3/12/2017

☾ Rozdział XLV

Eveline
Każdy jej krok odbijał się echem od ścian opustoszałego korytarza. Wewnątrz budynku panował półmrok, przede wszystkim dzięki pozasłanianym ciężkimi, żelaznymi roletami oknom – idealnemu dowodowi na to, że Lana mówiła prawdę, twierdząc, że to miejsce zostało przystosowane do mieszkających tutaj wampirów. Eveline zawahała się, wciąż pod wpływem silnych emocji, zwłaszcza zdenerwowania, które zawdzięczała Castielowi. W dłoni niemalże kurczowo ściskała porzucony przez nieśmiertelnego kołek, niemalże spodziewając się, że mężczyzna nagle pojawi się gdzieś w ciemnościach, żeby wykorzystać okazję i spróbować zabawić się jej kosztem. To wydawało się dość prawdopodobne, choć równie dobrze mogło oznaczać, że zaczynała być przewrażliwiona. Cóż, niezależnie od przyczyny, powoli zaczynała mieć wątpliwości co do tego, czy powrót do tego miejsca był rozsądny, zwłaszcza w środku dnia, kiedy wszyscy spali. Na zewnątrz wydawało się być bezpiecznie, zwłaszcza w świetle poranka, o ile oczywiście wszystkie historie o spalaniu się na słońcu były prawdziwe.
Och, zdecydowanie nie potrafiła sobie tego wyobrazić. W gruncie rzeczy to była jedna z wielu kwestii, które wciąż do niej nie docierały, jawiąc się niczym sen na jawie – coś, o czym wiedziała, że może mieć miejsce, ale z uporem wmawiała sobie, że tak naprawdę nie będzie mieć miejsca. Podejrzewała, że póki nie zaobserwuje pewnych zjawisk samodzielnie, najzwyczajniej w świecie nie zdoła w nie uwierzyć, ale to nie wydawało się złe. W zasadzie wolała, żeby taka konieczność pojawiła się jak najpóźniej, o ile w ogóle, tym bardziej, że tutaj wszystko wydawało się równie prawdopodobne. Wiedziała już, że weszła do świata, który rządził się innymi prawami, teraz zaś nie pozostało jej nic innego, jak spróbować się z tą świadomością oswoić.
Szła szybko, chociaż sama nie była pewna, gdzie tak naprawdę pragnęła się znaleźć. Sypialnia Marco była pierwszym miejscem, o którym pomyślała, zwłaszcza kiedy w pierwszym odruchu zapragnęła poszukać kogoś, kogo mogłaby wziąć w krzyżowy ogień pytań. Emocje, które wzbudził w niej atak Castiela, skutecznie popychały ją do przodu, przez co dłuższą chwilę nie była w stanie skoncentrować się na niczym innym. Była aż do tego stopnia zdeterminowana, że pewnie gdyby mogła, bez chwili wahania wtargnęłaby do pokoju swojego altruistycznego wybawcy, bezceremonialnie go obudziła, a potem przesadnie wręcz uprzejmym tonem zapytała, co takiego było z nią nie tak, skoro w ciągu co najwyżej doby już trzykrotnie ktoś usiłował targnąć się na jej życie – w tym jeden wampir dwukrotnie, co bez wątpienia o czymś świadczyło. W głowie wciąż miała słowa Castiela; pytania o to, czym tak naprawdę się wyróżniała, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że wszyscy wokół wiedzieli o czymś, czego ona mogła się co najwyżej domyślać. To nie pomagało, Eveline zaś ostatecznie doszła do wniosku, że pozwalanie, żeby ktokolwiek ją zwodził, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
W tym przekonaniu trwała przynajmniej do momentu, w którym znalazła się pod drzwiami znajomego już pokoju, wahając się pomiędzy wtargnięciem do środka a zapukaniem i czekaniem na zaproszenie. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, tym samym przypominając sobie o kołku, zwłaszcza kiedy drewniana powierzchnia zaczęła nieprzyjemnie wżynać się w jej palce. Z powątpiewaniem spojrzała na broń, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co takiego pomyślałby sobie Marco, gdyby po przebudzeniu zobaczył ją z miną seryjnego mordercy, trzymającą coś, co właściwie użyte bez wątpienia mogłoby okazać się niebezpieczne. Przesunęła palcem po ostrej końcówce, przez dłuższą chwilę wpatrując się w ledwie widoczne w ciemnościach srebrne wykończenie. Och, tak… To zdecydowanie był rodzaj zabójczej broni, co samo w sobie wydawało się dość przerażające. Fakt, że jakimś cudem była w stanie rozpoznać, która broń stanowiła prawdziwe niebezpieczeństwo, a tym bardziej trzymała ją w rękach, również nie był czymś normalnym, przynajmniej dla niej.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym z wolna wycofała się w głąb korytarza. Później, pomyślała, w zamyśleniu potrząsając głową. Była zła na Castiela, poza tym zdecydowanie miała dość powodów, żeby odczuwać czyste przerażenie, ale to nie była wina Marco. Zmęczenie sprawiło, że jak przez mgłę pamiętała chwilę przebudzenia i ostrożne zachowanie nieśmiertelnego względem niej, kiedy tak po prostu czuwał nad nią po tym, jak znalazł ją, kiedy błąkała się po domu. Była mu coś winna i to nie tylko za tamten czas albo rozmowę, którą odbyli, ale też za to, co zrobił wcześniej. Być może najrozsądniejszym, co mogła zrobić, był powrót do pokoju, który teraz sama zajmowała i – przy odrobinie szczęścia – jeszcze kilkugodzinny sen. Skoro miała tutaj zostać, powinna przestawić się na sposób funkcjonowania, który prowadzili wszyscy wokół, niezależnie od tego, jak nienaturalne wydawało się to na pierwszy rzut oka.
Nieznacznie potrząsnęła głową. Czego tak naprawdę chciała? Jeszcze dzień albo dwa wcześniej powiedziałaby, że po prostu uciec – gdzieś daleko stąd, byleby tylko móc wydostać się z Haven i udawać, że ostatnie tygodnie w tym miejscu nigdy się nie wydarzyły. Co prawda zdążyła się przekonać, że to niemożliwe, ale mimo wszystko… A jednak kiedy myślała o tym teraz, nie była aż taka pewna, czy byłaby w stanie ot tak wyjechać. Być może wszystko sprowadzało się do szoku, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że wszystko to, co działo się wokół niej, wydawało się zbyt ostateczne, by to zignorować, przez co niejako zmieniało się wszystko – jej zaś pozostawało przynajmniej spróbować to zaakceptować. Musiała, żeby nie oszaleć, nie wspominając o niebezpieczeństwie, które czekało na nią gdzieś tam, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wracając tutaj ściągnęła na siebie wyrok, a to zdecydowanie nie było dobre.
Najgorsze w tym wszystkim jednak pozostawało to, że wciąż nie wiedziała, czym zasłużyła sobie na podobne traktowanie. Gdyby przypadkiem doświadczyła czegoś, czego nie powinna, wtedy przynajmniej mogłaby zrozumieć, że z jakiegoś powodu wszyscy chcą ją zabić – ot tak dla zasady, skoro naruszyła funkcjonowanie tego innego, dzikiego świata. Problem jednak polegał na tym, że to oni z sobie tylko znanych powodów wciągnęli ją w sam środek tego szaleństwa. Teraz z kolei wiedziała, że jakiś powód istniał, co zresztą dość jasno dał jej do zrozumienia Castiel.
Gdyby przynajmniej wiedziała, gdzie i dlaczego wpasowywała się w sytuacji, w której Haven od wieków pozostawało miejscem wojny między wampirami a demonami, być może wszystko stałoby się łatwiejsze.
Wciąż o tym myślała, tkwiąc na samym środku korytarza i bezmyślnie wpatrując się w ciemność. Zamrugała nieco nieprzytomnie, za wszelką cenę usiłując wziąć się w garść, ale to wcale nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Musiała wręcz walczyć z sama sobą, mimo wszystko w pobliżu pokoju Marco czując się bezpiecznie, choć sama nie była pewna, co było tego przyczyną. Cóż, prawda była taka, że po prostu mu ufała, nawet jeśli wciąż pozostawał cholernym porywaczem i filozofem w jednym. Jakby nie patrzeć wciąż tutaj była, na dodatek uziemiona, a skoro tak…
Cichy, melodyjny śmiech wyrwał ją z zamyślenia. Zesztywniała, natychmiast napinając mięśnie i prostując się niczym struna. Dłoń, w której ściskała kołek, zadrżała jej niebezpiecznie, ale przynajmniej nie upuściła broni. Sęk w tym, że nawet gdyby chciała zrobić z niej użytek, nie byłaby w stanie, bo… głos, który tak nagle usłyszała, wydawał się należeć do dziecka, co wytrąciło ją z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Niemożliwe. Po prostu nie…, pomyślała gorączkowo, nie wyobrażając sobie tego, że miałaby się odwrócić. Jakaś jej cząstka w dość jasny sposób dawała dziewczynie do zrozumienia, że powinna, ale Eveline i tak nie była w stanie się do tego zmusić. Jakby tego było mało, mogła wręcz przysiąc, że ktoś ją obserwuje – i że ta osoba musiała znajdować się gdzieś za nią, być może zaledwie kilka kroków od niej, co również wydawało się przerażające.
Eveline… – Aż zrobiło jej się zimno, kiedy nie tylko po raz kolejny usłyszała ten głos, ale przede wszystkim własne imię. Serce dziewczyny zabiło mocniej, waląc tak szybko i gwałtownie, że aż zabrakło jej tchu. – Hej, Eve, nie pobawimy się?
Ten głos… Wcześniej nie wzięła tego pod uwagę, ale brzmiał w niemalże znajomy sposób. Chciała przekonać samą siebie, że to co najwyżej wytwór jej wyobraźni, ale nie potrafiła, aż nazbyt świadoma tego, że oszukuje samą siebie. Nie doświadczyła tego od bardzo dawna, ale to nie miało znaczenia, bo nie trzeba było dużo, żeby wspomnienia ożyły. Teraz musiała zdecydować, co powinna w związku z tym zrobić, ale to okazało się trudne. Ciebie tutaj nie ma, pomyślała, ale z równym powodzeniem mogłaby wmawiać sobie, że niebo tak naprawdę jest zielone. Instynkt wiedział swoje, ciało z kolei jak na zawołanie zaczęło odmawiać Eveline współpracy, zmuszając ją do dłuższej chwili trwania w bezruchu.
Nie była pewna, co ostatecznie zadecydowało o tym, że zdołała się odwrócić. To było silniejsze od niej, tym bardziej, że jakaś jej cząstka nade wszystko chciała się upewnić czy wszystko to, co działo się wokół niej, było prawdziwe. Niemożliwe… Niemożliwe…, powtarzała niczym mantrę, ale to również nie miało sensu, wszelakie myśli zresztą uleciały z głowy dziewczyny z chwilą, w której spojrzała w głąb na pierwszy rzut oka opustoszałego korytarza.
Och, czy też raczej prawie opustoszałego.
Wciąż odczuwała strach, ten jednak zszedł gdzieś na dalszy plan, ustępując miejsca porażającej wręcz pustce. Stała, patrzyła przed siebie i nie była w stanie zrobić niczego, zbyt oszołomiona, by pozwolić sobie na jakąkolwiek sensowną reakcję. W efekcie dopiero po dłuższej chwili skoncentrowała wzrok na drobniutkiej, skrytej w mroku postaci, pomimo braku światła będąc w stanie rozpoznać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jej wyglądu. Wiedziała, że ma przed sobą co najwyżej dziesięcioletnią dziewczynkę, bardzo bladą, co zresztą w największym stopniu rzucało się w oczy. Nie była w stanie dostrzec twarzy małej, bo tę przysłaniały gęste, na pierwszy rzut oka czarne włosy, chociaż Eveline dobrze wiedziała, że w rzeczywistości były brązowe. Była w stanie również wyobrazić sobie delikatne rysy twarzy i ładne, niebieskie oczy, choć ostatnim razem widziała je całe lata temu. Najwyraźniej dla pamięci nie miało to najmniejszego znaczenia, bo jej umysł bez trudu przywołał wszystkie niezbędne, odrobinę tylko zniekształcone wspomnienia.
Cisza, która zapanowała w korytarzu, miała w sobie coś przenikliwego. Eveline uświadomiła sobie, że wciąż drży, niezdolna tak po prostu ruszyć się z miejsca, nawet jeśli bardzo tego chciała. Raz po raz napinała i zaraz rozluźniała mięśnie, oszołomiona do tego stopnia, że sama nie była pewna, jakim cudem wciąż potrafiła utrzymać się w pionie. Oddychała szybko i płytko, wręcz bliska omdlenia, chociaż zdecydowanie nie zamierzała pozwolić sobie na utratę przytomności. Walczyła ze sobą, pragnąc podejść bliżej, żeby upewnić się, czy to, czego doświadczała, było prawdziwe, ale sama tylko perspektywa ruchu jawiła się dziewczynie jako coś, co w rzeczywistości nie powinno mieć miejsca.
– Eve, proszę… Dlaczego kazałaś mi tyle czasu czekać?
Cichy szept zdołał wyrwać ją z letargu, być może dlatego, że wypowiedziane tym tonem słowa brzmiały niemalże żałośnie i błagalnie zarazem. Zrób coś!, warknęła na siebie w duchu i to wystarczyło, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Tym razem zdołała przesunąć się naprzód, robiąc kilka niepewnych, nieco tylko chwiejnych kroków. Poruszała się niemalże jak w transie, chociaż tym razem nie czuła się tak, jak w środku nocy, kiedy pozbawiona kontroli i niezdolna zebrać myśli podążała przed siebie, sama niepewna, czego powinna się spodziewać. Co więcej, tym razem wyraźnie widziała kto ją wołał, nie wspominając o tym, że jak najbardziej była w stanie tę osobę rozpoznać.
To nie powinno być możliwe, a jednak wiedziała. Co więcej, całą sobą czuła, że ta dziewczynka tutaj była, dokładnie tak jak całe lata temu, w dniu, którego przebieg pamiętała aż do tej pory.
Zatrzymała się tuż przed drobną postacią, nie mając odwagi zrobić choć kroku dalej. Czekała, w jakimś stopniu pragnąc tego, żeby dziecko uniosło głowę i na nią spojrzało, tym samym potwierdzając wszelakie przypuszczenia, ale nic podobnego nie miało miejsca. Kolejne sekundy mijały, ciągnąc się w nieskończoność, przez co poczuła się wręcz tak, jakby czas nagle się zatrzymał. W tamtej chwili z równym powodzeniem mogłaby śnić, a jednak czuła, że to dzieje się naprawdę. Musiało tak być.
– Vi…? – Jej głos zabrzmiał tak cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć samą siebie. Z równym powodzeniem mogłaby poruszyć wargami, to jednak nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Przełknęła z trudem, za wszelką cenę próbując oczyścić gardło i choć po części doprowadzić się do porządku. – Violett, kochana, to to?
Tym razem zabrzmiała dużo bardziej stanowczo, choć zadanie tego jednego pytania kosztowało ją mnóstwo energii. Drżała, ale już nie ze strachu czy za sprawą przenikliwego wręcz chłodu, który nagle poczuła. Wrażenie było takie, jakby w kilka chwil panująca na korytarzu temperatura spadła o kilka znaczących stopniu, do tego stopnia, że wręcz była w stanie dostrzec zamieniający się w obłoczki pary oddech, jednak i to nie zrobiło na niej wrażenia. Liczyła się wyłącznie stojąca przed nią dziewczynka, co samo w sobie wydało się Eveline niezwykłe. Jakby tego było mało, w tamtej chwili wcale się nie bała, ogarnięta przede wszystkim tęsknotą, która w ułamku sekundy przysłoniła wszystko inne. Dlaczego miałaby odczuwać lęk, skoro wpatrywała się w dziecko – i to na dodatek takie, które kiedyś było dla niej bardzo ważne…?
Czekała, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby miała otrzymać odpowiedź. Miała ochotę ponownie się odezwać, żeby ponaglić dziewczynkę i jakkolwiek nakłonić ją do reakcji, ale zarazem nie potrafiła się na to zdobyć. Gdyby przynajmniej wiedziała, czego powinna się spodziewać, wtedy…
– Dlaczego kazałaś mi czekać, Eve? – usłyszała pełen wyrzutów głos. Tylko kilka słów sprawiło, że cicho westchnęła, sama niepewna, w jaki sposób powinna zareagować.
– Przepraszam. – Tylko to jedno przyszło jej do głowy. Co innego miałaby powiedzieć, zwłaszcza w takiej sytuacji? – Ja po prostu… Nie miałam pojęcia, że tutaj jesteś, Vi – dodała cicho, starannie dobierając słowa.
To nawet brzmiało nierealnie, jawiąc się jej jako coś, co nie powinno mieć racji bytu. Czy naprawdę stała na środku korytarza, jak gdyby nigdy nic próbując rozmawiać ze zmarłą przyjaciółką? Przecież sama myśl o tym, że miała do czynienia z – no cóż – duchem, powinna ją przerazić, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, skoro była gotowa przysiąc, że właśnie doświadczała czegoś najzupełniej normalniejszego, przynajmniej dla kogoś takiego jak ona. To było niczym odkrywanie szóstego zmysłu, o którego istnieniu zapomniała, chociaż podświadomie czuła, że gdzieś tam był. Nie miała pewności, co tak naprawdę to oznaczało, ale nie chciała choćby zastanawiać się nad tą kwestią.
Dziewczynka nie zareagowała od razu, jednak to nie przeszkadzało Eve. Nie zamierzała małej popędzać, a tym bardziej do czegokolwiek zmuszać siląc się na cierpliwość, choć to wcale nie było takie proste. W duchu odliczała kolejne sekundy, po dłuższej chwili wahania decydując się podejść bliżej. Dla lepszego efektu przykucnęła, próbując doprowadzić do sytuacji, w której jej spojrzenie znalazłoby się na wysokości twarzy dziecka. W gardle czuła nieprzyjemny uścisk, zaś po zastanowieniu uświadomiła sobie, że niewiele brakuje, żeby do tego wszystkiego się popłakała. O Boże, to była Violett – dokładnie taka sama, jak całe lata temu, zbyt prawdziwa i doskonała, by to mogło stanowić wyłącznie wytwór jej wyobraźni. Nie rozumiała, co się działo, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia, tym bardziej, że całą uwagę koncentrowała na znajdującej się dosłownie na wyciągnięcie ręki przyjaciółce. Chciała o coś zapytać, ale to również nie wchodziło w grę, zresztą przez uścisk w gardle powiedzenie czegokolwiek jawiło się niemalże z cudem.
A potem Violett w końcu uniosła głowę, dosłownie porażając Eveline wyrazem twarzy, ale przede wszystkim oczami – pustym spojrzeniem zadziwiająco wręcz ciemnych, niemalże idealnie czarnych oczu. Te tęczówki w niczym nie przypominały przyjemnego błękitu, który zapamiętała Eve, co skutecznie wytrąciło dziewczynę z równowagi. Cicho jęknęła, odsuwając się tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie wylądowała na ziemi. Z głębi jej gardła wyrwał się cichy, zdławiony okrzyk, ale z równym powodzeniem mogłaby milczeć, bo to i tak nie zmieniłoby niczego.
– Eve… Dlaczego, Eveline? – usłyszała po raz kolejny. – Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego kazałaś mi czekać?
Te słowa miały w sobie coś ostatecznego, brzmiąc niczym oskarżenie w czystej formie. Energicznie potrząsnęła głową, zupełnie jakby w ten sposób mogła się przed nimi obronić, chociaż zarazem wątpiła, żeby to było możliwe. „A co mogłam zrobić? Pójść za tobą?” – miała ochotę zapytać, ale ostatecznie się na to nie zdobyła, zbyt oszołomiona, żeby zebrać myśli. Poczucie bezpieczeństwa, którego do tej pory doświadczała, zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło, wyparte przez powstrzymywany przez większość czasu strach. Kiedy na domiar złego poczuła przybierające na sile poczucie winy…
Może powinnaś, przeszło jej przez myśl. Wrażenie było takie, jakby ktoś siedział tuż przy niej, szepcąc poszczególne słowa wprost do ucha i tym samym skutecznie przyprawiając Eveline o dreszcze. Najlepsze przyjaciółki powinny trzymać się razem, czyż nie?
Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, ale prawie nie była tego świadoma. Miała przez to rozumieć, że Violett żałowała, że nie umarły razem? Że była na nią zła, że po tym, co się wydarzyło, jakimś cudem nie podążyła za nią, choćby to miało sprowadzać się do popełnienia samobójstwa? Sama myśl o tym, że po tylu latach przyjaciółka mogłaby ją obwiniać o wypadek, na który żadna z nich nie miała wpływu, zwłaszcza po tym, jak sama Vi przyszła się z nią pożegnać…
Nie, coś było nie tak. Jakkolwiek by to nie brzmiało, Violett wtedy do niej przyszła, żeby zakończyć wszystko tak, jak trzeba – i wcale wtedy nie sprawiała wrażenia rozeźlonej. Wręcz przeciwnie, bo przecież były dobrymi przyjaciółkami, które…
Coś było nie tak, ale…
Chyba że to nie była Violett.
Ta myśl naszła ją nagle, Eveline zaś bez chwili wahania zdecydowała się jej uczepić. Raz jeszcze spojrzała na stojące przed nią dziecko, mimo obaw spoglądając zwłaszcza w czarne, demoniczne wręcz oczy. Samo spojrzenie sprawiało, że miała wrażenie, iż stojąca przed nią istota dosłownie zagląda w jej duszę, ale zmusiła się do zachowania spokoju. Wciąż czuła się prawie jak w transie, oszołomiona i bliska obłędu, jednak nawet to nie wystarczyło, żeby zmusiła się do ucieczki. Mogła co najwyżej w tym trwać, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Gdzieś jakby z oddali uszu Eveline doszły ciche, pośpieszne kroki. Napięła mięśnie, przez krótką chwilę mając ochotę spojrzeć w głąb korytarza, by dostrzec to, co działo się poza zasięgiem jej wzroku, ale nie miała po temu okazji. Jej uwagę wciąż pochłaniała istota o kształtach Violett, kiedy zaś dostrzegła, że demoniczna dziewczyna uśmiecha się w pozbawiony wesołości, przerażający wręcz sposób, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi ze zdenerwowania.
Nie-Violett jeszcze kilka sekund z uwagą ją obserwowała, obojętna na przybierające na sile, świadczące o rychłym pojawieniu się kogoś jeszcze kroki. Miała wrażenie, że ten dźwięk dochodzi do niej jakby z oddali, pozornie pozbawiony najmniejszego choćby znaczenia.
– Prędzej czy później i tak staniecie się jednością… Ona cię naznaczyła, nekromantko – oznajmiła dziewczynka spokojnym, wręcz pogodnym tonem głosu.
Wraz z tymi słowami przypominająca Violett zjawa najzwyczajniej w świecie zniknęła, zostawiając oszołomioną Eveline samą.
Witam po dłuższej niż zazwyczaj przerwie! Absolutnie nie mogłam się zabrać za ten rozdział, a że nie chciałam dawać Wam byle czego, chwilę mi zeszło… I w sumie jestem zadowolona z ostatecznego efektu. Mam nadzieję, że takie rozwinięcie kwestii wyjątkowości Eveline przypadnie Wam do gustu, tym bardziej, że końcówka niejako tłumaczy wszystko. Ci, którzy lepiej znają mnie i moją twórczość (zwłaszcza „Lost in the Time”) pewnie zauważyli, że uwielbiam takie klimaty.
Dziękuję za cierpliwość i obecność. Dodam, że następny rozdział prawie na pewno pojawi się 20 marca z okazji rocznicy tego opowiadania. Tak, jestem sentymentalna i dobrze mi z tym! ^^ Dzisiaj z kolei inne cudowne opowiadanie obchodzi swoje urodziny, tak więc z czystą przyjemnością dedykuję dzisiejszy rozdział Gabi i zapraszam na jej „Beauty and the Beast”.
Do napisania!

4 komentarze:

  1. Sama mam jeszcze spore zaległości na Forever, ale nie mogłabym nie przyjść i nie podziękować. c: Miło zobaczyć kolejny rozdział i to jeszcze w taki specjalny dla mnie dzień. c:
    Bardzo dziękuję za taką śliczną dedykację i małą promocję BB. <3 :D
    Ściskam mooocno i jeszcze raz dziękuję! <3 <3

    Gabi.
    HUG<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nekromantko? Ho, ho tego to się nie spodziewałam. :D Masz rację, to niejako wyjasnia przynajmniej dużą część apropo "wizji" Eveline. Jestem ciekawa jak rozwiniesz dalej całość. :)
    1.a znajdującej się dosłownie na wyciągnięcia ręku przyjaciółce*wyciągnięcie ręki
    2. Chyba że to nie byłą Violett.*była

    OdpowiedzUsuń