Eveline
Eveline…
Otworzyła oczy. W rozespaniu
przez kilka pierwszych chwil była w stanie wyłącznie tkwić w bezruchu,
bezmyślnie wpatrując się w sufit – a raczej miejsce, w którym
powinien się znajdować, bo w zamian dostrzegła rozciągający się tuż nad jej
głową skrawek materiału. Gwałtownie usiadła, zrzucając z siebie pościel i w
pośpiechu wodząc wzrokiem po absolutnie obcej sypialni. Leżała na łóżku
zdecydowanie zbyt szerokim, by mogła pomylić je z kanapą w domu, poza
tym – co najbardziej wytrąciło dziewczynę z równowagi – tuż nad sobą miała
ni mniej, ni więcej, ale podtrzymywany przez żelazny stelaż baldachim.
Bezwiednie zacisnęła palce na
krawędzi pościeli, coraz bardziej podenerwowana. Przypomniała sobie wszystko,
łącznie z atakiem Aurory i tym, że Marco zabrał ją do siebie.
Wypuściła powietrze ze świstem, chcąc nie chcąc przyjmując do świadomości, że wciąż
tutaj była – w tym potężnym, starym budynku, którego nie miała okazji
poznać, pomijając kilka przypadkowych pomieszczeń, z których tak czy
inaczej najbardziej zapadły Eve w pamięć laboratorium i sypialnia, w której
omal nie została zamordowana. Ostatecznie wylądowała w innym pokoju,
bardzo podobnym do tego, w którym rzucił się na nią Castiel i również
od dawna nieużywanym. Pamiętała, że była zbyt zmęczona, żeby zwrócić uwagę na
szczegóły, może pomijając unoszący się w powietrzu zapach starzyzny, ale…
Och, zapamiętałaby, gdyby w tym
pomieszczeniu znajdowało się takie
łóżko! Ledwo to sobie uświadomiła, serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, a ona
bezwiednie przesunęła się bliżej środka, instynktownie woląc trzymać się z daleka
od krawędzi. Czuła się trochę jak mała, wystraszona dziewczynka, która po
obejrzeniu strasznego filmu woli pilnować, żeby ktoś przypadkiem nie skorzystał
z chwili nieuwagi i nie spróbował jej pochwycić. Jeszcze tego
brakowało, żeby zaczęła rozważać, czy pod łóżkiem przypadkiem nie było potwora
albo… cóż, wampira, choć zaczynała dochodzić do wniosku, że te preferowały o wiele
bardziej bezpośrednie formy ataku.
Wzięła kilka głębszych wdechów,
za wszelką cenę próbując się uspokoić. Okej, w porządku – na pewno dało
się to jakoś wytłumaczyć. Być może to szok, a może coś jeszcze innego
ostatecznie zadecydowały, że wyciągnęła takie, a nie inne wnioski. Miała naprawdę
mało czasu, żeby rozejrzeć się po sypialni, kiedy Marco ją tutaj zostawiał,
zapewniając, że pomimo grubej warstwy kurzu, powinna być jak najbardziej
bezpieczna. Co prawda zapewniał ją, że to rozwiązanie tymczasowe i na pewno
nie zostanie w takich warunkach, ale właściwie go nie słuchała, bardziej
przejęta tym, że w końcu będzie w stanie od tego uciec – tylko na
chwilę, wprost w sen, co stanowiło dość przyjemną alternatywę. Skoro tak,
równie dobrze mogła śnić, ale z jakiegoś powodu była gotowa wręcz przysiąc,
że w grę wchodziło coś zupełnie innego.
Mogła mówić, co tylko zechce,
ale wszystko w niej aż krzyczało, że wcale nie śniła. I cholera, była
skłonna w to uwierzyć.
Eveline…
Chodź.
Zesztywniała, przez krótką
chwilę sama niepewna tego, co działo się wokół niej. Zimny dreszcz wstrząsnął
jej ciałem, więc podciągnęła kołdrę wyżej, przez krótką chwilę mając ochotę
zwinąć się w kłębek pod przykryciem i w tej pozycji przeczekać do
rana. Cóż, kiedy była mała, czasami działało. W zasadzie chyba nie istniała
lepsza metoda, niż leżenie pod pościelą i wmawianie sobie, że nie ma
powodów do niepokoju. Zwłaszcza w nowych miejscach zmysły potrafiły płatać
figle, a biorąc pod uwagę to, czego się dowiedziała, jak najbardziej była
skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego. Skoro była tutaj…
A jednak czuła, że łagodny
szept, który wydawał się raz po raz rozbrzmiewać w jej umyśle, nie był wyłącznie
wytworem wyobraźni. Czuła to całą sobą, tak jak i miała wrażenie, że już
kiedyś doświadczyła czegoś podobnego. Wrażenie déjà vu na dłuższą chwilę ją poraziło, po raz kolejny wytrącając z równowagi.
Czy już kiedyś doświadczyła czegoś podobnego? Nawet jeśli tak było, nie
przypominała sobie kiedy i z jakiego powodu. Chciała wierzyć, że coś tak
istotnego mogłoby jej umknąć, ale z drugiej strony, dlaczego miałoby być
jakkolwiek inaczej, skoro w ostatnim czasie nic nie układało się zgodnie z pierwotnym
zamierzeniem? Eveline wiedziała, że w zaledwie kilka dni wszystko się
zmieniło, jej zaś nie pozostało nic innego, jak spróbować się z tym stanem
rzeczy oswoić.
Chodź…
Chodź, proszę. Musisz…
Jesteś
ratunkiem…
Ten głos…
Zesztywniała, coraz bardziej
niespokojna i zdezorientowana. Jak niby powinna to rozumieć? Poszczególne słowa
wydawały się rozbrzmiewać w głowie dziewczyny, stopniowo narastając,
zupełnie jakby źródło dźwięku się zbliżało. Ta myśl wydawała się co najmniej
przerażająca, a jednak pomimo usilnych starań, Eveline nie była w stanie
jednoznacznie stwierdzić, skąd dobiegał głos. Jakby tego było mało, w oszołomieniu
uprzytomniła sobie, że wcale nie ma do czynienia z jednym szeptem – nie z głosem,
który mogłaby rozpoznać albo który wydałby się w choć niewielkim stopniu
znajomy.
Nie, wręcz przeciwnie –
nawoływań było wiele, wręcz coraz więcej, głosy z kolei wydawały się
dochodzić ze wszystkich stron jednocześnie.
Jęknęła, po czym na krótką
chwilę ukryła twarz w dłoniach. Energicznie potarła skronie, próbując się uspokoić
i jakkolwiek odciąć od tego, czego doświadczała, to jednak wydawało się
pozbawione sensu. Wciąż ich słyszała, kimkolwiek byli i niezależnie od
powodu, dla którego mieliby zwracać się akurat do niej. Wrażenie okazało się
równie intensywne jak i to, co przeżyła podczas spotkania z Drake’m,
kiedy przez krótką chwilę miała wrażenie, że jakimś cudem znalazła się na
cmentarzu. Czuła, że to znów się dzieje, a te głosy jedynie
utwierdziły ją w przekonaniu, że to jak najbardziej prawdopodobne – cała kakofonia zawodzenia i nawoływania, tym razem o tyle wyrazista, że
była w stanie rozróżnić poszczególne słowa.
Ktoś… wołał ją. Oni wszyscy
wydawali się błagać, mówiąc rzeczy, które przyprawiały dziewczynę o dreszcze.
Słyszała szepty, mieszające się ze sobą i przypominające raczej
nieustający chaos, przez który zaczęła czuć się tak, jakby nadmiar bodźców i ciśnienie
w każdej chwili mogły rozsadzić jej czaszkę. Miała ochotę kazać im przestać,
ale zarazem była gotowa przysiąc, że nawet gdyby zaczęła krzyczeć, nie
zwróciliby na nią najmniejszej uwagi. Nie, skoro czekali przez tyle czasu, żeby
wróciła – by przyszła i okazała się ich wybawieniem… albo zgubą, chociaż
sama nie wiedziała, jak miałaby dokonać którejkolwiek z tych rzeczy.
Była człowiekiem. Marnym, nic
nieznaczącym i marzącym tylko o ucieczce z tego przeklętego
miejsca. Czym zawiniła, że wszyscy jej tego zakazywali, niejako więżąc w tym
miejscu i nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko próbę dostosowania się
do sytuacji, która ją przerastała?
Jesteś
ratunkiem… Ratunkiem!
Tym razem aż się wzdrygnęła,
sama niepewna, jak mogła być zdolna utrzymać się wciąż na materacu. W oszołomieniu
uświadomiła sobie, że znajduje się przy krawędzi, chociaż nie zarejestrowała
momentu, w którym w ogóle się poruszyła. Zamarła w bezruchu,
rozdarta pomiędzy pragnieniem udawania, że nic szczególnego nie ma miejsca, a wstaniem
i… zrobieniem czegokolwiek. Skoro ją wołali, być może powinna im odpowiedzieć,
tym samym w końcu będąc w stanie odnaleźć odpowiedzi na przynajmniej
kilka z dręczących ją w tamtej chwili pytań.
W głowie miała pustkę. W zasadzie
cała była pusta, czując się trochę jak w transie, co samo w sobie
okazało się niepokojące. Już nie próbowała doszukiwać się sensu we własnych
czynach, powracających do niej słowach i narastających z każdą
kolejną sekundą szeptach. Słuchała, choć równie dobrze mogłaby tego nie robić,
podświadomie doskonale zdając sobie sprawę z pewnych rzeczy. Wątpliwości,
które przez cały ten czas ją dręczyły, zniknęły równie nagle, co wcześniej się
pojawiły, pozostawiając po sobie wyłącznie ulgę i zrozumienie. W końcu
co niejasnego miałoby być w tym, co działo się w Haven? W tym
wszystkim od samego początku chodziło o nią – o to, że tutaj
przynależała…
I że była ich ratunkiem.
Czekali na nią wystarczająco
długo, a ona znów próbowała uciec. Teraz nie była w stanie tego
pojąć, wręcz mając do siebie pretensje o to, że postępowała w tak
dziecinny sposób. Dlaczego pytała, miotała się i zaprzeczała, skoro
wszelakie odpowiedzi od samego początku znajdowały się w niej?
Teraz już ich nie potrzebowała,
rozumiejąc wszystko aż nazbyt dobrze – wystarczająco, by w końcu zacząć
postępować właściwie. Bez chwili wahania poderwała się na równe nogi,
ostatecznie odrzucając kołdrę i bez pośpiechu ruszając przed siebie.
Zarejestrowała, że na sobie miała prostą, czarną suknię – coś, czego
zdecydowanie nie zakładała, kiedy się kładła, ale czy to miało jakiekolwiek
znaczenie? Kiedy przyjrzała się dokładniej, odniosła wrażenie, że materiał
zmienia się, połyskując subtelnie, choć w ciemnościach wydawało się to
niemożliwe. Wydało jej się, że dostrzega przebłyski czerwieni, co z jakiegoś
powodu skojarzyło się dziewczynie z płomieniami – niebezpiecznymi i śmiercionośnymi,
być może w stopniu o wiele bardziej spektakularnym, aniżeli można by
spodziewać się po pozostałych żywiołach.
Ogień niszczył i nic
ponadto, niosąc ze sobą wyłącznie to, co najgorsze. Potrafiła go sobie
wyobrazić – jasność pochłaniających wszystko wokół płomieni, które
błyskawicznie rozprzestrzeniały się wszędzie wokół, pochłaniając wszystko, co
tylko znalazło się na ich drodze. Kusił pięknem i obietnicą światła oraz
ciepła, ale to był wyłącznie podstęp – złudne wrażenie, któremu tak łatwo można
było ulec. Tak bardzo uwodzicielski, a przy tym… zabójczy, jeśli nie było
się ostrożnym.
Nie miała pewności, czy Marco
albo Lana wspominali coś na ten temat, ale instynkt podpowiadał jej, że nawet
wampiry musiały ulec niszczycielskiej sile tego żywiołu.
Wciąż o tym myślała, kiedy
– powolnym, nieco chwiejnym krokiem– dotarła do drzwi. Wytoczyła się na
korytarz, bez chwili wahania wkraczając w ciemność długiego, opustoszałego
korytarza. Zimna posadzka drażniła jej bose stopy, ale Eveline nie zwracała na
to uwagi, nie czując się w najmniejszym stopniu źle. Ruszyła przed siebie,
jakby od niechcenia przesuwając dłonią po jednej z kamiennych ścian hallu,
w którym się znalazła. Nie była nawet zaskoczona tym, że ta okazała się
ciepła – wręcz nienaturalnie nagrzana, choć jeszcze chwilę wcześniej temperatura
otoczenia wydawała się o wiele niższa. Nie miała pojęcia, kiedy i dlaczego
ta jedna kwestia uległa zmianie, ale…
Odrzuciła od siebie niechciane
myśli, z uporem podążając przed siebie. Jej uszu znów dobiegło nawoływanie
– mniej lub bardziej niespójne jęki, spośród których z trudem była w stanie
wychwycić poszczególne słowa. W zasadzie część nawoływania brzmiała jak
nieustające zawodzenie; czysta agonia, której przyszło jej stać się świadkiem.
Jeszcze jakiś czas temu by ją to przeraziło, ale w tamtej chwili czuła
tylko i wyłącznie współczucie – narastające z każdą kolejną sekundą, w miarę
jak podążała dalej i dalej, próbując odszukać tych, którzy ją wzywali. „Gdzie
jesteście?” – miała ochotę zapytać, ale czuła, że i tak nie udzielaliby
jej satysfakcjonującej odpowiedzi, nie wspominając o tym, że to ona powinna
wiedzieć. Nie miała pojęcia skąd, ale ta jedna kwestia wydawała się oczywista.
Wszędzie.
Czuła, że tak jest, tak jak i wiedziała,
że powinna coś w związku z tym zrobić. To wszystko było w niej,
obecne i tak intensywne, jak dawno zapomniane pragnienie, które bezwiednie
pielęgnowała w sobie przez całe życie. Nie miała pojęcia, w jaki
sposób powinna to nazwać, a tym bardziej czy za wszystkim, co ją
spotykało, kryło się coś, co mogłaby określić mianem przeznaczenia, ale to również nie było dla dziewczyny ważne. Bardzo
wiele kwestii schodziło na dalszy plan, ona zaś koncentrowała się przede
wszystkim na tym, co musiała zrobić.
Z niejakim oszołomieniem
uprzytomniła sobie, że nie wszystkie szepty rozumie. Część wydawała się być w innym,
obcym języku – być może łacinie, a może jeszcze starszym. Mieszały się ze
sobą, tworząc przyprawiającą o dreszcze kakofonię, której nie była w stanie
tak po prostu znosić. W którymś momencie prócz dreszczy, zaczęła
doświadczać również uderzeń gorąca – czegoś paradoksalnie różnego od tego,
czego mogłaby się spodziewać. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści,
próbując się uspokoić i zadecydować, co takiego powinna zrobić. Miała
wrażenie, że postępuje słusznie, odpowiadając na nawoływania, ale…
Chodź…
Eveline,
proszę.
Eveline
Night.
Było coś oszałamiającego i niezwykle
pociągającego w sposobie, w jaki zostało wypowiedziane jej nazwisko.
Kimkolwiek byli, znali ją, choć ona nie miała prawa poznać ich – to jedno
wydawało się aż nazbyt oczywiste, nawet pomimo tego, że nie wiedziała z kim
tak naprawdę ma do czynienia. Nie rozumiała, dlaczego w takim razie
chciała im zaufać, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Wiedziała, że
postępuje słusznie i tylko to się liczyło.
Nie była pewna, jak długo
podążała przed siebie, stopniowo zagłębiając się w ciemny korytarz. Miała wrażenie,
że przez całą wieczność błądziła, uparcie brnąc naprzód, choć nie
przypominała sobie, żeby wcześniej wraz z Marco musiała pokonać aż tak
znaczący odcinek. W pewnym momencie straciła orientację, sam już niepewna,
gdzie i dlaczego idzie. Korytarz wydawał nigdy się nie kończyć, wręcz
zmieniając się na jej oczach w sposób, który jak nic musiał być oznaką
szaleństwa. Nic innego nie przychodziło dziewczynie do głowy, tym bardziej, że
niektóre rzeczy najwyraźniej w świecie nie miały racji bytu – a ta
pozostawała jedną z nich.
Temperatura wciąż rosła, coraz
wyższa i wyższa, aż Eveline nabrała pewności, że w normalnym wypadku
miałaby problem z tym, żeby ją znieść. Zabawne, ale w tamtej chwili
ta nie zrobiła na niej najmniejszego nawet wrażenia, nie wspominając o choćby
cieniu strachu, który teoretycznie powinien jej towarzyszyć. Nie zatrzymała się
– i to również wtedy, gdy nienaturalnie wręcz gładkie, pozbawione drzwi
(była gotowa przysiąc, że wcześniej widziała ich dziesiątki) ściany, zaczęły falować.
Pierwszy raz widziała coś takiego, a jednak nawet świadomość tego, że
cokolwiek mogłoby być nie tak, nie powstrzymała Eve przed podążaniem przed
siebie. Musiała, bo gdyby zatrzymała…
Wtedy mogłoby wydarzyć się coś
niedobrego. Jak wtedy mogłaby pomóc komukolwiek, skoro nie potrafiła ocalić
samej siebie?
Właściwie nie zarejestrowała
momentu, w którym wszystko wokół zmieniło się całkowicie. Widok płomieni,
które jak gdyby nigdy nic zatańczyły na ścianach, rozpraszając mrok i rozświetlając
wszystko złocistopomarańczowym blaskiem nie zrobił na niej najmniejszego nawet
wrażenia. Beznamiętnie wpatrywała się w szalejący żywioł, choćby cieniem
strachu nie reagując na to, że mógłby ją otoczyć. Choć czuła bijące od płomieni
ciepło, była całkowicie pewna, że ogień nie zrobi jej najmniejszej nawet
krzywdy. To było tak, jakby trwała w świecie, który zarazem był i nie
był prawdziwy; jako intruz mogła obserwować, ale tak naprawdę tutaj nie
przynależała – to z kolei znaczyło, że nikt nie miał prawa jej skrzywdzić.
Zawodzenie i nawoływanie…
Nieustająca agonia, z której mogłaby ich wyciągnąć. Oczekiwali tego od
niej, nieustannie błagając, żeby przybyła. Sięgali ku niej, ale…
Och, wtedy ich zobaczyła.
W milczeniu powiodła wzrokiem
dookoła, pośród strzelających ku górze płomieni dostrzegając niewyraźne, aczkolwiek
obecne ludzkie sylwetki. Majaczyli gdzieś poza zasięgiem jej wzroku, raz po raz
tracąc raz uzyskany kształt, nie zmieniało to jednak faktu, że pozostawała w pełni
świadoma ich obecności. Płomienie wciąż się zmieniały, coraz bardziej wyraziste
i po prostu ludzkie – z tym, że zdecydowanie nie miała do czynienia z tymi,
którzy mieli w sobie człowieczeństwo. Oni zostali potępieni, rzuceni w wir
wiecznego szaleństwa, a więc czegoś po stokroć gorszego od zwykłej
śmierci.
Gdyby mogła im jakoś pomóc…
Gdyby tylko była w stanie
to ukrócić, tym samym niosąc ze sobą ukojenie, którego wszyscy tak bardzo
pragnęli…
Możesz…
Oczywiście, że możesz. Oczywiście…
Już nawet nie była pewna, czy
poszczególne przemyślenia należały do niej. W zasadzie sama nie wiedziała,
gdzie leżała granica pomiędzy nią, tym miejscem i nimi. Czuła ich całą
sobą, zupełnie jakby stali się jej częścią, choć to wydawało się pozbawione
sensu. W jakiś pokrętny sposób stała się częścią tej nieskończonej spirali
bólu, doskonale będąc w stanie wyobrazić sobie, czego przez cały ten czas
doświadczali. To sprawiało, że tym bardziej chciała ich uratować – sprawić, by w końcu
zaznali spokoju, którego tak bardzo potrzebowali. Miała wrażenie, że to jedyny sposób,
żeby sama również mogła poczuć się lepiej, nie wyobrażając sobie dalszego
trwania w czymś, co na dłuższą metę pozostawało co najmniej przerażające.
Musiała coś zrobić – z tym,
że nie wiedziała jak i to stopniowo zaczynało doprowadzać dziewczynę do
szaleństwa.
Szepty przybrały na sile, zaś majaczące
tuż przed jej oczami sylwetki zaczęły stawać się coraz wyraźniejsze. Widziała, że
łatwiej im pozostać w niemalże ludzkiej formie, choć wciąż nie
przypominali ludzi – byli raczej jak pozbawione rysów twarzy cienie, na których
w żaden sposób nie potrafiła się skoncentrować. Wszyscy tacy sami i równie
udręczeni, bo śmierć nie znała pojęcia indywidualności; przed nią wszyscy
stawali się równi.
A potem te istoty znalazły w sobie
dość siły, by spróbować ku niej sięgnąć.
Doskonale widziała ich ręce,
wyciągnięte w jej stronę i próbujące ją pochwycić. Sięgali zza
płomieni, w niemalże błagalny sposób zachęcając, żeby zrobiła cokolwiek –
albo poddała się im, choć nie miała pojęcia, w jaki sposób to rozwiązałoby
sprawę. Co więcej, dopiero w tamtej chwili zaczęła się bać. Strach na
krótką chwilę ją oszołomił, zaś Eveline całą sobą poczuła, że nie powinna się
do nich zbliżać – i to niezależnie od tego, jak bardzo by nie prosili.
Gdyby pozwoliła im się pochwycić, wtedy wszystko by przepadło, a nie o to
chodziło; nie z tego powodu znalazła się w tym miejscu, ostatecznie wracając
do Haven, żeby pozwolić na zakończenie spraw w ten sposób. To zdecydowanie
nie wchodziło w grę, niezależnie od tego, czy oni byli w stanie to zrozumieć.
Eveline…
Musiała zaprotestować… Albo od
razu stąd uciec, tym bardziej, że zaczynało robić się niebezpiecznie. Cała
pewność w ułamku sekundy zniknęła, pozostawiając po sobie wyłącznie szok i narastającą
z każdą kolejną sekundą dezorientację. Dlaczego znalazła się w tym
miejscu, co się stało i…?
– Eveline!
Tym razem głos był inny –
znajomy i jak najbardziej prawdziwy. Zesztywniała, po czym pod wpływem
impulsu błyskawicznie okręciła się na pięcie, spoglądając wprost na zmierzającą
ku niej postać. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, w pierwszym odruchu
pragnąc odezwać się do zmierzającego w jej stronę mężczyzny i kazać mu uciekać,
jednak nie była w stanie. W zamian z gardła Eveline wyrwał się
zdławiony jęk, jednak prawie nie była tego świadoma.
Wkrótce po tym wszystko kolejny
raz się zmieniło, a ona uświadomiła sobie, że stoi na samym środku
najnormalniejszego w świecie, pogrążonego w półmroku korytarza.
Płomienie, szepty i sięgające ku niej dłonie zniknęły – rozpłynęły się
niczym sen na jawie, pozostawiając po sobie wciąż odczuwalne oszołomienie i szok.
Stała, raz po raz wzdrygając się i bezskutecznie próbując zapanować nad
niespójnymi, przysłoniętymi przez czyste przerażenie myślami. Co…?, przyszło jej w naturalny
sposób do głowy, ale nie była w stanie sformułować żadnego sensownego
pytania.
Omal nie wyszła z siebie,
kiedy Marco zmaterializował się tuż przed nią. Jego dłonie wylądowały na jej
ramionach, kiedy postawił ją do pionu, raz po raz powtarzając jej imię i chyba
o coś pytając. Próbowała skoncentrować wzrok na jego twarzy, ale
niezmiennie rozpraszało ją przenikliwe spojrzenie wpatrzonego w nią
mężczyzny. Niczego już nie rozumiała, a jakby tego było mało…
– Eveline… Eveline, spójrz na
mnie! – powtórzył nieznoszącym sprzeciwu tonem, wystarczająco stanowczo, by
musiała się podporządkować. Wciąż drżała, sama niepewna, jakim cudem w ogóle
była w stanie zdobyć się na cokolwiek. – Co ty właściwie…? – zaczął Marco,
ale cokolwiek miał jej do powiedzenia, ostatecznie nie dała mu po temu okazji.
Chwilę jeszcze się w niego
wpatrywała, a potem najzwyczajniej w świecie zachwiała się i –
wcześniej osunąwszy się na ziemię – ostatecznie straciła przytomność.
Zjecie mnie, prawda? To średnio przypomina dalszy ciąg wyjaśnień… Choć po części nimi jest, ale o tym później. Wiem jedynie, że do rozdziału zabierałam się tydzień w tydzień, ale za każdym razem pojawiało się coś, co musiałam uwzględnić przed. Teraz w końcu jest, napisany właściwie ot tak, bo sama byłam jak w transie. I chociaż na górze dopasowałam już dawno temu utwór Seven Wiser jako soundtrack, to tak naprawdę taki stan zawdzięczam wyłącznie albumowi „King of Kings” od Leave’s Eyes i niezwykłemu klimatowi, w który mnie wprawił. Głos Liv działa cuda, więc jak najbardziej jestem zadowolona, choć ostateczną opinię pozostawiam Wam.Dziękuję za komentarze i wyświetlenia – za wszystko, co motywuje mnie do pisania. Gdyby nie Wy, zdecydowanie nie poświęcałabym tej historii tyle czasu, nawet jeśli jest dla mnie ważna. Bardzo jestem wdzięczna za samą tylko obecność.Z mojej strony na dzisiaj tyle. Nic już nie obiecuję, bo rozdziały piszą się same, a ja już nawet nie zastanawiam się nad treścią (chociaż wiem, co chcę napisać – reszta wychodzi w praniu). Tak więc do napisania!
OdpowiedzUsuńHej!
Dotarłam u tutaj. C:
Gif przyprawia o ciarki. Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się czytać z rana, niż w środku nocy. Oglądanie takich rzeczy po drugiej nigdy nie ma dobrych skutków. A teraz postanowiłam skorzystać z tego, że mam ciszę i mogę sobie pozwolić na przeczytanie rozdziału, nie martwiąc się o to, że ktoś będzie mi przeszkadzał. Nawoływaniem. ^^
Zawsze chciałam mieć łóżko z baldachimem. Zawsze, ale to zawsze. Nikt się jednak nigdy zgodzić nie chciał. I tak oto, marzenia dziecka o posiadaniu łóżka księżniczki legły w gruzach.
Już wiem co miałaś na myśli mówiąc, że po tym rozdziale miałaś "wtf". Dobrze to znam, nawet za dobrze. Sama w sumie nie wiem czego się po tym rozdziale spodziewałam. Z całą pewnością nie tych głosów, które wołają Eveline. No i pytanie kim one były? Ten ogień od razu mi się skojarzył z piekłem, może się mylę, popraw jeśli tak, ale czy te przyjazne duszki a'la Kacperek, nie są potępionymi duszami, które próbują się jakoś wyrwać z wiecznej męki, która będą tam przechodzić? Pomyślałam również, że to mogą być demony. Choć po nich spodziewałabym się natychmiastowego ataku, a nie nawoływania dziewczyny. Ale każde są inne, prawda? Może te wola nieco bardziej kulturalne sposoby wymagania pomocy. :p
Tak się zastanawiałam w którym momencie się ktoś pojawi i czy w ogóle ktoś ją z tego transit wyrwie. Jak się okazało to był niezawodny Marco. Szczerze, Castiel by się nią nie przejął. Tak sądzę przynajmniej.
Jestem ciekawa, który to rozdział, który kończysz w sposób mdlejącej bohaterki. :D
Rozdział ciekawy, choć bardzo tajemniczy i dokładający jeszcze więcej tajemnic. Co prawda mówisz, że to powinno dać trochę odpowiedzi, ale... Na pewno później będzie nieco łatwiej złożyć wydarzenia w całość i może (Ha ha, nie.) odgadnąć co planujesz. ;p
Weny życzę, choć ta na pewno nie jest Ci potrzebna!^^
Gabi❤
Kłaniam się ponownie.
OdpowiedzUsuńO tak, w pełni zgadzam się z Gabi - gif jest straszny, ale jednocześnie ma w sobie coś hipnotyzującego. Podobnie jak utwór, który już poleciał na pętle; niby znany, ale wymagał odświeżenia, także dzięki za to :D
Cholernie podobał mi się ten rozdział. Po mojej dość długiej przerwie, a potem rozdziale 37, który był taki... no, kochany, nawet jeśli poruszał dość niewygodne kwestie, łatwo było mi zapomnieć, że Haven jest przecież pełne tajemnic i brutalnych niespodzianek. Ten rozdział tylko udowodnił, że nawet jeśli Marco to i owo na jego temat już nam wyśpiewał, to był zaledwie początek. Coś się dopiero zaczyna, a ja już się nie mogę doczekać odsłonięcia kilku kolejnych tajemnic.
Tęsknię za Drake'iem. I Castielem. Marco jest cudowny, ale i tak wolę jego brata. Chociaż w sumie nie wybrzydzam. Nazwisko w końcu to samo.
Ciekawią mnie zdolności Eve. I jej "przeznaczenie". Że niby jest ratunkiem... Kogo, czego, dlaczego?
Aaa, kolejne pytania! Ile jeszcze będziesz nas torturować?
K.
Nadal uważam, że ten rozdział jest creepy.
OdpowiedzUsuńOj, zasiewasz kolejne ziarno tajemnicy... :D Nie wiem, co mam powiedzieć odnośnie samej treści, na pewno zrobiło się nieco mrocznie. Zastanawia mnie czy to sprawka domu, czy w jakiś sposób wpłynął na Eve?
OdpowiedzUsuńJeny, naprawdę nieźle wkręciłam się w tę historię, to aż niedobrze, bo miałam pisać u siebie, haha. xD
1.W rozespaniu przez kilka pierwszych chwil była w stanie wyłącznie tkwić w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w sufit – a raczej miejsce, w którym powinna się znajdować, bo w zamian dostrzegła rozciągający się tuż nad jej głową skrawek materiału.*powinien
2.Wciąż ich słyszała, kimkolwiek były i niezależnie od powodu, dla którego mieliby zwracać się akurat do niej.*byli
3.Wciąż o tym myślała, kiedy – powolnym, nieco chwiejnym tonem – dotarła do drzwi.*krokiem?
4.Otworzyła i zaraz zamknęła usta, w pierwszym odruchu pragnąc odezwać się do zmierzającego w jej stronę mężczyznę i kazać mu uciekać*mężczyzny
Lilly