11/04/2016

☾ Rozdział XXVIII

Marco
Nic nie układało się zgodnie z tym, czego oczekiwał. Miał wrażenie, że wszystko zepsuł, chociaż sam nie był pewien, w którym momencie popełnił najpoważniejszy błąd. Czas nie stanowił jego sprzymierzeńca, dodatkowo wszystko komplikując i sprawiając, że wampir czuł się coraz bardziej niespokojny. W zasadzie miał ochotę wytargać tę cholerną dziewczynę z mieszkania, porządnie nią potrząsnąć, a potem raz jeszcze spróbować wszystko jej wytłumaczyć. Jeśli nie chciałaby słuchać, wtedy równie dobrze mógł przerzucić ją przez ramię, a potem gdzieś zamknąć, co najmniej jakby była nieposłusznym, wyjątkowo irytującym dzieckiem.
Cholera jasna, nie miał czasu i siły na to, żeby uganiać się za jakąkolwiek śmiertelniczką. Czasami miał wielką ochotę to wszystko rzucić i zająć się sobą – bez zbędnych zobowiązań, które zwłaszcza teraz dawały mu się we znaki. Sytuacja zaczynała być przytłaczająca, a to, że jego – jakby nie patrzeć – podopieczna nie chciała z nim współpracować, jedynie wszystko dodatkowo komplikowało. Chociaż musiała zdawać sobie sprawę z tego, że jest w poważnym niebezpieczeństwie, wciąż nie dopuszczała tego do świadomości. Co prawda nie powinien się dziwić, że miała wystarczająco dużo rozsądku i instynktu samozachowawczego, żeby chcieć trzymać go na dystans, ale mimo wszystko…
Być może to, co zaplanowała, w gruncie rzeczy stanowiło najrozsądniejsze, co mogłaby zrobić. Jeśli chciała uciekać, proszę bardzo – z daleka od Haven byłaby bezpieczniejsza, ale Marco podświadomie czuł, że to wcale nie miało być takie proste. Drake już teraz na nią polował, a incydent z cmentarza jednoznacznie świadczył o tym, że wampir doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kim ta śmiertelniczka była – i że nie zamierzał pozwolić na to, żeby ta tak po prostu odeszła.
Długo jeszcze kręcił się w pobliżu mieszkania Danielle, woląc upewnić się, że nikt nie spróbuje szukać Eveline w tym miejscu. Był już przyzwyczajony do czuwania, obserwowania i ewentualnej walki, raz po raz dla pewności ściskając ukryty pod kurtką kołek. Ta broń zwykle okazywała się najbardziej skuteczna, a w razie potrzeby, miał jeszcze posrebrzany sztylet i – tak na najgorszy wypadek – odrobinę gazu, zawierającego niebezpieczny dla nieśmiertelnych związek srebra, chociaż tego ostatniego akurat wolał unikać. Po kilku nieszczęśliwych wypadkach i ryzyku znalezienia się w polu rażenia, korzystanie z tej broni bywało problematyczne.
Mimo jego obaw, noc okazała się spokojna – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie przeszkadzał mu ani panujący późną porą chłód, ani opady deszczu. Czekał, kryjąc się w cieniu i mając nadzieję, że Eveline jednak nie była na tyle głupia, żeby spróbować wychodzić na zewnątrz. Podczas rozmowy w jej śnie – krótkiej i bezowocnej, ale to musiało mu wystarczyć – zorientował się, że nade wszystko zależało jej na ucieczce, przez co konieczność zwłoki była dla niej prawdziwą udręką. Wolał nie sprawdzać, jak bardzo zdesperowana była i czy przypadkiem do głowy nie przyszłaby dziewczynie myśl tak głupia, jak próba dostania się do auta i ucieczki pod osłoną nocy.
Do świtu wciąż pozostawało kilka godzin, dzięki czemu czuł się względnie pewnie. Nie pocieszała go myśl o tym, że Drake i jemu podobni potrafili poruszać się za dnia – co prawda wyłącznie wtedy, gdy niebo było zachmurzone, ale taki stan rzeczy stanowił w Haven codzienność. Wiedział, jak bardzo niebezpieczne mogło się to okazać, nie wspominając o tym, że niezmiennie przerażała go cena, jaką przyszło im za to zapłacić. Nie wyobrażał sobie, żeby ktokolwiek mógł upaść aż tak nisko, by doprowadzić do sytuacji, w której dla możliwości przeżycia musiałby żerować na przedstawicielach własnej rasy. Takie istoty nie bez powodu nosiły miano potępionych, przez resztę wampirów będąc postrzegane gorzej niż nawet najbardziej bezczelni, perfidni zdrajcy.
Wiedział, że jeszcze jakiś wiek temu, kiedy świat nieśmiertelnych pozostawał we względnej harmonii, takie postępowanie byłoby karane śmiercią. Teraz również takie było, ale problem polegał na tym, że mało kiedy pojawiała się możliwość, żeby właściwie respektować prawo. Płacili za lata wątpliwości, zaniedbań i konfliktów wewnętrznych, które uczyniły ich ślepymi na zarazę, która rozprzestrzeniała się dosłownie na ich oczach – a kiedy przyszło co do czego, okazało się, że od dawna jest już za późno, zaś wampirom nie pozostało nic innego, jak przenieść się do cienia i spróbować przestać.
Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. Właśnie z tego powodu wciąż w tym trwał – z obowiązku i powinności, której nie potrafił ot tak od siebie odrzucić – ale mimo wszystko…
A tak dziewczyna mogłaby być wybawieniem – pod warunkiem, że tamci nie dorwą jej w pierwszej kolejności.
Nie wyczuł niczego, co świadczyłoby o tym, że ma towarzystwo. Ruch za plecami wychwycił niemalże w ostatniej chwili, reagując błyskawicznie i gwałtownie okręcając się, by móc stanąć oko w oko z potencjalnym wrogiem. Z ukrycia wyszarpnął kołek, po czym zamachnął się, gotowy do ataku i tego, by zabić każdego, kto tylko spróbowałby się na niego zamierzyć.
Castiel westchnął, wywrócił oczami, po czym jakby od niechcenia odskoczył na bok, o milimetr mijając wymierzony w jego klatkę piersiową bełt.
– Nie, błagam – jęknął, rzucając Marco rozdrażnione spojrzenie. – Nie tym razem.
Wampir zacisnął usta, co najmniej rozdrażniony. W pierwszym odruchu rozchylił wargi, mając w planach uświadomić bratu, dlaczego takie zachodzenie go akurat w obecnej sytuacji, stanowiło przejaw porażającej wręcz głupoty, ale zrezygnował, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, co miał usłyszeć w odpowiedzi. Castiel od zawsze lubił robić mu problemy, poza tym wciąż miał do niego pretensje o to, jak został potraktowany tamtego wieczora w lesie, kiedy to Marco pierwszy raz stanął w obronie Eveline. Lubił igrać z ogniem, więc nawet najrozsądniejsze argumenty wywołałyby w mężczyźnie tylko i wyłącznie frustrację – a już zwłaszcza takie, które padłyby z ust jakże drażniącego nieśmiertelnego brata.
– Następnym razem mogę okazać się szybszy – powiedział w zamian, z wolna opuszczając wciąż ściskaną w dłoni broń.
Doczekał się wymownego, niemalże kpiarskiego spojrzenia. To było do przewidzenia, Marco z kolei nie miał cierpliwości do tego, żeby znosić zmienne nastroje Castiela. W milczeniu zmierzył wampira wzrokiem, bynajmniej niezaskoczony tym, że ten wyszedł z walki z Drake'm w jednym kawałku. Ciemne włosy miał w nieładzie, a ubranie w strzępach, ale poza tym prezentował się doskonale, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
– No nie patrz tak. Cholera, uciekł mi – obruszył się Castiel. – Kiedy przychodzi co do czego, jak zawsze okazuje się, że najlepiej wychodzi mu ucieczka.
– To niedobrze – stwierdził cierpkim tonem Marco.
Brat uśmiechnął się w niemalże cyniczny sposób.
– Myślisz? – Zamilkł, po czym znacząco spojrzał w stronę obserwowanego przez Marco mieszkania. Eveline zaciągnęła zasłony w oknach, przez co nie dało się zajrzeć do środka, ale obaj nawet z odległości byli w stanie ją wyczuć. – Wydaje mi się, czy nie doczekałeś się ani krztyny wdzięczności? Zawsze myślałem, że dzisiejsze kobiety tylko marzą o rycerzu na białym koniu, a jednak… Chociaż nie powinno mnie dziwić, że nawet to ci nie wyszło – dodał, a Marco poczuł, że ma wielką ochotę zrobić użytek z wciąż trzymanego kołka.
– Najwyraźniej nie ona – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nie chciał pozwolić wytrącić się z równowagi, chociaż Castiel wyraźnie miał na to ochotę. Mógł się założyć, że wampir był co najmniej rozczarowany przebiegiem rozmowy z Drake'm, to jednak nie wydawało się wystarczającym powodem, by mogli zacząć walczyć między sobą. Istniały ważniejsze sprawy – priorytety na których zamierzał się skupić – ale szczerze wątpił w to, czy w tej kwestii on i jego brat myśleli podobnie.
– No cóż… – Castiel wywrócił oczami. – Może ja powinienem się z nią zapoznać, jak sądzisz? Daj mi dziesięć minut, a będzie jadła mi z ręki.
– Ani mi się waż! – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Jeszcze kiedy mówił, przesunął się, dla pewności stając pomiędzy Castielem a budynkiem, w którym znajdowała się Eveline, zupełnie jakby w ten sposób mógł zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo. Ostatnim, czego potrzebował, było dopuszczenie tego wampira do śmiertelniczki, którą kilka godzin wcześniej cudem uratował.
– A to co? Jesteś zazdrosny czy jak? – zakpił mężczyzna, rzucając Marco wymowne spojrzenie. – Złościsz się, bo wiesz, że bez trudu bym ją sobie podporządkował.
– Jakbym chciał namieszać jej w głowie, już dawno by tutaj była – zniecierpliwił się. – Ale to nie jest metoda, przynajmniej w tej sytuacji. Z nią trzeba na spokojnie i… – zaczął, ale pobłażliwy uśmiech Castiela wystarczył, żeby jednak zaczął się wahać.
– Coś mi się wydaje, że ten twój takt przynosi marne skutki – stwierdził, wywracając oczami. – Drake też przyciąga do siebie kobiety, ale co z tego? Jakby każdy z nas był taki uprzejmy względem potencjalnej przekąski, już dawno byśmy powymierali – dodał, a w Marco aż się zagotowało.
Cierpliwości… Albo lepszego refleksu, pomyślał nie po raz pierwszy w swojej egzystencji. Cóż, obawiał się, że jak zwykle jego modły nie zostaną wysłuchane.
– Właśnie dlatego nie zamierzam pozwolić, żebyś to ty się do niej zbliżył – oznajmił z powagą. Znał Castiela i był w stanie sobie wyobrazić, co takiego ten mógłby z dziewczyną zrobić, gdyby tylko dać mu po temu okazję. – Ona nie będzie twoją zabawką, Cass – powiedział z naciskiem, aż nazbyt dobrze wiedząc, jak bardzo wampir nie znosił skracania jego imienia. Był gotów przysiąc, że przez twarz mężczyzny przemknął cień, ale nie stracił czasu na zastanawianie się nad tym, co tak naprawdę mogłoby to oznaczać. – A tak swoją drogą, to skoro jesteśmy przy temacie ciebie i twoich panienek… Naprawdę chcesz to robić? Uważasz, że ona byłaby zadowolona, gdyby wiedziała, że ty… – zaczął, ale nie było mu dane dokończyć.
Rozbawienie zniknęło ze spojrzenia Castiela, zaś on sam przemieścił się błyskawicznie, bezceremonialnie chwytając brata za gardło. Gdyby miał do czynienia z kimkolwiek innym, bez wahania zrobiłby użytek z wciąż trzymanego kołka, ale reakcja kogoś, kto niejako stanowił jego jedyną rodzinę, zaskoczyła Marco w stopniu wystarczającym, żeby w pierwszym odruchu się wampirowi poddać. Mógł bez trudu się wyszarpnąć albo dematerializować na bezpieczną odległość, ale nie zrobił tego, nie reagując również w chwili, w której dotychczas ściskany przez niego kołek znalazł się w rękach Castiela, a ostry koniec został wymierzony w jego serce.
– Ustalmy sobie raz na zawsze jedną rzecz, braciszku – wycedził gniewnie wampir. Jego oczy wydawały jarzyć się w ciemnościach, ale na Marco nie zrobiło to najmniejszego nawet wrażenia. – To moja sprawa co, kiedy i z kim robię… A o niej nie waż się więcej wspominać, jasne?
 Chociaż głos miał cichy i względnie opanowany, wypowiedziane w ten sposób słowa zabrzmiały o wiele bardziej dobitnie, niż gdyby je wykrzyczał.
– Castielu… – rzucił pojednawczym tonem, próbując dojść do głosu i przynajmniej spróbować brata uspokoić. Kłótnia nigdy nie prowadziła do niczego dobrego, zresztą teraz nie mieli na to czasu.
Wampir najzwyczajniej w świecie go zignorował, zbyt podenerwowany, żeby skoncentrować się na czymkolwiek innym. Jego oczy wydawały jarzyć się w ciemnościach, będąc niczym dwa roziskrzone, aż nazbyt wyraziste punkty. W tamtej chwili Marco mimochodem pomyślał, że gdyby jakiś śmiertelnik zobaczył ich, spacerując nocą po ulicy, najpewniej przeżyłby niemały szok, nie wspominając o tym, że po wszystkim posłużyłby Castielowi za kolację.
– Najlepiej niech każdy z nas robi to, co uważa za słuszne. Chcesz bawić się w niańkę? Proszę bardzo – biegaj sobie do woli za dziedziczką Nightów, czy kto ci tam bardziej odpowiada. Więcej się nie mieszam, tym bardziej, że chyba trochę się zapominasz – stwierdził, po czym bardziej stanowczo przycisnął kołek do piersi Marco. Wystarczyłby jeden szybki ruch, żeby przebić wampira na wylot, co zresztą jak najbardziej byłoby w stylu Castiela, zwłaszcza po tym, jak sam nie tak dawno temu został potraktowany w podobny sposób. – Daruj sobie upominanie mnie, bo nie mam pięciu lat, a twoja opinia średnio mnie obchodzi, jasne?
Zrobił taki ruch, jakby zamierzał się odsunąć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Przez dłuższą chwilę milczał, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Wciąż ściskał kołek, a po wyrazie jego twarzy Marco zorientował się, że brat bardzo chętnie zrobiłby z niego użytek.
Castiel przekrzywił głowę, jakby spojrzenie na brata pod innym kątem mogło pomóc mu w wyciągnięciu bardziej wyszukanych wniosków. W następnej sekundzie kąciki jego ust nieznacznie uniosły się ku górze, a on odezwał się ponownie:
– Ach, a tak przy okazji… – Sposób w jaki się uśmiechnął, miał w sobie coś drapieżnego. Gest naturalnie nie objął oczu, ale to nie wydało się Marco dziwne. W gruncie rzeczy nie pamiętał już, kiedy Castielowi zdarzyło się być naprawdę szczęśliwym. – To powoływanie się na Katerinę nie działa, jeśli liczyłeś na to, że uda ci się wzbudzić we mnie poczucie winy – dodał niemalże pogodnym tonem. To, jak szybko zmieniały się jego nastroje w ostatnim czasie, wydawało się wręcz nieprawdopodobne. – Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, to wiedz, że moje sumienie odeszło razem z nią.
Wraz z tymi słowami Castiel w końcu się odsunął, by w następnej sekundzie móc rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając Marco samego.
Noc minęła względnie spokojnie. Nie miał pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale nie próbował się nad tym zastanawiać. Zawsze łatwo przychodziło mu wyrzucenie z pamięci tego, co z jakiegoś powodu nie miało większego znaczenia. Tak było w przypadku Castiela, jego zachowania i tym, jak nieprzewidywalny wydawał się w ostatnim czasie. Chyba zdążył przywyknąć do ciągłego rozżalenia brata – tego, jak trudny stał się z chwilą, w której zabrakło Kateriny. Co prawda ten wampir nigdy nie należał do osób, które grzeszyły subtelnością i zdrowym rozsądkiem, ale w wielu kwestiach wydawał się przechodzić samego siebie.
Cóż, to nie był odpowiedni czas na to, żeby próbować się tym przejmować. Musiał skupić się na Eveline i tym, co wiązało się z tą dziewczyną. Nerwowo krążył, rozpamiętując słowa Lany i z każdą kolejną sekundą czując coraz silniejszą frustrację na wspomnienie tego, że dziewczyna, której dotyczyło całe to szaleństwo, nawet nie raczyła z nim porozmawiać. Być może pod tym jednym względem Castiel miał rację i należało rozegrać wszystko w bardziej stanowczy, zdecydowanie mniej subtelny sposób, ale Marco przynajmniej tymczasowo nie chciał brać takiego rozwiązania pod uwagę. Jasne, że mógł wparować do środka, raz jeszcze namieszać Eve w głowie, a potem przerzucić ją przez ramię i uprowadzić, ale co tak naprawdę by mu to dało? Póki sama nie rozumiała, jak poważna była sytuacja, w której się znalazła, nie miał co liczyć na jakiekolwiek oznaki współpracy z jej strony.
Nie, sytuacja była zbyt skomplikowana i to od dawna, o czym zarówno on, jak i Castiel, wiedzieli doskonale. Nie miał pewności, czego tak naprawdę oczekiwał, ale chyba stopniowo wierzył w to, że rozwiązanie, które zasugerowała sama Eveline, stanowiło najlepszą alternatywę – to, że mogłaby wyjechać i nie wracać, tym samym wracając do stanu sprzed jej pojawienia się w Haven. To faktycznie brzmiało prosto, kiedy myślało się o tym w ten sposób, chociaż Marco miał wątpliwości, czy po ataku Drake'a, dziewczyna przypadkiem nie oczekiwała cudu. Jeśli nie Stearns, ktoś inny miał okazać się bardziej zdesperowanym, wytrwałym łowcą, skłonnym przemierzyć całe kilometry, byleby osiągnąć raz wytyczony sobie cel.
Z chwilą, w której dziedziczka Nightów wróciła do miasta, rozpoczęła się gra, której zasad sama zainteresowana nie była świadoma. Jeśli miał być ze sobą szczery, on również nie do końca wiedział, jakimi zasadami powinien się kierować. Poniekąd to również sprawiło, że nagły spokój wydał mu się czymś nienaturalnym, tym bardziej, że dość prawdopodobne wydało się wampirowi to, że ktoś jednak spróbuje wykorzystać okazję, żeby do dziewczyny dotrzeć. Już od kilku dni czuł wyraźne poruszenie i to nie tylko we własnym świecie, ale i tej mroczniejszej jego części – pośród istot cienia, które zdecydowanie rozsądniej było omijać z daleka, o ile nie potrafiło się wprawnie walczyć. Skoro Drake już był na tropie, demony tym bardziej powinny zacząć szeptać, a jednak…
Teoretycznie spokój stanowił coś, czego wszyscy powinni pragnąć. W praktyce mogło to zwiastować ni mniej, ni więcej, ale poważne kłopoty.
Nadejście świtu powinno było przynieść mu ukojenie, ale nic podobnego nie miało miejsca. Skrzywił się, aż nazbyt świadom tego, że światło dnia w znacznym stopniu utrudni mu poruszanie się po Haven i pilnowanie Eveline. Chcąc nie chcąc dematerializował się z chwilą, w której dziewczyna opuściła dom Danielle, przyciskając komórkę do ucha i prowadząc jakąś nerwową konwersację – najpewniej z przyjaciółką, z którą miała w planach się spotkać. Wciąż wydawała się niespokojna, a po sposobie, w jaki przed zajęciem miejsca za kierownicą rozejrzała się dookoła, szybko zorientował się, że wciąż musiała być pod wpływem silnych emocji. To dobrze. Im szybciej nauczysz się, że w tym miejscu należy mieć oczy dookoła głowy, tym lepiej, pomyślał, energicznie pocierając skronie. Był już zmęczony, a wczesna pora dodatkowo dawała mu się we znaki.
Zdematerializował się z chwilą, w której Eveline odpaliła silnik auta. Doskonale wiedział, gdzie zamierzała się udać, więc przez wzgląd na warunki zdecydował się ją ubiec. Czuł, że ryzykuje, choć na moment spuszczając dziewczynę z oczu – to nie było rozsądne, a gdyby nie coraz bardziej dające się we znaki światło słoneczne, nigdy nie pozwoliłby sobie na takie zaniedbanie – ale chciał wierzyć w to, że nawet Eveline nie będzie miała aż tak wielkiego pecha, by zostać zaatakowaną w biały dzień, na dodatek podczas jazdy samochodem.
Jakby od niechcenia rozejrzał się po pełnym dziecięcych rysunków pokoju, do którego osobiście nie tak dawno temu zabrał dziewczynę. Bez pośpiechu wyszedł na korytarz, by jak najszybciej znaleźć pomieszczenie, którego okna wychodziłyby bezpośrednio na podjazd. Trzymał się w cieniu, obserwując i całym sobą nasłuchując ewentualnych oznak tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Po raz kolejny uderzyła go świadomość tego, że dom go nie lubi – tak po prostu, wydając się podzielać sympatie i antypatie jego właścicielki. Ledwo powstrzymał się od wywrócenia oczami, uparcie ignorując wrażenie, że powinien jak najszybciej się stąd wynieść, by przypadkiem nie narazić się na czyjś gniew.
Nie miał pewności, jak długo czekał na pojawienie się Eveline. Mimo wszystko ulżyło mu, kiedy przekonał się, że dziewczyna bezpiecznie dotarła na miejsce. Chwilę siedziała w aucie, nerwowo postukując palcami w kierownicę i najwyraźniej nie zamierzając ruszać się z miejsca. Obserwowała dom, w tamtej chwili dziwnie odległa i jakby zaniepokojona, chociaż irracjonalną myślą wydawało się to, że mogłaby zdawać sobie sprawę z tego, że ktokolwiek znajdował się w środku. Marco zakładał raczej, że to przewrażliwienie – jej zachowanie sugerowało mu to wystarczająco jasno, by był skłonny wręcz założyć się o to, że Eve zamknęła się w samochodzie od środka. Cóż, nie żeby to mogło powstrzymać jakiegokolwiek nieśmiertelnego, aczkolwiek…
Usłyszał dźwięk pracującego na pełnych obrotach silnika na krótko przed Eveline. Dziewczyna natychmiast wyprostowała się na swoim miejscu, w lusterku wstecznym obserwując zmierzające ku niej, czarne auto. W następnej sekundzie natychmiast wysiadła, zatrzymując się tuż przed maską i niecierpliwie czekając na to, aż prowadząca pojazd kobieta zdecyduje się do niej dołączyć.
– Amanda! – wyrzuciła z siebie na wydechu, a Marco z zaskoczeniem przekonał się, że głos zaczął się jej łamać.
Zaraz po tym Eve po prostu wpadła przyjaciółce w ramiona, chyba jedynie cudem nie zwalając nowo przybyłej z nóg. Kobieta nie zaprotestowała, przyciągając dziewczynę do siebie i pozwalając na to, żeby Eveline wtuliła się w nią, wydając się szukać poczucia bezpieczeństwa. Jasne włosy wymieszały się z ciemnymi lokami bliskiej płaczu śmiertelniczki, ale Marco prawie nie zwrócił na to uwagi, bardziej skupiony na twarzy Amandy…
Nie, z jakiegoś powodu to imię mu do niej nie pasowało. Był gotów przysiąc, że już kiedyś widział tę kobietę, ale mimo wszystko…
A potem zamarł, bez trudu orientując się, że coś jest nie tak – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Co, do diabła, robi tutaj Aurora…?!
Przyznam szczerze, że kilkukrotnie zabierałam się do tego rozdziału, nie chcąc go zepsuć. Ujawniłam co nieco – czy to na temat kobiety, która jest tak ważna dla Castiela, czy to samej Amandy… Hm, albo raczej kogoś więcej, bo to imię od samego początku nie przewijało się przez tę historię bez konkretnego powodu. W zasadzie powiedziałabym, że to jeden z najbardziej kluczowych momentów, więc liczę na to, że przynajmniej udało mi się Was zaskoczyć.
Dzisiaj krótko. Możliwe, że wkrótce pojawię się z czymś nowym – kolejną historią, tym bardziej, że wraz z początkiem miesiąca udało mi się zakończyć „Cienie Przeszłości”, więc spokojnie mogę przymierzyć się do nowego projektu. Kiedy tylko podejmę decyzję, na pewno dam znać, a jak na razie zapraszam na historię Alyssy oraz „Zagubionych w czasie”, gdzie w poniedziałek pojawi się prolog nowej, siódmej już księgi. Wena mnie rozpiera, co chyba widać, ja zaś zamierzam korzystać, póki mogę.
Jak zwykle dziękuję za obecność. To dla mnie wiele znaczy, tak jak i świadomość tego, że mimo wszystko nie piszę w pustkę.
Do następnego!

7 komentarzy:

  1. Trochę mnie boli, że to już ostatni z opublikowanych rozdziałów i zabierałam się za czytanie z dozą rezerwy... ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła, a ja trafiłam tu - do okienka na komentarz, jednak kompletnie nie wiedząc, jak się za niego zabrać. Powiedzieć, że czuję się rozbita byłoby niedopowiedzeniem - i to ogromnym. Ostrzegałaś przed nagłym zwrotem akcji, ale mam wrażenie, że na to nic nie byłoby w stanie mnie przygotować...
    Ale przejdźmy do początku, no bo jak to tak pierwszy komentarz zaczynać od dupy strony.
    Perspektywa kogoś innego niż Eve zawsze wnosi coś nowego. Choć może nie nowego, a raczej z nowego punktu widzenia. Marco, jako jeden z mieszkających w Haven wampirów, wie więcej, dzięki czemu i nasza perspektywa spoglądania na rozgrywane wydarzenia znacząco się poszerza...
    Dobra, odwołuję to. Nie wiem niczego, czego już bym nie wiedziała. Bo okay, Eve może stać się wybawieniem. Dla kogo? Po co? Jak? No i kim do cholery są TAMCI, którzy nie mogą dorwać jej w pierwszej kolejności?
    O Boże, mignęło mi imię Castiela. Atak paniki na raz!
    Więź pomiędzy braćmi Salvadore jest... skomplikowana, ale w jakiś sposób urocza - o ile tak można określić relację dwóch niewątpliwie dorosłych mężczyzn, dodatkowo krwiożerczych bestii. Słowne przepychanki i drobne utarczki... No niech ktoś powie, że to nie jest urocze. Udają, że nie jest im po drodze i gdyby zaszła taka potrzeba, pozabijaliby się nawzajem, z drugiej jednak... Hm, z drugiej pozabijaliby DLA siebie nawzajem. Po raczej krótkotrwałej - ale jednak! - styczności z LITT doskonale wiem, ile znaczą dla ciebie więzi rodzinne, dlatego cieszy mnie, że i tu o nich nie zapomniałaś.
    " Złościsz się, bo wiesz, że bez trudu bym ją sobie podporządkował." - no mnie kupił już dawno, cholera. Dziesięć minut było zbędne; wystarczyła pierwsza scena z nim.
    Tak swoją drogą, chyba nie stworzyłaś jeszcze faceta, który by mnie nie uwiódł, ech. Nawet pieprzony Lawrence miał w sobie to coś ;-;
    Zaraz po zaczerpnięciu informacji u źródła dotarło do mnie, że... Cholera, mam sporą konkurencję. Katerina to nie byle jaka laska - a miałam nadzieję na jakąś śmiertelniczkę, ech. Także ten. Niefajnie.
    Wzmianka o demonach i całej tej sferze cienie jest dość,hm, intrygująca. Nie będę się w to bardziej zagłębiać, bo nie zasnę; a przy jutrzejszym teście z biologii sen jest raczej wskazany.
    No i co, końcówka, o której rozwodziłam się już nieco wyżej. Zaskoczyłaś mnie - chyba tylko tak mogę to ująć, specjalnie przy tym nie bluźniąc. Tak jak to wielu zauważyło, Amanda nie zachowywała się jak na typową psycholożkę, która ma na wszystko wywalone, jak już tylko zbierze kasę za sesję, przystało. Dzwoniła, doradzała, troszczyła się. Teraz przynajmniej wiemy dlaczego.
    Więc co, na dziś to koniec. Jak zwykle pozostawiłaś mnie z masą pytań - a gdzie tu jeszcze do końca. Oczywiście gratuluję Ci ukończenia Cieni, szóstej księgi na LITT i rozpoczęcia nowej historii - do której planuję zajrzeć jeszcze dziś. (Ogarnęłam że już po północy i dziś to tak naprawdę poniedziałek, o kurde). Nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym sobie odmówić tej przyjemności. Piszesz, bo lubisz to robić, co od razu widać. Do Twoich prac wręcz chce się zaglądać, raz za razem - chociażby po to, by znów przeczytać ten sam rozdział. I może nieraz marudzę na wredne zakończenia, niedobór serniczka z lawendą czy inne duperele, ale możesz być pewna, że podziwiam wszystkie Twoje historie. Sposób, w jaki je tworzysz, ile serca w nie wkładasz... To po prostu bajka. Piszesz lepiej, niż większość autorów, którym fartem udało się coś wydać. Zasługujesz na szersze grono odbiorców, na... Cholera, na papierową wersję Forever, LITT czy którejkolwiek z Twoich historii!
    Ponieważ wena Cię nie opuszcza, życzę ci sukcesów, Ness. Jeszcze większych niż do tej pory. Bo zasługujesz. A tylko spróbuj w to kiedykolwiek zwątpić!

    Ściskam,
    Klaudia

    OdpowiedzUsuń
  2. Bry!

    Perspektywa Marco! Yey! Ale powiem szczerze, że bardzo spodobał mi się plan przerzucenia Eveline przez ramię i zamknięcia jej w jakimś pomieszczeniu (WCALE tu nie myślałam o sypialni. WCALE!).
    Marco jako ochroniarz... no. Bardzo mi się podoba. Eveline ma szczęście i nieszczęście zarazem. Dziewczyna go irytuje ale pomimo to woli się upewnić, że nic jej chwilowo nie grozi. Powiedziałabym, że takich facetów już na świecie niewiele ale... no wiadomo o co chodzi, nie?
    Każdy ma swoje słabe punkty. I wiadomo już (chociaż o też żadna nowość) jaką słabość ma Castiel. Marco chyba też wiadomo jaki ma słaby punkt xD W końcu Eveline to jego podopieczna - jak sam zauważył.
    Chociaż wampir sobie grabi, podjudzając nam Marco. Opanowany dżentelmen może przestać taki być xD Biedny on jest. Nie dość, że Castiel go wkurza, to Eveline też nie bardzo chce współpracować. No cóż... najwyraźniej taki już jego los.
    Nadal wiele nam nie zdradzasz, chociaż tyle rozdziałów za nami. Nadal pozostają pytania bez odpowiedzi, dzięki czemu czytelnik jest zainteresowany tym co będzie dalej. No wyobraź sobie, że znasz odpowiedzi po przeczytaniu pierwszego rozdziału. Kto czytałby dalej skoro na początku wszystko wyjawione? Bez sensu, nie? A na tajemnicach i całej tej reszcie polega właśnie ten urok czytania. Nie wiesz, główkujesz i kombinujesz. I znów dajesz do zrozumienia, że coś jest nie tak z domem.
    No proszę! Amanda Aurorą. A ja się pochwalę. A co! A ja wiedziałam! I jestem z tego powodu bardzo dumna. Jednak w sumie to jestem ciekawa jak ta sprawa rozwinie się dalej. Czy Marco powie Eveline, że jej przyjaciółka nie jest tą, za którą się podaje? Jeśli tak (chociaż Eve tak często chce go słuchać, że prawie wcale) to czy mu uwierzy? Może nie. Ale miałaś prawo rozwikłać zagadkę jedną z wielu. W końcu to już XXVIII rozdział. Szok, nie?
    No cóż. Ja czekam na kolejny! Musiałaś dać takie zakończenie, prawda? Prawda?! :c Ale dobra. Wybaczam. Dobre serduszko mam.

    Mrs.Cross!

    Ps. Za błędy przepraszam! Ledwo widzę na oczy xd Ale musiałam przeczytać i skomentować! A mogłam to w jednym zdaniu "Super rozdział, czekam na kolejny!".

    Ps2. Gdzie ciąża?! Gdzie koty?!

    OdpowiedzUsuń
  3. No hej :3 Powolutku będę sobie nadrabiać rozdziały, bo tak w sumie wygodniej niż za jednym zamachem walnąć wszystko. Przynajmniej mało rzeczy mi się pomiesza:D
    Perspektywa jednego z braci zawsze jest ciekawa i interesująca, a ja się zgadzam ze słowami Klaudii o tym, że by się pozabijali i dalej. Ale na tym chyba właśnie polega ta miłość między rodzeństwem, prawda? Nie ważne jak bardzo byście się niebawidzili i tak nadal będziecie dla siebie ważni. Chociaż w niektórych rodzinach tak nie działa, ale w większości owszem. Cass... Kurde, szczerze mówiąc przez ostatnie kilka lat byłam przekonana, że skrót od imienia Castiel to Cas, przez jedno 's'. I ja się będę trzymać swojej wersji, bo to z dwoma dziwnie brzmi. ;-;
    Dobra, ja już się gubię. Katerina to laska, która była ważna dla Castiela? A to nie przypadkiem była Aurora? Ja już nie wiem. Jak będę miała ogarnięty internet i trochę wolnego czasu (nie licząc weekendów. Wiec święta) to chyba przeczytam to raz jeszcze i będę pisała notki do każdego rozdziału, a potem będę po prostu do nich wracać. To chyba będzie dobry pomysł, nie?
    Wydaje mi się, że Castiel traci cierpliwość co do Eve. On sam ją by szybko wziął w obroty i raz dwa, dziewczyna by chodziła jak jej zagra. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że Eve się tak łatwo by nie dała. Jasne ma przewagę, bo może jej w umyśle mieszać, ale bez tej umiejętności nie miałby pewnie tam łatwo. Dobrze, że go Marco powstrzymał przed zrobieniem głupstwa, chociaż czuje, ze ten jeszcze je nie raz i nie dwa popełni. :3
    Amanda, Aurora... Lubisz kręcić z imionami postaci. Ale akurat na to byłam już gotowa od dłuższego czasu. I nie wiem czy pisałaś o tym czy nie, ale mnie tak ciekawi kim ona tak naprawdę jest. Jako tako kojarzę rozdział z Castielem, gdzie była też ona, ale... no więcej nic. .-. Faktycznie będę musiała na spokojnie to przeczytać, żeby sobie przypomnieć to i owo.
    Lecę z rozdziałami dalej, chociaż na razie przerwa i do BB. Dopóki wiem jak opisać sceny lecę, dokończyć Forever mogę zawsze później, nie?:D
    A Tobie życzyć mogę chyba tylko tego, żeby ludzie zamiast po cichu czytać komentowali (i to nie "Super. Dawaj nexta<3), bo takie perełki zasługują na pochwały. :3
    Ściskam mocno,

    Gabi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaraz... zaraz... Amanda to nie Amanda? Czy ja dobrze zrozumiałam...?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach! To dostaliśmy w tym rozdziale dwie nader ciekawe informacje! Po pierwsze, że dawna ukochana Castiela to tak naprawdę Katerina? Po drugie, że Amanda nie jest tym, za kogo się podawała. :D To wyjaśnia dlaczego była aż tak nieprofesjonalną terapeutką. xD Ale także oznacza, że najpewniej obserwowała Eve przez cały ten czas...?
    Wspominałam już, że uwielbiam perspektywę Marco? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że teraz wątpliwości co do początkowego nieprofesjonalnego zachowania Amandy ostatecznie się rozwiały. :3 I cóż, tak, Katerina, choć nie nazwałabym ją „dawną ukochaną”… No ale wszystko się wyjaśni. :D

      Usuń
  6. 1.– tak na najgorszy wypadek – odrobinę zawierającego niebezpieczny dla nieśmiertelnych związek gazu, chociaż tego ostatniego akurat wolał unikać.*czegoś nie rozumiem w tym zdaniu?
    2. A o niej nie waż się więcej próbować, jasne?*wspominać?

    OdpowiedzUsuń