6/24/2017

☾ Rozdział LI

Eveline
Krzyknęła, a przynajmniej miała taki zamiar. W zamian gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, na dłuższą chwilę zamierając i niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Czuła, że serce tłucze jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że nawet oddychanie okazało się problematyczne. Przez kilka pierwszych sekund nie miała pojęcia, co takiego działo się wokół niej, a tym bardziej gdzie się znajdowała, gotowa wręcz przysiąc, że właśnie wydarzyło się coś bardzo złego.
– Eveline…
Znajomy głos skutecznie przywołał ją do porządku. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na Marco, uświadamiając sobie, że ten jak gdyby nigdy nic stał przed nią. Co więcej, uśmiechał się i to w całkiem uroczy sposób, zwłaszcza że to zdarzało mu się rzadko. Tak przynajmniej sądziła, przez większość czasu nie mogąc pozbyć się wrażenia, że towarzyszył mu smutek – ten rodzaj przygnębienia, który w jakiś pokrętny sposób rozumiała, zwłaszcza po tym, co jej powiedział.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, sama niepewna, w jaki sposób powinna zareagować. Przez krótką chwilę miała ochotę warknąć albo od razu rzucić się na wampira z pięściami, niezależnie od tego, czy byłoby to dobrym pomysłem. Jeśli chciał przyprawić ją o zawał serca, szło mu znakomicie, tym bardziej że wciąż nie była pewna, co takiego działo się wokół niej. Na pewno śnili, to jednak nie zmieniało faktu, że Marco mieszał jej w głowie. Teoretycznie mu ufała, ale to wcale nie było takie proste, skoro na każdym kroku zaskakiwał ją czymś, czego nie potrafiła zrozumieć.
– Gdzie znów jesteśmy? – zapytała w końcu, jakimś cudem znajdując w sobie dość siły, żeby się odezwać. Skrzywiła się, aż nazbyt świadoma, że jej głos zabrzmiał dziwnie, zdradzając targające nią wątpliwości.
– Rozejrzyj się – zasugerował ze spokojem. – Nie poznajesz?
W pierwszym odruchu zapragnęła mu powiedzieć, żeby darował sobie podchody i zadawanie głupich pytań. Nigdy nie lubiła zagadek, a skoro o cokolwiek pytała, oczekiwała odpowiedzi – nie wskazówek czy zwodzenia. Co prawda nie sądziła, żeby Marco próbował bawić się jej kosztem, ale i tak nie była zachwycona perspektywą upominania się o wyjaśnienia. Wystarczyło, że już i tak znalazła się w samym środku szaleństwa, którego nie pojmowała; w takim wypadku dodatkowe wątpliwości naprawdę wydawały się zbędne.
– Nie mam pojęcia, o czym ty… – zaczęła gniewnie, siląc się na cierpliwość, ostatecznie jednak nie było jej dane dokończyć.
Eve zawahała się, w końcu decydując się rozejrzeć. Uświadomiła sobie, że tym razem wraz z Marco znajdowali się na świeżym powietrzu, na dodatek w otoczeniu drzew. Kiedy powiodła wzrokiem dookoła, wręcz poraził ją realizm tego, co widziała. Miała wrażenie, że świat, który stworzył wampir, był prawdziwy i to o wiele bardziej, niż kiedy przebywali w bibliotece zza czasów jego młodości. Chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe, zarówno otaczające ich drzewa, jak i zapachy, które czuła, wydawały się tak doskonałe, że z powodzeniem mogłaby uznać, że znajdowała się na zewnątrz. Co prawda wiedziała, że to niemożliwe, a Marco nie podjąłby aż tak wielkiego ryzyka, pozwalając jej wyjść z podobno bezpiecznej rezydencji, ale…
A potem uświadomiła sobie, że zna miejsce, w którym się znajdowali. Machinalnie zwróciła się w stronę, która – jak wyraźnie czuła – mogła doprowadzić ją do celu, o ile ten w ogóle znajdował się w pobliżu. Czuła, że Marco wciąż uważnie ją obserwował, zastanawiając nad czymś, czego co najwyżej mogła się domyślać. Nie była w stanie siedzieć w jego umyśle, przynajmniej teoretycznie, bo wszystko wskazywało na to, że cała otaczająca ich rzeczywistość miała związek z decyzjami, które podejmował. Byli tutaj, bo tego chciał – i pamiętał, chociaż Eve nie potrafiła znaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia, dlaczego wylądowali akurat tutaj.
– Pole lawendy? – zapytała z powątpiewaniem, oglądając się przez ramię, by upewnić się, że mężczyzna wciąż jej towarzyszył. Mimowolnie zadrżała, kiedy uświadomiła sobie, że zmaterializował się tuż za jej plecami, jak zwykle poruszając się w całkowicie bezszelestny sposób. – Dlaczego?
– Pomyślałem, że dzięki temu zdołasz się rozluźnić – stwierdził ze spokojem. Wzruszył ramionami, zupełnie jakby kwestia jej samopoczucia tak naprawdę nie miała znaczenia. – Mylę się? Na pewno lepsze, niż gdybym zabrał cię do domu – zauważył przytomnie.
– Domu, do którego więcej nie wrócę, tak?
Zacisnęła usta, krzywiąc się w odpowiedzi na wymowną ciszę. Jeszcze jakiś czas temu być może nawet ucieszyłaby się, mogąc z jakiegoś sensownego powodu uciec z rezydencji Nightów – miejsca, w którym mimo wszystko czuła się przygnębiona. Dom niezmiennie wzbudzał w niej całą mieszankę skrajnych emocji – zwłaszcza smutek, nie wspominając o tym, co czuła za każdym razem, kiedy przypominała sobie, czego doświadczyła jako mała dziewczynka. Prawda jednak była taka, że w którymś momencie zaczęła oswajać się z tym miejscem, jego atmosferą i kryjącymi się gdzieś w ciemnościach wspomnieniami. Zwłaszcza po tym, jak zdołała porozmawiać o przeszłości z Bellą, wszystko wydawało się o wiele prostsze.
– Oboje wiemy, że to niemożliwe – odezwał się cicho Marco. – Nie, skoro zaprosiłaś tam Aurorę – dodał, a Eveline cicho jęknęła.
– I dlatego przyprowadziłeś mnie na pole lawendy – dopowiedziała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, byleby wyrwać się spod przenikliwego spojrzenia lśniących, jasnoniebieskich oczu.
– Wydaje mi się, że jest dla ciebie ważne – przyznał wampir, a dziewczyna prychnęła.
– Wydaje? – powtórzyła zaczepnym tonem. Dlaczego czuła, że faktyczna przyczyna pozostawała o wiele bardziej złożona?
Marco westchnął, po czym wzruszył ramionami. Nie potrafiła nawet stwierdzić, jakie targały nim emocje, tym bardziej że nie pierwszy raz wyglądał na przesadnie wręcz opanowanego. Najwyraźniej jedną z właściwych wampirom cech było to, że potrafiły ot tak zapanować nad uczuciami. Z drugiej strony, prawda była taka, że przy tych istotach niezmiennie czuła się skołowana – i to niezależnie od tego czy śniła, czy też nie. W efekcie nawet zebranie myśli jawiło się jak prawdziwe wyzwanie, które niekoniecznie była w stanie podjąć.
– W porządku – dał za wygraną Marco. – Powiedzmy, że mam podstawy sądzić, że pole lawendy wzbudzi w tobie przyjemne skojarzenia. Czy teraz lepiej? – dodał uprzejmym tonem, kolejny raz skutecznie wytrącając Eve z równowagi.
Innymi słowy, najpewniej kolejny raz pokusił się o przeniknięcie jej umysły, ale postanowił o tym nie wspominać. Nie miała pojęcia, jak to robił, ale najwyraźniej nawet rażące naruszenie prywatności dało się wytłumaczyć w iście dyplomatyczny sposób.
Powstrzymała się od komentarza, w zamian skupiając na drodze. Nie śpieszyła się, przesadnie wręcz skoncentrowana na stawianiu kolejnych kroków, woląc nie sprawdzać, czy potknięcie się i upadek we śnie, okazałyby się równie nieprzyjemnym doświadczeniem, co i w rzeczywistości. Inną kwestią pozostawało to, że nie potrafiła ot tak się rozluźnić, skoro miała świadomość, że w każdej chwili ktoś mógł próbować przeniknąć jej myśli. Co prawda nic nie wskazywało na to, by Marco robił to specjalnie i pozwalał sobie na więcej niż powinien, ale to niczego nie zmieniało. Teraz chociażby oboje śnili, a ona sama już nie była pewna, w czyim umyśle się znajdowali – jego, jej czy może kogoś jeszcze innego. W zasadzie nawet kwestia zrozumienia tego dziwnego, podobno nierzeczywistego świata, z łatwością mogła okazać się problematyczna.
Zawahała się, kiedy pomiędzy drzewami dostrzegła znajomą, usłaną kwiatami przestrzeń. Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, zwłaszcza kiedy przekonała się, że pole wyglądało zgoła inaczej, niż gdy spacerowała w okolicy w towarzystwie Drake’a. Od słodkiego zapachu kwiatów w pełni rozkwitu aż zakręciło jej się w głowie, na moment też zamarła, jak urzeczona wpatrując w okazałe, intensywnie fioletowe morze. Poruszając się trochę jak w transie, z wolna zrobiła krok naprzód… A potem następny i jeszcze jeden, bez chwili wahania wchodząc pomiędzy sięgające aż do pasa rośliny. Mimowolnie uśmiechnęła się, czując jak kwiaty ocierają się o jej biodra, szeleszcząc łagodnie przy każdym jej kroku. Eveline wyraźnie wyczuła, że słodki zapach stał się jeszcze bardziej intensywny, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Nie przypuszczała, że jakikolwiek umysł byłby w stanie aż tak dokładnie odtworzyć szczegóły, ale najwyraźniej w przypadku Marco przywołanie odpowiednich bodźców pozostawało dziecinną igraszką.
Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że wampir nie ruszył za nią, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu. Kiedy przystanęła, by po chwili obejrzeć się na Marco, przekonała się, że z uwagą lustrował ja wzrokiem, obserwując tak uważnie, jakby w jej ruchach i zachowani dało się doszukać czegoś wyjątkowo fascynującego. Lekko przekrzywiła głowę, po czym wymownie uniosła brwi ku górze, kiedy uświadomiła sobie, że mimo wierności, z jaką odzwierciedlone zostały szczegóły, istniało jednak coś, co jednoznacznie utwierdziło ją w przekonaniu, że wciąż śniła.
Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale już w lesie było coś nienaturalnego w sposobie, w jaki padało światło. Zdążyła przywyknąć do półmroku, dlatego początkowo nie zaskoczyła ją intensywność cienia, którzy rzucały drzewa. Również po wyjściu na polanę nie od razu zarejestrowała, że ta wręcz tonęła w blasku dnia. Dopiero spoglądając na miejsce, w którym stał Marco, w pełni uprzytomniła sobie kontrast pomiędzy tymi dwoma punktami – polaną i gęstwiną, rozdzielonymi tak wyraźną granicą, że efekt okazał się niemalże groteskowy.
– Ehm… Nie wychodzicie na słońce, prawda? – zapytała cicho, chociaż odpowiedź wydawała się aż nazbyt oczywiste.
– To zależy – przyznał po chwili zastanowienia wampir. – Przy odpowiednim zachmurzeniu… Och, wiek też ma znaczenie. Z biegiem lat nabiera się odporności.
– Rozumiem – zapewniła, chociaż było to dość naciąganą teorią. Jeśli miała być ze sobą szczera, każda kolejna informacja niezmiennie wprawiała ją w osłupienie. – Ale tak czy inaczej…
– Spalamy się na słońcu – podsunął łagodnie, kiedy znów się zawahała. – Zgadza się. To życie w wiecznej nocy, nawet jeśli czasami próbujemy oszukać przeznaczenie. Sama widzisz, że nawet we śnie… – Zamilkł, ostatecznie ograniczając się do wzruszenia ramionami. – Przyzwyczajenie. Albo instynkt, tym bardziej że trudno zapomnieć moment choćby i chwilowego kontaktu ze słońcem.
Miała ochotę zapytać, co takiego powinna rozumieć przez te słowa, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Och, chyba tak naprawdę nie chciała wiedzieć, ostatecznie dochodząc do wniosku, że i tak usłyszała już dość. Zdecydowanie nie miała ochoty zastanawiać się, kiedy i w jakich okolicznościach Marco mógłby doświadczyć kontaktu ze słońcem, nie wspominając o tak przyziemnej kwestii, jaką wydawał się wiek. Podejrzewała, że odpowiedzi by ją zszokowały, zresztą jak i wszystko to, czego dowiadywała się w ostatnim czasie.
– Spalanie na słońcu… – powtórzyła bezwiednie. – No tak… W końcu to absolutnie normalne. Zresztą tak jak i poruszanie się w świecie snów – dodał z pozbawionym wesołości, nieco złośliwym uśmiechem.
– Z twojej perspektywy najpewniej wygląda to… bardziej interesująco – przyznał z wahaniem Marco. – Aczkolwiek wciąż mam nadzieję, że lawenda zadziała kojąco.
– Bo jeśli nie, sięgniesz po coś mocniejszego? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Może od razu poletko marihuany i po problemie?
W tamtej chwili wampir spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Co więcej chyba tylko z uprzejmości powstrzymując się przed postukaniem się w czoło, by dać do zrozumienia, co takiego o niej sądził.
– Nie mam pojęcia, w jakich warunkach zdarzało ci się przebywać do tej pory – oznajmił ze spokojem – ale czegoś takiego nie byłbym w stanie sobie wyobrazić. Bardzo mi przykro, ale jednak zostaniemy przy lawendzie – dodał tonem, przez który nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy mówił poważnie, czy może próbował sobie z niej żartować.
– Nie mam pojęcia, co bardziej mnie drażni – przyznała, potrząsając z niedowierzaniem głową. – To, że jesteś tak cholernie uprzejmy, czy że masz mnie za idiotkę.
Wampir jedynie uniósł brwi.
– Nie mam cię za idiotkę – zaoponował, a Eveline prychnęła. – Śmiem raczej twierdzić, że jesteś zestresowana.
– Na moich oczach tworzysz portale, poza tym twierdzisz, że oboje śnimy. Oczywiście, że jestem zdenerwowana – wyrzuciła z siebie na wydechu. Zaraz po tym westchnęła, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować. – Nie wierzę, że to – skinęła głową na otaczającą ją lawendę – nie jest prawdziwe. To po prostu… Czuję ją, prawda? Stoję pośród kwiatów – dodała z uporem, muskając palcami kilka najbliższych źdźbeł.
– Obawiam się, że jednak nie – uświadomił ją ze spokojem rozmówca. – Praktycznie rzecz ujmując, wciąż jesteś w swojej sypialni. Niemniej mogę pozwolić ci śnić i wierzyć, że wyszliśmy, skoro tak bardzo ci na tym zależy.
Eveline jęknęła, po czym energicznie potrząsnęła głową, próbując odsunąć od siebie niechciane myśli. Nie, zdecydowanie nie chciała ot tak przyjąć do wiadomości tego, co się działo. Z drugiej strony, dość kuszą perspektywą wydawało się to, by uznać, że wszystko pozostawało wyłącznie wytworem jej wyobraźni – łącznie z Violett i… wieloma innymi kwestiami, które tak bardzo ją dręczyły. Sęk w tym, że gdyby sobie na to pozwoliła – na wiarę w coś, o czym wiedziała, że okaże się kłamstwem – wróciłaby do punktu wyjścia, a na to nie mogła sobie pozwolić. Wiedziała już, że ucieczka prowadziła donikąd, niezależnie od tego, jak kuszącym rozwiązaniem się wydawała. Co więcej, spoglądając na Marco nie potrafiła zmusić się do tego, by znów zacząć posądzać go o kłamstwo, tym bardziej że mimo wszystko starał się uczynić pewne sprawy łatwiejszymi.
– W porządku – powiedziała w końcu, ostatecznie decydując się dać za wygraną. Kto wie, może przy odrobinie szczęścia miała szansę nie oszaleć aż tak szybko, jak mogłoby się wydawać. – Wpływacie na rzeczywistość… i na sny.
– Tylko na sny – poprawił machinalnie Marco. – O ile nie masz na myśli tego, że potrafimy wpływać na wolną wolę ludzi. Ale to już wiedziałaś, więc…
– Nie – zaoponowała, nagle zaniepokojona. – Nie miałam na myśli wpływu, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zastanawiam się tylko… – Urwała, po czym znów potrząsnęła głową. Chociaż powinna być usatysfakcjonowana możliwością zadawania pytań, tym samym mając szansę ustalić kilka dręczących ją kwestii, coś w słowach Marco wzbudziło jej wątpliwości. – Wtedy, kiedy byłam z Drake’em… Mam wrażenie, że coś mi pokazał, ale to nie ma sensu – powiedziała cicho, starannie dobierając słowa. – To nie ma…
Zamilkła, sama niepewna tego, czy cokolwiek z tego, co mówiła, w ogóle miała rację bytu. Z uporem unikała spoglądania na Marco, przesadnie wręcz skupiona na swoich dłoniach. Raz po raz splatała i rozprostowywała palce, przez krótką chwilę sama niepewna, co takiego powinna ze sobą zrobić. W głowie miała pustkę, być może bardziej uciążliwą niż wcześniej. Już nawet kojący zapach lawendy oraz ciepło promieni słonecznych, które raz po raz muskały jej skórę, przestały przynosić dziewczynie ukojenie. W zamian były już tylko wątpliwości, nad którymi mimo usilnych starań nie potrafiła zapanować.
Nie zauważyła, żeby Marco się poruszył, a jednak musiał, skoro w ułamku sekundy zmaterializował się u jej boku. Zadrżała, po czym poderwała głowę, z niejakim niedowierzaniem spoglądając na stojącego tuż przed nią wampira. Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, tłukąc się w piersiach tak szybko i mocno, że ledwo była w stanie złapać oddech, zwłaszcza kiedy uświadomiła sobie, że Marco jednak wyszedł na słońce.
– Co ty robisz? – obruszyła się, w pośpiechu napinając mięśnie. Poruszając się trochę jak w transie, pośpiesznie zrobiła krok naprzód, gotowa wepchnąć go do cienia, byleby tylko nie stać się świadkiem czegoś, czego zdecydowanie nie chciała widzieć. – Dopiero co sam powiedziałeś mi, że to niebezpieczne! Dlaczego…? – zaczęła, po czym urwała, kiedy ciepłe palce jak gdyby nigdy nic owinęły się wokół jej nadgarstków.
– Miło mi, że tak bardzo się troszczysz – przerwał z nikłym uśmiechem nieśmiertelny. – Ale przypominam ci, że to sen. To nie jest sposób, w jaki mógłbym tutaj zginąć.
– To nie jest sposób…? – powtórzyła tępo. – Mówisz od rzeczy, wiesz? Skoro to sen, nie powinieneś mógł umrzeć wcale… Nie naprawdę, tak sądzę.
– To bardziej skomplikowane – stwierdził wymijająco.
– Świetnie! – rzuciła z przesadnym wręcz entuzjazmem. Przez krótką chwilę miała ochotę roześmiać się histerycznie, coraz bardziej zdezorientowana jego słowami. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że nawet oddychanie nie było aż takie proste, jak mogłoby się wydawać. Nie, skoro w świecie nieśmiertelnych wszystko wydawało się inne, bardziej złożone i nie takie, jak trzeba. – Więc mi wyjaśnij, chociaż… Albo wiesz co? Nie chcę wiedzieć.
Marco rzucił jej pełne powątpiewania, zmartwione spojrzenie. Nie była pewna, co takiego sobie myślał, w zamian mogąc co najwyżej biernie mu się przypatrywać. W blasku dnia wyglądał dziwnie, wręcz nienaturalnie blady i wciąż napięty, zupełnie jakby przebywanie w takich warunkach było dla niego problematyczne, niezależnie od tego, czy otaczająca go rzeczywistość była prawdziwa. Śnili czy nie, najwyraźniej dla kogoś, kto mógł umrzeć za sprawą promieni słonecznych, to i tak nie miało znaczenia.
– Co miałaś na myśli, wspominając o Drake’u? – zapytał Marco, wciąż uważnie ją obserwując.
– Ty mi powiedz – zasugerowała. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wciąż tkwili blisko siebie, a mężczyzna zaciskał dłonie na jej nadgarstkach, więc w pośpiechu oswobodziła się z jego uścisku, by móc się odsunąć. Pozwolił na to, chociaż wciąż trzymał się w znacznie mniejszej odległości niż do tej pory. – Jestem gotowa przysiąc, że w pierwszym momencie trafiłam na cmentarz. Nie wiem, w co takiego pogrywał sobie Drake, ale to, co widziałam, było inne i…
– Jak bardzo inne? – drążył dalej Marco.
Chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe, nagle wydał jej się jeszcze bardziej podenerwowany. Z jakiegoś powodu coś w jego zachowaniu sprawiło, że z miejsca poczuła się jeszcze bardziej podenerwowana. W pierwszym odruchu otworzyła, by zaraz zamknąć usta, po czym po raz wtóry energicznie potrząsnęła głową. Zupełnie jakby powinna rozumieć, co takiego działo się wokół niej! Gdyby tak było, świat z pewnością stałby się dużo prostszy, ale najwyraźniej nie miała na co liczyć. Prawda była taka, że to ona potrzebowała odpowiedzi i choćby szczątkowych wyjaśnień, a jednak w zamian otrzymywała coraz to nowe wątpliwości i pytania. Nie miała pojęcia, czy taki stan rzeczy był czymś właściwym dla nieśmiertelnych, ale jeśli tak, zdecydowanie jej się to nie podobało.
– Nie mam pojęcia – rzuciła niemalże gniewnym tonem, coraz bardziej podenerwowana. Nie chciała wyżywać się akurat na Marco, ale nie potrafiła zachować się inaczej, skoro tak czy inaczej sprowadzało się do niego i jego pytań. – To było… jak krótka migawka albo coś takiego. Stałam na cmentarzu, a chwilę później znowu byłam gdzie indziej… Och, no i Drake próbował mnie zabić, ale to akurat wiesz, skoro ciągle za mną chodzisz.
– Interesujący sposób wyrażania wdzięczności – stwierdził cicho jej rozmówca.
Nawet słowem nie skomentował wzmianki o cmentarzu, zupełnie jakby to, czego doświadczyła nie miało znaczenia. W innym wypadku być może zdołałaby w to uwierzyć, ale nie po tym, jak sam dał jej do zrozumienia, że jest inaczej. Przecież wyraźnie czuła, że sama sugestia tego, że doświadczyła czegoś nienaturalnego, wyraźnie go zdenerwowała.
– I tyle? – zapytała z powątpiewaniem, nie kryjąc frustracji. – Dlaczego właściwie wypytywałeś mnie o Drake’a? To, co widziałam… On to zrobił, prawda? Na pewno robicie takie rzeczy i… – zaczęła, niemalże desperacko próbując przekonać Marco do udzielenia odpowiedzi, te jednak nie miał zamiaru ułatwić jej zadania.
– Tak… Najpewniej tak – stwierdził wymijająco i już nie miała wątpliwości, że kłamał jak z nut. Otworzyła usta, gotowa zaoponować i wręcz zażądać, żeby zaczął traktować ją poważnie, ale i na to nie dał jej okazji. – Chyba wystarczy, nie sądzisz? Najwyższa pora się obudzić – zadecydował, a Eveline zrozumiała, że tak naprawdę nie miała niczego do powiedzenia.
Wkrótce po tym wszystko zniknęło, a ona otworzyła oczy.
No i jest :3 Kolejny rozdział, o którym co prawda nie jestem pewna, co powinnam myśleć, ale chyba mi się podoba. Zeszło mi, ale już nawet nie próbuję się tłumaczyć. Liczy się to, że w końcu dodaję, na dodatek coś, co powstało w dość lekki sposób – i to pomimo tego, że wciąż mam wątpliwości do sposobu, w jaki rozwija się relacja Eveline i Marco. Cóż, ostateczną opinię tak czy inaczej pozostawiam Wam.
Dziękuję wszystkim, którzy są i czekali. Jestem wdzięczna za komentarze pod ostatnim postem, tym bardziej że zmotywowały mnie, by jednak dostać rozdział dzisiaj. Jak pisałam już w odpowiedzi na pytanie o datę kolejnego wpisu, ja wciąż nie mam pełnoprawnych wakacji; jestem w trakcie sesji, czekają mnie dwa egzaminy, więc nie pisanie jest priorytetem ;) Niemniej gorszy okres już się kończy, a ja stopniowo wracam do regularnych publikacji.
Na dzisiaj to wszystko i do napisania!

1 komentarz:

  1. A czemu tu taka pustka? :< Przykro mi się robi, bo został mi tylko rozdział do przeczytania. A byłam pewna, że mam ich znacznie więcej, a tu taka njezpodzianka i tylko kilka ich było. :< No nic, będę mogła przynajmniej czekać niecierpliwie na kolejne!

    Widzę, że nie tylko mnie naszła ochota, aby ta ładna buzię skrzywdzić. Ale no czy to nasza wina, że doprowadza ludzi do zawału? Sam jest sobie winien tego, że dziewczyny chcą się na niego rzucać z pięściami za to co robi. ;) Dobrze chociaż, że gdy y doszło do rękoczynów to się szybko zregeneruje i będzie niemal jak nowy. :D 

    Wiedziałam, że to lawnedowe pole. Facet ja naćpie i potem co? Aż strach pomyśleć jak bardzo może ja chce  wykorzystać... Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. :D Ta lawenda będzie mnie zawsze bawić, choćby nie wiem co. >.<  Dobra, ona sama chce coś mocniejszego. Eh, ale może łączenie lawendy i Marysi nie jest dobrym pomysłem? Ale w sumie, jak wyjdzie jakieś Wow to mogą zbić kupę kasy... dobry plan. :D 

    Czasami jak czytam to mam wrażenie, że Marco sam nie wie czego tak naprawdę od niej chce. Momentami wydaje się być taka baba, która chce jedno, bierze drugie, ale na końcu wychodzi jej trzecie. I o dziwo nawet nie jest to irytujące, tylko... w jego przypadku nawet dość zabawne. I skończyło się też chodzenie po świecie snów. W zasadzie te tworzenie snów to spoko pomysł na to, aby podróżować za darmo. No zobacz, wystarczy że o czymś pomysłu i dajmy na to już jest na Dominikanie. :D 

    Myślę, że wiesz co myślę o rozdziale. Mijają mi zdecydowanie za szybko, a ja biorę się już za, niestety, ostatni.

    🖤

    OdpowiedzUsuń