Aurora
W milczeniu wpatrywała się w kulącą
się przed nią, wyraźnie przerażoną dziewczynę. Och, skarbie, wyglądasz na spiętą, pomyślała, ale nawet się nie
uśmiechnęła, zbyt rozdrażniona, żeby sobie na to pozwolić. Nie miała pewności,
co tak naprawdę w tamtej chwili czuła, zresztą Aurora mało kiedy traciła
czas na to, żeby zrozumieć coś tak mało znaczącego, jak to bywało z emocjami.
Roztrząsać uczucia należało tylko wtedy, kiedy miało się do czynienia z drapieżnikiem,
na dodatek silniejszym od siebie, by prawidłowo ocenić moment, w którym
należało się ewakuować. Ewentualnie bawiąc się cudzym kosztem, kiedy bez
większego wysiłku grała, reagując tak, jak rozmówca mógłby tego oczekiwać – aż
do momentu, w którym mogła z czystym sumieniem zranić, w pełni
świadoma skuteczności swoich zabiegów.
W przypadku
Eveline nie potrzebowała już ani jednego, ani drugiego. Mogła pozwolić sobie co
najwyżej na irytację, która ogarnęła ją z chwilą, w której
zrozumiała, że najpewniej właśnie została oszukana. Wszystko zaczęło się
pieprzyć z chwilą, w której dziewczyna zadzwoniła do niej dzień
wcześniej, szlochając w słuchawkę i skutecznie przypominając Aurorze,
dlaczego należało gardzić człowieczeństwem. Sama nigdy nie poniżyłaby
się do tego stopnia, ale z Eve było inaczej, nawet jeśli przez ostatnie
lata wampirzyca miała okazję przekonać się, że jej nieszczęsna ofiara ma
charakterek. Och, tak – to trzeba było jej przyznać, ale to okazywało się
niczym, kiedy w grę wchodziło spotkanie ze śmiercią.
Czasami
miała dość roli, która została jej powierzona. Udawanie człowieka, granie
współczucia i manipulowanie swoją biedną przyjaciółeczką przez tyle czasu…
Przez krótką chwilę to bywało nawet zabawne, ale już dawno przestała czerpać z tego
przyjemność. Wampiry były cierpliwe i tylko to pozwoliło Aurorze wytrwać tyle
czasu w skórze Amandy, funkcjonując pośród tych, którymi otwarcie
gardziła. Powinna dostać jakiegoś cholernego Oscara za granie kogoś, kim nie
była, chociaż musiała przyznać, że naiwność Eveline zawdzięczała tylko i wyłącznie
swoim umiejętnościom – temu, jak wedle uznania kształtowała umysł dziewczyny,
wpływając na jej wolę i sprawiając, że ta widziała świat dokładnie w taki
sposób, jak Aurora tego oczekiwała.
Patrząc na
to z tej perspektywy, to było prawie jak kopanie leżącego. Jakby miała
sumienie, może nawet by ją to ruszyło.
Podeszła
bliżej, nie odrywając wzroku od Eveline. Wyraźnie wyczuła strach dziewczyny –
przyśpieszony puls, rozszerzone tęczówki i bladość cery, co swoją drogą
samą dziewczynę mogłoby upodobnić do wampirzycy. Aurora gniewnie mrużyła oczy,
po czym rozchyliła usta, pozwalając sobie na wysunięcie kłów. Prawie się
roześmiała, kiedy serce dziewczyny zabiło szybciej, tłukąc się w piersi
tak mocno, że pewnie nie zdziwiłaby się, gdyby nagle wyrwało się na zewnątrz, a sama
Nightówna nagle padła trupem. Napawała się tą świadomością, uznając ją za
wystarczającą karę za to, że marnowała czas – i przez te wszystkie lata, i teraz,
kiedy rzuciła się udręczonej duszyczce na pomoc, gorączkowo zastanawiając się
nad tym, jak powinna rozegrać całą sprawę tak, żeby wyjść na tym jak najlepiej.
Nie tak
przez te wszystkie lata to sobie wyobrażała. Owszem, planowała zabrać Eveline
do Haven, ale dopiero wtedy, kiedy uznałaby, że to odpowiedni moment. Wróciłaby
z dziewczyną, mając pełną kontrolę nad sytuacją, a potem móc
zbierać zasłużone laury, bo przecież to była jej zasługa. To ona odnalazła
dziewczynę jako pierwsza – i ona powinna móc decydować o tym, co i kiedy
się z nią stanie. Cholerny Stearns nie miał prawa się w to mieszać, a tym
bardziej usiłować zgarnąć nienależących mu się zasług, chociaż mogła
przewidzieć, że ten palant jak zwykle spróbuje rzucić się na gotowca.
Szlag,
wiedziała, że tak będzie – i że pozwolenie tej głupiej dziewczynie na
przyjazd tutaj akurat teraz, to najgorsze, co mogłoby się wydarzyć. To nie był
odpowiedni moment, a sama Eveline narobiła wystarczającego zamieszania, by
Aurora zaczęła martwić się o swoją pozycję. Nie zamierzała pozwolić sobie
na błędy, robiąc wszystko, byleby uratować sytuację, niezależnie od możliwych
konsekwencji. Ha! Weszła układ z Salvadorem, prawda? To już o czymś
świadczyło, bo bardzo rzadko traciła czas na zwodzenie kogoś, kto z powodzeniem
mógłby ją zabić, niemniej w przypadku Castiela sprawa była troszeczkę
prostsza, o ile wiedziało się to, co ona.
Kolejny dowód na to, że ludzkie uczucia to
przegrana sprawa…
Teraz z kolei
była tutaj, aż nazbyt świadoma tego, że ktoś tu próbował ją oszukać. Cokolwiek
chodziło po głowie Eve, kiedy ją tutaj ściągnęła, Aurora nie zamierzała tak po
prostu dać zaciągnąć się w pułapkę. Nie miała wątpliwości, że dziewczyna
została wtajemniczona – co, kiedy i w jakim stopniu, to już wampirzycy nie
obchodziło. Nie tolerowała zdrady, chociaż sama postępowała w ten sposób
nie raz, potrafiąc wbić nóż w plecy komuś, dla kogo chwilę wcześniej
potrafiła zrobić dosłownie wszystko – przynajmniej tak długo, jak miała z tego
konkretne korzyści. W końcu na tym polegało przetrwanie, prawda?
Manipulacja, hipokryzja i brak skrupułów – idealny klucz do sukcesu, co
zrozumiała już dawno temu.
– Och, Eve…
Zauważyła,
że dziewczyna jeszcze bardziej skuliła się, słysząc swoje imię. Tym razem
Aurora już nie powstrzymała uśmiechu, nie tyle rozbawiona, co wręcz porażona
tym, jak niewiele trzeba było, żeby się przed kimś poniżyć. Sama do tego
przywykła, niejednokrotnie mając okazję obserwować kajające się przed nią osoby
– nierzadko ludzi, ale i swoich pobratymców – błagających o coś,
czego nie zamierzała im podarować. Porażające, jak wiele niektórzy potrafili
zrobić, byleby tylko uniknąć śmierci, ale…
Przesunęła
językiem po wargach, żeby je zwilżyć i jeszcze bardziej zaniepokoić Eveline.
Och, nie zamierzała dziewczyny zabić – nie po to tyle czasu poświęciła, żeby
teraz się swojej podopiecznej pozbyć – ale… czasami istniały rzeczy gorsze od
śmierci. Kto jak kto, ale Aurora wiedziała o tym doskonale.
Eve – jeśli
nie – pewnie wkrótce miała zrozumieć.
Wsparła
dłonie na biodrach, po czym z wolna nachyliła się ku śmiertelniczce. Mogła
ją uderzyć albo kolejny raz zadać ból, atakując bezpośrednio umysł, ale nie
zrobiła tego, w zamian jakby od niechcenia wyciągając rękę, by dotknąć
bladego policzka. Eveline szarpnęła się i w popłochu odsunęła,
najwyraźniej wciąż naiwnie wierząc w to, że byłaby zdolna uciec.
Hej, to mogłoby być zabawne! Ganiany po
domu?, pomyślała z przekąsem. Nikt nie powiedział, że dziedziczka
Nightów była komukolwiek potrzebna w stanie nienaruszonym.
– I co?
– Aurora uśmiechnęła się chłodno. – Żadnych pytań? Nici z dramatycznego „Kim
jesteś?!”, „Co zrobiłaś z Amandą?!” albo „Czego chcesz?!” – zadrwiła, nie
mogąc się powstrzymać.
Mniej
więcej tak sobie to wyobrażała. Sam moment ujawnienia musiał prędzej czy później
nastąpić, chociaż zdecydowanie nie brała pod uwagę takich warunków – zresztą
tak jak i wielu innych rzeczy, które ostatecznie miały miejsce. Co prawda
nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, aczkolwiek w tym przypadku…
Nie
doczekała się odpowiedzi, co w równym stopniu ją rozczarowało, jak i rozdrażniło.
Eveline po prostu na nią patrzyła – blada jak papier i najwyraźniej zbyt
zszokowana, żeby zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Nie krzyczała, nie
zadawała idiotycznych pytań, ani nie rzucała się na stojącą przed nią
nieśmiertelną z pięściami… Zwłaszcza to ostatnie było rozsądne, bo Aurora
nie należała do osób, które byłyby w stanie znosić histeryzujące panienki.
Cóż, w najlepszym wypadku najzwyczajniej w świecie by dziewczynie
przyłożyła, w najgorszym – dla zasady i czystej satysfakcji połamała
ręce.
– To było
bardzo głupie z twojej strony, moja droga – oznajmiła z powagą.
– Co…? –
wyrzuciła z siebie Eveline.
Aurora
uniosła brwi. O, więc jednak mogła liczyć na jakąkolwiek reakcję.
– Nie
udawaj – żachnęła się wampirzyca. – Czuję, że nie jestem pierwszą osobą, którą
zaprosiłaś do tego domu… To ma być pułapka? Ile się dowiedziałaś, co? –
niemalże warknęła, na moment tracąc nad sobą kontrolę.
Jakoś nie
miała wątpliwości co do tego, że gniew w znaczący sposób odbił się na tym,
jak wyglądała. Czuła, że ma czerwone oczy – po wyrazie twarzy Eveline jasno
zorientowała się, że jej tęczówki najpewniej się jarzą. Co prawda to równie
dobrze mogła być reakcja na kły, ale Aurorze w gruncie rzeczy było
wszystko jedno, co tak naprawdę pozostawało najważniejszą przyczyną niepokoju
dziewczyny.
Wciąż
czekała na odpowiedź, kiedy coś innego przykuło jej uwagę. Wyprostował się
niczym struna, reagują jak dzikie zwierzę, które nagle coś zaniepokoiło –
czy to zapach, którzy przyniósł ze sobą niesprzyjający wiatr, czy znów trzask
gałązki pod stopą nieostrożnego intruza. Instynkt robił swoje, zwłaszcza w przypadku kogoś takiego jak ona, z kolei Aurora już z przyzwyczajenia
zdecydowała się go usłuchać. Na dłuższą chwilę zamarła, nasłuchując
jakichkolwiek oznak tego, że mogłaby być zagrożona, a potem…
Bezceremonialnie
chwyciła Eveline za włosy, obojętna na to, że ta zawyła z bólu i spróbowała
się wyrwać, po czym wraz z nią okręciła się w taki sposób, by
posłużyć się dziewczyną niczym żywą tarczą. Marco, który nie wiadomo kiedy
zmaterializował się tuż za plecami wampirzycy, z cichym przekleństwem
musiał się wycofać, w porę rezygnując z zamachnięcia się długim,
posrebrzanym ostrzem. O proszę, kołki ci się skończyły?!,
pomyślała z niedowierzaniem Aurora, zdecydowanym ruchem odrzucając Eve na
bok, obojętna na to, że dziewczyna z jękiem upadła na podłogę. Straciła
zainteresowanie swoją przyjaciółeczką,
aż nazbyt świadoma tego, że nawet gdyby ta wydostała się z domu, to byłaby
żadna strata. Po prostu straciłaby po wszystkim trochę czasu na to, żeby
dziewczyny poszukać.
Napięła
mięśnie, podświadomie gotowa na to, że Marco będzie próbował rzucić jej się do
gardła. Odskoczyła, po czym w pośpiechu odszukała ukryty za paskiem spodni
kołek, żeby mieć cokolwiek, czym mogłaby wampira unieruchomić. Wiedziała, że
przyda jej się jakakolwiek broń – zawsze ją nosiła, aż nazbyt świadoma tego,
ilu ma wrogów – ale na pewno nie podejrzewałaby, że w domu Eveline zastanie
tego z braci Salvador.
Nie
pomyślałaby również o tym, że ten spróbuje ją zabić, choć i to nie
wydało się kobiecie aż tak szokujące.
Był szybki,
ale to jej nie przeszkadzało, tym bardziej, że w walce wręcz nie czuła się
ani trochę gorsza. Syknęła, po czym skoczyła do przodu, bez trudu unikając
wymierzonego w jej klatkę piersiową ciosu. Zamachnęła się, próbując
wytrącić przeciwnikowi broń, ale Marco nigdy nie należał do osób, które dawało
się pokonać ot tak. Swoją drogą, już nawet nie była pewna, kiedy ostatnim razem
mieli ze sobą styczność, nie wspominając o tym, że dotychczas zawsze
sądziła, że mężczyzna nie jest zainteresowany tym, co działo się w Haven –
przynajmniej nie na tyle, by wchodzić w jakiekolwiek poważniejsze
konflikty. Na pewno nie pomyślałaby, że również on wejdzie do gry, kiedy powróci
Eve, ale z drugiej strony…
– Z nożem
na kobietę? – zadrwiła, bez trudu unikając kolejnego ciosu. Zdołała odskoczyć i odepchnąć
go, aż zatoczył się na stojący pod ścianą kredens, jedynie cudem nie
roztrzaskując go na kawałeczki. – Marco, jestem właściwie bezbronna! Co z honorem,
hm? – rzuciła zaczepnym tonem, ale nieśmiertelny najwyraźniej nie zamierzał dać
wciągnąć się w dyskusję.
Nie,
zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie dzisiejszy dzień. Napięła
mięśnie, usiłując trzymać się na dystans i czekając na najodpowiedniejszy
moment na to, żeby zaatakować. Zmrużyła oczy, uważnie obserwując Marco, kiedy
zaś ten przyczaił się w taki sposób, by nie miała wątpliwości, iż kolejna
próba zranienia jej będzie wyłącznie kwestią czasu, spróbowała dematerializować
się tak, by znaleźć się tuż za jego plecami, ale…
Niemożliwe…
Z tym, że
było – a ona nie mogła przenieść się z miejsca na miejsce, choć
zwykle przychodziło jej to bez najmniejszego nawet problemu.
Marco nie
dał wampirzycy czasu na to, żeby spróbowała wyjść z szoku. Cóż, najpewniej
nie zdawał sobie sprawy z tego, że z domem Nightów cokolwiek mogłoby
być nie tak. Zmuszona się wycofać, w pośpiechu odskoczyła, gorączkowo
zastanawiając się nad tym, skąd brały się te problemy. W ścianach było
srebro? Cholera, wyczułaby je – każdy wampir wiedział, kiedy ten kruszec
znajdował się w pobliżu w stopniu wystarczającym, żeby go osłabić i uwięzić
w jednym miejscu. Nie oszalała jeszcze do tego stopnia, żeby zacząć mieć
problemy ze zmysłami i rozumieniem tego, co działo się wokół niej.
Chodziło o coś innego, ale…
Och,
chodziło o dom. Musiało tak być, chociaż Aurora w żaden sposób nie
potrafiła tego wytłumaczyć – nie tak, jak mogłaby tego oczekiwać. Wiedziała
jedynie, że z chwilą, w której przekroczyła próg, poczuła się
dziwnie, jakby coś w tym miejscu bardzo jej nie lubiło. Nie żeby była
zaskoczona niechęcią, ale z czymś takim spotkała się po raz pierwszy – rodzajem
aury, która wręcz nakazywałaby trzymać się z daleka.
Najwyraźniej
to było coś więcej, a ona dopiero miała się przekonać, jak daleko sięgało i jak
bardzo niebezpieczne mogło się okazać.
Zablokowanie
kolejnego ataku przyszło mimo wszystko z łatwością – przynajmniej do
pewnego stopnia. Odniosła wrażenie, że Marco się śpieszy, bardziej przejęty
dziewczyną niż tym, żeby faktycznie spróbować wygrać walkę. Mogła się tego po
nim spodziewać, choć to jeszcze nie oznaczało, że jej szanse na wygraną wzrosły
– gdyby odpowiednio wymierzył cios i dźgnął ją tam, gdzie nie powinien,
najpewniej więcej nie otworzyłaby oczu. Nawet jeśli nie, miała styczność ze
srebrem wystarczająco wiele razy, by nie chcieć tego w najbliższym czasie
powtarzać. Musiała być ostrożna, ale…
Brzdęk
tłuczonego szkła ją zaskoczył, tak jak i ból, który nagle poczuła z tyłu
głowy – nie na tyle silny, żeby pociemniało jej przed oczami, ale
wystarczający, żeby ją oszołomić. Zachwiała się niebezpiecznie, w ostatniej
chwili odzyskując równowagę. Syknęła, po czym potrząsnęła głową, zaskoczona
widokiem kolorowych odłamków, które z cichym pacnięciem posypały się na
dywan – czymś, co wyglądało jak kawałki wazonu albo jakiekolwiek innego naczynia.
Natychmiast odwróciła się na pięcie, zagniewane, zdradzające chęć mordu
spojrzenie wbijając w wyraźnie zszokowaną, wciąż stojącą z uniesionymi
rękoma Eveline. W tamtej chwili jednak zapragnęła się roześmiać, najlepiej
histerycznie, bo na pewno nie spodziewała się, że to właśnie ta dziewczyna
spróbuje się wtrącić.
– Szmata –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Przemieściła
się wystarczająco szybko, by być w stanie przeciwniczkę uderzyć. Ta zatoczyła
się do tyłu pod wpływem ciosu, po czym osunęła na ziemię, pozbawiona
przytomności. No to tyle, jeśli chodzi o zabawę
w kotka i myszkę, pomyślała z nikłą satysfakcją Aurora;
trudno było cieszyć się z sukcesu, skoro nie była w stanie tak po
prostu się z dziewczyną dematerializować, przynajmniej póki nie wyniosłaby
jej z tego domu. Marco zdecydowanie nie zamierzał do tego dopuścić, co
dodatkowo komplikowało sytuację, tym samym skutecznie doprowadzając kobietę do
szału. Szlag, nie tak to sobie wyobrażała. Zdecydowanie nie tak, ale…
W
rozdrażnieniu, dosłownie w ostatniej chwili wychwyciła ruch i odskoczyła,
kiedy Marco po raz kolejny spróbował ją zaatakować. Choć w przypadku
wampirów problemy z równowagą zdarzały się rzadko, tym razem potknęła się o własne
nogi, jak długa lądując na ziemi. Skrzywiła się, kiedy wylądowała na dywanie,
klęcząc pośród porozrzucanych wszędzie w zasięgu wzorku odłamków. Kilka
naruszyło jej skórę, upuszczając krwi, choć rany zagoiły się niemalże
natychmiast kiedy tylko otrzepała ręce. W pośpiechu spróbowała stanąć na
nogi, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że musiała się bronić –
niezależnie od możliwych konsekwencji, tym bardziej, że miała do czynienia z przeciwnikiem
wystarczająco zdeterminowanym, by pokusił się o zabicie jej.
Tym
większym zaskoczeniem dla Aurory okazał się moment, w którym zrozumiała,
że Marco niekoniecznie miał to w planach. Spróbowała się podnieść, kiedy
wampir błyskawicznie przemieścił się, doskakując do Eveline, by bez większego
wysiłku móc wziąć dziewczynę na ręce. W tamtej chwili poruszyła się, po
czym zamrugała nieco nieprzytomnie, próbując skoncentrować wzrok na twarzy
swojego wybawcy. Aurora syknęła, napinając mięśnie i szykując się do tego,
żeby stanąć tej dwójce na drodze, gdyby spróbowali sforsować drzwi, ale również
i to okazało się zbędne.
Nie minęła
sekunda, jak oboje po prostu zniknęli – i Marco, i wtulona w niego
Eveline.
Aurora,
która próbowała się podnieść, pozwoliła sobie na to, żeby z jękiem osunąć
się z powrotem na usłaną ostrymi odłamkami podłogę. Nawet nie zwróciła
uwagi na ból, kiedy po raz kolejny pokaleczyła dłonie; do takich niedogodności zdążyła
się przyzwyczaić, zresztą jak i do o wiele silniejszego cierpienia,
aniżeli kilka powierzchownych cięć. Jak?!,
tłukło się kobiecie w głowie, ale nic nie wskazywało na to, żeby odpowiedź
na to jedno pytanie miała się w najbliższym czasie pojawić.
Cokolwiek
było z tym domem nie tak, najwyraźniej nie blokowało Marco. Nigdy
wcześniej nie widziała czegoś podobnego i chyba wolała nie zastanawiać się
nad tym, dlaczego rezydencja Nightów powstrzymała przed atakiem tylko i wyłącznie
ją. Rodzaj ochrony, nadnaturalne zjawisko, coś innego…
Z
czymkolwiek miała do czynienia, wniosek był jeden: była w ciemnej dupie,
mogąc co najwyżej dziękować opatrzności za to, że przy całym tym swoim chorym szczęściu,
na domiar złego nie nadziała się Marco na nóż.
Cudownie.
Marco
Eveline niespokojnie poruszyła
się w jego ramionach. Spojrzał na jej twarz, by przekonać się, że
obserwowała go z niepokojem, chwilę później nerwowo zaczynając rozglądać
się na prawo i lewo. Oczy dziewczyny rozszerzyły się w geście
niedowierzania, kiedy zorientowała się, że już nie znajdowali się w domu, a Aurory
nie było nigdzie obok; wyczuł, że puls dziewczyny jeszcze bardziej
przyśpieszył, nagle tak intensywny, że Marco mimowolnie doszedł do wniosku, że
żadnym zaskoczeniem byłoby dla niego, gdyby Eveline straciła przytomność.
– Co ty
właściwie…? – zaczęła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Och,
nie… Nie, nie chcę wiedzieć – westchnęła z rezygnacją.
– Ach… Mam
przez to rozumieć, że niczego się jeszcze nie nauczyłaś? – obruszył się, ledwo
powstrzymując chęć, by porządnie nią potrząsnąć.
Jedynie na
niego spojrzała, ostatecznie odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy. To ma być twoja próba ochrony przed prawdą?,
pomyślał przez moment mając ochotę trochę ją podręczyć albo od razu użyć
przymusu, jednak decydując się na bardziej diametralne środki, ale ostatecznie
się powstrzymał.
Hm, to
mogło poczekać. Przynajmniej do czasu, aż znowu spróbowałaby wystawić jego
nerwy na próbę.
– Dasz radę
wstać? – zapytał w zamian, próbując zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Eveline
drgnęła, ale przynajmniej ponownie przeniosła na niego wzrok. – Coś cię boli,
czy może…?
– Nie wiem
– przyznała z wahaniem. – Najwyżej na ciebie zwymiotuję – stwierdziła, a on
prychnął, sam niepewny tego, jak powinien odebrać jej słowa.
Wywrócił
oczami, po czym ostrożnie spróbował postawić Eveline do pionu. Zachwiała się na
nogach, niepewna i drżąca, chociaż trudno było mu stwierdzić, co było tego
przyczyną – sam fakt ataku ze strony Aurory, czy może to, że doświadczyła
bliskiego spotkania z podłogą. Cóż, wszystko wydawało się równie
prawdopodobne, a dla niego przynajmniej tymczasowo najistotniejsze
pozostawało to, że żyła. Nie byłby zadowolony, gdyby okazało się, że coś poszło
nie tak i sprawy mają się… trochę inaczej.
Eve
skrzywiła się, po czym zacisnęła palce na przedzie jego koszuli, żeby łatwiej
utrzymać równowagę. Czuł bijące od jej ciała ciepło oraz słodki zapach krwi –
wystarczająco intensywny, żeby zorientował się, że jednak musiała oberwać.
Dopiero po chwili zauważył krew na jej włosach, więc uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
Świetnie, tego potrzebował – rany głowy, która miałaby to do siebie, że jak
zwykle krwawiła o wiele bardziej niż powinna.
– Cholera…
– usłyszał drżący głos opartej o niego dziewczyny. – Jednak jesteś
prawdziwy, tak? Nie śnię.
– Przykro
mi – mruknął z przekąsem.
Gdyby
jeszcze wiedział, co takiego powinien z nią teraz zrobić, może oboje by
odetchnęli.
Rozdział trzydziesty, a więc trochę akcji, żeby ładnie uhonorować kolejną dziesiątkę. Przyznaję, że perspektywa Aurory to wyzwanie niemalże równie ciekawe, co wcześniej pisanie oczami Drake’a. Nie wiem, jak mi to wyszło, zresztą ostateczną ocenę tak czy inaczej pozostawiam Wam.Inną kwestią jest to, że Marco znowu uratował Eve – i że teraz już będą musieli porozmawiać, tym bardziej, że teraz zabierze dziewczynę do siebie. Tak, tak – będzie trochę wyjaśnień, chociaż… Ha, to wciąż nie wszystko, co sobie zaplanowałam, jeśli chodzi o wątki. Ale po kolei, nie? Gdzie byłaby frajda, jakbym tak z rozdziału na rozdział wszystko wyjawiła.Dziękuję za komentarze i obecność, bo to mnie uskrzydla. Kolejny rozdział niebawem, tym bardziej, że akcja powoli posuwa się do przodu…Do napisania!
Hej :3 Dotarłam w końcu do trzydzieste go rozdziału. Ciesze się, że mam chcesz te rozdziały za sobą. Czytanie u Ciebie zawsze sprawia mi wiele frajdy, a komentowanie jeszcze więcej chociaż nie zawsze wiem co powinnam napisać. :3
OdpowiedzUsuńAurora jest straszna suka. Ale ja lubię. Podoba mi się w jaki sposób została przedstawiona i chociaż to zakłamana wampirzyca to ma moja sympatię. Ciekawa jestem czy mi się coś może zmieni. W końcu nigdy nie wiadomo jak dalej się to wszystko potoczy, prawda? I może Aurora zrobi coś przez co niż nie będę jej tolerować. No zobaczymy później. Jak na razie mnie ma.
Jakoś na początku rozdziału masz napisane Amelie, a chyba powinno być Amanda. Chyba, że to jakaś postać o której nic nie wiem, bo mi się w ogóle nie kojarzy, aby kiedykolwiek się ono tu pojawiło.
Jest i nasz książę na białym koniu. ^*^ Prędzej czy poz ich musiał się pojawić. W końcu jak to tak można zostawić Eve sama, prawda? Poza tym Aurora z całą pewnością sprawiłaby, że dziewczyna nie dałaby się rady podnieść z podłogi. A taka niby z niej przyjaciółka ;) Dom trzyma teraz razem z Marco. Najwyraźniej wyczuł, że ten wampir nie skrzywdzić dziewczyny. Jestem ciekawa tego, kiedy się wyjaśni o co cchodzi z tym domem. :D
Czekam na pojawienie się kolejnego rozdziału, który mam nadzieje będzie niedługo.
ściskam,
Gabi.
Hej!
OdpowiedzUsuńJak zwykle mam zaległości i kiedy ja to wszystko nadrobie to nie wiem. Może nigdy mi się nie uda x.x Ale chociaż jeden rozdział do przodu to już coś, prawda?
Co ja mogę powiedzieć? Liczyłam, że Marco zabije Aurore, ale wiem, że to byłoby za szybko, więc żadnych nadziei sobie nie robiłam. Już się pojawia i już ginie? Co za banał! A tutaj chwilowo ich nie ma, także wiesz... masz u mnie plusik.
Podobało mi się to, co zrobiła Eveline. Pomimo szoku i na pewno strachu, postanowiła pomóc Marco i sobie, po czym zawaliła Aurorze w łeb. Brawa dla tej dziewczyny! Waleczna z niej duszyczka. Aż się nie mogę doczekać co będzie gdy nauczy się walczyć i bronić. Bo tak musi być, prawda?
Znów dajesz nam do zrozumienia, że dom to coś więcej niż tylko budynek i ściany. Ogranicza Aurorę, ale Marco już nie. Więc samo się nasuwa, że chroni Eveline. Tylko... no jakim cudem dom może robić takie rzeczy, nie? Ja w ogóle się nie domyślam co to może być. W ogóle.
A propos to się pochwalę i wiedziałam, że Amanda to Aurora - mam wtyki jakby coś ktoś. Nie dam nikomu namiarów! Nie e. Nope.
Coś jeszcze miałam dodać... ach! Końcówka. Podobało mi się. Taka naturalna wyszła, a ja się szczerzyłam. Naturalna z nutką humoru - według mojego zmęczonego muskó. Oczywiście już mówiłam, że lubię sceny gdzie jest Marco i Eveline razem. Przy nich nie da się nudzić i naprawdę chętnie poczytam co tam dalej wymyślisz ^.^ Znając Ciebie to nie raz będzie można się z nich pośmiać, nie?
Ogólnie - rozdział mi się podobał i widać, że kochasz to co robisz. A jeśli tak jest, zawsze wyjdzie coś dobrego. Raz mniej a raz bardziej. Bo jeśli robimy coś na siłę - Nigdy nic dobrego nie będzie.
Do następnego!
Mrs.Cross!
Okrągła trzydziestka. O Boże. A pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy poinformowałaś mnie o nowej historii. Byłaś taka podekscytowana, jeszcze nie do końca wiedziałaś co, jak, gdzie. Tu proszę, obchodzisz kolejną, maleńką rocznicę.
OdpowiedzUsuńTak wgl zauważyłam, że mniej więcej w tym samym czasie opublikowałyśmy Forever i SM. I popatrz, jak wyglądamy: ty dobiłaś prawie pięćdziesiątki, ja nadal stoję przy trzynastce. Ech.
Dziś nadrabiałam również BB u Gabi, dlatego wizja ganiania się po domu wcale a wcale nie wydaje mi się zabawna. Aurora ma w sobie coś niebezpiecznego i nieprzewidywalnego – trochę jak Alex. Czai się, prowokuje swoje ofiary, przypatruje im się, wprawiając je w zakłopotanie. Drwi z Eve, nie ma w niej za grosz cieplejszych uczuć. Fenomenalnie pokazałaś jej odczucia i przemyślenia. Uważa ludzi za słabą, nic nie wartą rasę a uczucia za „przegraną sprawę”. Eve jednak ma w sobie coś, co drażni Aurorę. Choć sprowadziła ją do Haven, z jakiegoś powodu nią gardzi. Zdaje sobie sprawę z tego, że Eve ma ważną rolę do odegrania i jest o nią, hm, zazdrosna? Pragnie sobie przypisać wszystkie zasługi, gardzi „pomocą” Drake’a czy Salvadorów. To sprawia Czytelnik jednocześnie ją kocha i nienawidzi. Jest silna i niezłomna, dzięki czemu sporo zyskuje. Jej paskudny charakter i świadomość, że to ona wciągnęła Eve w całą tę wampirzą intrygę, nieco uwłacza jej postaci.
Marco – książę na fuksjowym jednorożcu. Pojawia się w kulminacyjnym momencie i ratuje damę swego serca z opresji. Nie można jednak zapomnieć o zasługach Eve – w końcu dziewczyna zawzięła się i zdzieliła byłą przyjaciółkę przez łeb. Nadal kocham przekomarzanki tych dwojga. Są uroczy, aww. Tęcza, brokat, jednorożce!
Achh, zabierze ją do siebie? To ja od siebie dorzucam jeszcze różowe fatałaszki! Że niby za szybko? Haven sra samo na siebie, nic by się nie stało, gdyby tych dwoje w końcu się pocałowało!
Lecę dalej, może zdążę przeczytać jeszcze jeden nim moja ekipa łaskawie się zbierze i będziemy mogli zacząć należycie świętować zbliżający się Nowy Rok ;P
Buziaki!
Klaudia
Co za s.u.k.a z tej Aurory/Amandy! Mam ochotę iść po jakiś kołek i ją zabić!
OdpowiedzUsuńNo proszę Marco jak zwykle pojawia się w odpowiednim momencie. Prawdziwy bohater :))
Tak się zastanawiam czy druga perspektywa nie powinna być oznaczona jako Marco zamiast Eve, bo właściwie była opisana bardziej z jego strony?
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo przyjemny. :D Rezydencja Nightów jak widać skrywa wiele sekretów, czy w późniejszych rozdziałach można spodziewać się wyjaśnienia, dlaczego dom posiada taką moc?
Pomalutku Marco staje się moją ulubioną postacią. <3
Powinno, powinno! Już zmieniam. :D
Usuń