Eveline
To był jakiś koszmar. Inne
rozwiązanie po prostu nie wchodziło w grę – musiała śnić i koniec.
Jak inaczej miałaby wytłumaczyć to, że jakimś cudem utknęła z wampirem w
samym środku lasu, krótko po tym, jak omal nie została zamordowana przez
wieloletnią przyjaciółkę? A przynajmniej wydawało jej się, że to ktoś,
kogo znała i komu mogła ufać, chociaż… Szlag, w zasadzie jakie to
miało znaczenie? Jakkolwiek by tego nie ujęła, brzmiało równie źle, przez co
prędzej gotowa była przyjąć, że uderzyła się w głowę i miała omamy,
aniżeli uznać, że wszystko to, co działo się wokół niej, miało rację bytu.
Wciąż miała
problem z tym, żeby zebrać myśli, nawet pomimo tego, że Marco postawił ją
do pionu. Zachwiała się i dosłownie wpadła mu w ramiona, utrzymując
pion tylko i wyłącznie dzięki temu, że trzymał ją w ramionach. Ich
spojrzenia na krótką chwilę się spotkały, a Eveline zesztywniała, co
najmniej porażona intensywnością jego wzroku. Mimochodem pomyślała o tym,
że powinna unikać kontaktu wzrokowego z tym osobnikiem, bo to mogło
skończyć się źle; chciała czy nie, nie mogła zapomnieć o tym, że był w stanie
w dość krótkim czasie namieszać jej w głowie. Co prawda szczerze
wątpiła w to, żeby mógł wprawić ją w jeszcze silniejszą
dekoncentrację niż do tej pory, ale po wszystkim, co zobaczyła w ostatnich
dniach, każda ewentualność wydawała się równie prawdopodobna.
Zesztywniała,
kiedy Marco wyciągnął dłoń ku jej twarzy, bez słowa wyjaśnienia ujmując
ją pod brodę. Skrzywiła się, kiedy palce drugiej ręki wsunął we włosy, samym
tylko dotykiem skutecznie przyprawiając Eveline o dreszcze. Chciała
zapytać, co tak właściwie robił, nim jednak zdołała odezwać się chociażby
słowem, mężczyzna odsunął się, by móc zademonstrować jej dłoń – czy też
raczej to, że bladą skórę znaczyły wyraźne ślady świeżej krwi.
– O cholera… –
wyrwało się Eve. Bezwiednie cofnęła się o krok, po czym w pośpiechu
sama również dotknęła tyłu głowy, ledwo powstrzymując jęk, kiedy pod palcami
wyczuła wilgoć. – O chole… – zaczęła raz jeszcze, ale tym razem
Marco nie pozwolił na to, żeby dokończyła.
– Mam tylko
nadzieję, że nie jesteś szczególnie wrażliwa na krew. Pewnie nie byłabyś
zadowolona, gdybym musiał cię nieść – stwierdził, a ona zapragnęła
roześmiać się w nieco histeryczny sposób.
Kpił czy o drogę
pytał?! Może coś pomyliła, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Amanda miotała nią
na wszystkie strony, ale to jeszcze nie znaczyło, że całkiem postradała zmysły…
Chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę okoliczności, mogło oznaczać
właśnie to. Tak czy inaczej, skoro już próbował z nią rozmawiać o wrażliwości
na krew, to zdecydowanie nie o jej reakcję powinien się w tym
wszystkim martwić.
– O czym
ty…? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, czego zresztą szybko
pożałowała, czując przybierający na sile ból. Najwyraźniej krążąca w żyłach
adrenalina zaczynała się wyczerpywać, stopniowo ustępując miejsca zmęczeniu i ogólnej
słabości. – Zaraz… Nie zamierzasz chyba…? – zaczęła, ale nie była w stanie
dokończyć.
Marco
spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy sposób, kiedy w pośpiechu
spróbowała oswobodzić się z jego objęć i odsunąć tak daleko, jak
tylko miało być to możliwe. Mimo wszystko pozwolił jej na to, prawie na pewno
wywracając oczami, kiedy zatoczyła się jak pijana, wpadając na pień
najbliższego drzewa. Oparła się o nie plecami, dysząc ciężko i za
wszelką cenę próbując zapanować nad stopniowo wymykającym się spod kontroli,
już i tak aż nadto roztrzęsionym ciałem.
– Daj
spokój – westchnął Marco. – Nie po to cię uratowałem, po raz kolejny
zresztą, żeby teraz samemu przyczynić się do twojej śmierci.
– Bardzo to
pocieszające – zadrwiła, mimowolnie wzdrygając się w odpowiedzi na
jego słowa.
Nie,
sytuacja zdecydowanie nie była normalna. Już nie chodziło tylko o to, że
powoli zaczynała wierzyć w to szaleństwo. Ręce wciąż drżały jej na
wspomnienie tego, jak zamachnęła się na Amandę wazonem. To było niczym impuls,
zresztą tak jak i ulga, którą poczuła, kiedy w całym tym zamieszaniu
zobaczyła Marco. W tamtej chwili w pełni utwierdziła się w przekonaniu,
że unikanie prawdy i wmawianie sobie, że jest w stanie kontrolować
swoje życie, postępując tak, jakby nie wydarzyło się nic godnego uwagi, na
dłuższą metę nie ma sensu. Chciała czy nie, doskonale rozumiała, że uciekanie
przed prawdą mogło być wręcz zabójcze, ale…
Wzdrygnęła
się raz jeszcze, zanim ostatecznie odważyła się przenieść wzrok z powrotem
na Marco. Stał dosłownie na wyciągnięcie ręki, dość spokojny, jeśli wziąć pod
uwagę to, że dopiero co na jej oczach wymachiwał nożem, próbując dźgnąć
zagrażającą mu kobietę.
Amandę. Jej
przyjaciółkę, która…
Nie, to nie
było tak. Przecież jeszcze w domu po raz pierwszy zaczęła się wahać, mając
wrażenie, że umyka jej coś istotnego. Niczego nie rozumiała, a wątpliwości
i nerwy coraz bardziej dawały się Eveline we znaki, stopniowo
doprowadzając dziewczynę do szału i potęgując ból głowy. W tamtej
chwili pomyślała, że nie tak dużo brakowało do tego, żeby jednak straciła
przytomność i to bynajmniej nie przez „wrażliwość na krew”, ale nie
zamierzała sobie na to pozwolić. Po pierwszym razie, kiedy Drake omal nie
zamordował jej na cmentarzu, mogła w panice wmawiać sobie, że to nie
ma racji bytu i że tak naprawdę jej nie dotyczy – że wyjazd w cudowny
sposób rozwiąże wszelakie problemy, przynosząc jakże upragnione ukojenie –
ale teraz to już nie miało sensu.
Być może
się myliła – nade wszystko chciała, żeby tak było – ale aż w niej krzyczało, że chodzi o coś więcej… I że od dawna tak było, może
przez całe jej dotychczasowe życie, chociaż dopiero teraz była tego w pełni
świadoma.
Cokolwiek
się działo, nie mogła przed tym uciekać.
–
Eveline? – usłyszała niemalże łagodny głos Marco. Mężczyzna wciąż
lustrował ją wzrokiem, wydając się na coś czekać, choć to równie dobrze mogło
być wyłącznie jej wrażeniem. W jego przypadku wszystko wydawało się równie
prawdopodobne. – Nie chciałbym cię poganiać, ale tkwienie w środku
lasu nie jest najlepszym pomysłem – powiedział takim tonem, jakby właśnie
omawiali najbardziej oczywiste kwestie, takie jak pogoda czy to, że
trawa zazwyczaj bywa zielona.
Zawahała
się, zwłaszcza kiedy na podkreślenie swoich słów wyciągnął ku niej rękę.
Chociaż jakaś cząstka Eveline marzyła o tym, żeby odwrócić się na pięcie i z
wrzaskiem rzucić się do ucieczki, coś skłoniło do tego, żeby jednak przyjąć
zaoferowaną jej dłoń. Ujęła ją po dłuższej chwili wahania, wciąż niepewna i drżąca,
zwłaszcza kiedy Marco delikatnie acz stanowczo przyciągnął ją do siebie.
Rozsądek podpowiadał, że stanie z otwartą raną głowy przy kimś, kto
najpewniej gustował w krwi, nie było najlepszym pomysłem, ale z drugiej strony… chyba powoli
zaczynała mu ufać.
Albo raczej
już ufała.
Ta
świadomość ją poraziła, być może nawet bardziej niż to, że Amanda mogła okazać
się potworem. Wciąż nie potrafiła myśleć o tych… istotach inaczej,
choć zarazem trudno było jej spojrzeć negatywnie na kogoś, komu jakby nie
patrzeć zawdzięczała życie. Albo jestem w szoku,
albo on naprawdę miesza mi w głowie, pomyślała w oszołomieniu,
ale to też wydało jej się najmniej istotne. Chociaż lustrowała wzrokiem twarz
trzymającego ją mężczyzny, próbując doszukać się jakichkolwiek oznak tego, że
był w stanie zorientować się, co takiego działo się w jej głowie,
ostateczna odpowiedź była Eveline obojętna.
Cokolwiek
wiedział albo myślał sobie Marco, najwyraźniej postanowił zachować to dla
siebie. Tym razem nawet nie drgnęła, kiedy raz jeszcze ujął ją pod brodę,
zachęcając do spojrzenia sobie w oczy.
– Zaufaj
mi, w porządku? Jeśli pozwolisz, teraz cię stąd zabiorę. Twój dom nie jest
już bezpieczny – zapowiedział, a jej serce omal nie wyskoczyło z piersi.
–
Amanda… – wyrzuciła z siebie na wydechu. Aż skrzywiła się, porażona
piskliwym brzmieniem własnego głosu.
Przez twarz
Marco przemknął cień, on sam zaś przez chwilę wyglądał tak, jakby miał zamiar
ją poprawić, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował.
– Teraz to
nieważne – stwierdził z powagą. Nerwowo rozejrzał się dookoła, po
czym stanowczo chwycił Eveline za ramiona. – Zaprosiłaś ją, więc może
swobodnie przekraczać próg. Nie ma mowy, żebyś tam wróciła, a skoro
właśnie znowu uratowałem ci życie, możemy uznać, że teraz tym bardziej za
ciebie odpowiadam. To z kolei oznacza, że powinienem zrobić wszystko,
bylebyś była bezpieczna.
– Nie
zapędzasz się troszeczkę? – zapytała, coraz bardziej oszołomiona sytuacją.
Ledwo nadążała za tym, co do niej mówił, o wyciągnięciu jakichkolwiek
sensownych wniosków nie wspominając.
Marco
puścił jej słowa mimo uszu, najwyraźniej zamierzając wykorzystać okazję, żeby
powiedzieć wszystko, co sobie zaplanował.
– Zabiorę
cię gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna. Jest jedno takiego miejsce i… Po prostu
mi zaufaj – powtórzył z naciskiem, bo otworzyła usta, gotowa
zaprotestować. – Za dużo poświęciłem, żeby teraz dać ci zginąć. Zresztą
sama musisz przyznać, że potrzebujesz odpoczynku, poza tym trzeba cię opatrzyć
i…
– I wyjaśnienia –
wtrąciła, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Potrzebuję wyjaśnień.
Ulga, którą
dostrzegła w jasnych tęczówkach swojego towarzysza, wydała jej się jak
najbardziej warta tego, żeby wyrzucić z siebie tych kilka słów. Nie miała
pojęcia, czego od niej chciał, dlaczego wydawał się do tego stopnia
zdeterminowany, a tym bardziej czego powinna się spodziewać, ale to wydało
się najmniej istotne.
Dość
uciekania… Och, gdyby to było takie łatwe!
– W porządku.
Przecież mówiłem Castielowi, że trzeba na spokojnie… – mruknął, zwracając
się chyba bardziej do siebie niż do niej. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na
pewno nie tego, że Marco bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przygarnie ją do
siebie. Zesztywniała, kiedy ją objął, ale nie próbowała się wyrywać, w zamian
wtulając twarz w jego tors i próbując znaleźć ukojenie w charakterystycznym,
nieco egzotycznym zapachu, którego do tej pory nie potrafiła zidentyfikować. To
było… bardzo przyjemne. Chyba. – Zamknij oczy. Pokażę ci sztuczkę.
Z braku
lepszych pomysłów, po prostu to zrobiła. Zamarła w bezruchu, próbując
odrzucić od siebie niechcianą wizję tego, jak Marco odchyla jej szyję i jednak
próbuje dorwać się do odsłoniętego gardła. Sam
powiedział, że nie ma w tym interesu, warknęła na siebie w duchu,
ale takie stwierdzenie jedynie podsyciło pragnienie, by się histerycznie
roześmiać.
Nie miał
interesu. O Boże, to brzmiało tak, jakby w tym wszystkim chodziło o korzyści,
a to zdecydowanie nie sprzyjało budowaniu zaufania i…
Wzdrygnęła
się, kiedy dłoń wampira (Jak bardzo przerażające było to, że stopniowo
zaczynała przyswajać sobie to słowo? Szlag, zdecydowanie musiała trwać w szoku!)
zacisnęła się na jej ramieniu, gdy Marco zdecydował się odsunąć ją od siebie.
Poderwała głowę, próbując psychicznie przygotować się dosłownie na wszystko,
łącznie z widokiem jarzących się na czerwono oczu oraz wysuniętych kłów,
ale nic podobnego nie miało miejsca. Jej towarzysz jak gdyby nigdy nic
wpatrywał się w coś, co znajdowało się poza zasięgiem wzroku Eveline, co
ostatecznie nakłoniło dziewczynę do tego, żeby odsunąć się od niego w popłochu
i pod wpływem impulsu obejrzeć się przez ramię. Co prawda stawanie tyłem
do kogoś takiego jak on nie wydawało się rozsądne, ale…
– O Boże!
– wyrwało jej się.
Z wrażenia
aż się zatoczyła, mogąc przekonać się, że już zdecydowanie nie znajdowali się w lesie
– a przynajmniej nie w tej jego części, gdzie stali jeszcze chwilę
wcześniej. Co prawda nadal widziała rosnące dookoła drzewa, czuła zapach roślin
– całą mieszankę, której przez mętlik w głowie i tak nie potrafiła zidentyfikować
– ale nie to zrobiło na dziewczynie największe wrażenie. Najistotniejszy
problem stanowiło to, że w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć, jakim
cudem tak po prostu znaleźli się przed domem, twierdzą czy jak inaczej powinna
nazwać górujący nad nimi budynek. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, w milczeniu
wodząc wzrokiem to na prawo, to znów na lewo, nie dowierzając temu, że zarówno
majacząca tuż przed nią rezydencja, jak i wysoki, solidny mur, który otaczał
cały teren, mogłyby być prawdziwe.
Jak…?, pomyślała w oszołomieniu,
ale prawda była taka, że przecież wiedziała. Pamiętała moment, w którym
Marco ot tak rozpłynął się na jej oczach – w końcu trudno byłoby wyrzucić
coś z takiego pamięci. Jakkolwiek by nie było, najwyraźniej zrobił to
ponownie, a do dziewczyny stopniowo zaczęło docierać, że ów „sztuczka” o której
wspominał, musiała być ładniejszym określeniem na…
–
Dematerializowaliśmy się – uświadomił ją spokojnie. W tamtej chwili serce
prawie wyskoczyło jej z piersi, tym bardziej, że to wszystko naprawdę
brzmiało jak bezsens. Czysta fikcja; coś, co nie powinno mieć racji bytu, chociaż
przecież się działo, a ona miała okazję w tym uczestniczyć. – Z czasem
się przyzwyczaisz. Wy, ludzie, macie swoisty talent dostosowywania się do
sytuacji, w których przyszło wam się znaleźć – stwierdził niemalże
pogodnym tonem.
Wciąż
milczała, zdolna co najwyżej bezmyślnie wpatrywać się w budynek. Wszystko
wskazywało na to, że wraz z Marco znajdowali się na terenie dość okazałej
posiadłości, otoczonej murem wystarczająco wysokim, by poczuła się bezpieczna i zarazem
zaczęła doświadczać pierwszych objawów klaustrofobii. Nawet gdyby chciała
uciekać, nie miałaby na to najmniejszych szans! Wystarczył jeden rzut oka na
główną bramę, by zorientowała się, że otwarcie jej siłą nie miało być możliwe –
nie dla człowieka, bo jakoś nie miała wątpliwości, że ktoś taki jak Marco,
poradziłby sobie w zaledwie kilka chwil. Skoro znalazła się tutaj, mógł
zrobić z nią dosłownie wszystko, a to…
Wiedziała o tym,
a jednak wcale nie odczuwała strachu w takim stopniu, jak mogłaby się
tego spodziewać. Wszystko niezmiennie mieszało się Eve w głowie, ale nie
na tyle, by miała problem z określeniem własnych emocji. W efekcie była
pewna, że Marco nie miał w planach wyrządzenia komukolwiek krzywdy,
przynajmniej na razie. Co więcej, spokojnie stała u jego boku, dość pewnie
czując się z tym, że w którymś momencie położył dłoń na jej ramieniu,
być może chcąc upewnić się, że nie zamierzała zemdleć. Rzuciła mu nerwowe
spojrzenie, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co powinna powiedzieć albo
zrobić, ale pomimo usilnych starań nie była w stanie wyrzucić z siebie
choćby słowa.
– W porządku?
– upewnił się Marco. – Wciąż jesteś na tyle podenerwowana, że odbieram twoje
myśli… Z góry proszę o wybaczenie – dodał, a ona drgnęła
niespokojnie. Oczywiście musiał nawet w tej sytuacji zgrywać dżentelmena, a
jakże! – Przestań myśleć o sobie jak o więźniu, bo zdecydowanie nie
mam tego na celu. Nie zamierzam zamknąć cię tutaj na klucz – zapewnił, ale i tak
spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Nawet
jeśli znowu zacznę upierać się, że chcę wyjechać, byleby tylko stąd uciec?
Wahał się
nad odpowiedzią wystarczająco długo, by doszła do wniosku, że najpewniej
specjalnie próbował się z nią drażnić.
– No, może
wtedy – zreflektował się.
Biorąc pod
uwagę to, że zamiast się wzdrygnąć, w tamtej chwili zapragnęła go
zamordować, mogła chyba założyć, że nie było z nią aż tak źle. Nie żeby
perspektywa rzucania się na mężczyznę, który zdecydowanie nie był człowiekiem,
wydawała się najszczęśliwszym pomysłem, ale chyba zaczynało jej być wszystko
jedno.
Kąciki ust
Marco drgnęły, ale poza tym nie skomentował tego, co był w stanie
wychwycić choćby słowem. Nie zaprotestowała, kiedy nagle ruszył przed siebie,
wcześniej ujmując ją pod ramię i nie pozostawiając innego wyboru, jak
tylko ruszyć za nim. Wciąż nerwowo wodziła wzrokiem na prawo i lewo,
próbując wypatrzeć coś, co mogłaby uznać za niepokojące, ale wszystko
wskazywało na to, że są sami. Nie sądziła, że kiedykolwiek znajdzie się w sytuacji,
w której będzie niemalże wypatrywała momentu, w którym ktoś spróbuje
targnąć się na jej życie, ale mimo wszystko… Cóż, nie wzięła pod uwagę bardzo
wielu rzeczy i to pomimo tego, że od samego początku wiedziała, że powrót
do Haven może nieść ze sobą dość poważne konsekwencje.
– To jest
twój dom? – zapytała cicho, chcąc przerwać przedłużającą się, niezręczną ciszę.
Łatwiej było mówić, zresztą nie widziała niczego złego w próbie
dowiedzenia się, gdzie właściwie została zabrana.
– Można tak
powiedzieć, chociaż od jakiegoś czasu trudno mi to nazywać po prostu domem… –
Zamilkł, po czym rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Sama zobaczysz…
Aha, trzymaj się blisko mnie, przynajmniej póki krwawisz – stwierdził, a Eve
ledwo powstrzymała jęk frustracji. Co to niby miało oznaczać?
Wciąż była
pełna wątpliwości, kiedy znaleźli się przy drzwiach. Z jakiegoś powodu nie
zaskoczyło jej to, że Marco nie szukał klucza, w zamian jak gdyby nigdy
nic naciskając klamkę; nie sądziła, żeby zawracanie sobie głowy zamkiem miało
rację bytu w przypadku którejkolwiek z tych istot, nie wspominając o tym,
że kawałek drewna zdecydowanie nie miał okazać się należytą przeszkodą. Swoją
drogą, dla kogoś, kto potrafił się dematerializować, mało co musiało takie być,
ale o tym wolała jak na razie nie myśleć.
Pełna obaw,
niespokojnie zajrzała do pogrążonego w mroku przedsionka. Marco gestem
zaprosił ją do środka, puszczając przodem, co jednak nie przeszkadzało mu w tym,
żeby ciągle zaciskać dłoń na jej ramieniu. Czuła, że podąża za nią niczym cień,
najpewniej gotów w każdej chwili rzucić się do ataku albo ją osłonić,
chociaż to wydawało się pozbawione sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Dopiero w tamtej chwili Eveline przyszło do głowy to, że wampir wcale nie
musiał mieszkać sam, nim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, a tym
bardziej o coś zapytać, gdzieś z głębi korytarza dobiegł ich wyraźnie
sfrustrowany głos.
–
Nareszcie! Słyszałeś może o tak cudownym urządzeniu, jakim jest telefon
komórkowy? Dobijam się już przynajmniej od godziny, ale przecież najprościej
jest mnie zignorować.
– Lana… –
westchnął Marco.
Być może
zamierzał dodać coś jeszcze, ale powstrzymał go jasny blask jarzeniówek, który
nagle rozświetlił pomieszczenie. Eveline zmrużyła oczy, mrugając pośpiesznie,
by przyzwyczaić tęczówki do zmiany oświetlenia. W efekcie dopiero po
dłuższej chwili udało jej się skoncentrować wzrok na drobnej, kobiecej
sylwetce, która zdecydowanym krokiem ruszyła ku niej i towarzyszącemu jej
mężczyźnie. W ogólnym oszołomieniu zdążyła zauważyć, że miała do czynienia
z wysoką blondynką – wystarczająco urodziwą, by Eve nabrała przekonania,
że ta zdecydowanie nie była człowiekiem. Przez to omal nie dostała zawału,
kiedy Lana bezceremonialnie wyciągnęła ku niej rękę, próbując wcisnąć w dłonie
coś, co dziewczyna dopiero po chwili zdołała zidentyfikować jako wypełnioną do
połowy szklankę.
– Proszę
bardzo. – Lana obrzuciła ją wymownym, przenikliwym spojrzeniem. Było coś
niepokojącego w wyrazie jej oczu – zbyt głębokich, zbyt bystrych i zdecydowanie
zbyt… – Przyda ci się.
– Co…? –
wyrzuciła z siebie na wydechu, tępo wpatrując się w naczynie. Przede
wszystkim chciała się upewnić, że płyn… Cóż, nie będzie gęsty i w kolorze,
który mógłby świadczyć tylko jedno.
– To melisa
– rzuciła Lana takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Swoją
drogą, miło w końcu poznać, ale o tym za chwilę… Och, Marco,
dziewczyna ci krwawi – dodała niemalże beztrosko, po czym bezceremonialnie
odwróciła się na pięcie. Coś w jej ruchach dało Eveline do zrozumienia, że
najwyraźniej oczekiwała, że za nią pójdą. – Podziękujecie mi później.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, w oszołomieniu spoglądając to na ściskaną w dłoniach
szklankę, to znów na Lanę. Być może to szok, ale nie była w stanie za nią
nadążyć, nie wspominając o próbie zrozumienia, co takiego działo się wokół
niej. Wiedziała jedynie, że miała rację i Marco nie mieszkał sam, ale mimo
wszystko…
A potem
doszły ją szybkie, wyraźnie nerwowe kroki i do rozmowy postanowił włączyć
się ktoś jeszcze.
– Co ty, do
jasnej cholery, zrobiłeś…?!
Dzisiaj z mojej strony będzie krótko, tym bardziej, że widać, co takiego się dzieje. Podejrzewam, że najbliższe rozdziały będą przełomowe – Marco zabrał Eve do siebie, więc najwyższa pora dowiedzieć się czegoś o bohaterach. Pojawi się trochę wyjaśnień, ale… wciąż nie obiecuję, że w kwestii Eveline i jej roli wyjawię wszystko, bo to byłoby zbyt proste.Dziękuję za komentarze i obecność – jesteście cudowni. Kolejny rozdział oczywiście w przyszłym tygodniu, więc do napisania!
Bry :3
OdpowiedzUsuńPostanowiłam wpaść tutaj. Zbierałam się już od jakiegoś czasu, a teraz sama najlepiej wiesz, że nie mam warunków do tego, aby na spokojnie czytać. Zresztą już tylko trzy dni, grunt to przetrwać do środy i potem wielki Welcome back to the internet! - no a przynajmniej ja mam nadzieje, ze nic się nie spieprzy i tak będzie. C: Nie przedłużam juz i wracam do pisania o rozdziale.
Gif na gorze cudny, a scena w serialu tez była cudna. Bo nie ma to jak się pytać ciężarnej czy chce się napić alkoholu, nie? :p No i właśnie po tym spodziewałam się tego, że Lana zaoferuje jej do picia coś mocniejszego, a tu się okazuje, że to melisa. A to niespodzianka, bo zwykle spotykam się z tym, że wampiry piją sam alkohol i komuś tez go oferują. Sama zresztą można powiedziec, ze robie ze swoich postaci alkoholików xD Skoro w notce piszesz, że pora dowiedzieć się tego i owego o bohaterach to ja czekam niecierpliwie. Znaczy, coś tam już wiemy, ale z Tobą zawsze jest tak, że karty odkrywasz powoli. I dobrze, bo gdyby tak wszystko pokazać w paru rozdziałach nie byłoby sensu w tym, aby pisać więcej rozdziałów, racja? Te pięć by wystarczyło, a tak historia ma swoje własne tempo i wszystko dzieje się w swoim czasie. Tak jest dobrze.
Czyżby ostatnia osoba, która się pojawiła był Castiel? Z tego co kojarzę to chyba poza Marco, Castielem i Lana więcej "dobrych" wampirów nie ma, ale no kurde, ktoś mi się tam jeszcze kojarzy, że był, ale już nie mogę sobie przypomnieć czy należy do tej dobrej strony czy złej. Albo w ogóle coś mi się jebło i pieprzę głupoty.
Moja wymowką na to będzie to, że od prawie miesiąca nie mam kontaktu z ludźmi! Mózg mi się lansuje i te sprawy xD
Rozdział bardzo szybko przeczytałam, a co za tym idzie tez był bardzo przyjemny. Zresztą w Twoim przypadku każde rozdziały są przyjemne. :3
Pozostaje mi życzyć, aby wena Cię nie opuszczala i cóż... Czekam na kolejny rozdział. C:
Ściskam mocno,
Gabi.
Bry!
OdpowiedzUsuńSkąd ja wiedziałam, że nie będzie pocałunku pomiędzy Marco a Eveline? Chociaż to już - A może dopiero - XXXI rozdział, nie było dużo akcji między nimi. Więc pocałunek byłby za szybko - coś, czego nie ma u Ciebie.
Podejrzewam, co mogła czuć Eveline w związku z tym, że straciła przyjaciółkę. Osobę, której ufała. Mnie nigdy nie chcieli zabić, ale jednak wiem jakie to uczucie stracić przyjaciela. Nic przyjemnego, jakby ktoś się pytał. Ale wiem, że z czasem idzie przywyknąć. Chociaż w przypadku dziewczyny uczucia jakimi darzyła Amande/Aurorę mogły być wynikiem manipulacji, czyż nie?
Powoli sytuacja się rozkręca. Już Eveline jest u Marco (wcale o tym nie wiedziałam), no i już się przyzwyczaja do wampirów, a dodatkowo Marco zdobył jakąś część jej zaufania. Niby to już XXXI rozdział, a tak dużo się nie wydarzyło przez tą całą trzydziestke. Nie będę się powtarzać, że to dobrze. Chociaż kiedyś byłam zwolenniczką szybkich akcji :D Ale to jeszcze nie było pisanie na poważnie.
Szczerze mówiąc myślałam, że Lana poczęstuje Eveline wódka, albo czymś co również zawiera w sobie procenty. To chyba byłoby lepsze niż melisa :D
I gość na końcu... Castiel? Czy ten drugi? (Zapomniałam imienia, a nie chce wyjść na głupka ze strzelaniem) XD Nie wiem, ale dowiem się zapewne jak przeczytam next. Może dzisiaj mi się uda... kto wie.
Ogólnie? No jasne, że mi się podobał. Nie ma oklepanych napisów typu "Stanęli pod bramą. Otworzyli ją. Weszli do środka." Za to są pożądne opisy i się pytam: kiedy wydasz książkę?
Ściskam,
(Ta zła i najgorsza ^.^)
Mrs.Cross!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitam ponownie. Dzień-dobry wieczór.
UsuńMówiłam, że uwielbiam tych dwoje razem? Mówiłam, ale powtórzę, bo czemu by nie. Przekomarzanki, brak zaufania – to wszystko razem sprawia, że są tacy, hm, nieporadnie uroczy. Widać jednak że pomału, pomaleńku coś między nimi się „tworzy”. Uwielbiasz przeciągać i trzymać nas w niepewności, niemniej tym razem nie robisz tego tylko po to, by się z nami podroczyć. Wierzę, że tych dwoje ostatecznie skończy razem, ale do tego potrzeba mnóstwo czasu. I wzajemnego zaufania, bo bez tego ani rusz. A Eve jak na razie jest zbyt przerażona, by zaprzyjaźnić się – a co dopiero pokochać! – z jakimś wampirem.
Co innego, gdyby to był Castiel, jemu pewnie by się nie opierała… ;> Chociaż z nią nic nigdy nie wiadomo, w końcu olała Drake’a. Ja nie wiem, co z tą babą jest nie tak… Gdzie ona ma oczy? ;-;
Szczerze? Polubiłam Lanę. Z doświadczenia wiem, że u kogo jak u kogo, ale u Ciebie nie ma co przyzwyczajać się do postaci, bo albo je zabijesz, albo sprowadzisz na „złą” stronę, niemniej Lana sprawia wrażenie zabawnej. „Och, Marco, dziewczyna ci krwawi” – i to mnie więcej wtedy ją pokochałam. Kojarzę ją jako dość sztywną, niezbyt przyjazną wampirzycę. A tu proszę, taka niespodzianka. Mam nadzieję, że załapie dobry kontakt z Eve, bo Nightówna potrzebuje teraz kogoś bliskiego. A Lana zdaje się być idealna.
O Boże. Bożebożeboże. Czy to na końcu to Castiel? Powiedz, że tak. Powiedz! Dobra, nic nie mów. Przeczytam w następnej notce xd
Do zobaczenia w nowym roku, kochana! :*
Klaudia
Uwielbiam Marco! Chce takiego osobistego wampirzego bodyguarda ^^ Eveline mu ufa więc lepiej niech tego nie spieprzy
OdpowiedzUsuńNa sam początek:
OdpowiedzUsuń"– Zamknij oczy. Pokażę ci sztuczkę." o boziu, ale mnie urzekło to zdanie i cała scena, po prostu piękne! Czytałam dwa razy ten fragment! <3 Mam nadzieję, że nie obrazisz się jeśli kiedyś użyję tego zdania gdzieś w swoim rozdziale? <3
Cały rozdział bardzo mi się podobał! Jestem też zaintrygowana faktem, że Eve pozna pozostałe wampiry. Lana wydaje się wporządku, a końcowy głos to jak nic Castiel! :D
O jak mi miło. <3 Oczywiście, że się nie obrażę. Przeciwnie – o ile będziesz pamiętać, to daj mi cynk, chętnie wtedy zerknę. :D
UsuńŚlicznie dziękuję! <3 Zapamiętam na pewno, choć nie mówię kiedy się to pojawi, ale mam już pewną wizję w głowie, a to już coś. :D
UsuńTymczasem lecę do kolejnego rozdziału!