Marco
Nic nie układało się zgodnie z tym,
czego oczekiwał. Miał wrażenie, że wszystko zepsuł, chociaż sam nie był pewien,
w którym momencie popełnił najpoważniejszy błąd. Czas nie stanowił jego
sprzymierzeńca, dodatkowo wszystko komplikując i sprawiając, że wampir
czuł się coraz bardziej niespokojny. W zasadzie miał ochotę wytargać tę
cholerną dziewczynę z mieszkania, porządnie nią potrząsnąć, a potem
raz jeszcze spróbować wszystko jej wytłumaczyć. Jeśli nie chciałaby słuchać,
wtedy równie dobrze mógł przerzucić ją przez ramię, a potem gdzieś
zamknąć, co najmniej jakby była nieposłusznym, wyjątkowo irytującym dzieckiem.
Cholera jasna, nie miał czasu i siły na to, żeby uganiać
się za jakąkolwiek śmiertelniczką. Czasami miał wielką ochotę to wszystko
rzucić i zająć się sobą – bez zbędnych zobowiązań, które zwłaszcza teraz
dawały mu się we znaki. Sytuacja zaczynała być przytłaczająca, a to, że
jego – jakby nie patrzeć – podopieczna nie chciała z nim
współpracować, jedynie wszystko dodatkowo komplikowało. Chociaż musiała zdawać
sobie sprawę z tego, że jest w poważnym niebezpieczeństwie, wciąż nie
dopuszczała tego do świadomości. Co prawda nie powinien się dziwić, że miała
wystarczająco dużo rozsądku i instynktu samozachowawczego, żeby chcieć
trzymać go na dystans, ale mimo wszystko…
Być może to, co zaplanowała, w gruncie rzeczy stanowiło
najrozsądniejsze, co mogłaby zrobić. Jeśli chciała uciekać, proszę bardzo –
z daleka od Haven byłaby bezpieczniejsza, ale Marco podświadomie czuł, że
to wcale nie miało być takie proste. Drake już teraz na nią polował, a incydent
z cmentarza jednoznacznie świadczył o tym, że wampir doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, kim ta śmiertelniczka była – i że nie
zamierzał pozwolić na to, żeby ta tak po prostu odeszła.
Długo jeszcze kręcił się w pobliżu mieszkania Danielle,
woląc upewnić się, że nikt nie spróbuje szukać Eveline w tym miejscu. Był
już przyzwyczajony do czuwania, obserwowania i ewentualnej walki, raz po
raz dla pewności ściskając ukryty pod kurtką kołek. Ta broń zwykle okazywała się
najbardziej skuteczna, a w razie potrzeby, miał jeszcze posrebrzany
sztylet i – tak na najgorszy wypadek – odrobinę gazu, zawierającego
niebezpieczny dla nieśmiertelnych związek srebra, chociaż tego ostatniego akurat wolał
unikać. Po kilku nieszczęśliwych wypadkach i ryzyku znalezienia się w polu
rażenia, korzystanie z tej broni bywało problematyczne.
Mimo jego obaw, noc okazała się spokojna – przynajmniej
na pierwszy rzut oka. Nie przeszkadzał mu ani panujący późną porą chłód, ani
opady deszczu. Czekał, kryjąc się w cieniu i mając nadzieję, że
Eveline jednak nie była na tyle głupia, żeby spróbować wychodzić na zewnątrz.
Podczas rozmowy w jej śnie – krótkiej i bezowocnej, ale to
musiało mu wystarczyć – zorientował się, że nade wszystko zależało jej na
ucieczce, przez co konieczność zwłoki była dla niej prawdziwą udręką. Wolał nie
sprawdzać, jak bardzo zdesperowana była i czy przypadkiem do głowy nie
przyszłaby dziewczynie myśl tak głupia, jak próba dostania się do auta i ucieczki
pod osłoną nocy.
Do świtu wciąż pozostawało kilka godzin, dzięki czemu czuł
się względnie pewnie. Nie pocieszała go myśl o tym, że Drake i jemu
podobni potrafili poruszać się za dnia – co prawda wyłącznie wtedy,
gdy niebo było zachmurzone, ale taki stan rzeczy stanowił w Haven
codzienność. Wiedział, jak bardzo niebezpieczne mogło się to okazać, nie
wspominając o tym, że niezmiennie przerażała go cena, jaką przyszło im za
to zapłacić. Nie wyobrażał sobie, żeby ktokolwiek mógł upaść aż tak nisko, by
doprowadzić do sytuacji, w której dla możliwości przeżycia musiałby
żerować na przedstawicielach własnej rasy. Takie istoty nie bez powodu nosiły
miano potępionych, przez resztę wampirów będąc postrzegane gorzej niż nawet
najbardziej bezczelni, perfidni zdrajcy.
Wiedział, że jeszcze jakiś wiek temu, kiedy świat
nieśmiertelnych pozostawał we względnej harmonii, takie postępowanie byłoby
karane śmiercią. Teraz również takie było, ale problem polegał na tym, że mało
kiedy pojawiała się możliwość, żeby właściwie respektować prawo. Płacili za
lata wątpliwości, zaniedbań i konfliktów wewnętrznych, które uczyniły ich
ślepymi na zarazę, która rozprzestrzeniała się dosłownie na ich oczach – a kiedy
przyszło co do czego, okazało się, że od dawna jest już za późno, zaś wampirom
nie pozostało nic innego, jak przenieść się do cienia i spróbować
przestać.
Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. Właśnie z tego
powodu wciąż w tym trwał – z obowiązku i powinności, której
nie potrafił ot tak od siebie odrzucić – ale mimo wszystko…
A tak dziewczyna mogłaby być wybawieniem – pod
warunkiem, że tamci nie dorwą jej w pierwszej kolejności.
Nie wyczuł niczego, co świadczyłoby o tym, że ma
towarzystwo. Ruch za plecami wychwycił niemalże w ostatniej chwili,
reagując błyskawicznie i gwałtownie okręcając się, by móc stanąć oko w oko
z potencjalnym wrogiem. Z ukrycia wyszarpnął kołek, po czym zamachnął
się, gotowy do ataku i tego, by zabić każdego, kto tylko spróbowałby się
na niego zamierzyć.
Castiel westchnął, wywrócił oczami, po czym jakby od
niechcenia odskoczył na bok, o milimetr mijając wymierzony w jego
klatkę piersiową bełt.
– Nie, błagam – jęknął, rzucając Marco rozdrażnione
spojrzenie. – Nie tym razem.
Wampir zacisnął usta, co najmniej rozdrażniony. W pierwszym
odruchu rozchylił wargi, mając w planach uświadomić bratu, dlaczego takie
zachodzenie go akurat w obecnej sytuacji, stanowiło przejaw porażającej
wręcz głupoty, ale zrezygnował, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego,
co miał usłyszeć w odpowiedzi. Castiel od zawsze lubił robić mu problemy,
poza tym wciąż miał do niego pretensje o to, jak został potraktowany
tamtego wieczora w lesie, kiedy to Marco pierwszy raz stanął w obronie
Eveline. Lubił igrać z ogniem, więc nawet najrozsądniejsze argumenty
wywołałyby w mężczyźnie tylko i wyłącznie frustrację – a już
zwłaszcza takie, które padłyby z ust jakże drażniącego nieśmiertelnego
brata.
– Następnym razem mogę okazać się szybszy – powiedział w zamian,
z wolna opuszczając wciąż ściskaną w dłoni broń.
Doczekał się wymownego, niemalże kpiarskiego spojrzenia. To
było do przewidzenia, Marco z kolei nie miał cierpliwości do tego, żeby
znosić zmienne nastroje Castiela. W milczeniu zmierzył wampira wzrokiem,
bynajmniej niezaskoczony tym, że ten wyszedł z walki z Drake'm w jednym
kawałku. Ciemne włosy miał w nieładzie, a ubranie w strzępach,
ale poza tym prezentował się doskonale, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
– No nie patrz tak. Cholera, uciekł mi – obruszył się
Castiel. – Kiedy przychodzi co do czego, jak zawsze okazuje się, że
najlepiej wychodzi mu ucieczka.
– To niedobrze – stwierdził cierpkim tonem Marco.
Brat uśmiechnął się w niemalże cyniczny sposób.
– Myślisz? – Zamilkł, po czym znacząco spojrzał w stronę
obserwowanego przez Marco mieszkania. Eveline zaciągnęła zasłony w oknach,
przez co nie dało się zajrzeć do środka, ale obaj nawet z odległości byli w stanie
ją wyczuć. – Wydaje mi się, czy nie doczekałeś się ani krztyny
wdzięczności? Zawsze myślałem, że dzisiejsze kobiety tylko marzą o rycerzu
na białym koniu, a jednak… Chociaż nie powinno mnie dziwić, że nawet to ci
nie wyszło – dodał, a Marco poczuł, że ma wielką ochotę zrobić użytek
z wciąż trzymanego kołka.
– Najwyraźniej nie ona – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nie chciał pozwolić wytrącić się z równowagi, chociaż
Castiel wyraźnie miał na to ochotę. Mógł się założyć, że wampir był co najmniej
rozczarowany przebiegiem rozmowy z Drake'm, to jednak nie wydawało się
wystarczającym powodem, by mogli zacząć walczyć między sobą. Istniały
ważniejsze sprawy – priorytety na których zamierzał się skupić – ale
szczerze wątpił w to, czy w tej kwestii on i jego brat myśleli
podobnie.
– No cóż… – Castiel wywrócił oczami. –
Może ja powinienem się z nią zapoznać, jak sądzisz? Daj mi dziesięć minut,
a będzie jadła mi z ręki.
– Ani mi się waż! – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Jeszcze kiedy mówił, przesunął się, dla pewności stając
pomiędzy Castielem a budynkiem, w którym znajdowała się Eveline,
zupełnie jakby w ten sposób mógł zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo.
Ostatnim, czego potrzebował, było dopuszczenie tego wampira do śmiertelniczki,
którą kilka godzin wcześniej cudem uratował.
– A to co? Jesteś zazdrosny czy jak? – zakpił
mężczyzna, rzucając Marco wymowne spojrzenie. – Złościsz się, bo wiesz, że
bez trudu bym ją sobie podporządkował.
– Jakbym chciał namieszać jej w głowie, już dawno by
tutaj była – zniecierpliwił się. – Ale to nie jest metoda,
przynajmniej w tej sytuacji. Z nią trzeba na spokojnie i… –
zaczął, ale pobłażliwy uśmiech Castiela wystarczył, żeby jednak zaczął się
wahać.
– Coś mi się wydaje, że ten twój takt przynosi marne
skutki – stwierdził, wywracając oczami. – Drake też przyciąga do
siebie kobiety, ale co z tego? Jakby każdy z nas był taki uprzejmy
względem potencjalnej przekąski, już dawno byśmy powymierali – dodał, a w
Marco aż się zagotowało.
Cierpliwości… Albo lepszego refleksu, pomyślał nie po
raz pierwszy w swojej egzystencji. Cóż, obawiał się, że jak zwykle jego
modły nie zostaną wysłuchane.
– Właśnie dlatego nie zamierzam pozwolić, żebyś to ty się do
niej zbliżył – oznajmił z powagą. Znał Castiela i był w stanie
sobie wyobrazić, co takiego ten mógłby z dziewczyną zrobić, gdyby tylko
dać mu po temu okazję. – Ona nie będzie twoją zabawką, Cass –
powiedział z naciskiem, aż nazbyt dobrze wiedząc, jak bardzo wampir nie znosił
skracania jego imienia. Był gotów przysiąc, że przez twarz mężczyzny przemknął
cień, ale nie stracił czasu na zastanawianie się nad tym, co tak naprawdę
mogłoby to oznaczać. – A tak swoją drogą, to skoro jesteśmy przy
temacie ciebie i twoich panienek… Naprawdę chcesz to robić? Uważasz, że ona byłaby
zadowolona, gdyby wiedziała, że ty… – zaczął, ale nie było mu dane
dokończyć.
Rozbawienie zniknęło ze spojrzenia Castiela, zaś on sam
przemieścił się błyskawicznie, bezceremonialnie chwytając brata za gardło.
Gdyby miał do czynienia z kimkolwiek innym, bez wahania zrobiłby użytek z wciąż
trzymanego kołka, ale reakcja kogoś, kto niejako stanowił jego jedyną rodzinę,
zaskoczyła Marco w stopniu wystarczającym, żeby w pierwszym odruchu
się wampirowi poddać. Mógł bez trudu się wyszarpnąć albo dematerializować na
bezpieczną odległość, ale nie zrobił tego, nie reagując również w chwili, w której
dotychczas ściskany przez niego kołek znalazł się w rękach Castiela, a ostry
koniec został wymierzony w jego serce.
– Ustalmy
sobie raz na zawsze jedną rzecz, braciszku –
wycedził gniewnie wampir. Jego oczy wydawały jarzyć się w ciemnościach,
ale na Marco nie zrobiło to najmniejszego nawet wrażenia. – To moja sprawa
co, kiedy i z kim robię… A o niej nie waż się więcej wspominać,
jasne?
Chociaż głos miał cichy i względnie
opanowany, wypowiedziane w ten sposób słowa zabrzmiały o wiele
bardziej dobitnie, niż gdyby je wykrzyczał.
– Castielu…
– rzucił pojednawczym tonem, próbując dojść do głosu i przynajmniej
spróbować brata uspokoić. Kłótnia nigdy nie prowadziła do niczego dobrego,
zresztą teraz nie mieli na to czasu.
Wampir
najzwyczajniej w świecie go zignorował, zbyt podenerwowany, żeby
skoncentrować się na czymkolwiek innym. Jego oczy wydawały jarzyć się w ciemnościach,
będąc niczym dwa roziskrzone, aż nazbyt wyraziste punkty. W tamtej chwili
Marco mimochodem pomyślał, że gdyby jakiś śmiertelnik zobaczył ich, spacerując
nocą po ulicy, najpewniej przeżyłby niemały szok, nie wspominając o tym,
że po wszystkim posłużyłby Castielowi za kolację.
– Najlepiej
niech każdy z nas robi to, co uważa za słuszne. Chcesz bawić się w niańkę?
Proszę bardzo – biegaj sobie do woli za dziedziczką Nightów, czy kto ci
tam bardziej odpowiada. Więcej się nie mieszam, tym bardziej, że chyba trochę
się zapominasz – stwierdził, po czym bardziej stanowczo przycisnął kołek
do piersi Marco. Wystarczyłby jeden szybki ruch, żeby przebić wampira na wylot,
co zresztą jak najbardziej byłoby w stylu Castiela, zwłaszcza po tym, jak
sam nie tak dawno temu został potraktowany w podobny sposób. – Daruj
sobie upominanie mnie, bo nie mam pięciu lat, a twoja opinia średnio mnie
obchodzi, jasne?
Zrobił taki
ruch, jakby zamierzał się odsunąć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił.
Przez dłuższą chwilę milczał, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Wciąż
ściskał kołek, a po wyrazie jego twarzy Marco zorientował się, że brat
bardzo chętnie zrobiłby z niego użytek.
Castiel
przekrzywił głowę, jakby spojrzenie na brata pod innym kątem mogło pomóc mu w wyciągnięciu
bardziej wyszukanych wniosków. W następnej sekundzie kąciki jego ust
nieznacznie uniosły się ku górze, a on odezwał się ponownie:
– Ach, a tak
przy okazji… – Sposób w jaki się uśmiechnął, miał w sobie coś
drapieżnego. Gest naturalnie nie objął oczu, ale to nie wydało się Marco
dziwne. W gruncie rzeczy nie pamiętał już, kiedy Castielowi zdarzyło się być
naprawdę szczęśliwym. – To powoływanie się na Katerinę nie działa, jeśli
liczyłeś na to, że uda ci się wzbudzić we mnie poczucie winy – dodał
niemalże pogodnym tonem. To, jak szybko zmieniały się jego nastroje w ostatnim
czasie, wydawało się wręcz nieprawdopodobne. – Jeśli jeszcze tego nie
zauważyłeś, to wiedz, że moje sumienie odeszło razem z nią.
Wraz z tymi słowami Castiel w końcu się
odsunął, by w następnej sekundzie móc rozpłynąć się w powietrzu,
zostawiając Marco samego.
☾
Noc minęła względnie
spokojnie. Nie miał pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale nie
próbował się nad tym zastanawiać. Zawsze łatwo przychodziło mu wyrzucenie z pamięci
tego, co z jakiegoś powodu nie miało większego znaczenia. Tak było w przypadku
Castiela, jego zachowania i tym, jak nieprzewidywalny wydawał się w ostatnim
czasie. Chyba zdążył przywyknąć do ciągłego rozżalenia brata –
tego, jak trudny stał się z chwilą, w której zabrakło Kateriny. Co
prawda ten wampir nigdy nie należał do osób, które grzeszyły subtelnością i zdrowym
rozsądkiem, ale w wielu kwestiach wydawał się przechodzić samego siebie.
Cóż, to nie był odpowiedni czas na to, żeby próbować się tym
przejmować. Musiał skupić się na Eveline i tym, co wiązało się z tą
dziewczyną. Nerwowo krążył, rozpamiętując słowa Lany i z każdą kolejną
sekundą czując coraz silniejszą frustrację na wspomnienie tego, że dziewczyna,
której dotyczyło całe to szaleństwo, nawet nie raczyła z nim porozmawiać.
Być może pod tym jednym względem Castiel miał rację i należało rozegrać
wszystko w bardziej stanowczy, zdecydowanie mniej subtelny sposób, ale
Marco przynajmniej tymczasowo nie chciał brać takiego rozwiązania pod uwagę.
Jasne, że mógł wparować do środka, raz jeszcze namieszać Eve w głowie, a potem
przerzucić ją przez ramię i uprowadzić, ale co tak naprawdę by mu to dało?
Póki sama nie rozumiała, jak poważna była sytuacja, w której się znalazła,
nie miał co liczyć na jakiekolwiek oznaki współpracy z jej strony.
Nie, sytuacja była zbyt skomplikowana i to od dawna, o czym
zarówno on, jak i Castiel, wiedzieli doskonale. Nie miał pewności, czego
tak naprawdę oczekiwał, ale chyba stopniowo wierzył w to, że rozwiązanie,
które zasugerowała sama Eveline, stanowiło najlepszą alternatywę – to, że
mogłaby wyjechać i nie wracać, tym samym wracając do stanu sprzed jej
pojawienia się w Haven. To faktycznie brzmiało prosto, kiedy myślało się o tym
w ten sposób, chociaż Marco miał wątpliwości, czy po ataku Drake'a,
dziewczyna przypadkiem nie oczekiwała cudu. Jeśli nie Stearns, ktoś inny miał
okazać się bardziej zdesperowanym, wytrwałym łowcą, skłonnym przemierzyć całe
kilometry, byleby osiągnąć raz wytyczony sobie cel.
Z chwilą, w której dziedziczka Nightów wróciła do
miasta, rozpoczęła się gra, której zasad sama zainteresowana nie była świadoma.
Jeśli miał być ze sobą szczery, on również nie do końca wiedział, jakimi
zasadami powinien się kierować. Poniekąd to również sprawiło, że nagły spokój
wydał mu się czymś nienaturalnym, tym bardziej, że dość prawdopodobne wydało
się wampirowi to, że ktoś jednak spróbuje wykorzystać okazję, żeby do
dziewczyny dotrzeć. Już od kilku dni czuł wyraźne poruszenie i to nie
tylko we własnym świecie, ale i tej mroczniejszej jego części –
pośród istot cienia, które zdecydowanie rozsądniej było omijać z daleka, o ile
nie potrafiło się wprawnie walczyć. Skoro Drake już był na tropie, demony tym
bardziej powinny zacząć szeptać, a jednak…
Teoretycznie spokój stanowił coś, czego wszyscy powinni
pragnąć. W praktyce mogło to zwiastować ni mniej, ni więcej, ale poważne
kłopoty.
Nadejście świtu powinno było przynieść mu ukojenie, ale nic
podobnego nie miało miejsca. Skrzywił się, aż nazbyt świadom tego, że światło
dnia w znacznym stopniu utrudni mu poruszanie się po Haven i pilnowanie
Eveline. Chcąc nie chcąc dematerializował się z chwilą, w której
dziewczyna opuściła dom Danielle, przyciskając komórkę do ucha i prowadząc
jakąś nerwową konwersację – najpewniej z przyjaciółką, z którą
miała w planach się spotkać. Wciąż wydawała się niespokojna, a po
sposobie, w jaki przed zajęciem miejsca za kierownicą rozejrzała się
dookoła, szybko zorientował się, że wciąż musiała być pod wpływem silnych
emocji. To dobrze. Im szybciej nauczysz się, że w tym
miejscu należy mieć oczy dookoła głowy, tym lepiej, pomyślał, energicznie
pocierając skronie. Był już zmęczony, a wczesna pora dodatkowo dawała mu
się we znaki.
Zdematerializował się z chwilą, w której Eveline
odpaliła silnik auta. Doskonale wiedział, gdzie zamierzała się udać, więc przez
wzgląd na warunki zdecydował się ją ubiec. Czuł, że ryzykuje, choć na moment
spuszczając dziewczynę z oczu – to nie było rozsądne, a gdyby
nie coraz bardziej dające się we znaki światło słoneczne, nigdy nie pozwoliłby
sobie na takie zaniedbanie – ale chciał wierzyć w to, że nawet
Eveline nie będzie miała aż tak wielkiego pecha, by zostać zaatakowaną w biały
dzień, na dodatek podczas jazdy samochodem.
Jakby od niechcenia rozejrzał się po pełnym dziecięcych
rysunków pokoju, do którego osobiście nie tak dawno temu zabrał dziewczynę. Bez
pośpiechu wyszedł na korytarz, by jak najszybciej znaleźć pomieszczenie,
którego okna wychodziłyby bezpośrednio na podjazd. Trzymał się w cieniu,
obserwując i całym sobą nasłuchując ewentualnych oznak tego, że cokolwiek
mogłoby być nie tak. Po raz kolejny uderzyła go świadomość tego, że dom go nie
lubi – tak po prostu, wydając się podzielać sympatie i antypatie jego
właścicielki. Ledwo powstrzymał się od wywrócenia oczami, uparcie ignorując
wrażenie, że powinien jak najszybciej się stąd wynieść, by przypadkiem nie
narazić się na czyjś gniew.
Nie miał pewności, jak długo czekał na pojawienie się
Eveline. Mimo wszystko ulżyło mu, kiedy przekonał się, że dziewczyna
bezpiecznie dotarła na miejsce. Chwilę siedziała w aucie, nerwowo
postukując palcami w kierownicę i najwyraźniej nie zamierzając ruszać
się z miejsca. Obserwowała dom, w tamtej chwili dziwnie odległa i jakby
zaniepokojona, chociaż irracjonalną myślą wydawało się to, że mogłaby zdawać
sobie sprawę z tego, że ktokolwiek znajdował się w środku. Marco
zakładał raczej, że to przewrażliwienie – jej zachowanie sugerowało mu to
wystarczająco jasno, by był skłonny wręcz założyć się o to, że Eve
zamknęła się w samochodzie od środka. Cóż, nie żeby to mogło powstrzymać
jakiegokolwiek nieśmiertelnego, aczkolwiek…
Usłyszał dźwięk pracującego na pełnych obrotach silnika na
krótko przed Eveline. Dziewczyna natychmiast wyprostowała się na swoim miejscu,
w lusterku wstecznym obserwując zmierzające ku niej, czarne auto. W następnej
sekundzie natychmiast wysiadła, zatrzymując się tuż przed maską i niecierpliwie
czekając na to, aż prowadząca pojazd kobieta zdecyduje się do niej dołączyć.
– Amanda! – wyrzuciła z siebie na wydechu, a Marco z zaskoczeniem
przekonał się, że głos zaczął się jej łamać.
Zaraz po tym Eve po prostu wpadła przyjaciółce w ramiona,
chyba jedynie cudem nie zwalając nowo przybyłej z nóg. Kobieta nie
zaprotestowała, przyciągając dziewczynę do siebie i pozwalając na to, żeby
Eveline wtuliła się w nią, wydając się szukać poczucia bezpieczeństwa.
Jasne włosy wymieszały się z ciemnymi lokami bliskiej płaczu
śmiertelniczki, ale Marco prawie nie zwrócił na to uwagi, bardziej skupiony na
twarzy Amandy…
Nie, z jakiegoś powodu to imię mu do niej nie pasowało.
Był gotów przysiąc, że już kiedyś widział tę kobietę, ale mimo wszystko…
A potem zamarł, bez trudu orientując się, że coś jest nie tak
– i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Co, do diabła, robi tutaj Aurora…?!
Przyznam szczerze, że kilkukrotnie zabierałam się do tego rozdziału, nie chcąc go zepsuć. Ujawniłam co nieco – czy to na temat kobiety, która jest tak ważna dla Castiela, czy to samej Amandy… Hm, albo raczej kogoś więcej, bo to imię od samego początku nie przewijało się przez tę historię bez konkretnego powodu. W zasadzie powiedziałabym, że to jeden z najbardziej kluczowych momentów, więc liczę na to, że przynajmniej udało mi się Was zaskoczyć.Dzisiaj krótko. Możliwe, że wkrótce pojawię się z czymś nowym – kolejną historią, tym bardziej, że wraz z początkiem miesiąca udało mi się zakończyć „Cienie Przeszłości”, więc spokojnie mogę przymierzyć się do nowego projektu. Kiedy tylko podejmę decyzję, na pewno dam znać, a jak na razie zapraszam na historię Alyssy oraz „Zagubionych w czasie”, gdzie w poniedziałek pojawi się prolog nowej, siódmej już księgi. Wena mnie rozpiera, co chyba widać, ja zaś zamierzam korzystać, póki mogę.Jak zwykle dziękuję za obecność. To dla mnie wiele znaczy, tak jak i świadomość tego, że mimo wszystko nie piszę w pustkę.Do następnego!
Trochę mnie boli, że to już ostatni z opublikowanych rozdziałów i zabierałam się za czytanie z dozą rezerwy... ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła, a ja trafiłam tu - do okienka na komentarz, jednak kompletnie nie wiedząc, jak się za niego zabrać. Powiedzieć, że czuję się rozbita byłoby niedopowiedzeniem - i to ogromnym. Ostrzegałaś przed nagłym zwrotem akcji, ale mam wrażenie, że na to nic nie byłoby w stanie mnie przygotować...
OdpowiedzUsuńAle przejdźmy do początku, no bo jak to tak pierwszy komentarz zaczynać od dupy strony.
Perspektywa kogoś innego niż Eve zawsze wnosi coś nowego. Choć może nie nowego, a raczej z nowego punktu widzenia. Marco, jako jeden z mieszkających w Haven wampirów, wie więcej, dzięki czemu i nasza perspektywa spoglądania na rozgrywane wydarzenia znacząco się poszerza...
Dobra, odwołuję to. Nie wiem niczego, czego już bym nie wiedziała. Bo okay, Eve może stać się wybawieniem. Dla kogo? Po co? Jak? No i kim do cholery są TAMCI, którzy nie mogą dorwać jej w pierwszej kolejności?
O Boże, mignęło mi imię Castiela. Atak paniki na raz!
Więź pomiędzy braćmi Salvadore jest... skomplikowana, ale w jakiś sposób urocza - o ile tak można określić relację dwóch niewątpliwie dorosłych mężczyzn, dodatkowo krwiożerczych bestii. Słowne przepychanki i drobne utarczki... No niech ktoś powie, że to nie jest urocze. Udają, że nie jest im po drodze i gdyby zaszła taka potrzeba, pozabijaliby się nawzajem, z drugiej jednak... Hm, z drugiej pozabijaliby DLA siebie nawzajem. Po raczej krótkotrwałej - ale jednak! - styczności z LITT doskonale wiem, ile znaczą dla ciebie więzi rodzinne, dlatego cieszy mnie, że i tu o nich nie zapomniałaś.
" Złościsz się, bo wiesz, że bez trudu bym ją sobie podporządkował." - no mnie kupił już dawno, cholera. Dziesięć minut było zbędne; wystarczyła pierwsza scena z nim.
Tak swoją drogą, chyba nie stworzyłaś jeszcze faceta, który by mnie nie uwiódł, ech. Nawet pieprzony Lawrence miał w sobie to coś ;-;
Zaraz po zaczerpnięciu informacji u źródła dotarło do mnie, że... Cholera, mam sporą konkurencję. Katerina to nie byle jaka laska - a miałam nadzieję na jakąś śmiertelniczkę, ech. Także ten. Niefajnie.
Wzmianka o demonach i całej tej sferze cienie jest dość,hm, intrygująca. Nie będę się w to bardziej zagłębiać, bo nie zasnę; a przy jutrzejszym teście z biologii sen jest raczej wskazany.
No i co, końcówka, o której rozwodziłam się już nieco wyżej. Zaskoczyłaś mnie - chyba tylko tak mogę to ująć, specjalnie przy tym nie bluźniąc. Tak jak to wielu zauważyło, Amanda nie zachowywała się jak na typową psycholożkę, która ma na wszystko wywalone, jak już tylko zbierze kasę za sesję, przystało. Dzwoniła, doradzała, troszczyła się. Teraz przynajmniej wiemy dlaczego.
Więc co, na dziś to koniec. Jak zwykle pozostawiłaś mnie z masą pytań - a gdzie tu jeszcze do końca. Oczywiście gratuluję Ci ukończenia Cieni, szóstej księgi na LITT i rozpoczęcia nowej historii - do której planuję zajrzeć jeszcze dziś. (Ogarnęłam że już po północy i dziś to tak naprawdę poniedziałek, o kurde). Nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym sobie odmówić tej przyjemności. Piszesz, bo lubisz to robić, co od razu widać. Do Twoich prac wręcz chce się zaglądać, raz za razem - chociażby po to, by znów przeczytać ten sam rozdział. I może nieraz marudzę na wredne zakończenia, niedobór serniczka z lawendą czy inne duperele, ale możesz być pewna, że podziwiam wszystkie Twoje historie. Sposób, w jaki je tworzysz, ile serca w nie wkładasz... To po prostu bajka. Piszesz lepiej, niż większość autorów, którym fartem udało się coś wydać. Zasługujesz na szersze grono odbiorców, na... Cholera, na papierową wersję Forever, LITT czy którejkolwiek z Twoich historii!
Ponieważ wena Cię nie opuszcza, życzę ci sukcesów, Ness. Jeszcze większych niż do tej pory. Bo zasługujesz. A tylko spróbuj w to kiedykolwiek zwątpić!
Ściskam,
Klaudia
Bry!
OdpowiedzUsuńPerspektywa Marco! Yey! Ale powiem szczerze, że bardzo spodobał mi się plan przerzucenia Eveline przez ramię i zamknięcia jej w jakimś pomieszczeniu (WCALE tu nie myślałam o sypialni. WCALE!).
Marco jako ochroniarz... no. Bardzo mi się podoba. Eveline ma szczęście i nieszczęście zarazem. Dziewczyna go irytuje ale pomimo to woli się upewnić, że nic jej chwilowo nie grozi. Powiedziałabym, że takich facetów już na świecie niewiele ale... no wiadomo o co chodzi, nie?
Każdy ma swoje słabe punkty. I wiadomo już (chociaż o też żadna nowość) jaką słabość ma Castiel. Marco chyba też wiadomo jaki ma słaby punkt xD W końcu Eveline to jego podopieczna - jak sam zauważył.
Chociaż wampir sobie grabi, podjudzając nam Marco. Opanowany dżentelmen może przestać taki być xD Biedny on jest. Nie dość, że Castiel go wkurza, to Eveline też nie bardzo chce współpracować. No cóż... najwyraźniej taki już jego los.
Nadal wiele nam nie zdradzasz, chociaż tyle rozdziałów za nami. Nadal pozostają pytania bez odpowiedzi, dzięki czemu czytelnik jest zainteresowany tym co będzie dalej. No wyobraź sobie, że znasz odpowiedzi po przeczytaniu pierwszego rozdziału. Kto czytałby dalej skoro na początku wszystko wyjawione? Bez sensu, nie? A na tajemnicach i całej tej reszcie polega właśnie ten urok czytania. Nie wiesz, główkujesz i kombinujesz. I znów dajesz do zrozumienia, że coś jest nie tak z domem.
No proszę! Amanda Aurorą. A ja się pochwalę. A co! A ja wiedziałam! I jestem z tego powodu bardzo dumna. Jednak w sumie to jestem ciekawa jak ta sprawa rozwinie się dalej. Czy Marco powie Eveline, że jej przyjaciółka nie jest tą, za którą się podaje? Jeśli tak (chociaż Eve tak często chce go słuchać, że prawie wcale) to czy mu uwierzy? Może nie. Ale miałaś prawo rozwikłać zagadkę jedną z wielu. W końcu to już XXVIII rozdział. Szok, nie?
No cóż. Ja czekam na kolejny! Musiałaś dać takie zakończenie, prawda? Prawda?! :c Ale dobra. Wybaczam. Dobre serduszko mam.
Mrs.Cross!
Ps. Za błędy przepraszam! Ledwo widzę na oczy xd Ale musiałam przeczytać i skomentować! A mogłam to w jednym zdaniu "Super rozdział, czekam na kolejny!".
Ps2. Gdzie ciąża?! Gdzie koty?!
No hej :3 Powolutku będę sobie nadrabiać rozdziały, bo tak w sumie wygodniej niż za jednym zamachem walnąć wszystko. Przynajmniej mało rzeczy mi się pomiesza:D
OdpowiedzUsuńPerspektywa jednego z braci zawsze jest ciekawa i interesująca, a ja się zgadzam ze słowami Klaudii o tym, że by się pozabijali i dalej. Ale na tym chyba właśnie polega ta miłość między rodzeństwem, prawda? Nie ważne jak bardzo byście się niebawidzili i tak nadal będziecie dla siebie ważni. Chociaż w niektórych rodzinach tak nie działa, ale w większości owszem. Cass... Kurde, szczerze mówiąc przez ostatnie kilka lat byłam przekonana, że skrót od imienia Castiel to Cas, przez jedno 's'. I ja się będę trzymać swojej wersji, bo to z dwoma dziwnie brzmi. ;-;
Dobra, ja już się gubię. Katerina to laska, która była ważna dla Castiela? A to nie przypadkiem była Aurora? Ja już nie wiem. Jak będę miała ogarnięty internet i trochę wolnego czasu (nie licząc weekendów. Wiec święta) to chyba przeczytam to raz jeszcze i będę pisała notki do każdego rozdziału, a potem będę po prostu do nich wracać. To chyba będzie dobry pomysł, nie?
Wydaje mi się, że Castiel traci cierpliwość co do Eve. On sam ją by szybko wziął w obroty i raz dwa, dziewczyna by chodziła jak jej zagra. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że Eve się tak łatwo by nie dała. Jasne ma przewagę, bo może jej w umyśle mieszać, ale bez tej umiejętności nie miałby pewnie tam łatwo. Dobrze, że go Marco powstrzymał przed zrobieniem głupstwa, chociaż czuje, ze ten jeszcze je nie raz i nie dwa popełni. :3
Amanda, Aurora... Lubisz kręcić z imionami postaci. Ale akurat na to byłam już gotowa od dłuższego czasu. I nie wiem czy pisałaś o tym czy nie, ale mnie tak ciekawi kim ona tak naprawdę jest. Jako tako kojarzę rozdział z Castielem, gdzie była też ona, ale... no więcej nic. .-. Faktycznie będę musiała na spokojnie to przeczytać, żeby sobie przypomnieć to i owo.
Lecę z rozdziałami dalej, chociaż na razie przerwa i do BB. Dopóki wiem jak opisać sceny lecę, dokończyć Forever mogę zawsze później, nie?:D
A Tobie życzyć mogę chyba tylko tego, żeby ludzie zamiast po cichu czytać komentowali (i to nie "Super. Dawaj nexta<3), bo takie perełki zasługują na pochwały. :3
Ściskam mocno,
Gabi.
Zaraz... zaraz... Amanda to nie Amanda? Czy ja dobrze zrozumiałam...?
OdpowiedzUsuńAch! To dostaliśmy w tym rozdziale dwie nader ciekawe informacje! Po pierwsze, że dawna ukochana Castiela to tak naprawdę Katerina? Po drugie, że Amanda nie jest tym, za kogo się podawała. :D To wyjaśnia dlaczego była aż tak nieprofesjonalną terapeutką. xD Ale także oznacza, że najpewniej obserwowała Eve przez cały ten czas...?
OdpowiedzUsuńWspominałam już, że uwielbiam perspektywę Marco? :D
Mam nadzieję, że teraz wątpliwości co do początkowego nieprofesjonalnego zachowania Amandy ostatecznie się rozwiały. :3 I cóż, tak, Katerina, choć nie nazwałabym ją „dawną ukochaną”… No ale wszystko się wyjaśni. :D
Usuń1.– tak na najgorszy wypadek – odrobinę zawierającego niebezpieczny dla nieśmiertelnych związek gazu, chociaż tego ostatniego akurat wolał unikać.*czegoś nie rozumiem w tym zdaniu?
OdpowiedzUsuń2. A o niej nie waż się więcej próbować, jasne?*wspominać?