7/16/2016

☾ Rozdział XVI

Eveline
Nie miała pewności czy jest lepiej, czy to wyłącznie jej wrażenie. Z drugiej strony, problemy i uprzedzenia zwykle rodziły się w umyśle, więc mogła chyba założyć, że tak było również tym razem. Miała prawo do tego, by odbierać wszystko jako o wiele prostsze i bardziej sensowne, skoro powoli zaczynała oswajać się z Haven. Po tygodniu znajomości z Bellą już nie dziwiło ją to, że dziewczyna mogłaby pojawić się o bardzo wczesnej porze, tylko po to, żeby zaproponować jazdę konną albo – dla odmiany – najzwyczajniej w świecie spać do późna, a potem zjawić się w porze obiadowej albo wieczorem, zależnie od czasu trwania zmiany w księgarni.
Praca sama w sobie nie była trudna, Eve zresztą momentami zaczynała mieć wątpliwości co do tego, czy Danielle naprawdę potrzebowała pracownika. Ruch był znikomy, a jeśli już ktoś się pojawiał, najczęściej przychodził tylko po to, żeby zamienić kilka słów z właścicielką. Ona sama większość czasu spędzała właśnie na rozmowie z kobietą, która podawała się za bliską znajomą jej rodziców. To sprawiało, że czuła się przynajmniej odrobinę pewniej, bezwiednie traktując kobietę jak kogoś bliskiego i godnego zaufania. Nie wracała do przeszłości – przynajmniej nie do tej, która bezpośrednio dotyczyła śmierci i tego, co miało miejsce w domu Nightów. Inaczej było ze słuchaniem o tym, co opowiadała Danielle na temat przyjaźni z matką Eve. To było trochę jak bajki, których przyjemnie się słuchało i w których nie mogło stać się nic złego – tak jak i w snach, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Senne majaki stanowiły inną kwestię, tym bardziej, że wraz z przebudzeniem, nigdy żadnego nie pamiętała. Wiedziała jedynie, że coś istotnego miało w nich miejsce – albo raczej ktoś, choć prócz pary niebieskich oczu oraz tego, że nigdy w tych snach nie była sama, tak naprawdę nie potrafiła przywołać niczego. Nie chciała o tym myśleć, tym bardziej, że sny nigdy nie miały dla niej większego znaczenia. Co więcej, to nie były koszmary, a przynajmniej nie wydawało jej się, żeby działo się tam cokolwiek złego. Nie czuła również przerażenia albo niechęci, ale narastającą przy każdej możliwej okazji fascynację… Oraz smutek, jakby chwila przebudzenia stanowiła niezwykle przykrą powinność, tym bardziej, że wtedy po raz kolejny miała zapomnieć. Nie miała pojęcia, co takiego powinna o tym sądzić, woląc zrzucić taki stan rzeczy na wpływ domu – miejsca, które naprawdę próbowała pokochać, choć zarazem wciąż go nienawidziła.
Tak było z całym Haven, przynajmniej początkowo, zanim zaczęła oswajać się z mieszkańcami. Właśnie tego oczekiwała po powrocie: szybkiego szaleństwa albo upragnionej ulgi, której prędzej czy później jednak miała doznać. Amanda stanowczo protestowała, twierdząc, że rozdrapywanie starych blizn nigdy nie jest dobrym pomysłem, ale Eveline od samego początku wiedziała swoje. Potrzebowała… czasu, żeby wszystko odpowiednio poukładać i zacząć czuć się wystarczająco swobodnie. Poza tym chyba naprawdę tego chciała – wrócić do miejsca, które było jej właściwe, tak jak sugerował list matki. Miała wrażenie, że przez te wszystkie lata uciekała przed czymś, czego nawet nie potrafiła sprecyzować, a z chwilą przekroczenia granic Haven, ostatecznie zakończyła pewien etap w życiu, w zamian otwierając nowy. Teraz sukcesywnie zmierzała do tego, żeby poczuć jakże upragniony spokój, chociaż wciąż nie miała pewności, czy przyjdzie jej to tak łatwo, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Jeśli czujesz się dobrze… – skomentowała cała sprawę Amanda, bynajmniej nie tryskając entuzjazmem na wieść o tym, że wszystko mogłoby być w porządku. Eveline czuła, że przyjaciółka jej nie wierzy, ale nie potrafiła się tym należycie przejąć; w końcu wiedziała swoje, a ostateczna decyzja tak czy inaczej należała do niej.
– Och, tak – rzuciła cierpko. – Czuję.
Oczami wyobraźni wręcz widziała, jak Amanda sztywno kiwa głową – irytujący zwyczaj, którego za żadne skarby nie potrafiła się wyzbyć. Może nawet nie chciała, chociaż naturalnie zdawała sobie sprawę z tego, jak irytujące z perspektywy Eveline było tak otwarte okazywanie sceptycyzmu.
– To świetnie. – Trudno było stwierdzić, czy kobieta faktycznie tak myślała. Jeśli Eve miała być ze sobą szczera, wydawało się to dość mało prawdopodobne. – Wpadnę do ciebie za jakiś czas, okej? Jak znajdę chwilę, wtedy się zobaczymy i porozmawiamy – zasugerowała.
Teoretycznie sama myśl o pojawieniu się kogoś, kogo przez tyle czasu traktowała jak bliską osobę, powinna była poprawić jej nastrój, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Początkowo spróbowała zrzucić to na zmęczenie i irytację, którą odczuwała z powodu braku wsparcia, jednak podświadomie czuła, że to coś o wiele więcej. Nie miała pewności kiedy i dlaczego tak diametralnie zmieniło się jej podejście do nieobecnej przecież Amandy, ale prawda była taka, że przez cały ten czas nawet za nią nie tęskniła. Jasne, czasami zastanawiała się nad dotychczasowym życiem, dawnym domem, ale… nic ponadto – wspomnienia równie neutralne, jak i znamienita większość tych, które dotyczyły jej dzieciństwa czy tego wszystkiego, co działo się po jej pierwszym wyjeździe z Haven. Teraz wszystko kręciło się wokół starego domu jej rodziny, pracy oraz Belli, która zachowywała się w taki sposób, jakby znały się od zawsze. Eve nie miała pewności, czy to ma jakikolwiek sens, ale momentami była gotowa przysiąc, że krótka znajomość z sąsiadką ma większe znaczenie niż z Amandą kiedykolwiek mogłaby być.
Coś się zmieniło i była tego w coraz większym stopniu świadoma. Samo Haven już nie wydawało jej się aż takie niepokojące, nawet pomimo wiecznie deszczowej aury oraz otaczających okolicę lasów. Mimo wszystko obecność drzew miała w sobie coś, co przyprawiało o dreszcze, zwłaszcza kiedy myślała o ewentualnym spacerze po obcych sobie ścieżkach. Od ostatniego spotkania z Drake’m unikała zapuszczania się w gęstwinę, pomijając kilka krótkich wycieczek z Bellą, która zdecydowała się zapoznać ją z okolicą. Było w tym coś znajomego, zresztą jak i w widoku pola lawendy, które przywodziło jej na myśl dzieciństwo – przeszłość, której przez tyle czasu unikała, a która wciąż wydawała się za nią podążać. To było do przewidzenia, zwłaszcza w domu Nightów, ale – ku własnemu zaskoczeniu – Eveline przekonała się, że jest w stanie nad wszystkim panować. Pomoc Belli, która zagoniła do współpracy Michaela, dzięki któremu w krótkim czasie udało się rozwiązać problem braku prądu, ogrzewania i kilku drobnych napraw, okazała się naprawdę nieoceniona, sam dom zresztą wyglądał dużo lepiej, odkąd zdołała doprowadzić do porządku większość najczęściej używanych pomieszczeń.
Rezydencja była piękna, o czym miała okazję przekonać się już pierwszego dnia po przyjeździe. Było coś wyjątkowego w widoku starych mebli, w skrzypiących podłogach i stromych, prowadzących na pogrążone w półmroku piętro schodach. Liczba pokoi przytłaczała, zwłaszcza kiedy mieszkało się w pojedynkę, ale powoli zaczynała do tego przywykać, Bella zresztą wpadała tak często, że Eve kilkukrotnie przeszło przez myśl, że może powinna wyrobić dla dziewczyny klucze, żeby ułatwić jej sprawę. Cóż, ta dziewczyna wydawała się do tego stopnia zdeterminowana i bezpośrednia, że pewnie gdyby pojawiła się taka potrzeba, sama weszłaby do środka oknem…
O ile dom by jej pozwolił.
Te myśli były dziwne, ale Eveline coraz częściej przyłapywała się na tym, że próbowała myśleć o rezydencji tak, jakby ta stanowiła jakiś oddzielny, żyjący byt. Nie pojmowała tego, zresztą jak i emocji, które wzbudzał w niej sam budynek, ale z czasem nawet przestała się nad tym rozwodzić. Wciąż nie potrafiła wytłumaczyć samej sobie tego, jakim cudem znalazła się wtedy w swojej dawnej sypialni, na dodatek w zupełnie innej niż dotychczas koszuli nocnej. Nie rozumiała, skąd brało się wrażenie, że dom martwił się, kiedy go opuszczała albo dlaczego wydawał się zadowolony, gdy wracała z pracy albo po kolejnej wizycie Belli. Sama sąsiadka przy pierwszej okazji mruknęła coś na temat tego, że czuje się dziwnie, początkowo chyba nawet zażenowana tym, że mogłaby zakłócić czyjąś prywatność. Kto jak kto, ale ta dziewczyna nie należała do osób, które jakkolwiek stresują się podczas spotkań z ludźmi, więc Eveline w naturalny sposób doszła do wniosku, że za takim zachowaniem Belli musiało kryć się coś więcej. Jakby tego było mało, sama coraz częściej z niepokojem obserwowała sąsiadkę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ta wyglądała na coraz bardziej zmęczoną. Nie komentowała tego, woląc zakładać, że to wyłącznie jej przewrażliwienie, ale prawda była taka, że naprawdę zaczynała się niepokoić.
Samą siebie zaskoczyła tym, jak niewiele potrzebowała, by zacząć czuć się w Haven we względnie swobodny sposób. Nie sądziła również, że w szybkim czasie znajdzie jakiekolwiek osoby, które nie będą traktowały jej jak atrakcji turystycznej, jednak zarzucenie czegokolwiek Belli czy Danielle byłoby zbrodnią. Michael czy Drake stanowili zupełnie inną kwestię, bo jak ten pierwszy pojawiał się najpewniej właśnie przez wzgląd na pewną uroczą dziewczynę z sąsiedztwa, tak tego drugiego nie widywała od chwili wspólnego spaceru na pole lawendy. „Cholerny dupek” – tylko tak była w stanie skomentować sytuację, w której niejako została zostawiona sama sobie, bez żadnego pożegnania czy chociażby słowa uwagi na temat tego, że mężczyzna mógłby się śpieszyć. Nie pojmowała, jak ktoś, kto potrafił czarować wyglądem i słownictwem, mógł zachować się w aż tak nieuprzejmy sposób, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Irytujące czy nie, teraz przynajmniej miała dość powodów, żeby dostosować się do wszystkich rad Danielle, sugerującej, że od tego konkretnego pana lepiej było trzymać się z daleka – w końcu sam Drake ułatwiał jej zadanie.
No cóż, przynajmniej zamiast na parze niebieskich, lśniących oczu, mogła skupić się na metodycznym uporządkowywaniu kolejnych pomieszczeń – z drobną pomocą Belli, naturalnie.
Nie miała pojęcia, co takiego podkusiło ją do tego, żeby wraz z nadejściem kolejnego weekendu, jednak zatrzymać się przed drzwiami jedynego pokoju, którego nie miała odwagi otworzyć przez te wszystkie dni. Jej towarzyszka już dobry kwadrans wcześniej zniknęła gdzieś na piętrze, planując poszukać czegoś, co nadawałoby się do mycia podłogi, która – jak twierdziła – była zbyt delikatna, by zadowolić się wiadrem wody i odrobiną przypadkowego płynu do czyszczenia. Eve już wtedy zaczęła szczerze wątpić w to, żeby obyło się bez zakupów – i to najpewniej powiązanych z całą wyprawą do większego sklepu w jednym z odległych, sąsiednich miast – ale Bella wydawała się wiedzieć swoje. Tak czy inaczej, logicznym wydało jej się to, że zastanie dziewczynę w łazience albo składziku, przez co tym bardziej zaskoczył ją cichy szmer – i to właśnie z tego pokoju.
Jakby tego były mało, drzwi były uchylone i ustąpiły bez trudu, ledwo tylko Eve zdecydowała się je popchnąć.
W pokoju panował półmrok, ale to jej nie przeszkadzało. Przystanęła w progu, przez dłuższą chwilę niewidzącymi oczami wpatrując się w okazałe, zakurzone pomieszczenie, które ostatnim razem widziała całe dwie dekady wcześniej. Czuła znajomy, stęchły zapach, którym witała ją większość pokoi w domu – tę piwniczną woń, właściwą dla starych, długo zamkniętych miejsc. To wydało jej się właściwe, stanowiąc coś, czego teoretycznie powinna była się spodziewać, ale i tak tkwiła w bezruchu, prawie jak ten przysłowiowy słup soli, bezmyślnie wgapiając się w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni.
Dopiero po dłuższej chwili udało jej się zapanować nad sobą na tyle, by zwrócić uwagę na obecną w sypialni jej rodziców Bellę. Dziewczyna stała plecami do drzwi, najpewniej nieświadoma tego, że ktokolwiek mógłby jej towarzyszyć. W teorii Eveline poczuła, że chyba powinna mieć do sąsiadki żal o to, że bez jej wiedzy znalazła się właśnie tutaj, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet odrobiny irytacji. W gruncie rzeczy nie czuła niczego, może pomijając narastającą z każdą kolejną sekundą pustkę – coś zupełnie odmiennego od paniki, której spodziewała się od pierwszego dnia pobytu w Haven. Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy źle, a tym bardziej czy powinna oczekiwać późniejszej zmiany w tej kwestii, ale to nie miało znaczenia. Być może to oznaczało, że w końcu była gotowa, a może…
Chyba nie chciała wiedzieć, jak brzmiało to drugie „może”.
– Tutaj ich znalazłam.
KATERINA
– Katerina!
Zamarła w bezruchu.
Słyszała głos Drake’a – wyraźny i na tyle głośny, by nie miała wątpliwości co do tego, że mężczyzna jest blisko. Jej dłonie w najzupełniej machinalny sposób zacisnęły się w pięści, a ciałem wstrząsnął gwałtowny, niekontrolowany dreszcz – strach, którego przy nim nawet nie próbowała okazywać, aż nazbyt świadoma tego, jakie niosłoby to ze sobą konsekwencje. Jeśli mieszkało się pod jednym dachem z potworem, należało zachowywać się w sposób niewiele lepszy od niego; to była jedna z podstawowych zasad, którą przyswoiła sobie bardzo szybko, poniekąd właśnie dzięki niemu.
Spojrzała w lustro przed którym od dłuższego czasu siedziała, metodycznymi ruchami przeczesując włosy szczotką. Lubiła starodawną, drewnianą toaletkę, którą miała w swoim pokoju – pięknej komnacie, która stanowiła zarazem swego rodzaju więzienie, zresztą jak i całe to miejsce. Nie potrafiła zliczyć, jak długie i kręte były korytarze, a tym bardziej ile pięter czy mieszkańców liczyła sobie twierdza. To miejsce od lat stanowiło dla niej zagadkę, zaś sama Katerina poza swoim pokojem i kilkoma pobliskimi korytarzami nie wiedziała niczego, może pomijając tych kilka nielicznych momentów, kiedy Drake decydował się ją gdzieś zabrać.
Albo kiedy to On ją wzywał.
Sama nie była pewna, która perspektywa przerażała ją bardziej – kolejne spotkanie ze Stearnsem czy… Och, w gruncie rzeczy tutaj nie było porównania – On był dużo gorszy, a kiedy z jakiegoś powodu musiała pojawić się przed jego obliczem, wolała już kolejną zabawę w kotka i myszkę z Drake’m. Obaj traktowali ją jak rzecz, ale nie miała innego wyboru, jak tylko próbować to znosić. Musiała być silna, czasami wręcz bezwzględna; sami ją tego nauczyli, a to, że próbowała się bronić – że chciała żyć – nie wydawało jej się niczym dziwnym. To, że gdyby pojawiła się taka konieczność, byłaby zdolna zabić albo poświęcić wszystko i wszystkich, również, tym bardziej, że właśnie takimi zasadami musiało rządzić się piekło. To miejsce było jego namiastką.
Z wolna opuściła rękę, pozwalając żeby szczotka miękko przesunęła się po długich, brązowych lokach. Bardzo ostrożnie odłożyła niewielki, zdobiony i bez wątpienia drogi przedmiot na miejsce, po czym bezszelestnie poderwała się na równe nogi, wciąż nasłuchując. Och, będzie zły… Jak zwykle będzie zły, pomyślała mimochodem, bo dobrze znała ten ton głosu. Drake nawoływał ją, na dodatek w sposób, który niezmiennie przyprawiał ją o dreszcze, co jednoznacznie świadczyło o tym, że nie miał względem niej dobrych zamiarów. Już od dłuższego czasu nie miał nastroju, a jeśli coś nie zadawalało tego wampira, wtedy mogła spodziewać się najgorszego – chociażby tego, że przy pierwszej okazji znowu postanowi się posilić, a przy tym będzie się nad nią pastwić, jakby była zaledwie marnym człowiekiem, a nie kimś, kto dorównywał mu umiejętnościami i nieśmiertelnością. Z jego perspektywy bez wątpienia tak było; w końcu nie bez powodu pobratymcy Kateriny traktowali go jak kogoś niebezpiecznego – wyklętą istotę, żywiącą się krwią istot sobie podobnych, co dla wielu było po prostu niedopuszczalne.
Ktoś kiedyś powiedział, że władza psuje. Ha! Bez wątpienia – i miała dość okazji, by móc się o tym przekonać.
Usłyszała kroki, ciche – niemalże bezgłośne – ale nie na tyle, żeby nie była w stanie ich wychwycić. Znała Drake’a i wiedziała, że skoro pozwalał na to, żeby wychwyciła jego obecność, to znaczy, że chciał, żeby go usłyszała. Bawił się z nią, trochę jak drapieżca ze swoją ofiarą, chociaż Katerina również powinna była znajdować się po tej „drugiej stronie”. Od jakiegoś czasu nic nie było takim, jakim być powinno, a ona do tej pory nie miała pojęcia, co takiego powinna o całej tej sprawie myśleć.
Gdyby sytuacja była inna, zdematerializowałaby się. Być może wyszłaby na tchórza, ale to był jeden z tych momentów, kiedy należało schować dumę do kieszeni i po prostu uciekać, najlepiej tak szybko, jak tylko byłoby to możliwe. Chciała tego, jednak w tym miejscu takie rozwiązanie nie wchodziło w grę – nie tutaj, nie w tej części tego cholernego więzienia, skoro ściany wręcz przesycone były ograniczającym ją srebrem. Czuła się prawie jak w klatce, niezdolna do ucieczki czy obrony, nawet mimo świadomości czyhającego niebezpieczeństwa. Mogła co najwyżej czekać na nadejście tego, co tak bardzo ją niepokoiło, tym samym okazując to, czego osobiście nienawidziła: słabość, która w ostatnim czasie niezmiennie doprowadzała ją do szaleństwa.
Bezwiednie, poruszając się przy tym trochę jak w transie, ostrożnie uniosła dłoń do gardła, palcami muskając gładką już skórę. Drake może nie był zbyt subtelny, zwłaszcza w gniewie, ale nigdy nie chciał jej zabić – nie tak naprawdę. Była mu potrzebna, a to, że regularnie zdarzało jej się go irytować, niczego pod tym względem nie zmieniało; potrzebował jej krwi i choć z łatwością mógłby zamienić ją na kogoś innego, twierdził, że smak krążącej w jej żyłach osoki, odpowiadał mu w największym stopniu. Na dłuższą metę wydawało jej się to nawet zabawne; w końcu żyła tylko i wyłącznie dlatego, że w wystarczającym stopniu zadowalała wybredne kubki smakowe swojego pana.
Znakomicie.
Gardło wciąż bolało ją po ostatnim razie, nie po raz pierwszy zresztą, bo sama nie była pewna, jak wiele razy została upokorzona w ten sposób. Teoretycznie po tych wszystkich razach powinna była się przyzwyczaić i stać się uległą niewolnicą, grzecznie pozwalającą na to, żeby traktować ją jak szmatę, ale to nigdy nie leżało w naturze Kateriny. Była dumna – tak jak i Drake – a kiedy się nad tym zastanawiała, zaczynała dochodzić do wniosku, że wampir czerpał z możliwości dręczenia jej równie wiele satysfakcji, co i ona ze sprzeciwiania mu się. To była chora zależność, ale jedyna, jaka ich łączyła – może pomijając czystą nienawiść, którą żywiła względem tego mężczyzny i która jedynie przybierała na sile z każdym kolejnym incydentem.
Właśnie podkusiło ją do tego, żeby nie odpowiadać, chociaż to zdecydowanie nie miało przypaść nawołującemu jej mężczyźnie do gustu. Z wolna przesunęła się bliżej drzwi, opierając nań ramieniem i nasłuchując. Czekała na odpowiedni moment, w myślach licząc kolejne kroki i próbując określić dzielącą ją od wampira odległość – cały korytarz, może półtora… albo…
Nie usłyszy cię…
Nacisnęła klamkę, po czym bezszelestnie wyślizgnęła się na korytarz. Nie miała wątpliwości co do tego, że jej komnatę sprawdziłby w pierwszej kolejności; zaraz po tym ruszyłby w dalszą pogoń, nie zamierzając odpuścić, tym bardziej, że od zawsze był typem łowcy. To, co planowała, miało jedynie go rozjuszyć, ale już dawno przestała się nad tym zastanawiać. Nad tym, że w ten sposób wręcz prosiła się o to, żeby bolało jeszcze bardziej, również.
– Och, Katerino… To już zaczyna być dziecinne – usłyszała i z wrażenia omal się nie wywróciła.
Pojawił się na końcu korytarza – tak po prostu, jakby żadne prawa go nie obowiązywały. Uśmiechał się drapieżnie, w ten pozbawiony wesołości sposób, który nigdy nie obejmował tych pięknych, uwodzicielskich oczu – niebieskie tęczówki pozostawały puste i zimne, zdradzając tylko i wyłącznie satysfakcję oraz, jak w tamtej chwili, chęć zadawania innym bólu. Tak było od zawsze, ale tylko ona wiedziała, że z czasem Drake zapędzał się coraz bardziej, nie tylko śmiertelnie niebezpieczny, ale… przede wszystkim silniejszy.
Coś się zmieniało, a ona nie miała pojęcia co.
Nie miała okazji do tego, żeby opracować plan ucieczki albo przynajmniej spróbować zareagować. Wampir dopadł do niej w ułamku sekundy, dosłownie materializując się przed nią, by w następnej chwili móc chwycić ją w ramiona.
Zaraz po tym piekło rozpętało się na nowo.
Rozdział pisany troszeczkę z przymusu, co jednak nie znaczy, że bez przyjemności. Jakoś nie mogłam się do niego zabrać, tym bardziej, że sama nie miałam pewności, co chcę w nim zawrzeć, chociaż zarazem wiem dobrze, dokąd zmierza to opowiadanie.
Tak czy inaczej, szesnastka jest, przede wszystkim za sprawą kochanej Mrs. Cross, która raz po raz pytała mnie o to, kiedy się pojawi. Naprawdę Ci za to dziękuję, bo potrzebowałam motywacji, by zacząć. No i wrzucam, chociaż jesteś w pracy – możesz na mnie za to pokrzyczeć przez telefon, jeśli nie przekupię Cię dedykacją.
Kolejny w przyszłym tygodniu, tak sądzę. Jeśli nie, Natalia na pewno mnie znajdzie! Bez bicia za końcówkę perspektywy Eve, proszę!
Na koniec chciałabym podziękować za wszystkie komentarze i wyświetlenia – to dla mnie naprawdę wiele znaczy.
Do napisania!

Edit: Tak jakoś się to… samo zrobiło: sins-of-the-angels.

10 komentarzy:

  1. Miejsce dla Mrs. Cross. Może mnie nie zjesz za to, że wstawiam jak Ciebie nie ma xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      W końcu przybyłam, ale miałam zaklepane miejsce, więc wszystko na spokojnie - jeszcze raz dziękuję. Miałam Cię o to prosić, o czym wiesz, ale przez ten pośpiech w sobotę zapomniałam :c No i nie masz za co dziękować. Ja Cię tam zawsze chętnie wesprę, a jak nie to trochę siły użyje :D W końcu jestem prześladowcą, nie?
      Co do rozdziału, oczywiście się cieszę, że udało mi się Cię przekonać byś się w końcu za niego wzięła :3 I nie zjem Cię, nie zjem. W końcu ktoś musi pisać dalej, prawda? <3
      Ten dom stanowił dla mnie naprawdę ogromną zagadkę. I na pewno nie tylko dla mnie. W końcu od dawna wiadomo, że nie jest po prostu zwykłym domem i dajesz nam do zrozumienia, że coś z nim jest nie tak. Twoja główka ma pomysłów milion, więc nic dziwnego, że nawet z tym coś tam wymyśliłaś. Ale powiem po raz kolejny, że Cię podziwiam. Nie pytaj za co, bo to oczywiste. Za styl i za te cudowne pomysły. Ja ciągle chcę więcej rozdziałów - dlatego właśnie niedługo znów Cię tam przymuszę. Bo jestem prześladowcą!
      "Cholerny dupek". No tak, to na pewno, bo przecież Drake zachował się karygodnie. Gdzie w nim dusza dżentelmena? Zniknęła w momencie gdy został wampirem, zapewne. Ale jak dla mnie to powinno brzmieć "Cholerny dupek. Ale seksowny dupek". No bądź co bądź... Sama wiesz :D
      No wiesz Ty co?! Ja chyba będę musiała wykonać telefon. Takie zakończenie perspektywy Eve?! Ja nie wiem czy Ci to wynagrodzi dedykacja i zaklepanie mi miejsca. No kurcze :c Ale szczerze mówiąc, przyzwyczaiłam się już. Naprawdę. Więc chyba tym bardziej będzie noł limited i te sprawy...

      Katerina! No w końcu! Czekałam na to :3
      Chociaż już od początku dajesz nam do zrozumienia, że dziewczyna lekkiego życia z panem Stearnesm nie ma i z tym kimś. Ciekawie, ciekawie :3 Ale byłabym mega zdziwiona, gdyby na Twoim blogu wiało nudą. Chociaż też jest mi żal Kateriny. Żyć niczym więzień, z ograniczonymi możliwościami i służyć jako posiłek, a nawet nie tylko. I też jeszcze z pewnych względów, ale cichutko! Nic nie powiem - jak to mówiłam jako dzieciak "nie bój żaby!".

      Więc podsumowując, wszystko cudownie :3 Nawet pomimo tego, że rozdział pisany pod przymusem. Ha, jasne jasne. Ale cieszę się, że udało mi się Ciebie namówić do pisania. Jestem z siebie dumna! To niedługo siadaj już do XVII!

      Prześladowca <3

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Hej! Jestem też i tutaj, a może przy odrobinę szczęście uda mi się dziś parsknął rozdziałów z litt przeczytać, ale niczego nie obiecuję. Gr, gryzie mnie to, że nie będę miała kontaktu przez najbliższe kilka dni, ale jakoś to będę musiała przeżyć. Od czego jest ta cudownie droga kawiarnia z cudownie niezbyt smacznym jedzeniem, ale jest tam WiFi?^-^
      Zacznę pisać od części Eve, bo jakbym poszła dalej to skupiałabym się głównie na Panu Dupku, a chce coś napisać o perspektywie Eve! Słyszysz to milion razy, a ja powtórzę po raz milion pierwszy, że uwielbiam Twoje teksty. Zazwyczaj czyta mi się je lekko, szybko i z łatwością. Zazwyczaj, bo czasem są po prostu takie dni, że wszystko idzie opornie. Nawet oddychanie, ale to bez znaczenia. Pochłonęłam ta część rozdziału szybko i znowu zacznę ci grozić piekłem, wiesz? Ty i te Twoje końcówki. Czy zdajesz sobie sprawę z tego jak my, czytelnicy się czujemy? Jaki odczuwamy ból, kiedy rozdział się kończy w nieoczekiwanym momencie, kiedy nie wiemy co dalej się stanie? Kiedy nasze umysły próbują wymyślić własny ciąg dalszy, ale okazuje się in błędny? Wiesz jakiś to uczucie? (Staram się wzbudzić poczucie winy, żebyś więcej tak nie robiła! xD)
      To raczej nie będzie łatwa rozmowa, a ja nie pamiętam czy wspominałaś co się stało w sypialni rodziców wcześniej. Na chwilę obecną po prostu nie wiem, ale jak tylko czytałam, że nie chce tam wchodzić to byłam w 95% pewna, ze to właśnie pokój jej rodziców. A kiedy słyszała te szmery to myślałam, że jakiś tajemnicy duch/wampir/demon/wilkołak się wpakował do jej domu, a tu tylko Bella. Swoją drogą, ciekawe dlaczego się tam znalazła, skoro powinna być w zupełnie innej części domu...?
      No i skoro dom ją lubi, to chyba naprawdę musi być dobra. Ale wciąż przekonana ne jestem. Ta lawenda... ona na pewno coś knuje i to nie jest fajka pokoju! xDDD
      I już perspektywa Kateriny. Szkoda mi dziewczyny, że jest używana jako przenośny worek z krwią. Ale zgadzam się z Klaudia co do jej postaci. Jest wampirzyca, a nie bezbronnym człowiekiem, jej jest znacznie łatwiej opuścić wampira niż takiemu człowiekowi. Ale no niewiadomo co ty tam dla niej wymyśliłaś, więc może poza tym srebrem w ścianach, które uniemożliwia jej wyjście jest coś jeszcze.
      Drake, Drake, Drake... ten mroczny facet za którym nasza trójca wodzi na prawo i lewo oczami. ;> Uwielbiam faceta, nawet jeśli zachowuje się względem kobiet jak skończony dupek. Ale my przecież takich kochamy i bez względu na to co robią dalej nas będą czarować swoimi błękitnymi oczami. ;3
      Ciekawi mnie kim jest ten drugi o którym wspomniała Katerina. Ale skoro równie niebezpieczny... lepiej się mieć tam na baczności. Przyznam się szczerze, że druga część rozdziału bardziej mi się spodobała. Po prostu Drake, akcja, Katerina... Sama rozumiesz, prawda?;D
      No to teraz czekam niecierpliwie na następny rozdział. Już nie będę Ci grozić piekłem za tą końcówkę. Znaj moja dobroć ;D

      Gabi.♡

      Usuń
  3. Uszanowanko! :) Od razu zaznaczam, że rozdział pisany z przymusu czy nie, jest tak samo cudowny jak każdy inny. Wciąż nie wiem, jak ty to robisz. Rozdział praktycznie bez żadnego dialogu, czysta proza. A ja nie miałam ochoty scrollowac w dół, szukając jakiegoś ciekawszego momentu. To wszystko jest takie płynne i lekkie... Czasami mam wrażenie, że przesadzasz, bo, na Boga, ile może być samej prozy? Ale ilekroć czytam rozdział, nie potrafię pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest idealnie i perfekcyjnie wymierzone. Że nawet gdybym chciała coś zmienić, nie dałabym rady, bo popsułabym tę harmonię.
    Cieszy mnie też, że mimo małego zastoju, czy jakby tam nazwać to, że piszesz z przymusu, nie ulegasz modnej ostatnio pladze kasowania blogów :))
    (Sorry, musiałam. Taka to nie-ruda wredota ze mnie ;-;)
    Co tu dużo gadać, skoro już na wstępie powiedziałam, że było dobrze? Eve stopniowo zadamawia się w Haven, zyskuje nowych sojuszników. Przyjemnie się czyta o takiej sielance, codziennej rutynie, kiedy chwilę potem wyskakujesz z perspektywą jakiejś nadnaturalnej istoty. To ukazuje taki przyjemny kontrast - niby te dwa światy się łączą, ale przy tym wciąż coś je rozdziela.
    Katerina... Mam mieszane uczucia względem jej postaci. Niby potrafi się postawić, jest odważna i pewna siebie, ale tłamszona przez Drake'a zapomina o tym. Nie chce być uległa, ale inaczej nie potrafi tego zmienić. Jest postacią, której jednocześnie chce się współczuć i zasadzić porządnego, motywacyjnego kopa w tyłek.
    Za to Drake... Nope, jego nadal uwielbiam. (Nawet jeśli czasem zdarza mi się go pomylić z Marco... No cóż, każdemu się zdarza.) Ma w sobie coś... Sama nie wiem. To taki James, ale za czasów swej największej świetności. (Vicky, cholero, jeśli to czytasz, wiedz, że nadal mam do ciebie żal...) Poza kurtuazyjnego dżentelmena to tak naprawdę tylko przykrywka, która ukrywa naprawdę mroczne i wypaczone wnętrze, co sytuuje go na jednym z pierwszych miejsc w moim rankingu ukochanych bad assów :D No i sam fakt, że w tym opowiadaniu "gra" go Ian... (O, mam dla Ciebie filmik z Iasiem, zaraz ci go podeślę xD Chyba że Gabi zdążyła mnie już uprzedzić...)
    Gdzieś wyłapałam powtórzenie, ale to jak znajdę, podrzucę na priv :))
    Tymczasem życzę masy weny!

    Ściskam,
    Klaudia99

    OdpowiedzUsuń
  4. No i nadrobione :) Przyznam się, że przed chwilą buszowałam trochę po Twoich innych blogach... i jestem po mega wrażeniem ilości napisanego tekstu. Ile czasu na to mniej więcej poświęcasz dziennie? Kurde, to się nazywa pasja. Aż mi głupio nazywać siebie blogerką. Liczyłaś kiedyś, ile łącznie stron napisałaś na tych kilku blogach?

    Dobra, ale wróćmy do rozdziału. Mam wrażenie jakby relacja między Eve a domem się rozwijała. Albo to Eve się uczyła go rozumieć. Podoba mi się to zdanie:
    „Nie rozumiała, skąd brało się wrażenie, że dom martwił się, kiedy go opuszczała albo dlaczego wydawał się zadowolony, gdy wracała z pracy albo po kolejnej wizycie Belli." – świetnie buduje klimat!
    Tutaj ich znalazłam. O matko... Rodziców? Czy w następnym rozdziale wyjaśni się, co się wydarzyło? 0.o Miałam nie zabijać za końcówkę z perspektywy Eve? Tjaa...
    Och, jest i nasz niepokojący Drake. Odsłona z zupełnie innej strony niż ostatnio. Z takiej strony, że aż mam ciary. Problem w tym, że jest ktoś, kogo Katerina boi się jeszcze bardziej niż Drake'a.
    Jakiś powtórzeń sobie nie wypisywałam, na pewno sama je zauważysz po przeczytaniu na nowo. Tylko to przedostatnie zdanie rzuciło mi się w oczy.
    Wampir dopadł do niej w ułamku sekundy, dosłownie materializując się przed nią, by w następnej sekundzie materializując się tuż przed nią.
    Cóż dodać... czekam na ciąg dalszy i idę się przyjrzeć Twojemu nowemu blogowi :)

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! :D
      Zauważyłam Twój komentarz i od razu zachciało mi się śmiać, bo akurat kończyłam pisać XVII :3 Ale przede wszystkim jak zwykle bardzo się ucieszyłam dużą dawką pozytywnych słów, tym bardziej, że mam pewność, że są szczere, co doceniam.
      Moje blogi… Ach, pisze odkąd pamiętam, właściwie codziennie, bo to takie moje małe uzależnienie :D Stron łącznie nie liczyłam, bo mój Word by tego nie zdzierżył (wiem po raptem jednej księdze na „Zagubionych…”, bo mi się zawiesza, a to raptem 4000 stron A5…). Niemniej dużo ^-^
      Dziękuję za wszystkie komentarze, na dodatek tak rozbudowane. Bardzo się cieszę, że historia się podoba; to ważne i dodaje mi skrzydeł.
      Powtórzenie już poprawiam. Kiedyś usiądę i raz jeszcze to przejrzę, ale na tę chwilę tekst jest dla mnie ciut za świeży ;)
      Raz jeszcze dziękuję i pozdrawiam :3

      Nessa.

      Usuń
  5. Hejo kochana! :3
    Zaczynam odnosić wrażenie, że ten dom jednak nie jest zwykłym domem. Jak na razie nic nie mówi o tym, że mogłoby być inaczej, ale to może być zrobione dla zmylenia. Podejrzewam, że niedługo wyjdzie na jak zagadka, którą skrywa budynek.
    Heh. Nie dziwię się, że Eve jest wkurzona na Drake'a. W końcu zostawił ją samą bez pożegnania. Na jej miejscu byłabym nieźle wkurzona, jednak skoro jest taki przystojny i wg... Zapewne przez to szybko zapomniałabym o tej złości xD
    W tym rozdziale poznaliśmy Drake'a trochę z innej strony. Cóż... Chyba zaczynam współczuć Katerinie. Nie chciałabym się znaleźć na jej miejscu. Ten Drake zaczyna mnie trochę przerażać.
    No i że też musiałaś skończyć w takim momencie :D
    Lecę dalej ♥

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedna Katerina :( Nie chciałabym spotkać Drake w ciemnym zaułku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wciągający rozdział, nawet jeśli był pisany pod lekkim przymusem to absolutnie nie został zaniedbany. Co do końcówki perspektywy Eve to o cholera, mam nadzieję, że już w następnym rozdziale wyjaśni się nieco z przeszłości jej rodziny!
    Postać Kateriny póki co wzbudziła u mnie jedynie współczucie oraz jeszcze więcej pytań np. co to za dziwne więzienie dla wampirów, kim jest ten tajemniczy On? Tak, tak wiem, że mi nie odpowiesz na te pytania. ;D
    1.1. Musiała być silna, czasami wręcz bezwzględna; sami jej tego nauczyli*ją chyba brzmiałoby lepiej

    OdpowiedzUsuń