama historia dojrzewała we mnie pewnie drugie tyle. Tak czy siak, wciąż piszę i nie zamierzam przestać, więc…

Po prostu dziękuję. Każdemu, kto czyta i mnie wspiera. Oby kolejny rok przyniósł sporo dobrego tej serii, zwłaszcza że w końcu dochodzę do pomysłów, na które czekałam bardzo długo.

Do napisania, kochani!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz