Eveline
Otworzyła oczy z poczuciem,
że spała bardzo długo. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zebrać myśli i uświadomić
sobie, co się stało, chociaż w głowie miała mętlik. Poszczególne myśli i wspomnienia
mieszały się ze sobą, tworząc skomplikowaną, trudną do zrozumienia masę,
składającą się ze sprzecznych emocji – w tym przede wszystkim strachu,
który wydawał się przysłaniać wszystko inne. Mimowolnie skrzywiła się, po czym
spróbowała poruszyć, przez krótką chwilę sama niepewna, czego tak naprawdę powinna
spodziewać się po swoim ciele. W efekcie dopiero po dłuższej chwili
zdołała zarejestrować dwie istotne rzeczy, które sprawiły, że serce z wrażenia
niemalże wyrwało się z piersi dziewczyny.
Po pierwsze,
zdecydowanie nie znajdowała się w pokoju, w którym zasypiała. To nie
powinno być niespodzianką, bo przecież jak przez mgłę pamiętała moment, w którym
Marco zabrał ją do siebie. Co prawda w którymś momencie była skłonna
uznać, że to sen, ale teraz już nie miała co do tego możliwości.
Nie mogła, bo druga
kwestia sprowadzała się do obecnego w pomieszczeniu wampira, który jak
gdyby nigdy nic obserwował ją z najbardziej zaciemnionego kąta sypialni.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, dziwnie oszołomiona – i to zarówno sytuacją, jak i przenikliwym
spojrzeniem pary lśniących, niebieskich oczu. Z wolna usiadła, nagle
zażenowana, chociaż sama nie była pewna, skąd tak naprawdę brały się te dziwne
uczucia. Chciała coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy,
tym bardziej, że wspomnienia ostatniej nocy pozostawały wystarczająco zamazane,
by miała problem z uporządkowaniem ich. Wszystko wydawało się jakimś
pokrętnym snem – koszmarem, którego nie była w stanie w żaden
sensowny sposób zinterpretować. Wszystko to, co robiła i mówiła, nie
wspominając już o przenikliwym lęku, który towarzyszył jej przez cały ten
czas… To do pewnego stopnia ją przerastało, chociaż zarazem nie była w stanie
zrozumieć dlaczego. Wiedziała, że stało się coś bardzo ważnego i niepokojącego
zarazem, ale kiedy wysiliła pamięć, usiłując wszystko uporządkować, zdołała
przywołać tylko moment pojawienia się Marco oraz to, o czym rozmawiali,
zanim ostatecznie zdecydowała się zamknąć oczy.
– Wszystko w porządku?
– usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Poderwała głowę,
chcąc nie chcąc na powrót przenosząc wzrok na wampira. Poraziła ją jego bladość
oraz to, że wyglądał na co najmniej zmęczonego. Nie miała pojęcia, która jest
godzina, ale kiedy instynktownie spojrzała w stronę znajdujących się w pokoju
drzwi balkonowych, przekonała się, że zarówno te, jak i wszystkie okna,
zostały przysłonięte przez nieprzepuszczające światła, metalowe żaluzje.
Zrozumiała, że to były te udogodnienia, o których z taką dumą
wspominała Lana, twierdząc, że dom jak najbardziej został przystosowany do
istot, które za naturalną porę do funkcjonowania, uznawały noc. To wydawało się
aż nazbyt oczywistą wskazówką, nie wspominając o tym, że już nie miała
najmniejszych nawet wątpliwości co do tego, że na zewnątrz musiało być jasno.
– W porządku – mruknęła
z opóźnieniem, tak cicho, że gdyby miała do czynienia z kimkolwiek
innym, najpewniej nie zrozumiałby jej słów. Marco w zamyśleniu skinął
głową, wciąż nie odrywając od niej wzroku. – Byłeś tutaj cały czas? – zapytała
jakby od niechcenia, bo ta jedna kwestia wydawała się aż nazbyt istotna.
– A co innego
miałem zrobić? – rzucił z niemalże uprzejmym zainteresowaniem. Na jego
ustach pojawił się blady, aczkolwiek niewymuszony uśmiech. – Zajęłaś mi łóżko.
To wystarczyło, żeby
tym szybciej poderwała się do pozycji siedzącej, przesuwając bliżej krawędzi. W ostatniej
chwili przytrzymała się materaca, by nie ryzykować, że przypadkiem spadnie na
podłogę. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, przez kilka następnych sekund
skupiając się przede wszystkim na próbie doprowadzenia się do porządku. Okej,
więc spała w jego sypialni, podczas gdy on cały czas siedział obok i jej
pilnował. W końcu… czemu nie, prawda? O ile się orientowała, nie
robił tego po raz pierwszy, chociaż tym razem przynajmniej nie zrobił sobie
kawy.
Ewentualnie liczy na coś bardziej tradycyjnego…, pomyślała z przekąsem,
chociaż nie wyobrażała sobie, że mógłby to zrobić. Swoją drogą, jakoś nie
wątpiła, że gdzieś w tym domu trzymali krew, pomimo tego, że zdecydowanie
nie chciała potwierdzić swoich przypuszczeń. Czerwona ciecz w butelkach,
może gdzieś na półce w lodówce, zupełnie jak mleko albo sok owocowy. To
było w tym miejscu najzupełniej normalne, czyż nie?
– Sugerujesz mi coś?
– zapytał ze spokojem Marco, nie odrywając od niej wzroku. Spojrzała na niego z niedowierzaniem,
przez krótką chwilę mając ochotę rzucić coś złośliwego. – Wybacz, proszę, ale
masz mętlik w głowie. To nas prowokuje, jeśli wiesz, co mam na myśli… Jak
już wspominałem, będziemy musieli nad tym popracować – zapowiedział, a Eveline
zawahała się, sama niepewna, jak powinna zrozumieć jego słowa.
– Chcesz, żebym
myślała… ciszej? – upewniła się, chociaż to nawet brzmiało niedorzecznie.
Marco wzruszył
ramionami.
– Mamy wiele
zdolności, po części opartych na igraniu z cudzymi umysłami. Sama
zauważyłaś, że jestem w stanie zareagować na część twoich myśli albo
zmanipulować sny… To przydatne, ale niebezpieczne, zwłaszcza jeśli ktoś ma dużą
wprawę – wyjaśnił, starannie dobierając słowa. – Wyobraź sobie, jak wyglądają
polowania. Wystarczy, że któreś z nas zechce przekonać ewentualną ofiarę,
by oddała nam krew. Ktoś wyjątkowo podatny zrobi wszystko, czego będziemy od
niego oczekiwać – nawet skoczy z okna, jeśli tylko to mu zasugerować.
Zadrżała
niekontrolowanie, co najmniej oszołomiona bezpośredniością jego słów. To
zdecydowanie nie było czymś, co miała ochotę usłyszeć zaraz po przebudzeniu,
choć jeśli miała być ze sobą szczera, wydawało się lepsze, niż rozwodzenie się
nad tym, że mogłaby nocować w jego sypialni. Z drugiej strony, czy to
miało jakiekolwiek znaczenie? Zabrał ją tutaj, bo pozwoliła sobie na chwilę
słabości, ale…
– Co takiego stało
się w nocy? – zapytała pod wpływem impulsu, chcąc jak najszybciej zmienić
temat.
– Uraziłem cię? –
Marco wyprostował się na swoim miejscu, raptownie poważniejąc. – Wybacz, ale
niektóre rzeczy najlepiej nazywać po imieniu. Wydawało mi się, że już to
ustaliliśmy… A manipulacje umysłem potrafią być niebezpieczne – powtórzył z naciskiem.
– Co nie znaczy, że nie da się przed nimi bronić. Skoro już tutaj jesteś, a sprawy
się skomplikowały, byłoby dobrze, byś nauczyła się tego i owego,
zwłaszcza, że… czasami łatwo o wypadki – dodał, a Eveline w niejakim
oszołomieniu uświadomiła sobie, że poniekąd miał na myśli Castiela.
Och, świetnie, więc
próba uduszenia była wypadkiem. Cóż,
może nie powinna oczekiwać wiele po wyjątkowo poprawnym, aczkolwiek obeznanym w kwestii
śmierci wampirze, niemniej to i tak brzmiało w co najmniej groteskowy
sposób. Co więcej, nie była w stanie tak po prostu zignorować faktu, że
Marco starannie ominął jej pytanie, co jedynie podsyciło odczuwany przez Eve
niepokój.
– Coś jest nie tak?
Wiem, że wczoraj… – Zacisnęła usta, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła
głową. – O Boże, albo i nie. Nie wiem niczego – jęknęła, po czym na
krótką chwilę ukryła twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie.
Gdzieś w pamięci
wciąż majaczyło dziwne, bardzo odległe wspomnienie – niespójne szepty,
nawoływanie i… długi korytarz. Oraz ciepło. Przybierające na sile uderzenia
gorące, które w jakiś paradoksalny sposób przyprawiały ją o dreszcze.
Nie miała pojęcia, jak powinna wpasować w to wszystko Marco, jego
sypialnię oraz rozmowę, którą przeprowadzili zaraz po tym, chociaż czuła się
tak bardzo zmęczona i oszołomiona, że i to ledwo zdołała zapamiętać.
Niemniej była gotowa przysiąc, że zdołała go zdenerwować jednym z pytań, które
zadawała – tym o pożar, a także miejsce, w którym się
znajdowali. Czuła, że coś jest nie tak, ale również wtedy Marco nie udzielił
jej odpowiedzi choćby po części satysfakcjonujących.
Nie wyczuła niczego,
co mogłoby świadczyć o tym, że wampir się poruszył. W efekcie poczuła
się tym bardziej zaskoczona, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
zmaterializował się tuż przed nią, w następnej sekundzie jak gdyby nigdy
nic chwytając Eve za rękę. Zesztywniała, ale nie próbowała się odsuwać,
pozwalając, by ją trzymał, tym bardziej, że ten gest wcale nie wydał się
dziewczynie czymś nie na miejscu. Wręcz przeciwnie – coś w jego bliskości
oraz dotyku sprawiło, że poczuła się naprawdę bezpieczna.
– Chcesz o tym
porozmawiać… W porządku – stwierdził ze spokojem. Nawet jego głos brzmiał
kojąco, choć to równie dobrze mogło okazać się wyłącznie jej wrażeniem. Czyż
nie sam dopiero co przypomniał, że tacy jak on z łatwością potrafili
wpływać na cudze umysły? Jakby nie patrzeć, z powodzeniem mógł wpływać na
nią również teraz, ale z drugiej strony… Jakie to tak naprawdę miało
znaczenie, skoro nie próbował jej skrzywdzić? – Tylko szczerze, co? Jak często
zdarzają ci się takie rzeczy?
„Takie”, to znaczy jakie?, pomyślała w oszołomieniu,
ale w ostatniej chwili powstrzymała się przed wypowiedzeniem tego słowa na
głos. W zamian spuściła wzrok, na powrót koncentrując spojrzenie na ich
splecionych dłoniach, by łatwiej móc zebrać myśli. Wszystko było w porządku,
tak? Przecież to czuła, z kolei Marco chciał jej pomóc, chociaż zarazem
wyglądał na kogoś, kto mógłby okazać się zdolny do tego, żeby zasnąć na
stojąco. Nie miała pojęcia, jak działał na wampiry brak snu, zwłaszcza w środku
dnia, ale obserwując swojego samozwańczego wybawcę, naprawdę zaczynała się o niego
martwić. To wydawało się dość ironiczne, biorąc pod uwagę fakt, że był od niej o wiele
bardziej wytrwały i silniejszy, ale w gruncie rzeczy o to nie dbała,
najzwyczajniej w świecie się troszcząc.
Wypuściła powietrze
ze świstem, żeby łatwiej się uspokoić. Chciał rozmawiać o dziwnych
wydarzeniach, które miały miejsce w jej życiu? Cóż, pomijając
oczywistości, a więc to, że właśnie zbierała się do tego, żeby zacząć zwierzać
się wampirowi, to z powodzeniem mogłaby napisać książkę, choć do tej pory
nie wszystkich kwestii była aż tak bardzo świadoma. Dopiero kiedy zaczęła się
nad tym zastanawiać, doszła do wniosku, że ma naprawdę wiele powodów do
niepokoju – od niewyjaśnionej śmierci rodziców, przez tożsamość osoby, którą
uważała za najbliższą przyjaciółkę, aż po Haven, które…
Och, było też coś
jeszcze, choć do tej pory z uporem odsuwała od siebie myśli z tym
związane. To było niczym zakazane rejony, które starała się ukryć gdzieś w swoim
wnętrzu, naiwnie wierząc, że jeśli przestać się czymś przejmować, problem sam
się rozwiąże. Jakby nie patrzeć, to samo próbowała zrobić, kiedy dowiedziała
się o wampirach, w przypływie paniki planując po prostu wyjechać i zostawić
całe to szaleństwo za sobą. Przez jakiś czas w jej myślach to brzmiało
całkiem sensownie – o tak uciec, a potem jak najszybciej zapomnieć o Haven
i ostatnich wydarzeniach. Oczywiście, że byłaby do tego zdolna, ucieczkę przed
przeszłością mając opanowaną aż do perfekcji. Powrót w rodzinne strony
miał być krokiem ku lepszemu, a to, że ostatecznie przybrało taki, a nie
inny obrót… Cóż, naturalna kolej rzeczy albo prawo Murphy’ego, o którym
myślała już pierwszego dnia pobytu tutaj – bo jeśli już coś miało się
spieprzyć, zwykle pieprzyło się raz a porządnie. Najwyraźniej w jej
przypadku osiągnęło to jakiś wyższy poziom, bo w najgorszych nawet snach
nie spodziewałaby się czegoś takiego.
– Ja… – Zamilkła, po
czym przesunęła językiem po wargach, próbując zwilżyć usta. Szukała powodu,
żeby odwlec w czasie konieczność udzielenia odpowiedzi, ale to okazało się
o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć. Najważniejsze jednak
pozostawało to, że Marco nie naciskał, cierpliwie czekając i wciąż
szokując ją spojrzeniem tych swoich lśniących, zdecydowanie zbyt mocno
zapadających w pamięć oczu. – Powiedzmy, że nie jestem do końca normalna.
Amanda… Ech, Aurora – poprawiła się, dochodząc, że jak najbardziej rozsądnym
było zacząć nazywać rzeczy po imieniu – była… Hm, moją psychoterapeutką –
przyznała, a Marco wymownie uniósł brwi ku górze.
– Aurora? –
powtórzył, nie kryjąc sceptycyzmu.
Wzruszyła ramionami,
bynajmniej niezaskoczona tym, że mógłby mieć wątpliwości. Zdążyła się już
zorientować, że jej cudowna przyjaciółka
w niczym nie przypominała kobiety, której obraz wykreowała sobie Eveline.
Zwłaszcza teraz, wiedząc o sztuczkach, które potrafiły stosować wampiry,
łatwiej było jej znaleźć usprawiedliwienie dla siebie samej – zrozumieć, co
kryło się za tym, że w porę nie zauważyła, że cokolwiek mogłoby być nie
tak – ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Dała się oszukać,
pozwalając, by przez te wszystkie lata zwodzono ją na wszystkie możliwe
sposoby. Czuła się okropnie, niemalże jak nieporadne dziecko, któremu z taką
łatwością można było wmówić, że święty Mikołaj istnieje i rozdaje
prezenty. Trwała w iluzji, która teraz tak po prostu się rozprysła,
pozostawiając ją w miejscu, z którego tak bardzo chciała uciec, pełną
pytań i wątpliwości, które byłyby w stanie przytłoczyć dosłownie
każdego.
– Czasami mam
wrażenie, że wiedziałam… Wiesz, kiedy od niej wychodziłam, czułam się tak
bardzo oszołomiona. Miałam wątpliwości… – Zaśmiała się w nieco nerwowy
sposób. – Ale zakładałam, że to normalne. Gdybym potrafiła zrozumieć siebie i swoje
emocje, nie potrzebowałabym takiej pomocy, prawda? – dodała, nie kryjąc
goryczy.
– Nie miałaś szansy
walczyć z kimś takim, jak Aurora – oznajmił z przekonaniem Marco.
Nieznacznie potrząsnął głową, najpewniej zdając sobie sprawę, że żadne jego
słowa nie były w stanie sprawić, żeby poczuła się lepiej. – Ale nie o to
teraz chodzi. Podejrzewam, że… przez te lata bardzo dużo rozmawiałyście –
podsunął, rzucając jej zachęcające spojrzenie.
– Jasne, że tak.
Mówiłam jej wszystko… – Eveline zacisnęła usta. Cóż, pozwoliła sobie na
zaufanie i jak zwykle się na tym przejechała. W takim wypadku tym
bardziej miała prawo czuć opór przed zachowaniem się w podobny sposób
teraz, ale jeśli miała być ze sobą szczera… Co tak naprawdę miała jeszcze do
stracenia?. – Na początku o tym, jak się czułam, ale potem zaczęło chodzić o coś
więcej. Wiesz, nie byłam do końca normalnym dzieckiem… I nie mam tutaj na
myśli tego, że mogłabym odkryć śmierć własnych rodziców. Tak przynajmniej
sądzę, bo trauma z dzieciństwa wciąż brzmi dla mnie śmiesznie. – Wywróciła
oczami. Nie, zdecydowanie nie było jej do śmiechu, ale to wydawało się lepszą
alternatywą, niż zadręczanie się i wypłakiwanie oczu. Obojętność
niejednokrotnie okazała się najlepszym przyjacielem, do którego uciekała za
każdym razem, kiedy miała problem. – Oni po prostu spali. W mojej pamięci
tak to wygląda… Bo wiesz, że nie żyją, prawda? – dodała, chociaż to wydawało
się oczywiste. Wszyscy w tym przeklętym mieście wiedzieli.
– Śmierć Nightów
odbiła się echem zarówno w twoim, jak i moim świecie – przyznał, a Eveline
się zawahała.
– Dlaczego?
Marco westchnął,
momentalnie poważniejąc. Wyczuła, że napiął mięśnie, tym bardziej, że wciąż
trzymał ją za rękę.
– Rozmawialiśmy już o tym,
że Haven nie jest takim zwyczajnym miastem… Wierz mi bądź nie, ale ludzie tutaj
wiedzą o wiele więcej, niż powinni – powiedział wymijającym tonem, ale to
wystarczyło, żeby zrozumiała do czego dążył.
Z jakiegoś powodu momentalnie pomyślała o Danielle,
już nie mając wątpliwości co do tego, że kobieta zdawała sobie sprawę z inności
Haven. Dała jej to do zrozumienia już na samym początku, nie wspominając już o momencie,
w którym wprost rozmawiały o Marco. Jeśli zaś chodziło o jej
rodziców, zwłaszcza matkę… List, który czytała tak wiele razy, że teraz z powodzeniem
mogłaby cytować go z pamięci, nagle okazał się bardziej istotny, niż do
tej pory sądziła.
Problem
z tym miastem leży
w tym, że
albo je kochasz, albo nienawidzisz. Czasem
czuję się jak w pułapce i chciałabym uciec, ale potem przypominam
sobie, że
ten dom i to miejsce są najlepszym, co mogłoby mnie w życiu
spotkać. Jeśli dopisze Ci szczęście, sama również kiedyś to pojmiesz, dostrzegając to, co i ja sama przez te
wszystkie lata.
Haven to
nasza Przystań – miejsce, gdzie każde z nas prędzej czy później wróci. To nasze dziedzictwo i jedyny dom, który tak naprawdę miałam.
Bezwiednie zacisnęła wolną
dłoń w pięść, coraz bardziej podenerwowana. Niby jak powinna to rozumieć?
Czuła, że przynajmniej Beatrice zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele
niebezpieczeństw kryło się w tym miejscu… Że rozumiała, trwając w szaleństwie,
które Eve dopiero przyszło poznać. Jak jednak miała w takim wypadku
uwierzyć, że Haven da się pokochać? Jak jej matka mogła docenić cudowność
miasta, które ostatecznie okazało się jej grobem?
Nikt nigdy nie
wytłumaczył tego, co miało miejsce. Oczywiście, że nie, skoro policja
dotychczas szukała nie tam, gdzie powinna, nieświadoma istnienia świata, który
rządził się innymi prawami. Sama do tej pory żyła w niewiedzy, ale…
– Eveline?
Po tonie Marco
poznała, że już dłuższą chwilę próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Spojrzała
na niego ze znacznym opóźnieniem, uświadamiając sobie, że tkwiła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Natychmiast
spróbowała nad sobą zapanować, dochodząc do wniosku, że wampir zasłużył sobie
przynajmniej na tyle, by go nie ignorowała.
– Zamyśliłam się –
przyznała zgodnie z prawdą. – Wybacz. Z kolei jeśli chodzi o mnie
i moją inność… To teraz nie ma znaczenia – stwierdziła, uciekając wzrokiem
gdzieś w bok. – Czasami miewam problemy ze snem i to wszystko.
Przepraszam, jeśli cię zaniepokoiłam.
– Lunatykujesz? –
zapytał, ale po jego tonie poznała, że nawet nie brał takiej możliwości pod
uwagę.
Nie, wręcz przeciwnie
– to była po prostu sugestia; droga ucieczki, której potrzebowała, a którą
ot tak postawił jej dać. I jeśli miała być ze sobą szczera, była mu za to
jak najbardziej wdzięczna, nawet jeśli zarazem czuła, że nie powinna. Teraz
ucieknie, ale co później? Przeszłość zawsze prędzej czy później wracała, o czym
zdążyła wielokrotnie się przekonać – w końcu gdyby było inaczej, nigdy nie
znalazłaby się w tym miejscu, zadręczając czymś, o czym sądziła, że
już dawno zostało zapomniane.
– Możliwe – mruknęła z opóźnieniem,
nawet nie próbując udawać, że jest do tej teorii przekonana. – Czasami zdarzają
mi się… różne dziwne rzeczy, ale to teraz nieistotne. Ważne, że jestem tutaj i nie
ufam Aurorze, prawda?
– Skoro tak uważasz…
– Wampir w zamyśleniu skinął głową. – Mogę ci obiecać, że jesteś tutaj
bezpieczna, Eveline. Zadbam o to – zapowiedział z powagą i coś w tych
słowach sprawiło, że nawet gdyby nie chciała, nie byłaby w stanie mu nie
uwierzyć.
– Dziękuję ci.
Tym razem
powstrzymała się przed pytaniem o to, dlaczego tak bardzo mu na tym
zależało. Jakie to właściwie miało znaczenie? Nie wiedziała i chyba nie
chciała, stopniowo zaczynając dochodzić do wniosku, że czasami lepiej pozostać w nieświadomości.
Co więcej, coś w Marco sprawiało, że zaczynała czuć się naprawdę nieswojo,
mając wrażenie, że robił dla niej o wiele więcej, niż w rzeczywistości
powinien. Zdążyła przekonać się, że potrafił być zadziwiająco wręcz miły, a to
również o czymś świadczyło. Podejrzewała, że nie była pierwszą osobą,
którą ratował tylko i wyłącznie dlatego, że chciał. Sama myśl o istnieniu
wampira o altruistycznych zapędach ją bawiła, ale z drugiej strony,
to wcale nie było dziwniejsze od istnienia takich jak on – kogoś, kto żywił się
krwią.
Inną kwestią
pozostawało to, że niezależnie od wszystkiego, dzięki jego bliskości i rozmowie
czuła się lepiej. Co prawda nie była w stanie stwierdzić, jak długo zdoła
utrzymać się ten spokój, ale…
– Lepiej już pójdę –
stwierdziła ze spokojem, jak gdyby nigdy nic podrywając się na równe nogi. Z ulgą
przyjęła to, że nie próbował jej zatrzymywać. – Już i tak zbyt długo
zajmuję ci łóżko – dodała nieco zaczepnym tonem.
– Jesteś pewna? – Coś
w tym pytaniu sprawiło, że przystanęła w progu. – Trafisz do pokoju?
– Poradzę sobie –
stwierdziła, a potem – choć nie sądziła, że w ogóle będzie do tego
zdolna – jakimś cudem zdołała się szczerze uśmiechnąć. – Idź spać. Ty możesz
mnie nosić, jeśli zemdleję, ale w drugą stronę to nie zadziała.
Z chwilą, w której
również jego udało jej się rozbawić, poczuła się naprawdę dobrze.
I kolejny rozdział – napisany właściwie ot tak, z czystą przyjemnością. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, choć dalej troszeczkę kluczę w niektórych kwestiach. Swoją droga, to już okrągła czterdziestka… Zadziwiająco szybko zleciało, prawda?Dziękuję wszystkim, którzy są, tym bardziej, że wciąż Was przybywa. Anonimki, podpisujcie się, żebym wiedziała jak się do Was zwracać, bo to zawsze milej. Bardzo cieszy mnie to, że wciąż znajdują się nowe osoby, które czytają tę historię – i to niezależnie od tego, czy dają mi o tym znać, czy też nie ;)Do następnego!
Gratuluję małego jubileuszu! Czterdzieści to dość sporo, a ja tylko grzecznie przypominam, że nadal nie było buziaka :))))
OdpowiedzUsuńRozdział przyjemny, tak jak to sama określiłaś. Może i kluczysz w niektórych kwestiach, ale wychodzi ci to mega naturalnie. Marco jest kochany i czarujący - a w dodatku dość staroświecki, nie żebym się czepiała, no ale heloł - jednak po doświadczeniach z Amandą Eve nie jest łatwo ponownie się otworzyć. To zupełnie zrozumiałe, że się waha i odpowiada wymijająco. Nie robi tego, by wywrzeć na Marco dobre wrażenie. Po prostu boi się, że informacje o jej dość nietypowym stanie - czy tu chodzi o to, że jak była mała, widziała duchy? - zostaną ponownie wykorzystane przeciwko niej. Nie sądzę, by Marco był zdolny ją zdradzić ale... Cóż, suprajse również się zdarzają, ja wiem o tym dość dobrze... ;))
Kiedy Castiel? W następnym? Błaaagam.
K.
Buzi, buzi oni wciąż nie dali sobie buzi.
OdpowiedzUsuńEve i Marco siedzą na drzewie,
Całują i obejmują sobie.
Będzie ślub i dzieci wór!
Sorki, musiałam. XD
Jak widać pora służy mi nie tylko na czytanie, ale i kreatywne komentarze. :P Kurczę, a ja tu byłam pewna, że to już 50 rozdział i rozpaczałam, że mi zostało tak mało do czytania. Całe szczęście Klaudia mnie wyprowadziła z tego błędu. XD Lecę dalej, a nie muszę chyba mówić, że rozdział miodzio?
No to lecę!
Gabbie xx
Relacja tej dwójki rozwija się bardzo przyjemnie jeśli mogę to tak określić. Chyba pierwszy raz Eveline się uśmiechnęła w tej historii? No może jakiś moment z Bellą był, ale nie przypominam sobie. xD
OdpowiedzUsuńSwoją drogą ciekawe, co u Belli? Pewnie się zamartwia, po nagłej ucieczce w domu Eve pozostał niezły bałagan... ;)