Eveline
Od chwili przebudzenia czuła, że wszystko jest nie tak. Po pierwsze, było
jej wręcz podejrzanie wygodnie, co na wąskiej kanapie w salonie
zdecydowanie nie miało do tej pory miejsca. Wiedziała o tym doskonale,
zwłaszcza po pierwszej nocy, kiedy to sofa potraktowała jej kręgosłup w tak
nieuprzejmy sposób.
A po drugie, kiedy tylko spróbowała się
poruszyć, poczuła się jak ofiara wojny, obolała bardziej niż kiedykolwiek, co
zdecydowanie nie było normalne.
Nie była pewna, jak długo walczyła z sobą
samą, zanim w końcu zdecydowała się otworzyć oczy. Wpatrywała się w biały,
miejscami poszarzały już sufit, obojętnym wzrokiem wodząc po łuszczącej się
farbie. Cienie tańczyły tuż nad jej głową, reagując na jasność poranka, co
uświadomiło Eveline, że musiała spać wyjątkowo długo, co nie zdarzało się
często. Serce zabiło szybciej, kiedy pomyślała o tym, że już na dobry
początek pracy w księgarni mogłaby zaspać, póki nie przypomniała sobie, że
ze swoją pracodawczynią miała widzieć się dopiero po weekendzie. W normalnym
wypadku bez wątpienia by ją to ucieszyło, ale perspektywa wolnego i przebywania
w tym domu zdecydowanie nie stanowiła wymarzonej przez nią
alternatywy na spędzenie całego dnia.
Jej uwagę przykuł przytwierdzony do sufitu żyrandol i to
po raz kolejny dało jej do zrozumienia, że coś jest nie tak. Czy widziała go
już wcześniej, przynajmniej w salonie…? Nie potrafiła sobie przypomnieć,
to jednak nie miało najmniejszego nawet znaczenia. Wciąż pod wpływem silnych
emocji, błyskawicznie poderwała się do pozycji siedzącej, nerwowo wodząc
wzrokiem na prawo i lewo, i z każdą kolejną sekundą czując, że
ogarnia ją coraz silniejsze przerażenie. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi,
oddech zaś gwałtownie przyśpieszył, przechodząc w spazmy, w miarę jak
zaczęła coraz bardziej niepokoić się tym, co działo się wokół niej.
Nie była w salonie, chociaż bez wątpienia
to właśnie tam się położyła. Do tej pory nie miała odwagi, by zająć
którykolwiek z pokoi na górze, a już zwłaszcza ten, w którym się
znajdowała – jej dawną sypialnię, pogrążoną w ciszy, zakurzoną i pełną
tych niepokojących, wykonanych ręką dziecka rysunków półksiężyca, które
pokrywały całą wolną przestrzeń.
Poderwała się na równe nogi tak gwałtownie, że w pośpiechu
omal nie wylądowała na podłodze. Zatoczyła się, niemalże w ostatniej
chwili chwytając rogu stojącego w pobliżu biurka. Wciąż wodziła wzrokiem
na prawo i lewo, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na oknie, w nadziei,
że jakikolwiek neutralny punkt pozwoli jej się uspokoić. Emocje z wolna
zaczynały opadać, dzięki czemu zdołała wysilić pamięć i przynajmniej
spróbować przypomnieć sobie, co takiego miało miejsce ostatniego wieczora, ale w głowie
miała pustkę – ziejąca czarną dziurę, jednoznacznie sugerującą, że co najwyżej
położyła się spać i… to w zasadzie było wszystko. Problem w tym, że
zdecydowanie nie kładła się tutaj; tego była pewna w równym stopniu, co i własnego
imienia. Jak w takim razie miałaby wylądować właśnie w tym pokoju,
skoro nawet planując sprzątanie, miała zamiar zostawić go niemalże na sam
koniec?
Niemalże. Była jeszcze sypialnia rodziców, a więc
miejsce, gdzie to się zaczęło; przynajmniej teoretycznie
mogło być gorzej. Tylko trochę, ale…
Wyprostowała się, zmuszając swoje
roztrzęsione ciało do współpracy. Mimowolnie skrzywiła się, kiedy napięte do
granic możliwości mięśnie dały o sobie znać, ale udało jej się zignorować
pulsujący ból. Najsilniejszy czuła nie tyle w karku, co boku szyi, co
wydało jej się dziwne, tym bardziej, że kiedy machinalnie przesunęła palcami po
gardle, nie wyczuła niczego niewłaściwego. Była zdezorientowana i obolała,
ale nic ponadto, więc teoretycznie mogła zrzucić wszystko na niewygodną
pozycję podczas snu, ale…
No tak, bo przecież zawsze musiało być jakieś
„ale”.
W pośpiechu wyszła na korytarz, starannie
zamykając za sobą drzwi sypialni. Wciąż napięta, poruszając się trochę jak w transie,
jak najszybciej pokonała drogę do schodów, rozluźniając się dopiero w chwili,
w której znalazła się na względnie bezpiecznym parterze. Zwłaszcza salon
wyglądał dobrze, zalany jasnym światłem poranka, co stanowiło całkiem przyjemną
odmianę, skoro w Haven przez większość czasu królowały przede wszystkim
deszczowa aura oraz ciemności. Z drugiej strony, czuła się tak dziwnie
rozbita i niespokojna, że pewnie nawet światło latarki albo jakikolwiek
inny blask powitałaby z nieskrywanym entuzjazmem.
Próbowała nie myśleć, to jednak okazało się
czymś niewykonalnym. Raz po raz wracała pamięcią do przebudzenia albo
analizowała miniony wieczór, bezskutecznie próbując doszukać się w nim
jakiejś prawidłowości. Cholera, nie była aż tak zmęczona, by nie zapamiętać,
gdzie i dlaczego poszła, nie wspominając o tym, że w życiu nie
położyłaby się w tamtym pokoju. Kiedy na dodatek przechodząc obok lustra w przedpokoju,
przekonała się, że ma na sobie różowy, koronkowy skrawek materiału, który…
O nie, nie, nie…
Co powinna była o tym wszystkim myśleć?
Być może to nie było czymś, czym powinna się przejmować, ale jak jeszcze wybór
niewłaściwego pokoju była w stanie od biedy przełknąć, tak całkowita
zmiana stroju zdecydowanie nie wchodziła w grę. Nie przypominała sobie,
kiedy ostatnim razem przytrafiło jej się coś podobnego, a jakby tego było
mało…
Och, tak, już w przeszłości zdarzało się,
że robiła co najmniej niepokojące rzeczy. Jak dziś pamiętała, kiedy jako małej
dziewczynce, zdarzało jej się lunatykować. Sądziła, że wyrosła z tego, a może
po prostu nie chciała pamiętać odległych incydentów jeszcze z domu
dziecka, ale to nie zmieniało faktu, że już w przeszłości coś było z nią
zdecydowanie nie tak. Ocknąć się w całkowicie obcym miejscu, najczęściej z daleka
od własnej sypialni? Właściwie dlaczego nie, prawda? Być może nowe miejsce i stres
związany z przeprowadzką po raz kolejny wywołały taką, a nie inną
reakcję, ale myśl o tym, że mogłaby znaleźć wyjaśnienie, wcale nie
sprawiała, że poczuła się jakkolwiek lepiej. Jak mogłaby, jeśli teraz na każdym
kroku miałyby się przytrafiać takie rzeczy?!
Najbardziej jednak bała się tego, co jeszcze
mogłoby się jej przytrafić. Lunatyzm w gruncie rzeczy pozostawał niczym w porównaniu
z tym, czego doświadczyła jako siedmiolatka, a o czym teraz nie
mogła przestać myśleć.
Pamiętała, co takiego mówiono za jej plecami,
kiedy jeszcze była mała – początkowo tylko rówieśnicy, a z czasem
również opiekunowie, chociaż przecież nie miała najmniejszego wpływu na to, co
działo się wokół niej. „Ta, która rozmawia ze sobą… Która widzi to, czego nie
ma. Ta, w której towarzystwie dzieją się dziwne rzeczy”. Niemalże słyszała
te wszystkie wypowiedzi, choć z biegiem czasu zaczęły raczej przypominać
nic nieznaczące, zapisane na papierze słowa – bezosobowe, puste, niewzbudzające
emocji… Wszystkie te plotki ciągnęły się za nią również w szkole, to
zresztą pasowało do koncepcji ludzkiej natury – ci zawsze potrafili mówić,
zwłaszcza na tematy, o których nie mieli żadnego pojęcia. W efekcie
całe lata była sama, znosząc krzywe spojrzenia i szepty, i jedynie Violett…
– Violett już nie ma – powiedziała na głos,
chcąc wyrwać się z objęć raz po raz powracających wspomnień.
Umarła i nie miała wrócić, z czym
zresztą Eveline zdążyła się już dawno pogodzić. Mimo wszystko pamiętała
piegowatego rudzielca, który jako jedyny przełamał się na tyle, by w ogóle
dać jej szansę na nawiązanie jakiejkolwiek relacji. Violett była pogodna,
słodka i pełna ciepła, poza tym nie przejmowała się tym, co rozpowiadali
inni. To sprawiało, że nawet nieufna wówczas Eve szybko złapała z nią
kontakt, z czasem zaczynając traktować dziewczynkę niemalże jak najlepszą
przyjaciółkę. To był ten wyjątkowy, szczery rodzaj relacji, który mógł wywiązać
się wyłącznie pomiędzy dziećmi i być w stanie przetrwać również w dorosłym
życiu. Może gdyby sprawy potoczyłyby się inaczej, do tej pory mogłaby na
Violett liczyć – z tym, że teraz jej nie było, dziewczyna zresztą nigdy
nie miała okazji dorosnąć.
To był wypadek i ta jedna kwestia nie
pozostawiała najmniejszych wątpliwości. Spadła ze schodów, kiedy z sobie
tylko znanych powodów wyszła w nocy ze swojego pokoju. Nic szczególnego,
bez żadnego udziału osób trzecich; takie rzeczy się zdarzały, nawet jeśli
efekty potrafiły być naprawdę tragiczne, zwłaszcza dla tych, którzy
pozostawali. Koleżanki Violett na pewno miały się przejąć, zresztą tak jak
Eveline, która po raz kolejny została sama.
Na tym historia mogłaby się skończyć, gdyby nie
to, że przecież tej samej nocy Vi widziała. A w zasadzie o poranku,
ale to było najmniej istotne.
Niewiele pamiętała z tamtego dnia, ale to
jedno zachowało się w umyśle Eve dość dobrze. Była zdziwiona, kiedy o zdecydowanie
zbyt wczesnej godzinie przyjaciółka tak po prostu zjawiła się w jej
pokoju, ale nie skomentowała tego nawet słowem, zbyt zaspana, by logicznie
myśleć. Mimo wszystko zawsze była skłonna znaleźć dla Violett przynajmniej
kilka minut, dlatego podniosła się i słuchała, przyzwyczajona do tego, że
dziewczyna lubiła mówić, niekoniecznie zwracając uwagę na to, czy ktokolwiek
nadążał za jej wywodami. Tamtego dnia było inaczej, a Vi wydawała się
przygaszona i bardzo, ale to bardzo smutna, zwłaszcza kiedy jak gdyby
nigdy nic zaczęła się żegnać – a przynajmniej tak wydawało się Eveline.
Pamiętała, że zapytała wtedy, czy stało się coś
złego albo czy dziewczyna dowiedziała się o tym, że ma zostać adoptowana.
Violett uśmiechnęła się wtedy smutno i mruknęła w odpowiedzi jedno,
dość wymowne zdanie: „Coś w tym rodzaju”. Zaraz po tym wyszła i więcej
nie wróciła, skoro jakiś kwadrans później któraś z opiekunek znalazła ją
martwą, a obdukcja wykazała, że musiała stracić życie ładnych kilka godzin
wcześniej. W skrócie: nie miało prawa być jej w pokoju Eve, co ta
zrozumiała już jako dziecko i nawet słowem nie zająknęła się na temat
tego, że Vi wbrew wszelakim prawom mogłaby pojawić się, by z nią
porozmawiać. Już i tak miała etykietkę „tej dziwnej, której rodzice umarli
w niewyjaśnionych okolicznościach”, więc pogarszanie sytuacji takimi
opowieściami mogłoby co najwyżej doprowadzić ją do pokoju bez klamek.
Mniej więcej wtedy wyrobiła w sobie
niechęć do ciemności, zaś nieodłącznym elementem jej myśli stało się jedno,
jedyne zdanie: „Tam niczego nie ma…”. Z czasem nawet zaczęła w to
wierzyć, choć prawdziwie zbawienne okazały się wszystkie rozmowy z Amandą,
to jednak miało miejsce dużo później.
Objęła się ramionami, nagle zaniepokojona. Nie
chciała o tym myśleć, choć trudno było w naturalny sposób nie wracać
do przeszłości, skoro po raz kolejny doświadczała rzeczy, których nie potrafiła
i chyba nawet nie chciała wyjaśnić. Roztrzęsiona, po części zła i dziwnie
wytrącona z równowagi, chciała już tylko i wyłącznie odciąć się od
tego, co wzbudzało w niej tak wiele skrajnych emocji.
Wciąż nie miała pewności, co powinna o tym
wszystkim myśleć, ale jedno wydawało się oczywiste – coś było nie tak, a powrót
do Haven wcale nie musiał być takim dobrym pomysłem…
☾
Ucieczka nigdy nie była dobrym
rozwiązaniem, ale nie dbała o to. Mogła siedzieć, płakać i załamywać
ręce, ale nie zamierzała pozwolić sobie na słabość. W efekcie zrobiła to,
co zdarzało się już w przeszłości – próbowała się uspokoić, a potem
zachowywała się tak, jakby nic wartego uwagi nie miało miejsca. Wtedy nawet
dotychczas odkładane w czasie sprzątanie zaczęło jawić się jako
niezwykle atrakcyjna forma spędzania wolnego weekendu, a Eve chcąc nie
chcąc w pełni poświęciła się mozolnemu doprowadzaniu poszczególnych
pomieszczeń do stanu używalności.
Nie
śpieszyła się, nie tyle przez wzgląd na staranność, ale to, że metodyczność
kolejnych ruchów i fizyczny wysiłek, umożliwiły jej zajęcie czymś rąk i myśli.
Choć na kilka godzin zdołała zapomnieć o dotychczasowych wątpliwościach,
co być może nie rozwiązywało problemu, ale pozwalało jej na przynajmniej
względną normalność. Na piętrze pojawiała się tylko i wyłącznie po to, by
wymienić wodę, tym samym raz po raz przypominając sobie o konieczności
wizyty w mieście i załatwieniu kwestii ogrzewania. To też mogło
okazać się całkiem dobrym sposobem na zabicie wolnego czasu, zresztą liczyła na
to, że takie stopniowe oswajanie się z sytuacją i udawanie, że nic
szczególnego nie miało miejsca, pozwoli jej przejść do porządku dziennego ze
wszystkim tym, co działo się wokół.
Powoli… ostrożnie… małymi kroczkami…
To poniekąd
stało w kontrze do tego, co mówiła Amanda, ale Eveline nie próbowała
się nad tym zastanawiać. Początkowo nawet miała ochotę do kobiety zadzwonić,
ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Gdyby zaczęła się żalić, to byłoby
niczym przyznanie się do tego, że przyjazd do rodzinnego miasta był błędem, a to
zdecydowanie nie wchodziło w grę. Potrzebowała czasu, całą sobą wierząc w to,
że kiedy w końcu uprzątnie dom i zacznie pracować, wtedy wszystko
ułoży się samoistnie, nawet jeśli to wydawało się czymś nieprawdopodobnym.
Wieczór
nadszedł o wiele szybciej, aniżeli mogłaby tego oczekiwać. Już kiedy
zaczęło robić się ciemno, zaczęła czuć się naprawdę nieswojo, jednak zmusiła
się do zignorowania niechcianych odczuć. Wszystko
jest w porządku, powtarzała sobie raz za razem, próbując chwytać się
za kilka rzeczy jednocześnie, czy to przekładając przedmioty z miejsca na
miejsce, czy to znów próbując zabierać się za ścieranie kurzy. Początkowy entuzjazm uleciał z chwilą, w której skończyła z salonem i przeniosła
się do kuchni, gdzie raz za razem spoglądała w wychodzące na tył domu
okno. Z tego miejsca miała idealny wgląd na miejsce, gdzie nie tak dawno
temu widziała Bellę podczas jazdy konnej, nic jednak nie wskazywało na to, by
kobieta miała pojawić się ponownie. To oczywiście nie musiało o niczym
świadczyć – najwyraźniej jeździła jedynie z samego rana, przed wschodem
słońca – ale Eve z miejsca poczuła się samotna.
Jasne, że
mogła coś z tym zrobić. Była w stanie pojechać do miasta albo
poszukać domu Belli i…
Ale nie
potrafiła się do tego zmusić – nie, skoro wciąż czuła się do tego stopnia
zaniepokojona.
Ciężko usiadła
przy kuchennym stole, czując narastające z każdą kolejną sekundą
zniechęcenie. W domu stopniowo robiło się coraz ciemniej, co bynajmniej
nie poprawiło jej nastroju, skutecznie utrudniając dalsze sprzątanie. Podczas
wcześniejszego przeglądania rzeczy znalazła kilka latarek, więc ustawiła jedną
na stole, tak, by ta rzucała nikłe światło ku górze. Jasny blask dawał klimat, który mógłby okazać się całkiem interesujący, gdyby nie
wzbudzał w niej niepokoju. Zabawne, ale najbardziej bała się nocy,
zwłaszcza po tym, co miało miejsce ostatnim razem. Tak naprawdę niczego nie
ustaliła, ale wątpliwości okazały się gorsze od najbardziej
przejmującej prawdy, zresztą…
Eveline…
Gwałtownie
wyprostowała się na krześle, przez moment czując się tak, jakby nagle poraził
ją prąd. Letarg, w który zaczęła popadać, momentalnie ustąpił, a Eve
poczuła się pobudzona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Serce panicznie tłukło się
w piersi, oddech przyśpieszył, a mięśnie napięły się, jakby w głosie, który nagle wypowiedział jej
imię, nie było nic wartego uwagi.
Nerwowo
powiodła wzrokiem dookoła, bezskutecznie próbując ustalić źródło zasłyszanego
dźwięku. Ostatecznie zrzuciła to na wytwór wyobraźni, ale i tak nie
poczuła się dzięki temu lepiej. Jeśli do tego wszystkiego zaczynała słyszeć
głosy…
Eveline, chodź…
Zacisnęła
palce na krawędzi stołu, po czym przymknęła oczy, próbując się uspokoić. Tam nic nie ma, pomyślała i nagle
znowu poczuła się jak mała dziewczyna, która próbowała przekonać samą siebie,
że brak światła niczego nie zmieniał, a ona nie ma powodów do niepokoju.
Dlaczego miałaby się obawiać, skoro wszystko było w porządku? Siedziała w ciemnej
kuchni, była sama i ogólnie wszystko było w porządku. Tak po prostu działał
ludzki umysł i to wewnętrzne przekonanie, że po zachodzie słońca wszystko
musiało być inne. W rzeczywistości nie zmieniało się nic, a ona była
bezpieczna… Musiała być.
Wzięła kilka
głębszych wdechów, wciąż nasłuchując, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym
czasie miało wydarzyć się coś nieprzewidywalnego. Uświadomiła sobie, że lekko
drży, więc spróbowała nad sobą zapanować, chociaż i to okazało się o wiele
trudniejsze, aniżeli mogłaby tego oczekiwać. Dopiero po dłuższej chwili zaczęła
dochodzić do wniosku, że zdołała zapanować nad sytuacją i nic niewłaściwego
nie będzie miało miejsca. Wciąż siedziała na tym samym miejscu, nikt nie rzucił
jej się do gardła i ogólnie czuła się… całkiem dobrze.
Świetnie, jednak wariowała. Nic ponadto, więc tak naprawdę nie było powodów do
niepokoju, prawda?
Wciąż o tym
myślała, jednocześnie zmuszając się do tego, żeby z wolna otworzyć oczy.
Poraził ją blask ustawionej na stole latarki, więc zamrugała kilkukrotnie,
próbując przyzwyczaić oczy do dużego kontrastu pomiędzy ciemnością a nawet
tak sztucznym, nikłym światłem. Z wolna wstała, dochodząc do wniosku, że
skoro już i tak nie miała co liczyć na to, że uda jej się coś jeszcze
uprzątnąć, równie dobrze mogła skulić się na kanapie w salonie i spróbować
zasnąć. W poniedziałek zamierzała zapytać Danielle o to, do kogo
powinna zwrócić się w spawie prądu, zdecydowanie mając dość siedzenia po
ciemku. W takim wypadku jedyną dobrą alternatywą wydawał się sen, nawet
jeśli nie czuła się na tyle zmęczona, by móc ot tak zasnąć.
Podniosła
się do pionu, zamierzając machinalnie już sięgnąć po latarkę, kiedy znowu to usłyszała. Tym razem głos wyraźnie
rozbrzmiał w jej głowie, cudownie głęboki, kuszący i… na swój sposób hipnotyzujący…
i…
Eveline, chodź… Chodź do mnie.
Nawet nie
zorientowała się, kiedy z wolna zrobiła krok naprzód. Już nie czuła
strachu albo jakichkolwiek oznak niepokoju, w pełni skoncentrowana tylko i wyłącznie
na metodycznym posuwaniu się przed siebie. Miała wrażenie, że po całym ciele
rozchodzi się przyjemne ciepło, a dotychczasowy mętlik w głowie
ustępuje, pozostawiając przyjemne uczucie pustki. Czuła, że się unosi, nagle
cudownie lekka i pewna tego, co zamierzała zrobić, nawet jeśli w żaden
sposób nie potrafiła tego sprecyzować. Dlaczego miałaby, skoro to nie było
istotne, a dla niej najważniejszą sprawę stanowiła sama tylko możliwość
wypełniającego jej umysł rozkazu? Nie czuła już nawet potrzeby, by zadać
jakiekolwiek pytanie – dowiedzieć się z kim ma do czynienia albo gdzie i dlaczego
miałaby iść.
Nie zauważyła,
kiedy właściwie znalazła się w przedsionku, zostawiając wciąż zapaloną
latarkę w kuchni. Zignorowała prowadzące na piętro schody oraz salon, w zamian
bez chwili wahania ruszając w stronę drzwi wejściowych. Już nie
przeszkadzała jej ciemność, a perspektywa tego, żeby ot tak wyjść z domu
po zachodzie słońca, nie wydała się niczym przerażającym. Była bezpieczna, a On ją wołał. Czego więcej było jej
trzeba?
Chodź do mnie…
Miała
ochotę pobiec, ale jej ciało najwyraźniej nie było zdolne do jakichkolwiek
gwałtowniejszych ruchów. Być może tak było lepiej, bo długie oczekiwanie zwykle
sprawiało, że nagroda sprawiała tym większą przyjemność. Jej dusza wyrywała się
naprzód, na przekór zesztywniałemu ciału, które jak najszybciej pragnęło dotrzeć
do celu – gdzieś tam, bliżej bądź dalej, bo tak naprawdę nie miała pojęcia,
gdzie chciała się dostać.
Ale szła…
Chciała iść.
Jej palce
zacisnęły się na klamce, wolna dłoń zaś powędrowała do zamka, by móc w końcu
wydostać się na zewnątrz. Chyba nigdy nie czuła się bardziej podekscytowana,
aniżeli w chwili, w której drżącymi palcami odsunęła zasuwkę, by w końcu
móc wyjść przed dom. W pośpiechu zrobiła krok do przodu – wprost w ciemność
za drzwiami – a potem…
– Eveline?
– usłyszała, ale ten głos doszedł do niej jakby z oddali, zresztą w niczym
nie przypominał kuszącego szeptu, który rozbrzmiewał w jej głowie.
Zaraz po
tym z impetem wpadła na wyraźnie zaskoczoną Bellę i czar prysł.
Dzień dobry! Długo zastanawiałam się nad tym, co tak naprawdę powinnam zawrzeć w tym rozdziale. To dla mnie coś nowego, bo zwykle mam konkretny plan wydarzeń, a teraz plątam się w konkretnych pomysłach, próbując uporządkować je tak, żeby miały sens. Czas pokaże, czy wyjdzie mi to choć po części tak, jak powinno, ale… Tak, na tę chwilę chyba jestem zadowolona.Rozdział późno, ale jest, co bardzo mnie cieszy. Najbliższe tygodnie najpewniej będą małym koszmarem, bo właśnie weszłam w etap sesji i chcąc nie chcąc wypadałoby się czegoś pouczyć. Jakby tego było mało, najwyraźniej zwariowałam, bo pod koniec czerwca wybieram się aż do Rzeszowa na koncert mojego kochanego Within Temptation (tak, tak, mam świra i dobrze mi z tym!), co oznacza, że jeden z egzaminów muszę zdać w pierwszym terminie. Samych kolokwiów i testów mam dziesięć, więc zapowiadają się ciekawe trzy tygodnie… Dlatego tymczasowo poza pisaniem nie pojawiam się u Was, chociaż naturalnie postaram się wszystko nadrobić, jak tylko uporządkuje wszystko to, co dzieje się u mnie i na uczelni.Dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem! To bardzo motywujące, więc z tym większą przyjemnością pisało mi się dzisiejszą X. Rozdział dedykuję Agacie, która w bardzo wnikliwy sposób przeanalizowała to, co napisałam do tej pory. Dziękuję i za pozytywne słowa, jak i za uwagi; uwielbiam taką drobiazgowość, więc zachęcam do konstruktywnej krytyki, bo niejednokrotnie daje więcej niż całe listy pochwał. Ja wciąż się uczę, poza tym poprawianie błędów nadal idzie mi opornie (len, sesje, te sprawy…).No, na dzisiaj to chyba tyle – już nie przedłużam.Do napisania!
part 1
OdpowiedzUsuńYatta! Jest nowy rozdział! Na początku bardzo dziękuję za dedykację <3
"Cienie tańczyły tuż nad jej głową, reagując na jasność poranka" - tak jak opisem deszczu w jednym z pierwszych rozdziałów, tu również świetnie oddziałujesz na wyobraźnię czytelników!
"Jej uwagę przytwierdzony do sufitu żyrandol" - Coś zjadłaś ^^
"błyskawicznie poderwała się do pozycji siedzące, nerwowo wodząc wzrokiem na prawdo i lewo" - siedzącej, prawo
"Do tej pory nie miała odwagi, by zająć którykolwiek z pokoi na górze, a już zwłaszcza ten, w którym się znajdowała – jej dawną sypialnię, pogrążoną w ciszy, zakurzoną i pełną tych(...)" - tego, w którym się znajdowała - jej dawnej sypialni, pogrążonej w ciszy itd.
Hahaha, mi się też nieraz zdarzało budzisz gdzie indziej niż zasypiałam. Uroki lunatykowania.
"Wyprostowała się, niemalże zmuszając swoje roztrzęsione ciało do współpracy" - bez niemalże (powtórzenie)
"Mimowolnie skrzywiła się, kiedy napięte do granic możliwości mięśnie, dały o sobie znać" - bez przecinka po mięśnie
"Była zdezorientowana i obolała, ale nic ponad to" - ponadto
"w Haven przez większość czasu królowały przede wszystkim deszczowa aura oraz ciemności" - zdecydowałabym się albo na przez większość czasu, albo na przede wszystkim
"analizowała miniony wieczór, bezskutecznie próbując doszukać się w nim jakiejś prawidłowości." - odsyłam do słownika do hasła prawidłowość
Ajaj, coś Marco nie za bardzo udało się układanie jej do łóżka xd
" Jak dziś pamiętała, kiedy jako malej dziewczynce, zdarzało jej się lunatykować" małej; hmmm coś dziwnie brzmi w tym zdaniu
"Być może nowe miejsce i stres związany z przeprowadzką po raz kolejny wywołały taką a nie inną reakcję" - "taki a taki" bez przecinka; "taka, a nie inna" z przecinkiem
"znosząc krzywe spojrzenia i szepty, i jedyni Violett…" - jedynie
"Może gdyby sprawy potoczyłyby się inaczej, do tej pory mogłaby na Violett liczyć – z tym, że teraz jej nie było, dziewczyna zresztą nigdy nie miała okazji dorosnąć." świetne zdanie!
"W skrócie: nie miało prawda być jej w pokoju Eve" - prawa
Kurczęęęę, niezły ten fragmnent z Violett.
"na temat tego, że Vi [przecinek] wbrew wszelakim prawom [przecinek] mogłaby pojawić się"
"Z czasem nawet zaczęła w to wierzyć, choć prawdziwe zbawienne okazały się wszystkie rozmowy z Amandą" - prawdziwie
TAM NICZEGO NIE MA <3
"Wiąż nie miała pewności" - wciąż
"a Eve [przecinek] chcąc nie chcąc [przecinek] w pełni poświęciła się mozolnemu doprowadzaniu"
"Nie śpieszyła się, nie tyle przez wzgląd na staranność, ale to [ile na to?], że metodyczność kolejnych ruchów i fizyczny wysiłek,[bez przecinka] umożliwiły jej zajęcie czymś rąk i myśli"
"pozwalało jej na przynajmniej względna normalność" - względną
Podobają mi się te zdania kursywą ^^
Usuń"próbując zabierać się za ścierani kurzy. Początkowo entuzjazm uleciał z chwilą" - ścieranie, początkowy
" Z tego miejsca miała idealny wgląd [widok?] na miejsce,"
Świetnie wymyśliłaś ten dom - stary, ze tajemniczą przeszłością, trochę odcięty od świata (a na pewno od ogrzewania).
"Ostatecznie zrzuciła to na wytwór wyobraźni" albo zrzuciła to na wyobraźnię, albo uznała to za wytwór wyobraźni
"skoro wszystko było w porządku? Siedziała w ciemnej kuchni, była sama i ogólnie wszystko było w porządku." - powtórzenie
Świetnie budowane napięcie, fajne zdania.
"Wzięła kilka głębszych wdechów [przecinek] wciąż nasłuchując, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miało wydarzyć się coś nieprzewidywalnego" może nietypowego albo dziwnego? bo na coś nieprzewidywalnego to chyba z definicji nic nie wskazuje
"próbując przyzwyczai oczy do dużego kontrastu pomiędzy ciemnością" - przyzwyczaić
"zdecydowanie mają dość siedzenia po ciemku." - mając
Aaaach, musiałaś skończyć w takim momencie! Hmmm, ciekawe, ile wie Bella? Śliczny nagłówek. Tylko o co chodzi z tymi półksiężycami wszędzie?
Pozdrawiam i do następnego rozdziału! Powodzenia na sesji ;)
No to tak, na początek:
Usuń"Do tej pory nie miała odwagi, by zająć którykolwiek z pokoi na górze, a już zwłaszcza ten, w którym się znajdowała – jej dawną sypialnię, pogrążoną w ciszy, zakurzoną i pełną tych(...)" - tego, w którym się znajdowała - jej dawnej sypialni, pogrążonej w ciszy itd.
No… niekoniecznie. Obie formy są poprawne, a przynajmniej przez lata lekcji polskiego nie słyszałam, że coś jest nie tak.
"Mimowolnie skrzywiła się, kiedy napięte do granic możliwości mięśnie, dały o sobie znać" - bez przecinka po mięśnie
To jest wtrącenie…
"w Haven przez większość czasu królowały przede wszystkim deszczowa aura oraz ciemności" - zdecydowałabym się albo na przez większość czasu, albo na przede wszystkim
Nope. Odnoszą się do różnych części zdania – jedno do czasu, drugie do pogody.
"analizowała miniony wieczór, bezskutecznie próbując doszukać się w nim jakiejś prawidłowości." - odsyłam do słownika do hasła prawidłowość
Użyłam to z namysłem. I owszem, tak ma być, bo to słowo jak najbardziej oddaje to, co chciałam.
" Jak dziś pamiętała, kiedy jako malej dziewczynce, zdarzało jej się lunatykować" małej; hmmm coś dziwnie brzmi w tym zdaniu
Dla mnie jest w pełni poprawne.
"na temat tego, że Vi [przecinek] wbrew wszelakim prawom [przecinek] mogłaby pojawić się"
Niekoniecznie. Mogę wydzielić, ale nie muszę – ot dziwne prawa jakimi rządzi się język polski.
"a Eve [przecinek] chcąc nie chcąc [przecinek] w pełni poświęciła się mozolnemu doprowadzaniu"
Jak wyżej.
"Nie śpieszyła się, nie tyle przez wzgląd na staranność, ale to [ile na to?], że metodyczność kolejnych ruchów i fizyczny wysiłek,[bez przecinka] umożliwiły jej zajęcie czymś rąk i myśli"
Tu też jest jak trzeba…
" Z tego miejsca miała idealny wgląd [widok?] na miejsce,"
Jest takie słowo i tutaj spełnia idealnie swoją funkcję c:
"Ostatecznie zrzuciła to na wytwór wyobraźni" albo zrzuciła to na wyobraźnię, albo uznała to za wytwór wyobraźni
Yyy… Niby dlaczego? Jak wyżej – przez lata nigdy nie spotkałam się z tym, że ta konstrukcja jest niepoprawna.
"skoro wszystko było w porządku? Siedziała w ciemnej kuchni, była sama i ogólnie wszystko było w porządku." – powtórzenie
Zamierzone. Są takie. Fajna sprawa, zwłaszcza kiedy chce się oddać mętlik w głowie bohatera c:
"Wzięła kilka głębszych wdechów [przecinek] wciąż nasłuchując, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miało wydarzyć się coś nieprzewidywalnego" może nietypowego albo dziwnego? bo na coś nieprzewidywalnego to chyba z definicji nic nie wskazuje
Doprawdy? Czasem można przeczuwać, że coś będzie miało miejsce, ale za żadne skarby nie przewidzieć co.
Pięknie dziękuję za wszystkie poprawki i literówki – już je uwzględniam. Jak wspominałam, jeszcze tego nie czytałam, zresztą tekst zawsze musi swoje odleżeć przed poprawkami, dlatego tym bardziej jestem wdzięczna za taką wnikliwość :D
Za sesje na razie nie dziękuję, żeby nie zapeszać, ale na pewno dam znać jak dotrwam do końca ;) Bardzo cieszy mnie to, że klimat jest i że Ci się podoba. Zaręczam, że wszystko wyjaśni się z czasem, a jeśli chodzi o końcówki… Ech, jeszcze wielokrotnie będziecie mnie chcieli za to zabić, bo mam do nich skłonność ^-^
Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję,
Nessa.
"Mimowolnie skrzywiła się, kiedy napięte do granic możliwości mięśnie, dały o sobie znać" - Jeśli chcesz wtrącenie, to musiałabyś dać też przecinek po "kiedy".
UsuńOkay, doczytałam, że wyrażenie "chcąc nie chcąc" nie wymaga przecinka. Zwracam honor i przepraszam.
Ze słownika PWN:
wgląd «zajrzenie do czegoś, zbadanie, skontrolowanie czegoś»
możesz mieć wgląd w coś, ale nie wgląd na miejsce
Tak, jest coś takiego, jak zamierzone powtórzenia. Pod warunkiem, że brzmią dobrze.
Z resztą nadal się nie zgadzam, ale niech Ci będzie. Nie jestem po polonistyce, a to opowiadanie jest Twoje, więc pisz jak chcesz.
Pfff, nie znoszę tego, jak brzmią komentarze z krytyką. Mogłabym wypisać równie dużo dobrych rzeczy. Opowiadanie naprawdę mi się podoba, inaczej bym go nie czytała.
Bye bye
Nie mogę dać przecinka po kiedy :D Wtrąceniem jest „kiedy napięte do granic możliwości mięśnie” i nie inaczej.
Usuń„Wgląd” też się uczepiłaś, a ja już nie ma siły tłumaczyć tego, co po prostu jest poprawne. Skontrolowanie czegoś, tak. Zbadanie. Chciała mieć wgląd na miejsce, gdzie mogła pojawić się Bella. Ja tu naprawdę nie widzę problemu.
Zgadzać się nie musisz, nie wymagam tego. Jak z literówek zdaję sobie sprawę, tak każdej konstrukcji i słowa, którego używam, jestem pewna c:
Komentarze z krytyką zawsze są dość specyficzne i brzmieniem, i formą, więc się nie przejmuj – dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Wiem też, że opowiadaniu do ideałowi daleko, bo nie ma ludzi i rzeczy doskonałych. Jeśli się podoba, to już dla mnie olbrzymi sukces, a za wszystkie krytyczne słowa i tak dziękuję, bo zawsze dają dużo więcej niż cały ogrom pozytywów ;)
Nessa.
Cześć, witam! I za wszelką niereformowalność mojego komentarza z góry przepraszam - pobudka o czwartej potrafi człowiekowi we łbie poprzewracać.
OdpowiedzUsuńNa wstępie co nieco o szablonie, który jest niesamowity! Kolorystyka mnie uwiodła - niby takie nic, a jednak oddaje klimat. Nagłówek... Tamten podobał mi się bardziej, jeśli mam być szczera. Niemniej jednak i ten jest boski - jak właściwie każdy, który zrobiłaś. Ale za cytat duży plus! WT już na pętli c:
Zaczynam się przyzwyczajać do Phoebe w roli Eve. Początkowo wyobrażałam sobie Evelyne zupełnie inaczej - nieco, hm, łagodniej. Bo chcąc nie chcąc Phoebe ma specyficzne rysy, które charakteryzatorzy nieraz podkreślają na jej niekorzyść. Może moje opory wynikały z tego, że Eve z początku sprawiała wrażenie mdłej - na dobrą sprawę nie robiła nic innego, jak roztrząsała przeszłość. Poza spotkaniem z Drake'iem nie okazywała nic innego jak powszechne znudzenie. Całą sobą zdawała się mówić: "O matko, wszyscy na mnie patrzą, bo przeżyłam to czy tamto a teraz wróciłam." Akcja w lesie jednak pokazała, że jej przeszłość to coś więcej niż traumatyczne przeżycia w dzieciństwie. I że to wszystko będzie miało wpływ na przyszłe wydarzenia. No i dzięki temu Eve przestała być taka... dwuwymiarowa. Nabrała charakteru, nieco ostrości i barw. I teraz Phoebe w roli Eve zdaje się być idealna c:
Różowa koronka... Och, Marco, masz koszmarny gust, jeśli chodzi o bieliznę. Już trzeba było laskę w podartej koszuli nocnej zostawić. Nie dość, że miałeś okazję oglądnąć to i owo, to jeszcze wystroiłeś ją jak tanią dziwkę...
Btw skąd Eve ma takie fatałaszki? ;-;
Historia z Violet... O kurde, chyba mam ciary. Vi na pewno nie byłą jakąś wymyśloną przyjaciółką? Żyła, a potem umarła, nawiedzając niczego nieświadomą Eve? Jezusie. Chyba dzisiaj nie zasnę ;-; Wampiry, duchy... Ach, no i na dokładkę Marco gadający z domem. Boję się, które ciemne zakamarki swojej wyobraźni jeszcze nam zademonstrujesz ;-;
No i te szepty... Czy to Castiel? Bracia Salvadore wiedzą o Eve coś więcej niż my, prawda? Coś z przeszłości, jakiś motyw związany z nagłą śmiercią jej rodziców...
Serniczek! Tęskniłam za nią! <3 Ona tez jest jakoś powiązana z wampirami i całą tą tajemniczością Haven, nie? Chociaż nie zaskoczyłoby mnie, gdyby była po prostu nieco upośledzoną stalkerką, która przez omyłkę dodała do swojego ciasta nie mąki, a innego białego proszku... Bella sprawia wrażenie nieco zbyt... wesołej. To by wyjaśniało czemu.
Aj, te twoje końcówki...
Powodzenia na sesji! My poczekamy na rozdział tyle, ile będzie potrzeba c: Wykształcenie ważniejsze - szczególnie że w kraju pełne upośledzonych głąbów, które nawet czytać ze zrozumieniem nie umieją...
Buźka!
Klaudia99
PS Miałam nadzieję na jakieś spotkanie Marco z Eve. A tu dupa. Zrobiłaś z Marco obrzydliwego zboczeńca mającego fetysz różowych fatałaszków i odesłałaś go do domciu wraz z nadejściem świtu. A idź ty z takim czymś ;-;
Hej
OdpowiedzUsuńNo no.. to dom podpowiedział Marco. Bardzo trafnie:) No i ta pidżama nocna, którą wybrał dla niej wampir..tak swoją drogą nie spodziewał się chyba, że dziewczyna jest daltonistką? Pomylić biały z różem to musiałby być wyczyn.. no i jeśli krój był dużo odważniejszy.. swoją drogą jakim cudem ona coś takiego miała ze sobą? Rozumiem, że to prezent, ale po co go brała?
Fajnie, że tak powoli przybliżasz nam dzieciństwo Eveline, chociaż to nie było usłane różami. Śmierć rodziców i przyjaciółki, wytykanie palcami.. dziewczyna ma prawo być bardzo nieufną wobec innych. No i te dziwne rzeczy.. jak choćy głosy, które ją wołają. Albo wampiry chcą ją wybawić na zewnątrz, albo jeszcze coś innego. Jakieś dziedzictwo? W końcu dom nie jest takim zwykłym domem i może chcieć jej coś pokazać, co by mogło trochę rozjaśnić jej przeszłość?
Czekam na ciąg dalszy:) Niecierpliwie:)
Weny kochana i powodzenia na egzaminach:)
Guśka
Cześć!
OdpowiedzUsuńNarobiłam sobie zaległości i źle się z tym czuję. Na wstępie powiem (zanim zapomnę), że cieszę się, że to na tym blogu umieściłaś ten szablon. Jest śliczny :3
Twoje opisy jak zawsze zachwycają zarówno w X jak i XI. No i rzecz jasna w poprzednich rozdziałach.
Nie wiem co bym zrobiła w przypadku Eveline, gdybym się obudziła w innym pokoju, a do tego z podartą koszulką nocną. Cóż, na pewno spokojna bym nie była i nie wiem czy byłabym w stanie jeszcze kiedyś spokojnie zasnąć.
No i totalnie nie wiem co mam myśleć o historii z Violett. Rozmawiała z Eveline, chociaż od kilku godzin nie żyła? Hum... Ale podejrzewam, że tego wątku tak sobie o po prostu nie dałaś, więc kiedyś... kiedyś... się dowiemy o co w tym wszystkim chodzi. Wiem, że nas nie zawiedziesz, więc poczekam sobie :)
Głosy? o.O Czyżby jakiś wampir ją wywabiał z domu? Castiel? Drake? W końcu wampiry posiadają tę zdolność... jakąś tam, o której było wspomiane w rozdziale IX, ale zabrakło mi słowa. Jestem dzisiaj za bardzo rozkojarzona przez pewne okoliczności. No ale nic.
Dlaczego Ty zawsze kończysz w takich momentach? Zabiłabym, ale masz szczęście, że mam zaległości i XI do nadrobienia. Więc jeszcze się wstrzymam :)
Ja się nie żegnam, a lecę do XI. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi mi nikt w tym zadaniu i dam radę przeczytać i skomentować :3
Ciąg dalszy nastąpi... :p
Hejo kochana! :3
OdpowiedzUsuńW końcu zabrałam się za zaległości :D
W tym rozdziale najbardziej zaciekawiły mnie głosy. Nie mam pojęcia czy ktoś próbował wyciągnąć Eve z domu (jeśli tak, to kto), czy może było to coś innego. Mam nadzieję, że za nie długo to się wyjaśni. To bardzo ciekawy wątek :D
W ogóle to dlaczego zakończyłaś w takim momencie? Myślałam, że Eveline może wyjdzie z domu i pojawi się ten ktoś, kto ją wołał.
Lecę dalej :*
Maggie
Te głosy, które słyszy Eveline należą do Castiela? No i te obrazki, które narysowała Eveline, coś czuję, że nie są one jakieś zwykłe.
OdpowiedzUsuńAkcja na moment jakby zwolniła i znów rzuciła nas w objęcia tejemnicy. Kto taki wołał Eve? Castiel? Drake? Szczerze mówiąc, ten pierwszy chyba nie byłby w stanie po ostatnich wydarzeniach. Dobrze, że Bella nagle się pojawiła i przerwała ten dziwny trans.
OdpowiedzUsuńCo do przyjaciółki - Vi - coś czuję, że mogła dołączyć do grona nieśmiertelnych, pytanie dlaczego i jak? :D
Wiele niewyjaśnionych spraw jeszcze przede mną, mam nadzieję, że stopniowo będziesz nam uchylać rębek tajemnicy. :)