Eveline
Nie miała pojęcia, jak długo
siedziała w pokoju, bezmyślnie wpatrując się w sufit. Choć sypialnia,
którą zaoferowała jej Danielle, była Eveline obca, dziewczyna czuła się w niej
zaskakująco bezpiecznie. Prosty wystrój miał w sobie coś kojącego, począwszy
od ciepłych barw, w których zostały utrzymane kolor ścian oraz pościel, aż
po wysłużone, solidne meble z ciemnego drewna. W całym mieszkaniu
utrzymany był porządek, co również podziałało na dziewczynę kojąco, chociaż
bardziej prawdopodobnym wydawało się, że to obecności kobiety i odbytej
rozmowie zawdzięczała wciąż odczuwalną ciepłą atmosferę.
Była tutaj bezpieczna.
Nie rozumiała, kiedy coś w jej sposobie myślenia uległo
zmianie, a to jedno słowo zaczęło znaczyć dla niej więcej niż cokolwiek
innego. Wbrew wszystkiemu kiedyś świadomość tego, że nikt nie będzie w stanie
jej skrzywdzić, stanowiła oczywisty element codzienności. Eve nie wyobrażała
sobie, że kiedykolwiek zacznie tak po prostu obawiać się tego, co mogło czyhać
na zewnątrz – być może gdzieś na ulicy, która zwłaszcza zza kurtyny wciąż
padającego deszczu wydawała się szara i zniekształcona. Raz po raz
przyłapywała się na tym, że niespokojnie spoglądała w stronę okna, jakby
spodziewając się, że nagle zauważy kogoś – albo raczej coś –
czego nie powinno tam być. Kiedy zamykała oczy, widziała pod powiekami
drapieżny uśmiech Drake'a, czy też raczej jakąś upiorną karykaturę tego gestu,
którą z powodzeniem mógł zaprezentować jej w chwili, w której
jednym szybkim ruchem wyrwał tamtemu mężczyźnie serce.
Nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak i kiedy
przyjdzie jej umierać. Nie sądziła, by ludzie w normalnym wypadku
rozważali to, jak będzie wyglądał ich koniec, może pomijając przypadki osób na
tyle zdesperowanych i wyniszczonych psychicznie, by same chciały targnąć
się na swoje życie. Ona sama nigdy do nich nie należała i to pomimo
wszystkich tych przygnębiających rzeczy, których doświadczyła w przeszłości.
Nie uważała się za osobę wybitnie silną, a w obecnej sytuacji tym
bardziej się taka nie czuła, jednak nie zmieniało to faktu, że nie chciała
umierać. Chociaż w pamięci wciąż miała słowa Marco na temat tego, że ani
on, ani Drake nie zamierzali jej zabić, w miarę jak po raz kolejny
roztrząsała ostatnie wydarzenia, nie była w stanie tak po prostu przyjąć
do świadomości tego, że nie musiała obawiać się śmierci. Te istoty były jej
uosobieniem, a przynajmniej ona wolała tak o nich myśleć.
Skrzywiła się, mając poczucie tego, że po raz kolejny
zaprzecza samej sobie… Albo przynajmniej temu, w co chciała przez cały ten
czas wierzyć. Problem polegał na tym, że rozmowa z Danielle jednoznacznie
dała jej do zrozumienia, że Salvador był prawdziwy, a ona nie wyobraziła
sobie tego, co nie tylko widziała, ale później usłyszała od mężczyzny. W gruncie
rzeczy od samego początku wiedziała, że właśnie tak wyglądała prawda.
Jakkolwiek niedorzeczne i trudne do zaakceptowania nie byłoby wszystko to,
czego doświadczała, to nadal była rzeczywistość – przerażająca i jakże
odmienna od tej, którą znała. Broniła się przed tym na wszystkie możliwe
sposoby, ale to było co najwyżej sposobem na bezsensowne odwlekanie w czasie
czegoś, co i tak miało się wydarzyć. Tak naprawdę już się działo, choć
Eveline próbowała udawać, że wcale nie jest częścią tego innego, obcego
świata – „nowego” Haven, które w znacznym stopniu kłóciło się z koncepcją
jej wyobrażenia deszczowego, otoczonego przez lasy miasteczka.
Jakby tego było mało, Danielle wiedziała – to jedno
wynikało z rozmowy, którą przeprowadziły, choć dla Eve wciąż wszystko to
brzmiało niczym jakaś straszna historia, która nie powinna mieć prawa się
wydarzyć. To po prostu nie ma sensu, pomyślała,
ale argumenty, które jeszcze kilka godzin temu zdawały się działać w choć
niewielkim stopniu, teraz brzmiały jak puste frazesy – jawne kłamstwo,
które co prawda mogła powtarzać, ale na pewno nie miała być w stanie w nie
uwierzyć.
Była przerażona i nie zamierzała tego ukrywać.
Przyjechała do Haven w nadziei na odnalezienie ukojenia, którego
podświadomie wyczekiwała przez te wszystkie lata, zarazem bojąc się, jak i pragnąc
poznać przeszłość. Długo rozważała wyjazd, a kiedy w końcu się na
niego zdecydowała, miała poczucie, że postępuje słusznie i to pomimo wciąż
odczuwanych wątpliwości. Przez jakiś czas wszystko wydawało się być na swoim
miejscu, a kolejne dni dawały dziewczynie złudne poczucie tego, że ma
szansę ułożyć sobie życie w taki sposób, jak mogłaby tego oczekiwać.
Chciała oswajać się z rezydencją Nightów, ostatecznie przyjmując to, co w spadku
pozostawili jej rodzice i tym samym niejako pielęgnując pamięć o nich.
Wróciła, bo tutaj przynależała – tak po prostu, jakby to stanowiło
najoczywistszą rzecz na świecie. Haven było jej domem, a przynajmniej
chciała w to uwierzyć i przez jakiś czas znajdowała się na dobrej
drodze do tego, żeby to jedno stwierdzenie okazało się prawdziwe.
Teraz nic z tego nie miało racji bytu, a do Eveline
dotarło, że wszystko to, co stopniowo budowała przez ostatnie tygodnie, zostało
bezpowrotnie zniszczone.
Mogła rozważać sens rozmów z Marco albo Danielle, ale
nie chciała tego robić. Choć wiedziała, że to niczym kolejna próba ucieczki,
nie była w stanie zmusić się, by zachować się inaczej. Była
świadoma tego, że tak naprawdę trzymała się z daleka od problemów
właściwie przez całe życie, ale tak było bezpieczniej. Czuła żal na myśl o opuszczeniu
Haven, ale żadne inne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy. Nie mogła
zostać w miejscu, w którym działy się takie rzeczy – coś, czego
nadal nie rozumiała i tak naprawdę nie chciała pojąć. Gdyby było inaczej,
pozwoliłaby Marco mówić, tym bardziej, że mężczyzna wyraźnie dopiero
przymierzał się do tego, by powiedzieć jej wszystko, ale…
Nie, nie chciała wiedzieć. Czegokolwiek chcieli od niej Drake
czy Salvador, było tylko i wyłącznie ich sprawą. Żaden z nich nawet nie
zapytał ją o zdanie, a skoro tak, mogła bez cienia żalu się od tego
odciąć.
Nie wyobrażała sobie ponownego poukładania sobie życia w Virginii,
ale sądziła, że to zaledwie kwestia czasu. Miała zapomnieć, tak jak i przez
te wszystkie lata udawało jej odcinać się od tragedii, która miała miejsce w jej
rodzinnym domu. Trzymanie się od tego wszystkiego na dystans i leczniczy
czas miały wszystko załatwić, zresztą tak jak i pomoc Amandy. Wciąż nie
była pewna, co powinna powiedzieć przyjaciółce, ale to nie miało znaczenia,
jeśli tylko miała być w stanie się stąd wyrwać. Wciąż była na kobietę zła
za to, że ta powstrzymała ją przed natychmiastowym wyjazdem, ale i z tą
myślą zaczynała się powoli oswajać, dochodząc do wniosku, że nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło. Być może faktycznie potrzebowała okazji do tego,
żeby się uspokoić i chociaż spróbować uporządkować to, co działo się w jej
głowie, w czym na swój sposób pomogła rozmowa z Danielle. Co prawda
kobieta sprawiła, że Eve poczuła się jeszcze bardziej oszołomiona, kolejny raz
mierząc się z czymś, w co nie chciała uwierzyć, ale… Cóż, oszukiwanie
się wcale nie byłoby lepszym rozwiązaniem.
Wsparła się na łokciach, by móc sięgnąć po kubek z wciąż
niedopitą herbatą. Napar już wystygł, ale i tak wzięła kilka łyków, chcąc
znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie. Dopiero po dłuższej chwili zdecydowała się
na to, żeby jednak się położyć i zamknąć oczy. Wciąż była spięta, nie
wyobrażając sobie tego, by mogła ot tak zasnąć, ale zmusiła się, żeby o tym
nie myśleć. Kiedy na domiar złego poczuła narastające z każdą kolejną
sekundą zmęczenie, mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy napój, który
już na wstępie zaproponowała jej Danielle, faktycznie był po prostu herbatą.
Nawet jeśli nie, wciąż kobiecie ufała, co wydawało się dość naiwne, biorąc pod
uwagę specyfikę prawdziwego Haven, ale mimo
wszystko…
Przy odrobinie szczęścia, już następnego dnia miała znaleźć
się w zupełnie innym miejscu. Ta myśl sama w sobie wydała się
dziewczynie kojąca, wzbudzając w Eveline choć po części pozytywne emocje.
Potrzebowała czegokolwiek, co zapewniłoby jej spokój, a to okazało się
dobre na początek – choćby na chwilę, będąc niczym obietnica tego, że
jednak miała szansę, by z czasem o wszystkim zapomnieć. Być może za
jakiś czas wszystko to, co się działo, miało jawić jej się jako sen –
nocny majak, który stopniowo odchodził w niepamięć, pozostawiając po sobie
wyłącznie echo niepokoju, który towarzyszył jej przez cały ten czas.
Amanda nie mogła poznać prawdy – przynajmniej nie w takim
stopniu, jak ona sama miała okazję. Zamierzała trzymać się tego, co powiedziała
przyjaciółce przez telefon, uparcie przekonując siebie i ją, że sytuacja
po prostu ją przerosła. To przecież nawet nie było kłamstwem, bo przecież
właśnie tak się czuła: zbyt przerażona, niespokojna i zagubiona we
wszystkim, co jeszcze dzień wcześniej wydawało jej się znajome.
Najważniejsze jest to, że wciąż mogę uciec…
Z tą jedną myślą w końcu zapadła w sen.
☾
Siedziała
na łóżku, chociaż nie przypominała sobie, kiedy i dlaczego otwierała oczy.
Miała wrażenie, że umknęło jej coś istotnego i że nie powinna ufać
otaczającej ją rzeczywistości, ale i tego przeczucia nie potrafiła w żaden
sensowny sposób wytłumaczyć. Próbowała przekonać samą siebie do tego, że
wszystko jest w porządku, ale poczucie dezorientacji i wrażenie, że
nie wolno jej ufać własnym zmysłom, jednoznacznie temu zaprzeczało.
Zadrżała, po czym nerwowo
rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w znajomej sypialni w domu
Danielle – dokładnie tej samej, w której zasypiała, co jak najbardziej
miało sens. Niby gdzie indziej
miałabym być?, pomyślała mimochodem, ale pomimo tej świadomości czuła, że
odpowiedź na jej własne pytanie wcale nie była aż tak oczywista, jak mogłoby
się wydawać. Wręcz przeciwnie: cokolwiek się działo, wydawało się Eve co
najmniej niepokojące.
Czy wciąż śniła? Ta myśl pojawiła
się nagle, intensywna i niemożliwa do tego, żeby ot tak ją odrzucić.
Doszła do wniosku, że coś w tym musi być, nawet jeśli dość dziwna wydała
się dziewczynie perspektywa tego, by śnić o czymś, co nie tak dawno temu
robiła. Z drugiej strony, taki stan rzeczy wydawał się o wiele
bezpieczniejszy i bardziej pożądany, aniżeli trwanie w koszmarach,
których mogłaby spodziewać się po ostatnich wydarzeniach. W pewnym sensie
wręcz chciała tego, by uniknąć jakichkolwiek sennych majaków, przez co
niezależnie od tego, czy otaczający ją pokój był prawdziwy, czy może wszystko
działo się w jej głowie, poczuła się względnie bezpieczna.
Nie miała pewności, co tak naprawdę
skłoniło ją, żeby z uwagą raz jeszcze rozejrzeć się dookoła.
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się nagle, choć dopiero po dłuższej chwili
zdołała odpowiednio to wrażenie zinterpretować i poderwać głowę, by móc
odszukać wzrokiem skrytą w najbardziej zaciemnionym kącie pokoju postać.
To wystarczyło, żeby puls gwałtownie jej przyśpieszył, a Eveline
błyskawicznie poderwała się na równe nogi, gotowa rzucić się do ucieczki. Nawet
nie zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić, instynktownie kierując się ku
drzwiom, chcąc jak najszybciej wypaść na korytarz i…
Z tym, że wyjścia nie było, o czym
przekonała się z chwilą, gdy zamiast na klamce, jej dłoń zagarnęła
powietrze.
Zamarła w bezruchu, oddychając
szybko i płytko, w miarę jak spazmatycznie chwytała powietrze. O Boże, jednak mnie zabije,
pomyślała w przypływie paniki. Wpatrywała się w coś, co jeszcze
chwilę wcześniej stanowiło litą ścianę, ale kiedy spojrzała na to po raz
kolejny, dostrzegła ni mniej, ni więcej, ale pustkę – intensywną czerń,
która przeraziła ją w równym stopniu, co i perspektywa stanięcia oko w oko
z którymkolwiek ze swoich prześladowców.
Chwilę jeszcze walczyła sama ze
sobą, rozważając najróżniejsze rozwiązania i to łącznie z tym, by
spróbować rzucić się w mrok, w nadziei na to, że dzięki temu zdoła
się obudzić – w końcu coś takiego nie mogło być niczym więcej, prócz
jakiegoś pokręconego snu – ale ostatecznie się na to nie zdecydowała. W zamian
bardzo powoli odwróciła się, nerwowo spoglądając na częściowo wciąż normalny
pokój i swojego niechcianego gościa.
Tuż naprzeciwko niej stał
Marco – spokojny i niemalże znudzony, jakby już drażniło go, że za
każdym razem musiał niemalże siłą zmuszać ją do tego, by zechciała spędzić z nim
trochę czasu. A czego ty się
spodziewałeś? Mam skoczyć po filiżanki i spodeczki, czy może od razu
zarzucić teorią Sokratesa?, pomyślała z przekąsem i prawie
natychmiast zapragnęła roześmiać się histerycznie. Z dwojga złego ironia
była o wiele lepsza od płaczu i próby ucieczki przed kimś, kto
najwyraźniej był zbyt uparty, żeby zostawić ją w spokoju.
Niechętnie zrobiła krok naprzód, co
najmniej źle czując się ze świadomością tego, że tuż za jej plecami znajdowało
się coś, co była w stanie opisać wyłącznie jako bezkresną przepaść. Wolała
nie sprawdzać, ile prawdy było w jej własnych przypuszczeniach, zresztą
coś w świadomości tego, że najpewniej śniła, podziałało na Eve kojąco.
Poza tym miała przed sobą Marco – a więc kogoś, kto teoretycznie nie
chciał jej skrzywdzić, co zdążyła potwierdzić również Danielle. Tak czy inaczej,
rozluźniła się nieznacznie, o ile w takiej sytuacji to w ogóle
miało być możliwe.
– To twoja zasługa? – zapytała
cicho. Nie musiała precyzować tego, o co tak naprawdę pytała; po wyrazie
twarzy mężczyzny poznała, że ją zrozumiał.
– Uznałem, że trochę prywatności nie
zaszkodzi – wyjaśnił lakonicznie, a Eve spojrzała na niego w osłupieniu.
I mówił to ktoś, kto jakimś cudem był w stanie czytać jej w myślach! –
Wierz mi, że próbuje to ograniczyć.
– Słabo ci wychodzi – oceniła,
potrząsając z niedowierzaniem głową.
Mężczyzna westchnął, ale
ostatecznie skinął głową.
– Masz rację – zreflektował
się, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia robiąc krok w jej stronę.
– Wybacz mi, proszę.
Nie ruszyła się z miejsca,
chociaż miała na to wielką ochotę. Nie miała pojęcia, co wprawiło ją w większe
osłupienie – to, że ją przepraszał, czy może sposób w jaki zdecydował
się chwycić ją za rękę i skłonić się z wprawą i gracją kogoś,
kto został żywcem wyjęty z jakiegoś średniowiecza. Kilkukrotnie spotkała
na swojej drodze mężczyzn, którzy nieudolnie próbowali udawać dżentelmenów i całować
kobiety po rękach, jednak we wszystkich przypadkach takie zabiegi wydawały się
sztuczne i sprawiały, że miała ochotę wywrócić oczami i jak
najszybciej się wycofać. Z nim było inaczej, chociaż nie potrafiła w pełni
określić na czym polegała różnica. Być może wszystko sprowadzało się do tego,
że dla kogoś takiego jak on podobne zachowanie musiało stanowić coś
najzupełniej naturalnego – jego codzienność, a nie sposób na
zwrócenie na siebie uwagi. Z tym najwyraźniej trzeba było się urodzić i to
na dodatek nie teraz, ale… przynajmniej wiek czy dwa wcześniej.
Nieznacznie pokręciła głową,
próbując odsunąć od siebie te najbardziej niepokojące myśli. O Boże, ile on w takim razie
ma lat? W gruncie rzeczy
chyba nie chciała tego wiedzieć, choć zarówno jego postępowanie, jak i sposób
w jaki wyrażał się wcześniej, komentując sposób zachowania współczesnych kobiet, wydawał się dość jednoznaczną wskazówką.
Milczała, niepewna tego, jak powinna się zachować. Chciała
coś powiedzieć, ale w głowie miała pustkę, chcąc nie chcąc zmuszając się
do trwania w ciszy. W duchu odliczała kolejne sekundy, jednocześnie
zastanawiając się nad tym, czego powinna się po nim spodziewać. Mogła
przewidzieć, że tak po prostu nie da jej spokoju, zwłaszcza, że wcześniej nie pozwoliła
mu powiedzieć wszystkiego, co sobie zaplanował, ale myśl o tym nie
sprawiła, że cokolwiek stało się dla Eveline choć odrobinę bardziej zrozumiałe.
Wręcz przeciwnie – im dłuższej się nad tym zastanawiała, tym więcej pytań
miała, chociaż zarazem nie była w stanie zmusić się do tego, żeby
którekolwiek z nich zadać.
– Nie chcesz się do mnie
odzywać – ocenił Marco, a ona wydała z siebie przeciągłe
westchnienie. Czego tak naprawdę się spodziewał?
– Wydawało mi się, że wyraziłam się
jasno – przypomniała.
Pomyślała, że powinna panować nad
doborem słów i tonem, ale w gruncie rzeczy było jej wszystko jedno.
Skoro utrzymywał, że nie zamierzał zrobić jej krzywdy, mogła założyć, że nic
pod tym względem nie uległo zmianie. Jeśli zaś przyjąć założenie, że jednak śniła…
– To przykre – ocenił Marco. W przeciwieństwie
do niej był spokojny, poza tym wydawał się rozważać kolejne słowa, zupełnie
jakby bał się tego, że przypadkiem zrazi ją, jeśli powie coś nieodpowiedniego.
Po tym, jak potraktowała go podczas ostatniego spotkania, wydawało się to
uzasadnione. – Tym bardziej, że musimy porozmawiać.
– Co tutaj robisz? –
zniecierpliwiła się.
Mężczyzna wymownie uniósł brwi ku
górze.
– Przecież powiedziałem –
zauważył przytomnie. – Niestety, Danielle nie była skłonna wpuścić mnie do
swojego domu. Oczywiście rozumiem, że jest ostrożna i to również w odniesieniu
do mnie, ale w takim wypadku muszę poradzić sobie w inny
sposób – dodał takim tonem, jakby to wszystko tłumaczyło.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem,
bynajmniej nie podzielając jego spokoju. W zasadzie to z każdą
kolejną sekundą czuła się coraz bardziej niespokojna.
– To ona cię tutaj
sprowadziła? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. Ufała Danielle, ale
mimo wszystko…
– Ależ skąd – żachnął się
Marco. – Odnalezienie cię jest dziecinną igraszką… I to dla mnie, a nigdy
nie przepadałem za tropieniem – wyjaśnił i zawahał się na
moment. – Pomyśl, co w takim razie zrobi Drake albo…
– Ani słowa więcej!
Własny ton ją zaskoczył, tym bardziej, że już drugi raz w jego
towarzystwie podnosiła głos. W dziecinnym odruchu zatkała uszy dłońmi,
jakby w ten sposób mogła odciąć się od wszystkiego, co z jakiegokolwiek
powodu było dla niej nieakceptowalne. Widziała, że Marco skrzywił się, a przez
jego twarz przemknął cień, zdradzając niezadowolenie z jej reakcji, ale
nie potrafiła się tym przejąć, tak jak i nie była w stanie go
wysłuchać. Już podjęła decyzję, więc niezależnie od tego, co mieli do
powiedzenia on albo Danielle, tak czy inaczej zamierzała wyjechać.
I to zwłaszcza teraz, tym bardziej,
że mężczyzna jasno dał jej do zrozumienia, że nie była tutaj bezpieczna. Czuła
się jak zwierzyna łowna, którą ktoś pragnął pozyskać, choć w żaden sposób
nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego to właśnie ona miałaby stać się czyimkolwiek
celem. Przyjechała tutaj, szukając spokoju, a w zamian znalazła się w samym
środku koszmaru.
– Eveline…
Skrzywiła się, słysząc jak Marco
starannie wypowiada jej imię. Poderwała głowę, by móc spojrzeć mu w oczy, w nadziei
na to, że w ten sposób powstrzyma go od mówienia. O dziwo, faktycznie
zamilkł, co początkowo wprawiło dziewczynę w konsternację, póki nie doszła
do wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno. Jedynym, czego tak
naprawdę pragnęła, był spokój i sposobność, by znaleźć się poza granicami
miasteczka. Skoro przez te wszystkie lata w Virginii nie doświadczyła
niczego, co byłoby choć w połowie porównywalne do sytuacji w Haven,
mogła chyba założyć, że wracając do swojego dotychczasowego „domu” znów będzie
bezpieczna.
– Jestem tutaj ostatni dzień.
Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, tracisz czas, bo to nie jest moja sprawa –
oznajmiła z naciskiem, siląc się na zdecydowany, pozbawiony jakichkolwiek
oznak słabości ton. – Jutro już mnie tutaj nie będzie, więc po prostu daj mi
spokój, Marco.
Patrzył na nią dłuższą chwilę, milcząc i wydając się
rozważać jej słowa. Dopiero po kilku następnych sekundach nieznacznie
potrząsnął głową i wydał z siebie ciche, rozżalone westchnienie.
– Gdyby to faktycznie było takie proste…
A potem cała otaczająca ją rzeczywistość rozmyła się i zarówno
Marco, jak i pokój ostatecznie zniknęli.
No i jest kolejny rozdział – w końcu, znów po dłuższej przerwie, ale nie czuję powodu, żeby mieć o to do siebie pretensje. Jestem zadowolona z każdej linijki, a to chyba najważniejsze, bo mam poczucie, że ta część wyszła mi dokładnie tak, jak mogłabym tego oczekiwać. Oczywiście ocenę pozostawiam Wam, ale mimo wszystko…Jeśli ktoś zaczyna mieć dość analizującej wszystko, rozżalonej Eve, mogę obiecać, że już na następny rozdział zaplanowałam coś… wyjątkowego. Podejrzewam, że kilka osób uda mi się zaskoczyć, a przynajmniej mam taką nadzieję. O ile uda mi się uporządkować wszystko tak, jak sobie zaplanowałam, teraz wszystko będzie działo się dość szybko.Dziękuję za komentarze i wyświetlenia – świadomość, że wciąż jesteście, naprawdę pomaga. Kolejny rozdział już wkrótce, więc do napisania!
Boże, co tu tak cicho? Aż mi głupio i dziwnie, że bez zaklepywania jestem pierwsza... ;-;
OdpowiedzUsuńAle nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo rozdział jak zwykle okazał się fenomenalny, mimo pierwotnych buntów bloggera :) Przemyślenia Eve są... dość drastyczne, szczególnie te na temat śmierci. Jasne, nikt z nas nie zastanawia się, w jaki sposób skończy. Jednak dlaczego ona zaczęła rozważać to właśnie teraz? Rozumiem, że się boi, że jest niepewna... Ale czy przy tym aż tak zdesperowana do tego, by zadręczać się jeszcze bardziej myślami tego typu? Tym bardziej że Marco obiecał jej, że włos jej z głowy nie spadnie?
Szkoda mi Eve, ale przy tym nie mam jej, jak to zgrabnie ujęłaś, dość. Jasne, jest nieco marudna i rozżalona, czym może irytować, sama jednak przerabiałam ten typ postaci - a przynajmniej w jakiejś części - dlatego doskonale wiem, jak tego typu zachowania są ważne dla rozwoju fabuły. Gdyby Eve z dnia na dzień pogodziła się z... tym wszystkim, wyszłaby na nienaturalną i spaczoną.
Kiedy zrozumiałam, że Eve śni, moim pierwszym pytaniem było: Jakie fatałaszki ma tym razem na sobie? Och, wybacz, ale po tamtym incydencie nie potrafię patrzeć na Marco inaczej - nawet kiedy uważnie trzyma filiżankę z herbatą, jak tradycja nakazuje odchylając przy tym mały palec. Eve chyba myśli podobnie, o czym świadczy wzmianka o Sokratesie. Nie widzę ich razem - sarkastycznej, buńczucznej dziedziczki Nightów i filozofującego, znudzonego życiem Marco - ale mimo to cholernie ich shippuję. Nie wiem, czemu, ale czuję, że to będzie ciekawe :')
Po takich końcówkach tym bardziej dziękuję sobie za moje małe lenistwo. Lecę dalej, póki jest wena na komentowanie :)
Ściskam,
Klaudia99
Hej!
OdpowiedzUsuńA ja jak zwykle tylko zaległości i... zaległości x.x Ale korzystając z wolnego chociaż jeden rozdział nadrobie :D Chociaż tyle jeszcze przede mną... no ale nic! Bez zbędnego gadania idę dalej!
Czytam początek rozdziału i już WIEM, że to czytałam. Jednak nie mam zielonego pojęcia czemu nie zabrnęłam dalej.
Zgadzam się z tym, że człowiek raczej nie myśli kiedy umrze i w jakich okolicznościach. Chyba, że spada na nich choroba i wie, że dużo czasu mu nie zostało. Temat śmierci raczej nie jest niczym przyjemnym i wiele osób się tego obawia.
Chyba się nie zgodzę z Eveline. Może się nie uważa za silną osobę, ale według mnie taka jest. Już samo to, że chciała uciekać przed Marco. Nie przez tchórzostwo a po prostu chciała się ratować. Niekiedy chęci życia są dowodem siły człowieka. Eve dużo przeszła i skoro się nie załamała... no nie będę się powtarzała :) Strach też nie jest powodem do... bezsilności. W niektórych przypadkach właśnie jest odwrotnie. Szczególnie, jeśli nie wstydzimy się tego pokazać. Strach jest naturalnym odruchem człowieka. Eveline się boi, ale mimo wszystko ma w sobie tą zadrę odwagi i zadziorności, że tak powiem.
I mówiąc po raz enty - bardzo lubię Eveline i to jak ją wykreowałaś. Nie przerysowana, a realistyczna postać, za którą będę trzymała kciuki.
Jeśli mam być szczera nie dziwie się Marco, że odwiedził Eveline w taki sposób. Przynajmniej w jakimś stopniu ma tutaj władze i może z nią porozmawiać xD No i jak sam powiedział, Danielle go nie wpuściła do domu, a porozmawiać z dziewczyną musiał. Zaradny z niego wampir. I jaki dżentelmen!
Mówiłam już, że lubię jak ta dwójka występuje razem w rozdziałach?
Gdyby to faktycznie było takie proste... Czuje, że w tych słowach jest bardzo dużo prawdy i Eveline jednak zostanie w Haven. Szkoda tylko, że ten sen trwał krótko. Ale to nic. A przyszłości na pewno będzie więcej więc ja czekam!
Co do samego rozdziału, jak zawsze zarzucasz nas tu cudownymi opisami, które aż chce się czytać i to jest mile (nie)stracony czas :) Nie wiem skąd u Ciebie to wszystko się tak bierze x.x Aż ciężko mi sobie wyobrazić, że masz jakiekolwiek problemy z pisaniem rozdziałów. Dodajesz rozdziały tak często i w takiej jakości. Muszę się tego nauczyć xd
Chociaż ja wiem, że umiem napisać rozdział w szybkim tempie jak już usiądę. Ale zawsze coś mnie odciągnie x.x
No nic! Mam jeszcze jeden rozdział (na Forever. Inne blogi też czekają) więc do napisania! Może w najbliższym czasie nawet.
Mrs.Cross!
Ostatnio tu trochę cicho, ale na pewno połowę ludzi porwała szkoła, inni pracują, a ta mniejsza grupa nie ma internetu. T<T Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale pisze na telefonie i my ssię z moim samsungiem nie lubimy. A przynajmniej z trójka.
OdpowiedzUsuńJa tam uważam, że rozmowy o śmierci są interesujące. To nie tak, że siedzę i się ciesze ze śmierci, ale temat sam w sobie jest naprawdę interesujący. Można długo o tym rozmawiać o ile ma się odpowiednią osobę do rozmów i temat faktycznie się pociągnie. Ja tam z babcia potrafię mówić. O tym jak ktoś umarł itd. A mnie nie dziwi czemu Eveline o tym teraz myśli. Po tym wszystkim co się tutaj stało nic dziwnego, że jej myśli kazał wokół śmierci. Ale miejmy nadzieję, że nic heh głupiego do głowy nie strzeli. ;)
Ach, Marco i Eve. :3 Bardzo lubię tą dwójkę i czekam niecierpliwie, aż coś więcej się między nimi wydarzy. Może już niedługo dasz nam coś więcej, a może już jest więcej tylko ja tego nie przeczytałam? Kto wie co się tam kryje w tych następnych rozdziałach, które zobaczę na dniach. :) A jeśli się uda to dziś jeszcze jeden przeczytam.^^
Mówiłam Ci pewnie już dziesiątkę razy, że uwielbiam Twoje opisy. I będę to zdanie podtrzymywać. Naprawdę świetnie ci wychodza i szczerze mówiąc ciesze się, że tak xi szybko idzie pisanie. Nawet jeśli mam potem mnóstwo zaległości. ;)
Rozdział jak zawsze był świetny, lekki i przyjemny do czytania. Trochę zwolniłaś po ostatnich wydarzeniach, ale w końcu ciągle się coś dziać nie musi, prawda?^^
Ściskam,
Gabi.
O ja cię... mam wielką nadzieję, że między nimi coś będzie :))
OdpowiedzUsuńOsobiście nie miałam dość rozważań Eveline, a wręcz przeciwnie, dzięki temu Twoja bohaterka wydaje się wiarygodna. Byłoby trochę dziwne żeby ot tak po prostu przyjęła istnienie wampirów i swoją w tym rolę. Sama chyba podejrzewałabym się o szaleństwo, gdyby coś podobnego miało mi się przytrafić. ;D
OdpowiedzUsuńMimo wszystko szkoda, że Eveline nawet nie chce wysłuchać Marco, bo może dzięki temu poczułaby się lepiej, rozumiejąc coś.
Miło mi to czytać! Zawsze zależało mi przede wszystkim na tej prawdziwości postaci. Osobiście coś mnie trafia, kiedy bohater na nadmiar traumatycznych zdarzeń reaguje: „E, spoko, czemu nie”. x'D
Usuń