Castiel
Czuł, że świt jest blisko, ale
to mu nie przeszkadzało. Przywykł do całej mieszanki sprzecznych, w większości
nieprzyjemnych uczuć – zwłaszcza przybierającego na sile zmęczenia, które nie
po raz pierwszy dawało mu się we znaki. Przez większość czasu był w stanie
ignorować tę niedogodność, tak jak i wiele innych bodźców – również
wspomnień – trzymając ją na dystans. To była zaledwie jedna z wielu
słabości, której za żadne skarby nie należało się poddawać, niezależnie od
możliwych konsekwencji. Co jak co, ale po latach wampirzego życia zdecydowanie
wiedział, na co może sobie pozwolić i kiedy należy powiedzieć sobie
„dość”, chociaż to drugie często przychodziło mu z trudem. Cóż, każdy
ulegał pokusom.
Chociaż
było wcześnie, wciąż miał jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby choć trochę
odwlec konieczność powrotu do domu. Musiał odreagować po tym, co wydarzyło się w nocy;
zebrać myśli i nabrać pewności, że przy pierwszej okazji nie zrobi komuś krzywdy
– ot tak dla zasady, żeby przypomnieć towarzystwu, że nigdy nie należał do osób
grzeszących cierpliwością. Wiedział, że go poniosło, kiedy zastał dziedziczkę
Nightów akurat w tamtym pokoju, ale co innego miał zrobić? Szlag, myślał,
że coś rozwali, kiedy zastał intruza w komnacie Kateriny – miejscu, do
którego tylko on powinien mieć dostęp. Jeśli sądzili, że tak nagle pozwoli
potraktować to pomieszczenie, jako podrzędny pokój gościnny, chyba całkiem już
poszaleli. Co więcej, naprawdę nie obchodziło go, kogo przyprowadził Marco i czy
mógł mieć do niego pretensje o „nieuprzejme” potraktowanie jego
podopiecznej.
Przeklęty
niech będzie jego świętoszkowaty brat, ze swoim altruistycznym podejściem do
życia. To, że z uporem usiłował wzbudzić w nim poczucie winy i ludzkie
uczucia, również.
Pomińmy, że robisz się coraz bardziej
sentymentalny, Cass…
Mocniej
zacisnął dłonie na kierownicy, poirytowany. Dlaczego, do diabła, jego zdrowy
rozsądek zaczął nagle brzmieć jak Katerina w swojej najbardziej złośliwej,
drażniącej formie? Podejrzewał, że to zmęczenie i narastająca irytacja,
więc w pośpiechu odrzucił od siebie niechciane emocje, koncentrując się
przede wszystkim na drodze. W samochodzie z przyciemnionymi szybami
nie musiał obawiać się, że zbyt długo będzie zwlekać z powrotem do domu,
co było mu na rękę, tym bardziej że nie raz nawet do południa błądził po
okolicy, walcząc ze zmęczeniem i nie przejmując się, czy ktoś przypadkiem
się o niego martwił. Już dawno doszedł do wniosku, że mieli go dość, a nawet
jeśli nie… Cóż, wiedzieli, że był złośliwy – i że nie należał do osób,
które dałyby się ot tak zabić przypadkowej osobie.
Przestał
rozwodzić się nad sytuacją, w zamian skupiając się na jeździe. Tak było
prościej, chociaż poruszanie się samochodem nie dawało mu aż takiej
satysfakcji, jak bieg. Chodziło o sam fakt ruchu – możliwość przedłużenia
konieczności przeniesienia z miejsca na miejsce. Jasne, mógł po prostu się
dematerializować, ale co by mu to dało, skoro nawet nie był pewien, gdzie tak
naprawdę chciał się znaleźć? Potrzebował ruchu i czegokolwiek, co mogłoby
go rozproszyć – sposobu na zajęcie myśli czymkolwiek, co nie wymagałoby
szczególnego wysiłku. Teraz zaczynał żałować, że zostawił Marco samego na
posterunku, kiedy ten jeszcze obserwował dziewczynę, bo może wtedy miałby
okazję na walkę. Och, perspektywa nakopania Aurorze do tyłka jawiła się w jak
najbardziej atrakcyjny sposób.
Uśmiechnął
się, tylko na chwilę i w tak nieznaczny, pozbawiony wesołości sposób, że
trudno byłoby określić ten gest prawdziwym. Na powrót skupił się na drodze, z uporem
podążając naprzód i próbując stwierdzić, dlaczego czuł się aż tak
wytrącony z równowagi. Mógł wmawiać sobie, że jego frustracja brała się
przez Eveline, którą zastał w pokoju Kateriny, ale przecież wiedział, że
to wyłącznie marna wymówka – coś, co pozostawało raczej następstwem czegoś
bardziej złożonego, aniżeli faktyczną przyczyną. Mógł wmawiać sobie dosłownie
wszystko, ale to i tak wydawało się prowadzić donikąd, jedynie podsycając
odczuwane przez wampira rozdrażnienie.
To był
jeden z tych dni, kiedy miał ochotę wejść do jakiegoś baru, a potem
spróbować upić się do nieprzytomności. Nie pierwszy raz, oczywiście, zresztą
przez wszystkie te lata jakoś nigdy nie udało mu się osiągnąć celu. Cóż, zawsze
można było próbować, a później…
Och,
wszystko wydawało się równie dobrym usprawiedliwieniem, jeśli miało się ochotę
wywołać jakieś zamieszanie. Co prawda ludzie niekoniecznie nadawali się do
walki, ale – jak to się mówi – jak się nie ma, co się lubi…
Poczucie
zagrożenia pojawiło się nagle, będąc niczym wybawienie, którego tak bardzo
potrzebował. Wszędzie byłby w stanie wyczuć demona, zresztą te pozostawały
dużo bardziej aktywne w ostatnim czasie, najpewniej od dnia powrotu
dziewczyny. Sama świadomość tego, że przynajmniej jedna z tych istot
mogłaby znajdować się gdzieś w pobliżu, z miejsca poprawiła
Castielowi nastrój, sprawiając, że ten uśmiechnął się w o wiele bardziej
szczery, drapieżny sposób. O, tak – o to chodziło! Dużo lepsze od zabawy w jakiejś
spelunie, po której najpewniej skończyłby u boku jakiejś dziwki, którą
zabrałby ze sobą tylko i wyłącznie po to, żeby przy pierwszej okazji
rozerwać gardło. Lubił bawić się ofiarami, ale tym razem miał ochotę na coś
więcej; rodzaj wyzwania, na którym mógłby się skoncentrować i które
przyniosłoby zapomnienie. Wiedział, że to wyłącznie rodzaj ucieczki, która na
dłuższą metę nie przynosiła ze sobą żadnych trwałych, pożądanych efektów, ale
na dobry początek musiało wystarczyć.
Gwałtownie
zawrócił, jak najszybciej pragnąć znaleźć dogodne miejsce, by zaparkować
samochód. Nie śpieszył się, choć być może powinien, tym bardziej że
przebywanie na zewnątrz tuż przed świtem nigdy nie należało do bezpiecznych,
rozsądnych decyzji. Nie dbał o to, zresztą w tamtej chwili było mu
wszystko jedno, ale jakaś jego cząstka w naturalny sposób kazała mu mieć
się na baczności. Czujnie rozglądał się dookoła, śledząc wzrokiem opustoszałą
uliczkę na obrzeżu i tak zwykle pogrążonego w ciszy Haven. Zwłaszcza o tej
porze miasteczko dopiero budziło się do życia, dzięki czemu nie musiał obawiać
się wpadnięcia na jakiegokolwiek przypadkowego przechodnia. To mu odpowiadało,
bo w tamtej chwili miał tylko jeden cel, na którym nade wszystko pragnął
się skoncentrować.
Zanim
wysiadł z samochodu, dla pewności sprawdził, czy ma przy sobie wszystko,
co potrzebne. Uśmiechnął się pod nosem, wyczuwając trzonek długiego, ostrego
noża o posrebrzanym ostrzu – broni równie szkodliwej dla tych istot, co i jego
pobratymców. Miał też kołki, ale to nie dawało mu takiej satysfakcji – wymachiwanie
drewnem wydawało się po prostu śmieszne i zbyt proste, przynajmniej dla
Castiela. Podobne zdanie miał o pistolecie, chociaż ten akurat bywał
praktyczny – z tym, że w tamtej chwili zdecydowanie nie miał ochoty
na broń, która w ułamku sekundy rozwiązałaby jakikolwiek problem. Wręcz
przeciwnie – wszystko w nim aż rwało się do wali wręcz, przez co nóż
pozostawał najbardziej satysfakcjonującym rozwiązaniem.
Nie trudził
się zamykaniem samochodu, zadowalając się jedynie zatrzaśnięciem za sobą
drzwiczek. Tylko szaleniec pozwoliłby sobie na ruszenie czegoś, co należało do
niego, zresztą Castiel nigdy nie przejmował się łatwymi do zniszczenia, ważnymi
co najwyżej dla ludzi przedmiotami. Nie mógł zaprzeczyć, że miał swego rodzaju
słabość do auta, zresztą to wkrótce miało okazać się prawdziwym wybawieniem,
kiedy wzejdzie słońce (przynajmniej teoretycznie, bo z łatwością mógł się
dematerializować), jednak był skłonny bez żalu pożegnać się z tą formą
transportu. Inną kwestią pozostawało to, że gdyby do auta zbliżył się człowiek,
wyśledzenie go byłoby dziecinną igraszką, jeśli zaś chodziło o jego
ewentualnych wrogów… Och, ich nie byłyby w stanie zatrzymać żadne zamki –
zresztą tak jak i jego.
Nie miał
najmniejszego nawet problemu z tym, żeby odszukać tych, którzy już na
samym wstępie wzbudzili jego zainteresowanie. Demony bywały na tyle bezczelne,
że prawie nigdy nie próbowały ukrywać swojej obecności, aż prosząc się, by ktoś
je odnalazł. To było niczym wyzwanie – komunikat, który jednoznacznie
obwieszczał, że Haven mogłoby należeć do nich i tych z potępieńców,
którzy postanowili im ulec. Jedną z takich osób bez wątpienia była Aurora,
ale o niej Castiel nie chciał nawet myśleć, woląc jak najszybciej wyrzucić
z pamięci wspomnienie niechcianego ostatniego spotkania. To było coś, z czego
zdecydowanie nie był dumny – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Ta umowa go
prześladowała. Świadomość, że kobieta mogłaby się nim bawić, z taką
łatwością przejmując kontrolę nad sytuacją i wymuszając na nim obietnicę,
której w innym wypadku nigdy by nie złożył. Już samo to wystarczyło, żeby
go upokorzyć, jakby mało było, że Aurora nawet nie musiała wysiać się do walki
– wszystko sprowadzało się do kilku słów, które wypowiedziała w odpowiednim
momencie, tym samym skutecznie mieszając mu w głowie.
Po prostu przestań, warknął na siebie w duchu.
Zaraz po tym ostatecznie odciął się od emocji, bez trudu wyrzucając z pamięci
najbardziej drażniące go kwestie. Odepchnięcie od siebie swojej najbardziej
ludzkiej cząstki, kosztem człowieczeństwa, które przecież i tak nie było mu
potrzebne, nigdy nie stanowiło szczególnego wyzwania, przynajmniej dla
Castiela. Co prawda najgorszy okres miał już za sobą, ale to nie zmieniało
faktu, że coraz częściej miał dość emocji – tego i wspomnień, które czyniły
go tak łatwym do zmanipulowania. Kiedyś nie do pomyślenia byłoby, żeby ktoś
taki jak Aurora w ogóle pomyślał o dyktowaniu mu warunków, poza tym…
Nie. To
teraz nie miało znaczenia.
Potrzebował
zaledwie kilku minut, żeby dotrzeć na miejsce i rozeznać się w sytuacji.
Uśmiechnął się pod nosem na widok dwóch, niczego nieświadomych demonów – istot,
które z powodzeniem mogłyby udawać ludzi, gdyby się postarały. Cóż,
przynajmniej teoretycznie, bo chyba nawet człowiek zwróciłby uwagę na uczucie
niepokoju, które pojawiało się z chwilą, w której tylko zbliżało się
do nieśmiertelnych. Jako wampir tym bardziej był w stanie wyczuć
zagrożenie, ale chociaż instynkt podpowiedział mu, że powinien się wycofać, zanim
wpadnie w kłopoty, nie zrobił tego. Jak w ogóle mógłby, skoro przez
cały ten czas chodziło tylko i wyłącznie o jedno?
Gdyby był
na łowach albo był w choć odrobinę lepszym nastroju, nie wahałby się przed
załatwieniem sprawy w kilka minut. Najpewniej wykorzystałby nieświadomość
dwójki przeciwników, ostrożnie podkradł się do jednego z nich, a potem
poderżną mu gardło – szybko, sprawnie i bez większego bałaganu. Dopiero
później zacząłby przejmować się jego kolegą, chociaż i ten nie powinien
być problematyczny. W zasadzie Castiel czuł, że miał przed sobą podrzędnych
przedstawicieli swojego gatunku – zwykłe płotki,
które nie odgrywały większej roli ani w społeczeństwie, ani hierarchii,
którą tworzyli. To nie znaczyło, że przestawali być niebezpieczni, ale
obserwując ich, wampir doszedł do wniosku, że nie ma powodów do niepokoju.
Skoro nawet go nie wyczuli, rozmawiając o czymś cicho, w sposób
sugerujący co najwyżej wymianę nic nieznaczących plotek, mógł uznać ich za
ignorantów, a tacy nie mieli racji bytu – nie w świecie ogarniętym
konfliktem.
Wsunął dłoń
pod kurtkę, bez chwili wahania zaciskając palce na nożu. Skrzywił się, kiedy
przypadkiem musnął posrebrzane ostrze, a obecność kruszcu podrażniła
skórę, ale to nie miało dla Castiela większego znaczenia – przez lata
wampirzego życia doświadczył dość, by przyzwyczaić się do nawet najgorszego bólu.
Przez krótką chwilę jeszcze trwał w ukrycie, obserwując, co działo się w uliczce
i chcąc upewnić się, że nie będzie musiał obawiać się niechcianych świadków
albo pojawienia się posiłków. Może i był podenerwowany, ale to jeszcze nie
znaczyło, że całkiem postradał zmysły, przy pierwszej okazji zamierzając
pozwolić się zarżnąć jak ostatni naiwny.
A zresztą… To byłoby zbyt proste, prawda?,
pomyślał mimochodem, złośliwie uśmiechając się pod nosem.
Zamierzał wyjść
z ukrycia, kiedy usłyszał ciche kroki i czyjś urywany szloch. Zamarł w bezruchu,
natychmiast wracając na swoją wcześniejszą pozycję i dla pewności
oglądając się przez ramię. Wiedział, że dźwięk dochodził z zupełnie innej
strony, ale w przypadku manipulujących rzeczywistością demonów, niczego
nie można było brać za pewniak. Zwłaszcza Castiel wiedział, jak wiele można
było zdziałać przy pomocy odpowiedniego wpływu na umysł. Sam potrafił się przed
tym bronić, ale gdyby ktoś pokusił się o wciągnięcie go w pułapkę…
Zacisnął
usta, po czym raz jeszcze spojrzał w głąb uliczki, tym razem ignorując
znajomych mu już mężczyzn. W zamian skupił się na dwóch innych postaciach,
zmierzających ku nieśmiertelnym w sposób, który jednoznacznie świadczył,
że jedna z przybyłych osób niekoniecznie miała ochotę dotrzymać kroku
swojemu towarzyszowi. W zasadzie wszystko wskazywało na to, że kolejny
demon bezceremonialnie ciągną za sobą zapłakaną, wyrywającą mu się dziewczynę –
najpewniej człowieka, a przynajmniej takie rozwiązanie przyszło mu do
głowy, kiedy usłyszał przyśpieszony puls. Kły Castiela wysunęły się samoistnie,
kiedy poczuł słodki zapach krwi, ale zmusił się do zapanowania nad głodem, tym
bardziej że zdecydowanie nie zamierzał spijać resztek po obecnych w uliczce
demonach.
Kobieta –
czy może raczej dziewczyna, bo miał wrażenie, że nie tak dawno temu skończyła
osiemnaście lat – wydawała się z trudem utrzymywać na nogach. Próbowała
walczyć, najpewniej świadoma, że znalazła się w niebezpieczeństwie, a może
po prostu o charakterku wystarczająco wyrazistym, by nawet w najgorszej
sytuacji nie chciała ot tak przeciwnikom ulec. Miała łagodne rysy twarzy i burzę
płomiennorudych, kręconych włosów, które nadawały jej jeszcze bardziej
niewinny, całkiem uroczy wygląd. Czekoladowe tęczówki wyrażały przede wszystkim
panikę, którą musiała odczuwać, skoro niespokojnie wodziła wzrokiem na prawo i lewo,
być może szukając najodpowiedniejszej drogi ucieczki. Jasne, nie miała szans,
ale…
– Znalazłem
ją niedaleko stąd – oznajmił niemalże pogodnym tonem trzymający dziewczynę
nieśmiertelny, zdecydowanym ruchem popychając dziewczynę naprzód. Zachwiała się
niebezpiecznie, po czym jak długa upadła na ziemię, lądując praktycznie u stóp
pozostałej dwójki. Zapach krwi stał się wyraźniejszy, kiedy zdarła sobie skórę
dłoni, ale również to nie zrobiło na Castielu szczególnego wrażenia. – Córeczka
tatusia wybrała się na łowy.
– Ach…
Naprawdę? – Inny z mężczyzn nachylił się, żeby z zaciekawieniem
spojrzeć na klęczącą przed nim dziewczynę. Wzdrygnęła się i spróbowała odsunąć,
kiedy wyciągnął dłoń ku jej twarzy. Jęknęła cicho, po czym znowu zaczęła szlochać,
kiedy bez słowa ujął ją pod brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. –
Rzeczywiście! Nie poznałbym, ale… Hej, nikt nie mówił, że on ma taką ładną
dziewczynkę! – stwierdził, po czym parsknął śmiechem.
–
Oczywiście, że nie, skoro zawsze trzyma ją pod kloszem… Co się zmieniło,
słodka? – odezwał się ponownie ten, który dziewczynę przyprowadził.
Nie
odpowiedziała, z uporem milcząc, co mimo wszystko wydawało się
najrozsądniejszym rozwiązaniem. Castiel w milczeniu słuchał tej wymiany
zdań, dla pewności raz jeszcze przypatrując się rudzielcowi, który – no cóż –
najwyraźniej był dla demonów kimś ważnym. Mógł co najwyżej zgadywać, o co w tym
wszystkim chodziło, ale jeśli miał być ze sobą szczery, ta kwestia najmniej go
interesowała. Nie w ten sposób wyobrażał sobie jakąkolwiek walkę z demonami,
a tym bardziej nie zamierzał bawić się w Marco i zostać jakimś
pierdolonym wybawcą, ale… Och, robienie innym na złość od zawsze było jego
dobrą stroną.
Tym razem
nie wahał się przed wyjściem z ukrycia. Wszystko potoczyło się bardzo
szybko, tym bardziej że Castiel nie miał cierpliwości, by użerać się z którymkolwiek
ze swoich przeciwników. Już i tak stracił o wiele więcej czasu, niż
pierwotnie zamierzał, świadom nadchodzącego świtu i pierwszych promieni słonecznych,
które dla kogoś takiego jak on mogły okazać się ostatnim widokiem w życiu.
Musiał się pośpieszył, dlatego nie tyle zakradł, co wręcz zmaterializował się
za plecami wciąż pozostającego w znacznym oddaleniu od dziewczyny i dwójki
swoich towarzyszy demona, by w następnej sekundzie wyszarpnąć ukryty pod
kurtką nóż i zdecydowanym, wprawionym już ruchem poderżnąć przeciwnikowi
gardło. Ciepła, lepka krew jak na zawołanie pokryła jego dłonie, ale nie
zwrócił na to uwagi, tym bardziej że osoka w niczym nie przypominała
ludzkiej; była ciemniejsza, poza tym pachniała w dziwny, niepokojący
sposób, który z miejsca skojarzył się Castielowi ze śmiercią. To była zła krew, której nie należało ruszać,
zresztą chyba tylko szaleniec mógłby pokusić się o próbę skosztowania jej.
Wampir
wycofał się, pozwalając, żeby ciało demona ciężko osunęło się na ziemię. Skrzywił
się, widząc szybko powiększającą się kałużę świeżej krwi, w następnej
sekundzie jak gdyby nigdy nic decydując się nad nią przeskoczyć, nie chcąc
ryzykować, że się ubrudzi. Z wolna ruszył przed siebie, ludzkim tempem
zbliżając ku pozostałej przy życiu dwójce demonów (Czy w ich przypadku
pojęcie „życia” w ogóle miało rację bytu…?) i skulonej na ziemi,
zapłakanej dziewczyny. Ta ostatnia wpatrywała się w niego rozszerzonymi do
granic możliwości oczami, wyraźnie przerażona, chociaż – co zwróciło uwagę
Castiela – doszukał się w jej spojrzeniu swego rodzaju świadomości, jakby
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co działo się na jej oczach. To
było tak, jakby nie pierwszy raz stała się świadkiem podobnej sceny, ale w tamtej
chwili wampir nie widział powodu, żeby wnikać w szczegóły.
Cisza,
która nagle zapadła, kiedy zdecydował się pozbyć pierwszego nieśmiertelnego,
nie trwała długo. Wystarczyły zaledwie ułamku sekund, by uświadomić demonom, że
mogłoby mieć kłopoty, ale to wciąż było zbyt długo. Castiel i tak nie miał
nastroju, dlatego bez chwili wahania skoczył przed siebie, błyskawicznie
pokonując dzielącą go od przeciwników odległość. W dłoni wciąż trzymał
nóż, nie pierwszy raz w walce posługując się wyłącznie bronią białą. Och,
oczywiście miecz byłby lepszy, ale to już nie były te czasy, kiedy można było
bez przeszkód nosić długą, ostrą klingę na ulicy. Odkąd zeszli do cienia,
tracąc na znaczeniu, wszystko było inne i bardziej skomplikowane,
przynajmniej w kwestii walki, bo nowoczesne metody zabijania bywały…
naprawdę mało satysfakcjonujące, przynajmniej dla niego.
Jakby tego
było mało, po raz kolejny nic nie układało się w taki sposób, jakiego
mógłby oczekiwać. Wybrał się na poszukiwanie demonów, bo potrzebował rozrywki, a gdzie
skończył? Właśnie ratował jakąś małolatę, właściwie sam niepewny dlaczego;
wiedział jedynie, że była ważna i nie taka głupia, skoro przynajmniej
wycofała się w najbardziej oddalony kąt, woląc trzymać na dystans. Skuliła
się pod ścianą, niespokojnie obserwując, jak zamachnął się na jednego z mężczyzn
nożem, celując przede wszystkim w klatę piersiową – a więc miejsce, w których
powinno znajdować się serce, choć to już od dłuższego czasu musiało być martwe.
Jakkolwiek by nie było, wciąż pozostawało celem, a skoro tak…
– Uważaj! –
wyrzuciła z siebie dziewczyna, bardziej niż wcześniej bliska histerii.
Castiel w porę
zorientował się, co takiego miała na myśli. W porę odskoczył, unikając
ciosu drugiego z demonów, dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak ten
zdążyłby uderzyć go w głowę. Warknął dziko, po czym chwycił przeciwnika za
rękę, wykręcając ją pod kątem, który dla normalnego człowieka byłby
nieosiągalny. Usłyszał satysfakcjonujący trzask, ale demon nawet nie jęknął, całkowicie
obojętny na jakiekolwiek oznaki bólu. To też wydało się Castielowi mało
satysfakcjonujące, ale wiedział, że konieczność zaspokojenia własnego ego w tamtej
chwili musiała zejść na dalszy plan.
Tym razem
rozdrażnienie dało o sobie znać w stopniu wystarczającym, by
ostatecznie zechciał doprowadzić sprawy do końca. W pośpiechu wycofał się
na odległość wystarczającą, żeby bez przeszkód sięgnąć po inny rodzaj broni –
rozwiązanie awaryjne, ale jak najbardziej skuteczne, tym bardziej że już dawno
temu opanował celowanie do ruchomych celów. Wystarczyły zaledwie sekundy i dwa
idealnie wymierzone strzały – oba równie ogłuszające, zwłaszcza w ciasnej
uliczce. O to również nie dbał, beznamiętnie spoglądając, jak dwa kolejne
ciała osuwając się na ziemię.
Skończone.
Dookoła na
powrót zapanowała dudniąca w uszach, przenikliwa cisza. W tamtej
chwili był już tylko on i przerażona dziewczyna.
Rozdział z lekkim poślizgiem, ale nie ma tego złego. Nie tak go sobie wyobrażałam, ale kiedy już zaczęłam pisać, wszystko ułożyło się samo – perspektywa Castiela i postać, która prędzej czy później musiała się pojawić. To tylko mały przedsmak czegoś, co rozwinie się w drugiej części opowiadania, ale… Och, na razie pozostawię to waszej ocenie i ewentualnym spekulacjom.Dziękuję za obecność, bo to dla mnie bardzo ważne. Kolejny już w tym tygodniu, a przynajmniej mam taką nadzieję. Dodam, że niedawno zakończyłam „Her Final Destination” i istnieje duże prawdopodobieństwo, że ruszę z czymś nowym, ale to dopiero się okaże. Nie chciałabym przyjść do Was z czymś, czego nie przemyślałam, więc wszystko w swoim czasie.Pozdrawiam i do napisania!
Super piszesz. Uwielbiam atmosferę w twoich opowiadaniach i to, w jaki sposób konstruujesz opisy. Wszystkie postacie są barwne a fabuła cały czas trzyma w napięciu. czytałam chyba wszystkie twoje opowiadania, do których udało mi się dokopać w internetach, i żadne mnie nie zawiodło! A dziwne, bo w sumie nie przepadam za wampirami. Może masz taki talent, że nawet dla mnie stały się atrakcyjne :) Jedno, do czego bym się przyczepiła, to konstrukcja opisów emocji. Bardzo często jest tak, że jakaś emocja itp wynika z dialogu, wcześniejszego opisu itp, ale i tak wstawiasz cały akapit o niej. Trochę kojarzy mi się to z niepotrzebnym laniem wody i przedłużaniem, byle tylko tekst okazał się większy. Ale może po prostu się nie znam :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam cię na swojego bloga, na którym też możesz informować mnie o nowych rozdziałach swoich opowiadań:
http://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com/
Opowiadanie dark fantasy o wampirach, wyvernach i wilkołakach, więc może ci się spodoba. Też jest dużo starych domów i tajemniczych miasteczek :)
Ohuuuu. Castiel ty draniu.
OdpowiedzUsuńZostawiam serduszka i lecę dalej.
💙💙💙💙💙💙💙
Nowa postać z pewnością okaże się kimś ważnym - tego jestem pewna! Pytanie dlaczego? Znając już trochę twój styl to pewnie nie dowiem się tego szybko. xD
OdpowiedzUsuńAle! Trafiłam zgadując, że sypialnia należała do Kateriny. Jednocześnie wspomniałaś, że ta nie była jego ukochaną... a jednak przejął się czyjąś obecnością w tym miejscu. I znowu, dlaczego? xD Haha, na odpowiedzi najwyraźniej poczekam, a tak poza tym to nawet nie zauważyłam, że dobrnęłam już gdzieś do połowy. ;)
1. Dlaczego, do diabła, jego zdrowy rozsądek zaczął nagle brzmieć ja Katerina w swojej najbardziej złośliwej, drażniącej formie?*jak
2. Uśmiechnął się, tylko na chwilę i w tak nieznaczny, pozbawiony wesołości sposób, że trudno byłoby określić ten gest prawdziwym.*prawdziwy
3. Mógł wmawiać sobie, że jego frustracja brała się przed Eveline*przez?
4. Dużo lepsze od zabawy w jakieś spelunie*jakiejś
5. chcąc upewnić się, że nie będę musiał obawiać się niechcianych świadków*będzie
6. tym bardziej, że osoka w niczym nie wspominała ludzkiej*przypominała?
Nie, nie – zaoponowałam przed nazywaniem jej DAWNĄ ukochaną. =P
UsuńA co do reszty... Hm. C:
A więc to tak... :D
UsuńJako, że jestem już w prawie w połowie pierwszej księgi, to czas na komentarz, bo dawno żadnego nie zostawiłam.
OdpowiedzUsuńOgólnie opowiadanie bardzo mi się podoba, co w sumie czuć po tempie w jakim je czytam. Zdecydowanie na plus jest to, że do dość "ciasnego" uniwersum o wampirach potrafiłaś jednak dodać coś swojego, oryginalnego i ciekawego, bo myślałam, że po serialowej wersji Pamiętników wampirów już mnie nic pozytywnie nie zaskoczy, a jednak dałaś radę.
Kolejny plus - relacje między bohaterami rozwijają się w swoim tempie. A szczególnie ta prawdopodobnie najważniejsza, czyli Eve-Marco. Żadne z nich nie stwierdziło jeszcze jakie to drugie jest cudowne itp. I bardzo dobrze, bo w tym, co się działo u nich ostatnio byłoby to po prostu nie na miejscu. Widać, że Eve jest starsza od takiej Belli ze Zmierzchu i nie rzuca się na kogoś tylko dlatego, że jest wampirem.
I jeszcze podoba mi się, że nie zdradzasz wszystkiego od razu, bardzo to wciąga, a szczególnie rola Eve w tym wszystkim mnie interesuje.
To chyba takie główne zalety opowiadania, dzięki którym naprawdę wyróżnia się od reszty ;)
Jedyne, na co zwróciłam uwagę, jako "wadę" (oczywiście w mojej subiektywnej opinii) to pojawiające się czasem dość długie przerwy w dialogach. Chodzi mi o to, że bohaterowie rozmawiają na jakiś temat i w pewnym momencie przerywasz, żeby wtrącić dłuższą myśl bohatera, a potem wracasz do przerwanego tematu. Nie jest to żaden błąd oczywiście, ale jak ktoś odpowiada po dwóch, trzech akapicikach myśli, to czasem zapominam jakie było pytanie i muszę wracać do wcześniejszej wypowiedzi. Tak jak wspomniałam to żadna istotna wada, po prostu czasem mnie trochę rozprasza w czytaniu. Poza tym jest naprawdę dobrze ;)
Pozdrawiam,
G.
PS: wspominałam, że grafika bloga jest cudna?