Eveline
Szarpnęła się, bezskutecznie
próbując oswobodzić się z silnego uścisku. Szybko przekonała się, że to
bez sensu, tym bardziej, że w odpowiedzi na jej starania uścisk na szyi
stał się jeszcze bardziej uciążliwy. On
mnie zabije, uświadomiła sobie, ale coś w tej myśli wydało się Eveline
wystarczająco abstrakcyjne, by nie była w stanie przyjąć tego do
świadomości. Chciała walczyć, jednak nie potrafiła, zbytnio oszołomiona i bliska,
żeby zapaść się w ciemność, by zwrócić uwagę na cokolwiek innego.
Otworzyła
usta, chcąc coś powiedzieć, ale z gardła dziewczyny wydobył się jedynie
zdławiony jęk. Przyciskający ją do łóżka mężczyzna nawet się nie zawahał, zbyt
zdeterminowany, żeby zrobić jej krzywdę. Ostatecznie aż pociemniało jej przed
oczami, choć próbowała nad tym zapanować, raz po raz bezskutecznie powtarzając
sobie, że tak naprawdę nie ma powodów do niepokoju. W końcu Marco
obiecywał, że będzie bezpieczna. Jakim cudem więc działo się to, czego właśnie
doświadczała, skoro…?
Coś
przemknęło przez pokój, tak szybko, że chyba jedynie cudem zdołała to
zarejestrować. W następnej sekundzie uścisk na jej gardle zniknął, a Eveline
aż zakrztusiła się powietrzem, zanosząc się kaszlem i przez kilkanaście
następnych sekund nie będąc w stanie stwierdzić, co tak naprawdę działo
się wokół niej. Co do…?, pomyślała w panice,
ale nawet nie była w stanie dokończyć, zbytnio oszołomiona, by
skoncentrować się na tym, co działo się wokół niej. Dopiero kiedy usłyszała huk
i całą wiązankę przekleństw, zdołała poderwać głowę i skupić się na
tyle, by zrozumieć, że cokolwiek się dzieje.
Dwie
postacie, poruszające się zbyt szybko, by mogła skoncentrować wzrok na którejkolwiek
z nich, błyskawicznie przemieszczały się z miejsca na miejsce.
Poderwała się na łóżku, instynktownie unosząc dłonie do gardła i próbując
je rozmasować, w nadziei na to, że dzięki temu zacznie swobodniej
oddychać. Nieznacznie potrząsnęła głową, wciąż oszołomiona i wytrącona z równowagi.
Czuła, że działo się coś niedobrego, nie tylko dlatego, że ktoś właśnie
próbował ją zabić. Kiedy do tego wszystkiego uświadomiła sobie, że była
świadkiem kolejnej walki istot nieśmiertelnych, z jakiegoś powodu zrobiło
jej się niedobrze. Cholera, miała tego serdecznie dość, tym bardziej, że wciąż nie
ochłonęła po wszystkim, co działo się wokół niej w ostatnim czasie.
–
Przestańcie! – wyrzuciła z siebie na wydechu, choć nie sądziła, żeby
jakiekolwiek działania z jej strony okazały się wystarczające, żeby mieć
szansę odzyskać kontrolę nad sytuacją.
Nie
doczekała się odpowiedzi, ale to jak najbardziej było do przewidzenia. Eveline
jęknęła cicho, krzywiąc się, kiedy poczuła, jak powietrze nieprzyjemnie trze o jej
gardło. Wszystko jest nie takie, jak
trzeba, uświadomiła sobie, potrząsając z niedowierzaniem głową. Serce
biło jej jak oszalałe, a napięte do granic możliwości mięśnie sprawiały,
że miała ochotę poderwać się na równe nogi i rzucić do ucieczki. Czuła, że
powinna to zrobić, wykorzystując być może jedyną dostępną okazję, żeby
bezpiecznie się ewakuować. Gdyby została, wtedy mogłoby wydarzyć się dosłownie
wszystko, a to… Cóż, zdecydowanie nie było jej na rękę – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
Wciąż
gorączkowo o tym myślała, próbując wynaleźć jakieś najbardziej sensowne
rozwiązanie, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się po raz kolejny. Lana – blada
jak papier i wyraźnie podenerwowana – zastygła w progu, obrzucając
oszołomionym spojrzeniem najpierw walczących, a dopiero potem skuloną na łóżku
dziewczynę. Twarz wampirzycy jak na zawołanie wykrzywił grymas niezadowolenia, a zaraz
po tym kobieta odezwała się, nawet nie zastanawiając nad doborem poszczególnych
słów:
– Całkiem
was już popierdoliło?! – wyrzuciła z siebie na wydechu. Przemieściła się,
dosłownie materializując pomiędzy walczącymi i sprawiając wrażenie
chętnej, żeby rozszarpać na kawałeczki pierwszą osobę, która wpadłaby jej w ręce.
– Spokój! W tej chwili!
Obaj
walczący zwolnili na tyle, by również Eveline mogła zorientować się, co takiego
działo się wokół niej. Mimo wszystko nie była zaskoczona widokiem Marco, który
zatrzymał się, przybierając pozycję jednoznacznie świadczącą o tym, że był
na dobrej drodze do tego, żeby jednak rzucić się do ataku. Zdążyła zaobserwować
jego ruchy, kiedy walczył w jej domu z Aurorą, zachowując się trochę jak
dzikie zwierzę, które w każdej chwili mogło pokusić się o rzucenie
komuś do gardła. Teraz znowu ją bronił i to najwyraźniej na tyle
zawzięcie, by odsłonić zaostrzone, śmiertelnie niebezpieczne kły. Jego oczy
błyszczały dziko, zdradzając to, że ostatecznie puściły mu nerwy – i to
być może jeszcze w domu, który należał do niej, choć to było wyłącznie
przypuszczeniami, które z uporem snuła Eveline.
Drugiego
mężczyznę też już kiedyś widziała, choć nie tak wyraźnie, jak opiekującego się
nią od pierwszej chwili Marco. Ciemnowłosy, przystojny i – co tym bardziej
wydało się Eve oczywiste – śmiertelnie niebezpieczny, mógłby okazać się jej
śmiercią, gdyby zaszła taka potrzeba. Przynajmniej z perspektywy
dziewczyny coś podobnego mogłoby mieć miejsce, choć zarazem wcale nie była
pewna, czy to naprawdę takie oczywiste. Wpatrywała się w nieśmiertelnego,
gotowa przysiąc, że widziała go już wcześniej, aniżeli ten jeden raz w lesie,
kiedy walczył z Drake’m. Co ciekawe, pomimo usilnych prób nie potrafiła
przypomnieć sobie, gdzie i w jakich okolicznościach widziała
Castiela. Z jakiegoś powodu nie miała wątpliwości, że to właśnie brat
Marco, choć zdecydowanie nie wyobrażała sobie, że ich pierwsze, bardziej
oficjalne spotkanie będzie miało miejsce akurat w takich warunkach, a tym
bardziej, że wampir spróbuje ją zabić. Cóż, najwyraźniej miała w sobie coś
takiego, co w nim i jego pobratymcach wzbudzało najgorsze z możliwych
odczuć, ale mimo wszystko…
– Co ona
tutaj robi? – wycharczał gniewnie Castiel, energicznie potrząsając głową.
Eveline zesztywniała, kiedy mężczyzna przeniósł na nią wzrok, robiąc przy tym
taki ruch, jakby jednak zamierzał na nią skoczyć. – Ja nie… – zaczął, ale wciąż
podenerwowana Lana nie pozwoliła mu skończyć.
– To ja ją
tutaj przyprowadziłam – oznajmiła zniecierpliwionym tonem. – Cass, do cholery…
– Nie
nazywaj mnie tak! – warknął na nią, w ułamku sekundy tracąc nad sobą
kontrolę.
Przemieścił
się błyskawicznie, w ułamku sekundy materializując przy niespodziewającej
się aż tak gwałtownej reakcji kobiecie. Lana spięła się, po czym błyskawicznie
odskoczyła, nie zamierzając pozwolić, by również ją spróbował chwycić za
gardło. Jej oczy – dotychczas lśniące i zdradzające przede wszystkim
zadowolenie, przynajmniej zdaniem Eveline – znacząco pociemniały, teraz poważne
i pełne wątpliwości. Cokolwiek sobie myślała, najwyraźniej nie zamierzała
pozwolić, żeby ktokolwiek nią pomiatał, co zresztą wydawało się dość
przewidywalną reakcją. Przynajmniej zdaniem Eve, Lana nie wyglądała na osobę,
która pozwoliłaby sobą rządzić.
– Okej,
okej! – zniecierpliwiła się wampirzyca. – Przepraszam! A teraz spokój,
zanim naprawdę komuś przyłożę! – zażądała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
O dziwo,
wraz z jej słowami zapanowała nieprzenikniona wręcz cisza. Eveline
skrzywiła się, mając wrażenie, że panujący w pomieszczeniu spokój wręcz
dzwoni jej w uszach, tak nienaturalny, jak to tylko możliwe. W milczeniu
wpatrywała się w przestrzeń, sama niepewna tego, co działo się wokół niej.
Zaczęła niespokojnie wodzić wzrokiem to w stronę Lany, to znów Marco,
dopiero na końcu decydując się przenieść wzrok na brata mężczyzny – poważnego,
bladego i w zdecydowanie morderczym nastroju.
– Zabierz
ją stąd – nie tyle poprosił, co wręcz zażądał Castiel. Po sposobie, w jaki
napinał mięśnie i spoglądał w stronę łóżka, natychmiast zorientowała
się, że lepiej z nim nie zadzierać. – Teraz – wycedził przez zaciśnięte
zęby.
Eveline nie
potrzebowała większej zachęty, żeby zorientować się, że najrozsądniej będzie
się ewakuować. Nie czekając na jakiekolwiek oznaki zgody albo protestu ze
strony Marco czy Lany, błyskawicznie poderwała się na równe nogi, w pośpiechu
przesuwając się ku drzwiom. Nogi zadrżały jej nieznacznie, ale zmusiła się do
tego, żeby utrzymać się w pionie i przesunąć bliżej wyjścia. Dopiero
wtedy Lana zareagowała, błyskawicznie materializując u jej boku – i to
na tyle niespodziewanie, że dziewczyna aż się wzdrygnęła, prostując niczym
struna, kiedy wampirzyca spróbowała chwycić ją za ramię. Mimo wszystko nie
próbowała protestować, pozwalając, by kobieta bez słowa pociągnęła ją za sobą,
niemalże siłą wywlekając z powrotem na pogrążony w półmroku korytarz.
– Ach… –
wyrwało się Lanie, ledwo tylko na powrót znalazły się same. Nie zatrzymała się,
wciąż ciągnąc oszołomioną Eve za sobą i najwyraźniej nie chcąc ryzykować
kolejnego spotkania z Castielem. Jeśli miała być ze sobą szczera, ona
również nie miała na nie ochoty. – Wybacz mi, proszę. Tak czułam, że to
nie najlepszy pomysł, ale mimo wszystko…
Nie dodała
niczego więcej, zresztą Eveline nie próbowała naciskać. Z pewnym
opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wciąż drży, więc spróbowała nad sobą
zapanować, ale to okazało się trudne. W głowie miała pustkę, w gruncie
rzeczy woląc nie zastanawiać się nad tym, że właśnie po raz kolejny niewiele
brakowało, żeby ktoś znowu próbował ją zabić. Pomyślała, że chyba najwyższa
pora zacząć się do tego przyzwyczajać – do ciągłego drżenia o własne
życie, walki i świadomości tego, że przebywała z istotami, które ot
tak były w stanie ja zabić – ale zdecydowanie nie czuła się na to
gotowa. Wręcz przeciwnie – im dłużej o tym myślała, tym bardziej
przerażona i chętna do wyparcia prawdy była.
Lana
milczała, najwyraźniej woląc trwać w milczeniu, aniżeli szukać
usprawiedliwienia na to, co właśnie miało miejsca. Ostatecznie zaciągnęła Eve
pod drzwi kolejnego pokoju, tym razem umieszonego po przeciwnej stronie
korytarza – a przynajmniej tak sądziła dziewczyna do momentu, w którym
obie nie przekroczyły progu. Mimowolnie zadrżała w odpowiedzi na chłód
nocnego powietrza, w tamtej chwili uświadamiając sobie, że wyszły na
zewnątrz, wprost na coś, co wyglądało jak pokaźnych rozmiarów balkon albo
taras. Wciąż spięta i pełna wątpliwości, uważnie powiodła wzrokiem
dookoła, ostatecznie koncentrując wzrok na nocnym, częściowo przysłoniętym
ciężkimi chmurami niebie. Raz jeszcze zadrżała, sama już niepewna czy to
temperatura, czy może nadmiar sprzecznych emocji, po czym podeszła bliżej
kamiennej barierki, opierając się o nią i z piętra spoglądając
na rozległe, otaczające budynek tereny.
– Bardzo
przepraszam – doszedł ją pełen wątpliwości głos Lany. Wiedziała, że kobieta
stoi tuż za nią, ale zmusiła się do tego, by się nie oglądać, bardziej skupiona
na oddychaniu i próbie przekonania się, że już wszystko jest w porządku.
– Nie sądziłam, że Castiel… No, sama wiesz – dodała, a Eveline wyrwał się
cichy, zdławiony jęk.
– Że… on
spróbuje mnie zabić? – zapytała w końcu, samej sobie nie będąc w stanie
wytłumaczyć, jakim cudem zdołała wykrztusić z siebie z tych kilka
słów. Jej głos zabrzmiał dziwnie, w równym stopniu przytłumiony, co i zachrypnięty
z winy obolałego, wciąż ściśniętego gardła.
Choć
zdawała sobie sprawę z tego, że to prawda, stwierdzenie samo w sobie
zabrzmiało co najmniej niedorzecznie – wręcz nienaturalnie. Chyba jestem zmęczona… Albo po prostu nie
wierzę w to, że mogłabym umrzeć, pomyślała mimochodem. Sama nie była
pewna, co i dlaczego tak naprawdę czuła. Och, tak… To zdecydowanie szok. W końcu nie na co dzień ktoś
próbuje cię zabić, a ty zaczynasz wierzyć w wampiry.
Instynktownie
przymknęła oczy, właściwie nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego
robiła. W głowie miała pustkę, ale również to zaczynało jawić się
dziewczynie jako coś naturalnego. W końcu… czemu nie, prawda? Już i tak
nie rozumiała niczego z tego, co działo się wokół niej. Właśnie po raz
kolejny ktoś próbował pozbawić ją życia, prawdopodobnie dlatego, że została
wysłana nie do tego pokoju, co trzeba. Zabawne, ale przynajmniej tymczasowo
myśl o tym nawet jej nie przerażała, wręcz jawiąc się jako coś, co jak najbardziej
mogło mieć miejsce. Jakby nie patrzeć, odkąd wróciła do Haven wszystko było
inne, a skoro tak…
– To był Castiel,
tak? – zapytała cicho, pozornie bez większego zainteresowania. Nie miała
pojęcia, dlaczego to w ogóle miało dla niej znaczenie, ale z drugiej
strony, chyba zawsze lepiej było wiedzieć, co takiego kierowało potencjalnym
mordercą… A przynajmniej kim był. – Brat Marco.
– To dupek
– przyznała spiętym tonem Lana. Podeszła bliżej, zatrzymując u boku
Eveline i również opierając się o barierkę. Choć dziewczyna nie była w stanie
zmusić się, by spojrzeć swojej towarzyszce w twarz, podświadomie wyczuła,
że Lana wymownie wywraca oczami. – Może to źle zabrzmi, ale… nie przejmuj się.
Bywa trochę niestabilny – przyznała, a Eve poczuła, że ma ochotę wybuchnąć
pozbawionym wesołości, nieco histerycznym śmiechem.
– Trochę? –
zapytała z powątpiewaniem.
Lana
westchnęła.
– Bardzo –
przyznała niechętnie, choć to zdecydowanie nie zabrzmiało zachęcająco.
Przynajmniej zdaniem Eveline nie działo się nic, co byłaby w stanie uznać
za choć częściowo normalne. – Zresztą to teraz najmniej istotne. Gdybym wiedziała,
że będzie w takim nastroju… – Urwała, najwyraźniej sama niepewna tego, co powinna
dodać.
– Nic się
nie stało – zapewniła pośpiesznie Eveline.
Nigdy
wcześniej nie przypuszczała, że powie coś podobnego w takiej sytuacji, ale
mimo wszystko właśnie te słowa wydało się dziewczynie właściwe. Och, zdecydowanie jestem w szoku,
pomyślała, ale nawet jeśli tak było, nie zmieniało to faktu, że wcale nie miała
poczucia, by cokolwiek z ostatnich wydarzeń było winą Lany. Być może to
jedynie dowodziło temu, jak bardzo pozostawała naiwna, ale przecież całą sobą
czuła, że kobieta chciała dla niej dobrze, robiąc to, co w danej chwili
wydało się jej słuszne.
Co tak naprawdę się stało?, zapytała
samą siebie. To jedno pytanie w dość naturalny sposób nie dawało jej
spokoju, ale z jakiegoś powodu nie zdecydowała się go zadać. Choć miała
wrażenie, że Lana potrafiłaby udzielić odpowiedzi i to najpewniej dość
konkretnej, coś podpowiadało Eveline, że to nienajlepszy pomysł – i że
wszystko tak naprawdę sprowadzało się do Castiela. Z drugiej strony, być
może wcale nie chciała wiedzieć, choć zarazem próbowała wmówić sobie coś
innego. Była zmęczona, a nadmiar bodźców i dręczących wątpliwości
sprawiał, że stopniowo zaczynała mieć wszystkiego dosyć.
– Dobrze
się czujesz? – zapytała z powątpiewaniem Lana, decydując się przerwać
dotychczasową ciszę. – Mam wrażenie, że nie jest aż tak źle, ale jeśli się mylę…
Raz jeszcze przepraszam – dodała, a Eve wydała z siebie nieco
zdławione westchnienie.
– Wciąż
żyję – zauważyła przytomnie, choć to wydawało się dość marnym pocieszeniem.
– Wybiorę
ci inny pokój… Tym razem bez żadnych niespodzianek, obiecuję – dodała
pośpiesznie Lana. – Albo poczekamy z tym na Marco, jeśli nie masz nic
przeciwko. Jemu łatwiej zrozumieć Castiela, o ile to w ogóle możliwe.
Eveline w milczeniu
skinęła głową, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno.
Czuła się zmęczona, co zresztą wcale nie dziwiło, biorąc pod uwagę to, co
wydarzyło się w ciągu kilku minionych godzin. Miała wrażenie, że w rzeczywistości
jest na nogach przynajmniej parę dni, na każdym kroku mając do czynienia z czymś,
czego zdecydowanie wolałaby nie wiedzieć. Nadmiar bodźców dodatkowo potęgował
uczucie dezorientacji sprawiając, że dziewczyna czuła się jeszcze bardziej
zmęczona, choć zarazem nie wyobrażała sobie tego, że miałaby zasnąć. W gruncie
rzeczy zaczynała dochodzić do wniosku, że jest pobudzona o wiele bardziej
niż powinna, co jedynie podsycało odczuwane przez nią zmęczenie. Cholerny
paradoks, którego w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć i który
miał szansę co najwyżej doprowadzić ją do szaleństwa.
Gdyby to
wszystko zależało od niej, pewnie już dawno zwinęłaby się w kłębek pod
kołdrą, uciekając we względnie bezpieczny sen. Co prawda zdawała sobie sprawę z tego,
że zamknięcie oczu i utrata świadomości nie prowadziły donikąd, ale to nie
zmieniało faktu, że chciała przynajmniej spróbować. Och, wszystko wydawało się
lepsze od trwania w tym stanie i przekonywania samej siebie, że jest w porządku.
Nie było, o czym doskonale zdawała sobie sprawę w chwili, w której
po raz pierwszy rozmawiała z Marco i odesłała go tylko dlatego, że
mówił jej o rzeczach, których nie potrafiła pojąć. Co prawda te do tej
pory brzmiały dla Eveline jak czysta abstrakcja, ale z drugiej strony…
– Mogę cię o coś
zapytać? – wyrzuciła z siebie pod wpływem impulsu, kątem oka spoglądając
na wymownie wpatrującą się w przestrzeń Lanę. Pomimo usilnych starań, po
wyrazie twarzy nie była w stanie stwierdzić, co takiego chodziło kobiecie
po głowie.
– Jeśli wciąż
nie masz tego wszystkiego dość… – mruknęła z rezerwą sama zainteresowana,
wymownie wzruszając ramionami.
Eve
zawahała się, tak naprawdę sama niepewna, czego chciała. Chyba
nawet zaczynała do tego przywykać, zamierzając korzystać ze względnego spokoju,
który tymczasowo jej towarzyszył. Podejrzewała, że prędzej czy później jednak
miała dosięgnąć ją prawda i histeria, której powinna się w obecnej
sytuacji spodziewać, ale do czego czasu…
– Mam, ale
co tak naprawdę mi pozostało? – westchnęła, decydując się postawić sprawy
jasno.
– To też
jakieś podejście – przyznała z nikłym uśmiechem Lana. Przez krótką chwilę wyglądała na chętną, żeby dodać coś jeszcze, ale ostatecznie tego nie zrobiła, w zamian
decydując się przejść do rzeczy: – Strzelasz, tak sądzę… Najwyżej będę musiała
ci przyłożyć, żebyś nagle nie spróbowała uciekać od nas z krzykiem –
dodała i choć z założenia jej słowa miały chyba poprawić Eveline
nastrój, dziewczyna wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
– Dziękuję?
Gdyby
przynajmniej wiedziała, co takiego powinna o tym wszystkim myśleć, byłoby dużo
prościej. Problem polegał na tym, że nie była w stanie określić
targających nią emocji, pomimo tego, że niektóre z nich wydawały się dość
oczywiste – chociażby zaczynając od strachu, bowiem ten wydawał się najbardziej
naturalny ze wszystkich. Tak czy inaczej, przez większość czasu miała tak wiele
wątpliwości, że nawet zebranie myśli wydawało się prawdziwym wyzwaniem,
stopniowo doprowadzającym już i tak oszołomioną dziewczynę do szału.
Przełknęła z trudem,
za wszelką cenę próbując doprowadzić się do porządku. Cokolwiek się działo,
teraz najważniejsze wydawało się jedno: a więc to, żeby oswoić się z nową
sytuacją, zaufać odpowiednim osobom i niezależnie od wszystkiego spróbować
przeżyć.
– Kiedy
rozmawiałam z Liamem… Może to też najmniej istotne, ale powiedział mi o czymś,
co nie daje mi spokoju – przyznała, starannie dobierając słowa.
Lana
prychnęła, po czym uśmiechnęła się w nieco gorzki sposób.
– Gdybym ja
miała przejmować się wszystkim, co mówi mi Liam, pewnie już dawno bym oszalała
– stwierdziła z rezerwą.
Być może
coś w tym było, ale zdaniem Eve sprawa wcale nie była aż taka oczywista.
Nie, skoro doskonale wiedziała, że była niczym nieświadome niczego dziecko w świecie,
który niezależnie od wszystkiego pozostawał jej obcy.
– Czym jest
konflikt, o którym mówił? – zapytała wprost, decydując się puścić
wcześniejsze słowa kobiety mimo uszu. – Co takiego dzieje się w Haven? –
dodała, dla pewności przenosząc wzrok na swoją rozmówczynię.
Zamarła w oczekiwaniu,
podświadomie wyczuwając, że wyjaśnienia, które mogła otrzymać, zdecydowanie nie
przypadną jej do gustu. Czekała, choć sama nie była pewna na co, w duchu
odliczając kolejne sekundy i własne oddechy. Zmuszała się do tego, żeby
stać spokojnie, aż nazbyt świadoma, że teraz już nie miała szans na to, żeby
się wycofać – nie, skoro tym razem sama aż prosiła się o to, by usłyszeć
coś, co skutecznie mogło wprawić ją w konsternację.
Lana wydała
z siebie przeciągłe westchnienie, wyraźnie poirytowana. Nieznacznie potrząsnęła
głową, wydając zastanawiać się nad czymś, czego Eveline mogła co najwyżej się
domyślać.
– Rany…
Naprawdę nie wiesz niczego – stwierdziła i mimo wszystko zabrzmiało to
trochę jak zarzut. – Ani o sobie, ani o tym miejscu… Ani o demonach
– dodała po chwili zastanowienia, a Eve drgnęła, coraz bardziej
zaniepokojona.
– O czym?
– wyrzuciła z siebie na wdechu, nie kryjąc niepokoju.
Lana miała
jej odpowiedzieć, ale tym razem nie miała okazji, żeby się odezwać.
– O demonach
– wtrącił znajomy głos, a Eveline zesztywniała, nie od razu decydując się
na to, żeby odwrócić się w stronę stojącego w progu Marco. – Och…
Wybacz. Mam nadzieję, że nic ci nie jest – stwierdził ze spokojem mężczyzna. –
Gdybyśmy mogli w końcu porozmawiać, naprawdę bym się ucieszył…
Coś w tych
słowach sprawiło, że zamarła.
Dzień dobry! Wesołych świąt wszystkim – pierwszych na tym blogu, tak swoją drogą. Oczywiście życzę wszystkiego, co najlepsze, począwszy od zdrowia, przez mile spędzony czas w rodzinnym gronie, aż po spełnienie najskrytszych marzeń. Mam nadzieję, że się spełni!Rozdział właściwie pisał się sam, choć zdaję sobie sprawę, że za końcówkę ktoś znów zechce mi przyłożyć. Tym razem już obiecuję, że następna część przyniesie ze sobą odpowiedzi oraz – o ile wszystko rozłoży się tak, jak chcę – dość nietypową scenę… Ale nie uprzedzajmy faktów! Historia się rozwija, a ja pozwalam jej toczyć się swoim tempem, bo to wydaje mi się najodpowiedniejszym rozwiązaniem.Dziękuję wszystkim, którzy są, bo dodajecie mi energii, żeby pisać. Jestem tym bardziej wdzięczna za wsparcie, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia – epizod z kradzieżą, bo wiąż nie jestem inaczej w stanie nazwać zachowania osoby, która bezczelnie podprowadziła mi tekst, podpisując go jako swój. Na szczęście kopia już zniknęła, co bardzo mnie cieszy. Złodziejka nie miała dość odwagi, by choćby się przede mną wytłumaczyć, ale to nie ma znaczenia, przynajmniej dla mnie, bo nie zamierzam psuć sobie nerwów na święta. Tak czy inaczej, sprawa rozwiązała się sama i tego zamierzam się trzymać.Z mojej strony to tyle, więc do napisania!
Hej. :)
OdpowiedzUsuńJak ja lubię patrzeć na gify z TO. <3 Podtrzymują mnie na duchu, bo jak sobie pomyślę, że jeszcze trzy miesiące muszę czekać to aż mi się smutno robi. :C Ale ja nie o tym, więc kończę mruczeć i zabieram się za pisanie tego co powinnam.
Naprawdę nie wiem skąd mi się tam wziął Drake. Po tym jak mi wytłumaczyłaś, że to Castiel nagle wszystko stało się zupełnie jasne. Wtedy zupełnie nie pomyślałam, że to może być on, a Lana zaproponowała skonanej Eveline sypialnię, która należała do Kateriny, która aktualnie robi za zabawkę Drake'a. Muszę zacząć jeszcze dokładniej czytać, bo po każdym skomentowanym rozdziale w którym coś pokręcę, potem zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre rzeczy są tak oczywiste, a ja plotę od rzeczy. Albo nie jestem dobra w łączeniu ze sobą kropek. To też możliwe.
Teraz jak już wiem o co chodzi, to wcale nie jestem zdziwiona tak gwałtowną reakcją Castiela na obecność Eve w tej właśnie sypialni. Chyba każdy na jego miejscu troszeczkę by się zdenerwował, gdyby jakaś obca kobieta kręciła się po sypialni jego ukochanej. Jego reakcję jak najbardziej rozumiem. Szkoda mi jest strasznie Eve, która tak wiele musi teraz przejść. Niczego nie rozumie, nie wie co się dzieje i tak nagle została wkręcona w tej cały świat. Na pewno nie jest jej łatwo, zwłaszcza, że zamiast jej wytłumaczyć jest ciągana od jednego wampira do drugiego. Tu rana, tam rana. Zgaduję, że powinna się przyzwyczaić, bo pewnie jeszcze nie raz i nie dwa oberwie. Nie mam pojęcia jak silna musi być, żeby nie popaść w jakąś chorobę i nie zwariować, ale zapewne na jej miejscu taki zwykły, szary człowiek już dawno by wylądował w wariatkowie. Oby taki los nie spotkał naszej bohaterki. ;D Chociaż jakby w Haven zaczęła mówić, że widzi wampiry to ludzie by jej raczej uwierzyli... Tak przynajmniej sądzę. Dziwne miasteczko, z tajemnicą... Na pewno wiedzą, a jeśli nie wiedzą to się domyślają i nie mówią o tym głośno. Miło ze strony Lany, że tak przepraszała Eve za tą sytuację. Skąd miała jednak wiedzieć, że Castiel zareaguje tak gwałtownie na jej obecność? Podarowanie jej tego pokoju było nieco nieprzemyślane, aczkolwiek nie miała nic złego na myśli, więc można jej to wybaczyć. No i Marco, jestem ciekawa czy w końcu nastąpią te tłumaczenia czy trzeba będzie jeszcze troszkę na to wszystko poczekać. ;)
Gabi.
O Boże, tak. Taktaktak. Gdyby nie to, że mam laptopa na kolanach, zerwałabym się z łóżka, by odtańczyć szalony taniec radości na środku pokoju. Moje słońce zrobiło wielki come back! Jak zawsze spektakularny!
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że napastnikiem był Castiel. I domyślałam się, że pokój, który zajęła Eve należał do jego ukochanej. Ale ponieważ zapomniałam, jak tamta szczęściara miała na imię, wolałam nie strzelać :p Liczy się jednak fakt, że wrócił. Przeczuwam, że w pokoju, w którym będzie zarówno on jak i Lana, zawsze będzie ciekawie :D Tych dwoje jest wręcz stworzonych do uprzykrzania sobie na wzajem życia!
Lana dała mi kolejny powód do kochania jej. Jest nie tylko złośliwą blondyną. Wyprowadziła Eve, po raz kolejny pomogła jej się uspokoić. W jakiś pokrętny sposób zależy jej też na braciach - przynajmniej na tym, by się nie pozabijali. Możliwe jednak, że to tylko ja próbuję się w niej doszukać przebłysku człowieczeństwa, podczas gdy tak naprawdę Lana przerwała braciom bijatykę, obawiając się, że to właśnie na jej barkach będzie spoczywał obowiązek wynoszenia trupów... :')
Końcówka jak zwykle pozostawia wiele pytań, a na odpowiedzi czekam już od pierwszych słów prologu. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale co nieco mi się rozjaśni, bo jak na razie mam w głowie jeden, wielki mętlik.
Chwila. Dość nietypowa scena, mówisz... A będzie buziak?
Klaudia
Oj biedna ta Eveline. Dobrze, że Castiel jej nie zabił. Demony? Robi się coraz ciekawiej :)
OdpowiedzUsuńI ostatecznie nie dowiedziałam się czyj był ten pokój! Oby wyjaśniło się to w swoim czasie. :)
OdpowiedzUsuńDemony? Fakt, to słowo padło już wcześniej, ale myślałam, że to po prostu inne określenie wampirów. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że mamy 'nowego gracza'? Wooo, interesująco. :D
1. Jakim cudem wręcz działo się to, czego właśnie doświadczała, skoro…?*więc
2. a dopiero potem skuloną a łóżku dziewczynę.*na